Aktualizacja strony została wstrzymana

Do zranionych w Kościele powinni wyjść przede wszystkim księża biskupi – Tomasz Rowiński

Od kilku dni trwa publicystyczne starcie pomiędzy komentatorami bezkrytycznie popierającymi decyzję abp. Wojciecha Polaka o rozesłaniu do wszystkich parafii w Polsce plakatów informujących o telefonie zaufania „Zranieni w Kościele”, a mediami Radia Maryja, które tę akcję bezpardonowo atakują. I choć kontratak Radia Maryja należy odrzucić jako medialny wyraz tej mentalności, która w Kościele wciąż powtarza, że „nic się nie stało”, „księża tylko są atakowani” czy „dużych spustoszeń nie będzie”, to i poparcie dla organizatorów inicjatywy, a w tym przypadku także Księdza Prymasa, należy wyrazić bardzo ostrożnie.

Kontrakcja mediów związanych z Radiem Maryja, w której można zauważyć pewne elementy furiackiego odwetu, jest nieproporcjonalna do rzeczywistości z jaką walczy. Choć plakat został wysłany do wszystkich parafii przez samego Prymasa, to praktyka polskiego Kościoła jest taka, że to w gestii proboszczów ostatecznie pozostaje decyzja, czy te plakaty zawisną w kościelnych gablotach. Kurie diecezjalne dystrybuują bardzo wiele rozmaitych materiałów informacyjnych będących propozycją do wywieszenia w kościelnych gablotach, a tylko niewielki procent ostatecznie zostaje zaprezentowany wiernym. To dość ważny punkt – abp Wojciech Polak niczego i nikomu nie narzuca, a jego autorytet z całą pewnością nie działa siłą automatyzmu. Można się tu wręcz spodziewać oporu znacznej części duchowieństwa.

Część księży będzie podburzona przez Radio Maryja i zareaguje silnymi emocjami jakie niewątpliwie aktualne problemy Kościoła wywołują w wielu duchownych. Jednak to nie tylko emocje, narzucane przez medium, które przyjęło rolę głównego dystrybutora sprzeciwu wobec akcji. Za tymi emocjami są jednak i argumenty, które nakazują zachować pewną ostrożność wobec inicjatywy „Zranieni w Kościele”. Sama akcja – telefonu zaufania – jest bez wątpienia potrzebna, słuszna rzeczowo i intencjonalnie. Za inicjatywą telefonu, przemawia to,  że ofiary czuły się w Kościele odstawione na bok, często były odrzucane przez organy kurialne lub samych biskupów, nie miały z kim porozmawiać o swojej krzywdzie i sytuacja ta jest dramatycznym świadectwem nieludzkiego postępowania niektórych ludzi Kościoła. W tym względzie próba szerokiego dotarcia z informacją o telefonie i przekazem, że można  opowiedzieć o swojej krzywdzie jest wielką pracą zaangażowanych w akcję świeckich Kościoła. Można wierzyć, że zapewne w niejednym przypadku ratują wiarę i niosą ulgę ofiarom.

Nie znosi to jednak pewnych wątpliwości. Pierwsza z nich dotyczy samej akcji plakatowania, która, jak już wiemy, stawia sobie za cel by w każdym kościele w Polsce zawisła informacja o możliwości uzyskania wsparcia w przypadku napaści seksualnej. Chodzi o napaść dokonaną przez osobę duchowną. Osoby zaangażowane w akcję zapewne stykają się nieustannie z doświadczeniem zła i przez jego pryzmat – siłą rzeczy, niczym lekarze czy ratownicy – patrzą na cały Kościół. Poprzez tę zamazaną perspektywę nie zauważają, że taki plakat w każdym kościele może okazać się społeczną stygmatyzacją nie tylko wszystkich księży, ale i wiernych. To prosty mechanizm, plakat taki łatwo może wytworzyć wrażenie, że Kościół jest normalnym miejscem molestowania nieletnich. Gdy tymczasem przytłaczająca większość przypadków molestowania seksualnego to sytuacje domowe, a sprawcą jest osoba pozostająca z ofiarą w jednym gospodarstwie domowym. Statystycznie najczęściej przemocy seksualnej doświadcza się ze strony stałego partnera, męża itp. Czy propozycji umieszczenia plakatów „Zranieni w rodzinie” w każdym domu nie uznalibyśmy za przesadną ingerencję państwa czy Kościoła w życie obywateli? Czy sami świeccy katolicy nie przyczyniają się w ten sposób do przyklejenia każdemu kto wchodzi w budynek kościelny łatki gwałciciela? 

W ramach tej pierwszej wątpliwości jest też i drugi negatywny mechanizm jaki może uruchomić masowe umieszczanie plakatów „Zranienie w Kościele” w każdej świątyni. To, co dla inicjatorów akcji, dla niektórych proboszczów, może także dla abp. Wojciecha Polaka jest postrzegane jako akt odwagi, częściej będzie przez wielu ludzi brane za napiętnowanie – przez „kogoś, z góry…” – a nie właśnie za akt odwagi i miłości podejmowany przez organizm Kościoła z poziomu parafii. Przy każdym takim działaniu w Kościele należy się liczyć nie tylko z tymi najbardziej zranionymi i najszlachetniejszymi. Oczywiście także unikanie stygmatyzacji nie jest zasadą absolutną, rozumiem, że chodzi o jak najszersze dotarcie do osób pokrzywdzonych. Czy jednak efekt akcji został w pełni przemyślany? Zbigniew Nosowski, redaktor naczelny „Więzi” w książce Tomasza Terlikowskiego „Tylko prawda nas wyzwoli” mówi, że liczby go nie interesują. Tu mamy jednak ewidentnie akcję o charakterze masowym, która sama mierzy się liczbami. 

Sytuacja jest rzeczywiście pod każdym względem trudna, szczególnie gdy niektórzy biskupi jawnie stawiają mury obronne, próbują łamać sumienia księży poprzez nakłanianie do podpisywania lojalek. Dlatego moje uwagi należy raczej odczytywać jako wątpliwości, a nie atak. Bez wątpienia jednak – skoro sytuacja jest trudna – tym bardziej trzeba rozpatrywać wszelkie okoliczności, ponieważ na tym polega katolicka suwerenność i dochodzenie do prawdy, a także roztropność działań. 

Drugie zastrzeżenie jest znacznie bardziej poważne i dotyka środowisk organizujących działalności telefonu zaufania „Zranieni w Kościele”. To zastrzeżenie dotyczy stosunku zaangażowanych w tę akcję podmiotów i osób do prawd katechizmowych ze szczególnym uwzględnieniem etyki seksualnej i nauczania Kościoła na temat homoseksualizmu. Wobec danych, z których wynika, że molestowanie w Kościele ma w większości charakter homoseksualny, a relacje homoseksualnych księży stanowią poważny problem patologizujący wewnętrzne funkcjonowanie Kościoła, nasuwa się pytanie czy można zaufać osobom i środowiskom mającym do homoseksualizmu stosunek pobłażliwy a nawet afirmujący? Oczywiście, być może to wrażenie wynika z tego, że twarzami akcji są publicyści, którzy osobiście lub za pośrednictwem ich mediów kojarzeni są z homoseksualną akcją afirmatywną w Kościele i rozmiękczaniem nauki Chrystusa w tej sprawie.

Nie sposób odsunąć całkowicie tych obaw, jednocześnie nie mogą one przesłonić problemu przestępstw seksualnych w Kościele, realnego zaangażowanie ludzi dobrej woli w akcję „Zranieni w Kościele”, złego postępowania niektórych biskupów, którzy ponad wierność nauce Chrystusa zdają się zbyt często stawiają na złą lojalność, wzajemność w ramach mniej lub bardziej jawnych struktur homolobby.  

By jednak rzeczywiście rozwiązać problemy Kościoła trzeba wyjść poza ocenę inicjatywy „Zranieni w Kościele”, która to sprawa zdecydowanie odwraca wzrok opinii katolickiej od centralnego zagadnienia. Nie będzie prawdziwego oczyszczenia w Kościele jeśli biskupi albo będą uważać, że jedynym rozwiązaniem jest zwieranie szeregów i podpisywanie lojalek, albo zamiast działać samemu będą własną bezczynność – niczym listkiem figowym – zakrywać za pomocą inicjatyw kontrowersyjnych środowisk. Telefon zaufania może stać się narzędziem łagodzenia złych efektów jakie wynikają z obojętności wobec nieprawości. A ta obojętność być może potrzebuje twardego lądowania by się otrząsnąć. 

Stanowczo i czysto brzmi to co w polskim Kościele o kondycji duchowieństwa mówi bp Milewski z Płocka:

Z wielkim niepokojem obserwujemy co się dzieje z księżmi. Jakże często, docierają do nas złe wiadomości o kapłańskich odejściach, brudach, nadużyciach. I ten mrok niektórych duchownych, którzy stali się wilkami w Owczarni Pana, przysłania blask kapłaństwa i uderza we wszystkich dobrych i szlachetnych księży. Ten mrok bardzo nas rani i powoduje, że każdy ksiądz staje się podejrzanym.

Jakkolwiek twardo by to brzmiało spór o akcję „Zranionych w Kościele” jest sporem zastępczym, który oddala nas od uzdrowienia moralnego Kościoła.

Tomasz Rowiński

Za: Christianitas.pl (2020.05.29) | http://christianitas.org/news/do-zranionych-w-kosciele-powinni-wyjsc-przede-wszystkim-ksieza-biskupi/

Skip to content