Aktualizacja strony została wstrzymana

Syndrom zmarnowanego głosu – Stanisław Michalkiewicz

Adam Grzymała-Siedlecki wspomina o przygotowaniach do konferencji pokojowej w Wersalu po podpisaniu zawieszenia broni z Niemcami w 1918 roku. Do Paryża zjechało mnóstwo dyplomatów i mężów stanu, między innymi – grecki premier Eleutherios Venizelos. Zasłynął od razu z tego, że właśnie jemu najwięcej czasu poświęcił amerykański prezydent Woodrow Wilson. Audiencja miała trwać zaledwie 10 minut, ale bardzo się przeciągnęła. Na pytanie dziennikarzy, o czym rozmawiał z Wilsonem prawie dwie godziny, Venizelos odparł, że referowanie spraw greckich zajęło mu zaledwie kilka minut, natomiast najpierw, na jego prośbę, prezydent Wilson przedstawił mu szczegółowo swoją koncepcję Ligi Narodów. „Prezydent Wilson był również łaskaw zauważyć, że spośród europejskich mężów stanu tylko ja okazałem takie zainteresowanie tym pomysłem”. Nie trzeba dodawać, że do końca konferencji wersalskiej Venizelos był faworytem Wilsona, który na punkcie Ligi Narodów oraz plebiscytów miał najprawdziwszego bzika. Otóż pewnego razu premier Venizelos uczestniczył w jakimś przyjęciu wydanym przez Ignacego Paderewskiego. Jeden z polskich dyplomatów zagadnął go, w jaki sposób, jego zdaniem, Polska powinna podejść do problemu ukraińskiego. O Ukraińcach i ukraińsko-polskich problemach Venizelos nie miał najmniejszego pojęcia, ale nie chciał swego rozmówcy pozostawić bez odpowiedzi. Podniósł tedy palec w mentorskim geście i namaszczonym tonem rzekł: „ w tej sprawie, podobnie zresztą jak w każdej innej, należy postępować zgodnie ze swoimi kardynalnymi zasadami”.

Podobnie wymijającej odpowiedzi udzielił mój faworyt, Jego Ekscelencja abp Józef Źyciński jakiejś kobiecie, żalącej się, że katolicy nie otrzymują od swoich pasterzy żadnych wskazówek co do sposobu głosowania w wyborach prezydenckich. „Rzeczywiście nie wiemy, jakie są nastroje Pana Boga i który z kandydatów odpowiada Mu najbardziej” – zauważył zapewne pół żartem, ale i pół serio Ekscelencja. Pół serio – bo podobny pogląd wygłosił nowy prymas Polski, JE abp Józef Kowalczyk, „bez swojej wiedzy i zgody”, podobnie jak i JE abp Józef Źyciński (TW „Filozof”) zarejestrowany przez Służbę Bezpieczeństwa pod pseudonimem „Cappino”. „Ksiądz – powiedział Jego Ekscelencja Ks. Prymas – powinien być specjalistą od spraw ducha, nie od polityki.” No dobrze – ale co to konkretnie znaczy, że ksiądz, tzn. nawet zwykły ksiądz, a cóż dopiero biskup, a zwłaszcza – arcybiskup – powinien być „specjalistą od spraw ducha”? Pomijam już drobiazg, że „ducha” od „polityki” nie tak łatwo oddzielić, bo człowiek jest przecież jednością duszy, czyli „ducha” i ciała, więc jeśli dajmy na to, człowiek politykuje, to przecież politykuje nie tylko jego ciało, ale również i „duch”. Skoro tedy duszpasterze nie chcą „duchowi” udzielić żadnych wskazówek w sprawach politycznych, to trudno się dziwić, że obserwujemy objawy duchowej anemii. Samym moralizanctwem, a nawet rosołem ze święconej wody „duch” się nie napasie. Ale – powiadam, mniejsza już o te rzeczy, bo znacznie ważniejsze i bardziej niepokojące jest wyznanie Jego Ekscelencji abpa Źycińskiego, że biskupi nie wiedzą, „jakie są nastroje Pana Boga i który z kandydatów podoba Mu się bardziej”. To bardzo niepokojące wyznanie, bo autorytet hierarchów, zwłaszcza tych, co to „bez swojej wiedzy i zgody”, opierał się na przeświadczeniu, że przynajmniej o nastrojach i upodobaniach Pana Boga wiedzą więcej od zwykłych zjadaczy chleba powszedniego, czyli tak zwanych „laików”. Tymczasem, jeśli by uwierzyć Jego Ekscelencji, to wie on na ten temat tyle samo, co my wszyscy, czyli nic. Oczywiście zawsze jest nadzieja, że Jego Ekscelencja mówi wyłącznie we własnym imieniu i że ten brak wiedzy o nastrojach i upodobaniach Pana Boga nie jest w Episkopacie zjawiskiem powszechnym, ale jeśli nawet przypadek Jego Ekscelencji jest odosobniony, to i tak są powody do zaniepokojenia, bo wiele wskazuje na to, iż te objawy pojawiły się dopiero po rewolucji francuskiej, a zwłaszcza po II soborze watykańskim. Przedtem biskupi sprawiali wrażenie, jakby nie tylko o Panu Bogu wiedzieli trochę więcej, ale również – że nie wstydzili się, ani nie lękali dzielić się swoją wiedzą z innymi. Zwłaszcza w sytuacji, gdy jednocześnie zachęcają ich do politycznego zaangażowania. Jakże tedy „laicy” mają angażować się politycznie, skoro nie będą mieli znikąd pewności, czy przypadkiem nie przypadnie to do gustu Panu Bogu, a przynajmniej – panu redaktorowi Michnikowi?

Wspominam o panu redaktorze Michniku nieprzypadkowo, bo w dalszej części zbawiennego pouczenia, jakiego Ekscelencja udzielił pytającej go kobiecie prosi, by „nie wymagać od księży biskupów, aby przestali być pasterzami całego ludu, a związali się z jedną grupą, jednym programem (…) bo byłoby to samobójcze i szkodliwe dla Kościoła”. Nie jestem co prawda pewien, czy Ekscelencja się z tą kobietą aby nie przekomarza, bo przecież żyją jeszcze ludzie pamiętający jego zaangażowanie, a nawet rodzaj natręctwa choćby w sprawie Anschlussu, czy lustracji, czyli w kwestiach nader światowych i par excellence politycznych. Zakładając jednak, że tym razem wyjątkowo mówi szczerze, to z tej deklaracji widać wyraźnie, iż powściągliwość w kwestii politycznych wskazówek wynika nie tyle może z niewiedzy na temat upodobań Pana Boga, co raczej z obawy, by nikomu, a zwłaszcza wpływowym środowiskom się nie narazić. Nawet więcej – że brak wiedzy o nastrojach Pana Boga i o Jego upodobaniach może być tylko pozorem – pretekstem, by broń Boże nie urazić możnych tego świata i nie utracić ich protekcji. Czy przypadkiem nie dlatego następuje identyfikacja osobistego interesu z interesem Kościoła? Coś może być na rzeczy, bo pamiętamy, że kiedy JE abp Henryk Muszyński, któremu też przytrafiło się „bez swojej wiedzy i zgody”, po katastrofie w Smoleńsku, poddając się ogólnemu nastrojowi stwierdził w kazaniu, że „powinniśmy kontynuować misję zmarłego prezydenta”, „Gazeta Wyborcza” piórem pani Katarzyny Wiśniewskiej zareagowała natychmiast pytaniem, „czy lustrację też?

Ale mniejsza już o przyczyny autentycznej, czy też tylko deklarowanej niewiedzy o nastrojach i politycznych upodobaniach Pana Boga, który, nawiasem mówiąc, kiedyś dosyć szczegółowo ludzi o nich informował, m.in. za pośrednictwem natchnionych autorów. Jeśli na przykład przestrzegał Żydów przed zaprowadzeniem ustroju monarchicznego, to kto by Mu zabronił przestrzec dzisiaj umiłowany naród polski przed jakimś wilkiem, który w owczej skórze usiłuje zostać tubylczym prezydentem? Czyżby dzisiaj autorom sól zwietrzała, albo zbuntowały się pióra, niczym prezydentowi Kaczyńskiemu przy ratyfikacji traktatu lizbońskiego? Ale, powiadam, mniejsza już o to, bo warto wspomnieć też o skutkach powściągliwości objawionej przez Ekscelencję. Otóż jeśli katolicy nie mają od swoich pasterzy żadnej informacji o nastrojach i upodobaniach Pana Boga, to trudno im się dziwić, że próbują poszukiwać wiadomości na własną rękę z innych, dostępnych źródeł. Jednym z nich jest wicehrabia Tourenne, Henryk de La Tour d’Auvergne, marszałek króla Ludwika XIV. Miał on zauważyć, że „Dieu est toujours pour les gross bataillons”, co się wykłada, że Pan Bóg jest zawsze po stronie większych batalionów. Warto zwrócić uwagę, że niezależnie od niego, na tę samą myśl wpadały inne, niekoniecznie tak czcigodne osobistości, m.in. pewna kurtyzana w epoce napoleońskiej – więc ten vox populi wskazuje, że coś może być na rzeczy. I właśnie upowszechnieniem się wśród ludu przekonania, że Pan Bóg jest po stronie większych batalionów można wytłumaczyć popularność tzw. syndromu zmarnowanego głosu, przy pomocy którego politykierzy za każdym razem robią w konia naiwnych wyborców. Chodzi o przekonywanie, by nie głosować na ideowych polityków, bo w ten sposób „marnuje się głos”. Źe lepiej głosować na takiego, który może i jest szubrawcem, ale za to ma szanse wygrać. A lepiej być przecież po stronie która wygrywa, niż przeżuwać gorycz porażki. W rezultacie mamy to, co mamy. Jakie to szczęście, że za czasów Pana Jezusa niektórzy ludzie myśleli inaczej. W przeciwnym razie diabli wzięliby całe chrześcijaństwo i Jego Ekscelencja nie miałby dzisiaj okazji migania się od odpowiedzi przy pomocy efektownych sofizmatów. Tymczasem, ponieważ tamci ludzie nie przejmowali się marnowaniem głosu, a nawet życia, chrześcijaństwo miało szanse rozwinąć się tak bardzo, że dzisiaj wielu szczwanych dygnitarzy najwyraźniej zapomina, że wszystko zaczęło się od stajenki i Dzieciątka.

Stanisław Michalkiewicz

Felieton   Gazeta internetowa „Super-Nowa” (www.super-nowa.pl)   23 czerwca 2010

Za: michalkiewicz.pl | http://www.michalkiewicz.pl/tekst.php?tekst=1670

Skip to content