Aktualizacja strony została wstrzymana

Niewinny Stalin i antyfaszysta Stauffenberg – Jan Maria Jackowski

1 września przypada 70. rocznica wybuchu II wojny światowej, jednego z najtragiczniejszych wydarzeń w dziejach ludzkości. Jednak atak Niemiec na Polskę, rozpoczynający wojnę, poprzedziło podpisanie 23 sierpnia 1939 r. tajnego paktu Ribbentrop – Mołotow, na mocy którego Stalin stał się najlepszym sojusznikiem Hitlera. Armia Czerwona 17 września współuczestniczyła w agresji i zajęła ponad połowę terytorium II Rzeczypospolitej. Został dokonany tak zwany IV rozbiór Polski. Charakterystyczna była wypowiedź ówczesnego sowieckiego ministra spraw zagranicznych, który po upadku Polski bezceremonialnie stwierdził, że wreszcie ten „pokraczny bękart traktatu wersalskiego przestał istnieć”. Jak te dramatyczne wydarzenia sprzed 70 lat kształtują dzisiejszą politykę historyczną wobec Polski dwóch naszych największych sąsiadów?

1 września o godz. 4.45, 70 lat po pierwszych salwach niemieckiego pancernika „Schleswig-Holstein”, na Westerplatte rozpoczną się huczne obchody rocznicowe wybuchu II wojny światowej. W uroczystościach o świcie mają wziąć udział prezydent Lech Kaczyński i premier Donald Tusk. W godzinach popołudniowych będą w nich uczestniczyli goście z zagranicy, w tym m.in. kanclerz Niemiec Angela Merkel, premier Rosji Władimir Putin oraz premierzy Francji, Holandii, Szwecji, Włoch, krajów bałtyckich, Finlandii, a także przewodniczący Parlamentu Europejskiego Jerzy Buzek. Mimo oczekiwań wiadomo już, że ze Stanów Zjednoczonych nie przyjedzie nikt z obecnej administracji – USA reprezentować będzie były sekretarz obrony William J. Perry.
Według ministra kultury Bogdana Zdrojewskiego, jubileuszowe uroczystości na Westerplatte będą – obok 20. rocznicy częściowo wolnych wyborów 4 czerwca oraz obalenia muru berlińskiego – jednym z trzech najważniejszych wydarzeń rocznicowych tego roku w Europie. Przedstawiciel rządu Donalda Tuska zarysował też ideowe przesłanie obchodów, które mają spinać klamrą lata 1939-1989, ponieważ „ostatecznym zakończeniem II wojny światowej były wybory ’89 w Polsce i upadek muru dzielącego Berlin”.
Ta ideologia obchodów jest umiejętnie wpisana w politycznie poprawny kontekst postrzegania przeszłości na użytek budowania współczesnego „europejskiego domu”. W Polsce będzie propagandowo prezentowana jako kolejny międzynarodowy sukces rządzących. Z punktu widzenia Niemiec i Rosji – dwóch najważniejszych graczy w Europie, którzy 70 lat temu wspólnymi siłami bandycko napadli na nasz kraj – jest to znakomita okazja, by przenieść na forum ogólnoeuropejskie swoje polityki historyczne, które konsekwentnie od lat relatywizują różnice między katami a ich ofiarami. Paradoksem jest bowiem, iż od przemian w 1989 roku, a więc od czasu upadku „imperium zła” i bloku wschodniego, zarówno w Niemczech, które były największym beneficjentem tych zmian (do Bundesrepubliki zostało przyłączone dawne NRD), jak i w Rosji (po oficjalnym upadku ZSRS), nie zmienia się obowiązująca wykładnia zdarzeń z przeszłości.

Obrona przez atak
Moskwa od 70 lat niezmiennie prezentuje stanowisko, że pakt Ribbentrop – Mołotow był koniecznością. Według sowieckiej i rosyjskiej propagandy, pakt nie był przejawem strategicznej współpracy Moskwy z Berlinem, a jedynie etapem chytrej gry Stalina wobec Hitlera, by lepiej przygotować się do nieuchronnej wojny z III Rzeszą. Sowieccy i rosyjscy politycy, historycy, dyplomaci, publicyści bardzo solidarnie zamazują prawdę o tym, że sojusz brunatnego i czerwonego totalitaryzmu spowodował wybuch II wojny światowej. Tak było w czasach sowieckich i tak jest obecnie.
Kilka dni temu gen. Lew Sockow z rosyjskiej Służby Wywiadu Zagranicznego, redaktor zbioru dokumentów archiwalnych „Państwa bałtyckie i geopolityka. 1935-45”, wydanego z okazji 70. rocznicy wybuchu II wojny światowej, obarczył Anglię i Francję odpowiedzialnością za sojusz zawarty w 1939 roku przez hitlerowskie Niemcy i stalinowski ZSRS. Dokonał zwyczajnej obrony przez atak. Według niego bowiem, „Moskwa do końca miała nadzieję, że doprowadzi do powstania systemu bezpieczeństwa zbiorowego, drugiej Ententy dla przeciwdziałania hitlerowskiej agresji. Jednak plany te zostały przekreślone, gdyż rządy Anglii i Francji, podpisawszy w 1938 roku układ monachijski z Hitlerem, postawiły na zmowę z nazistowskimi Niemcami”. Sockow twierdzi, że scenariusz z Monachium zakładał skierowanie hitlerowskiej agresji na wschód. W związku z tym zawarcie paktu z Berlinem było wówczas jedynym dostępnym dla Moskwy środkiem samoobrony. Dokumenty opublikowane przez Sockowa są również podporządkowane tezie, że Litwa, Łotwa i Estonia w 1939 roku przyłączyły się do ZSRS z własnej, nieprzymuszonej woli, w wyniku demokratycznych wyborów.
20 sierpnia szef Administracji (Kancelarii) Prezydenta Rosji Siergiej Naryszkin (jednocześnie szef powołanej niedawno przez prezydenta Dmitrija Miedwiediewa komisji ds. przeciwdziałania próbom „fałszowania historii na szkodę Rosji”) zarzucił Polsce fałszowanie i upolitycznianie historii. Według niego, Polska uczestniczy w „krucjacie historycznej” przeciwko Rosji, a fałszowanie historii na szkodę tego państwa zostało w Polsce podniesione do rangi polityki państwowej. Zostało to ogłoszone w specjalnym wydaniu gazety internetowej „Wiestnik MGIMO” (Wiadomości Moskiewskiego Państwowego Instytutu Stosunków Międzynarodowych).
W tym samym wydaniu „Wiestnika MGIMO”, poświęconego 70. rocznicy wybuchu II wojny światowej, ukazał się również artykuł ministra spraw zagranicznych Rosji Siergieja Ławrowa. Pisze on, że: „Początkowa faza II wojny światowej stała się prologiem do Wielkiej Wojny Ojczyźnianej, której 65-lecie zwycięstwa będziemy obchodzić w przyszłym roku. Zwycięstwo to stało się – bez przesady – największym duchowym skarbem wszystkich narodów byłego Związku Radzieckiego”. Zdaniem Ławrowa, „historii nie da się napisać od nowa, bez względu na to, jak ktoś by tego pragnął”. Obarczanie Związku Sowieckiego za wybuch II wojny światowej to „dążenie do wytyczenia nowych linii podziału na kontynencie europejskim, który od 20 lat, jakie upłynęły od upadku muru berlińskiego, żyje bez ideologicznej konfrontacji”.
W ocenie Ławrowa, pakt Ribbentrop – Mołotow stał się dla ZSRS „wymuszoną alternatywą wobec sojuszu z Wielką Brytanią i Francją, reakcją na utrzymujące się dążenie mocarstw zachodnich do skierowania niemieckiej ekspansji na wschód”. Zdaniem ministra, „co najmniej bezpodstawne są też twierdzenia o jakiejś zmowie Stalina z Hitlerem, tożsamości nazizmu i komunizmu”.
Artykuły Naryszkina i Ławrowa w „Wiestniku MGIMO” poprzedza list prezydenta Rosji do czytelników gazety, w którym Dmitrij Miedwiediew ocenia, iż skutki II wojny światowej „stały się strasznym rezultatem przestępczej obojętności i ugodowości wobec nazistów, gorzkim ostrzeżeniem dla całej ludzkości”. Konkluduje: „Nikt nie może pozbawić nas dumy za bohaterskie czyny naszych ojców i dziadków; pozbawić nas historii”.

Najlepsi sojusznicy
Podobne tezy Ławrow przedstawił podczas niedawnego posiedzenia grupy ds. trudnych. Stwierdził, że „czeka na obiektywną ocenę realna prehistoria września 1939 roku. Obecnie usiłuje się ją przedstawiać jako rezultat 'sojuszu totalitarnych reżimów’, stawiając na jednej płaszczyźnie 'totalitarny’ ZSRR i hitlerowskie Niemcy”. Ławrow wpisuje się znakomicie w nastroje rosyjskiego społeczeństwa, które po latach indoktrynacji komunistycznej i imperialnej przesiąkły propagandową papką. Według opublikowanego 21 sierpnia sondażu, 57 proc. badanych Rosjan uważa, że podpisanie paktu Ribbentrop – Mołotow było słuszne, a 63 proc. myśli, że Stalinowi dzięki temu udało się zapobiec wojnie.
23 sierpnia w rosyjskiej „Prawdzie” został opublikowany tekst, w którym czytamy, że Polacy, atakując pakt Ribbentrop – Mołotow, argumentują, iż wtargnięcie Armii Czerwonej do Polski nie pozwoliło na dalszą obronę przed Niemcami. Tymczasem, nawet gdyby Stalin nie podjął decyzji o wprowadzeniu wojsk, Polska wytrzymałaby, w najlepszym wypadku, 10 dni. I dalej: „Nie można powiedzieć, że Polska została podzielona przez Niemcy i ZSRR. Związek Radziecki nie miał planów aneksyjnych”.
W rosyjskiej państwowej telewizji zaprezentowano 22 sierpnia film dokumentalny „Sekrety tajnych protokołów”, w którym zarzucono Polsce sprzymierzenie się z Adolfem Hitlerem przeciwko ZSRS. „ZSRR był ostatnim krajem, który zawarł pakt o nieagresji z Niemcami. Podobne układy i tajne protokoły były normą europejskiej polityki w tamtych latach” – akcentowano w filmie. Jako pierwsza – zaznaczono – z hitlerowskimi Niemcami porozumiała się Polska. W filmie nie wspomniano, że wcześniej – w 1932 roku – Polska zawarła pakt o nieagresji z ZSRS i że respektowała go do końca, czyli do sowieckiego najazdu 17 września 1939 roku.
Trzeba przyznać, że obecne władze w Moskwie poprzez pozostający na ich usługach aparat propagandowy wiele robią dla haniebnej obrony stalinowskiego reżimu. Działają na zasadzie pars pro toto (część zamiast całości) i z półprawd i przeinaczeń preparują historię. Doskonale wiedzą, że jest różnica między paktem o nieagresji, który Polska zawarła z Niemcami, a paktem o wspólnej agresji i podziale łupów, co zostało zapisane w tajnym protokole do paktu Ribbentrop – Mołotow. Sowiecka, a następnie rosyjska propaganda perfidnie i przewrotnie przedstawia pakt o agresji jako pakt o nieagresji. Prawda jest taka, że Berlin i Moskwa porozumiały się i podzieliły strefy wpływów w Europie Środkowowschodniej. Wspólnie napadły na Polskę, którą się podzieliły. Moskwa otrzymała również carte blanche na zajęcie Litwy, Estonii i Łotwy.
Dziś Rosji zależy na zakamuflowaniu współpracy Hitlera ze Stalinem z kilku powodów. Po pierwsze, z przyczyn psychologicznych. Stalin może i był trochę „zły”, ale „wielki przywódca wielkiego imperium” nie może się mylić, a zatem jego strategiczne posunięcia były słuszne. Po drugie, Moskwa po rozpadzie Związku Sowieckiego, Układu Warszawskiego i RWPG konsekwentnie odbudowuje skonsolidowaną strefę wpływu w byłych republikach ZSRS i niektórych krajach satelickich. Po trzecie, odcinając się od paktu Ribbentrop – Mołotow Moskwa potwierdziłaby, że Litwa, Łotwa czy Estonia mają dziś prawo usuwać ze swego terytorium pomniki żołnierzy Armii Czerwonej, którzy wcale nie przybyli jako „wyzwoliciele”, ale jako najeźdźcy. I wtedy kraje bałtyckie mogłyby podjąć na arenie międzynarodowej starania o odszkodowania za okupację ich terytoriów przez Związek Sowiecki.
Strategia Moskwy jest też po części odpowiedzią na podjęcie – z inicjatywy Polski i krajów bałtyckich – przez Parlament Europejski w kwietniu tego roku uchwały potępiającej „zbrodnie przeciwko ludzkości i nagminne łamanie praw człowieka dokonywane przez wszystkie reżimy totalitarne i autorytarne”. I choć z pierwotnego tekstu uchwały zniknęło bezpośrednie odniesienie do bestialskich zbrodni dokonanych przez Sowietów i Niemców, to jednak rocznicę podpisania paktu Ribbentrop – Mołotow podniesiono do rangi europejskiego dnia pamięci przeciwko totalitaryzmowi.
Złagodzenie tekstu uchwały zostało dokonane pod naciskiem głównie lewicowych eurodeputowanych z Europy Zachodniej, którzy z jednej strony mają „słabość” do Stalina i „światowej ojczyzny proletariatu”, bo w końcu lewica zachodnia i wschodnia mają wspólne korzenie; a z drugiej wywodzą się z Niemiec. Poza tym na Zachodzie nadal panuje przekonanie, że nie można stawiać znaku równości między zbrodniami Hitlera i Stalina. Jest to m.in. wynikiem przekonania, iż mając na myśli zbrodnie Niemców w latach 1933-1945, winę za wszystko zwala się na efemerycznych „nazistów”, a w przypadku zbrodni komunistycznych, które pochłonęły więcej ofiar niż reżim Hitlera, należałoby potępić system, a to dla „ukąszonej Heglem” części wpływowych środowisk zachodnioeuropejskich jest nie do przyjęcia.

„Dobrzy” Niemcy i „źli” Niemcy
Również w Niemczech można dostrzec stałe elementy, które stanowią osnowę polityki historycznej naszego zachodniego sąsiada. W czasach NRD w 1972 r. został odsłonięty pomnik Źołnierza Polskiego i Niemieckiego Antyfaszysty, który stoi w parku w dzielnicy Friedrichshain we wschodniej części Berlina. Ten pomnik jest charakterystyczny, bo odzwierciedla ducha komunistycznej i wschodnioniemieckiej propagandy, która w zmodyfikowanej formie została zaadaptowana na cele polityki historycznej również po zjednoczeniu Niemiec.
Gdy w 1949 roku powołano do życia w sowieckiej strefie okupacyjnej twór pod nazwą NRD, musiano propagandowo wyjaśnić, czym się różnią „dobrzy” Niemcy od „złych”. Nagle się okazało, że w Niemczech było bardzo wielu antyfaszystów i „zdrowa” część Niemców, która utworzyła NRD – państwo robotników i chłopów, składała się z antyfaszystów, w przeciwieństwie do NRF, gdzie mieszkali „rewizjoniści”. Pojawił się również termin „hitlerowcy” („naziści”), który początkowo był synonimem „złych” Niemców, a z czasem okazało się, iż właściwie większość Niemców to byli „antyfaszyści”, a okropieństwa wojny i gigantyczny ogólnopaństwowy syndykat zbrodni były dziełem nielicznych „hitlerowców”.
Symbolem obecnego „europejskiego antyfaszysty” w Zjednoczonych Niemczech stał się płk Claus Schenk von Stauffenberg. Ten wykonawca nieudanego zamachu bombowego na Hitlera 20 lipca 1944 roku jest przedstawiany jako bohater i symbol sprzeciwu zdrowej części społeczeństwa niemieckiego przeciwko brunatnemu totalitaryzmowi. Jego postać jest coraz bardziej wykorzystywana w celach propagandowych, a on sam jest otaczany w Niemczech powszechnym podziwem. Jednak pułkownik i grupa spiskowców nie tyle zwalczali Hitlera jako megazbrodniarza wojennego, ale jako kogoś, kto szkodzi imperialnej wizji Niemiec. Spiskowcy liczyli na to, że po zabójstwie Hitlera uda im się porozumieć z aliantami i na wschodzie uzyskać dla Niemiec granice z 1914 roku, czyli to samo, co chciał Hitler przed wybuchem II wojny światowej. Dopuszczali istnienie Polski, ale jako państwa kadłubowego i tworu całkowicie uzależnionego od Niemiec.
Pułkownik Stauffenberg w 1939 roku brał udział w wojnie z Polską. Listy, jakie pisał z frontu do swojej żony, pokazują, że jego postawa uległa zmianie. „W pierwszej fazie, na samym początku, Stauffenberg pisał o desperackiej walce polskich żołnierzy. Wkrótce potem opisywał dworek, w którym zamieszkał jako oficer, piękną bibliotekę, bajeczne meble, stoliki, szafki na książki i tak dalej” – mówił historyk Robert Traba cytowany na łamach „Deutsche Welle”. Lecz kilka miesięcy później pisze zupełnie inaczej i bardzo negatywnie. Za najbardziej rasistowski fragment relacji Stauffenberga uchodzi następujący opis: „Miejscowa ludność to niewiarygodny motłoch, bardzo dużo Żydów i mieszańców. Naród, który aby się dobrze czuć, najwyraźniej potrzebuje batoga. Tysiące jeńców przyczynią się na pewno do rozwoju naszego rolnictwa. Niemcy mogą wyciągnąć z tego korzyści, bo oni są pilni, pracowici i niewymagający”.
Niemiecki oficer pisał również, że jego zdaniem należy niezwłocznie rozpocząć „kolonizację w Polsce”, i był przekonany, iż ta się powiedzie. Te dokumenty, podobnie jak szereg innych, zostały opublikowane przez niemieckich historyków kilka lat temu i są dostępne na rynku. Negatywne opinie o Polsce wygłaszali również inni przedstawiciele niemieckiego ruchu oporu, a wśród nich m.in. Helmut James von Moltke.

Polityka kontynuacji
Antypolskie w przeważającej mierze nastawienie opozycji antyhitlerowskiej łączyło zarówno spiskowców, jak i zwolenników Hitlera. Większość głównych niemieckich sił politycznych w okresie międzywojennym była negatywnie nastawiona do Polski i uważała II Rzeczpospolitą za „państwo sezonowe”. Antypolskie stereotypy były na porządku dziennym. Niemiecki historyk prof. Heinrich August Winkler wyraził to następująco: „Nikt nie chciał słyszeć o niemieckiej odpowiedzialności za rozbiory Polski oraz wybuch I wojny światowej, a także o polskim prawie do samodecydowania. Najbardziej krytykowanym przez Niemców punktem była utrata ziem na wschodzie – na Górnym Śląsku oraz w wyniku powstania polskiego korytarza do Bałtyku. Większość, nawet socjaldemokraci i rozsądni politycy, domagali się korekty granic z Polską”.
Czy w tym kontekście obecne wspieranie przez główne siły polityczne w Niemczech, a więc zarówno przez byłego kanclerza wywodzącego się z SDP Gerharda Schroedera, jak i obecną kanclerz z CDU Angelę Merkel działań Związku Wypędzonych nie jest swego rodzaju polityką kontynuacji? Czyż nie jest symptomatyczne, że w Niemczech nadal obowiązuje rozporządzenie z 27 lutego 1940 roku, a więc z czasów Hitlera, na mocy którego zostały rozwiązane wszystkie stowarzyszenia polonijne oraz dokonano konfiskaty ich mienia bez możliwości zgłaszania jakichkolwiek roszczeń odszkodowawczych? Czy do rangi symbolu nie urasta fakt, iż świeżo otworzona nowa siedziba ambasady Niemiec w Warszawie jest ulokowana w tej części stolicy Polski, którą niemieccy okupanci nazwali swego czasu „niemiecką dzielnicą”, odgrodzili ją od reszty miasta, wywłaszczyli polskich właścicieli kamienic, wypędzili ich i utworzyli obszar „nur für Deutsche”? Od 1999 roku w Niemczech odbywa się 20 lipca przysięga rekrutów, choć przez wiele lat spisek Stauffenberga był w Bundeswehrze tematem tabu, jako że zamachowcy złamali wojskową przysięgę. Obecnie – zgodnie z duchem czasów – spiskowcy są traktowani jako „przykład właściwej postawy obywatelskiej”. Znamienna była wypowiedź byłego kanclerza Niemiec Helmuta Kohla, który podczas uroczystości w 2007 roku stwierdził, że spiskowcy chcieli przywrócić pokój w Europie. „To właśnie pragnienie pokoju było kamieniem węgielnym do powstania zjednoczonej Europy”. Dlatego „zadaniem dla tego i przyszłego pokolenia jest dokończenie dzieła politycznej integracji Europy” – konkludował Kohl.
Jego wystąpienie pokazuje istotę i konsekwencje niemieckiej polityki historycznej, która jest podporządkowana celom długofalowym. I choć akcenty oraz pewne realia międzynarodowe się zmieniają, to cele pozostają niezmienne: budowanie pozycji europejskiego mocarstwa w ramach Unii Europejskiej, podzielenie się z Moskwą wpływami w Europie Środkowowschodniej.

Jan Maria Jackowski

Za: Nasz Dziennik, Sobota-Niedziela, 29-30 sierpnia 2009, Nr 202 (3523) | http://www.naszdziennik.pl/index.php?dat=20090829&typ=my&id=my61.txt

Skip to content