Aktualizacja strony została wstrzymana

Imigracja, imigracja – Tomasz Gabiś

Nic nie wydarzyło się dawniej niż wczorajszy sukces.
(Freddy Quinn)

 

W rozmowie z tygodnikiem „Do Rzeczy” ( 2018 nr 20) prof. Ewa Thompson mówi: „Otwarcie na innych w Niemczech podyktowane było raczej brakiem rąk do pracy w fabrykach niż miłością bliźniego lub obojętnością na sprawy narodowościowe. Zdumiewa naiwność tych Polaków, którzy plotą o niemieckim altruizmie w związku z decyzją przyjęcia miliona potencjalnych robotników”. Niechaj wolno mi będzie nie zgodzić się z opinią znakomitej slawistki. Nie jest bowiem wcale wykluczone, iż decyzja o wpuszczeniu miliona imigrantów chcących osiedlić się w Niemczech, rzeczywiście motywowana była altruizmem, tyle tylko, że chodziło o patologiczny altruizm – pojęcie, które zyskało sobie już prawo obywatelstwa w rozważaniach psychologów społecznych i politologów. O tym, że coś tu jest na rzeczy, świadczą wywody Franza Alta (ur.1938), dziennikarza i autora wielu książek na temat ekologii, religii oraz kwestii społeczno-ekonomicznych. Odkrył on tajemnicę polityki Angeli Merkel. Swój etyczny fundament ma ona, jego zdaniem, w Kazaniu na Górze zapisanym w Ewangelii św. Mateusza. Bismarck, Adenauer czy nawet Kohl uznaliby za rzecz niemożliwą rządzenie państwem według zasad Kazania na Górze, jednak Angela Merkel dowiodła czegoś przeciwnego: „Błogosławieni, którzy pomagają uchodźcom”. Niezłomna kanclerz reprezentuje Europę, która czuje się zobowiązana do realizowania swoich konstytutywnych wartości – tolerancji, solidarności i praw człowieka. Lewicowa gazeta „taz” bardzo trafnie, zdaniem Alta, nazwała Merkel „kanclerką serca”. Humanistyczny imperatyw, jakim się kieruje, świadczy o wielkiej moralnej odpowiedzialności i odkrywa jej niezwykłą jakość jako człowieka a ponadto dowodzi, iż jest politykiem światowego formatu. Okazanie człowieczeństwa, oświadczyła Merkel w jednym z programów telewizyjnych, jest „moim cholernym obowiązkiem i powinnością”. Wyraziła w ten sposób moralną powinność całej Europy. Przyszłość, prorokuje Alt, należy do naśladowców Jezusa z Nazaretu takich jak kanclerz Merkel, do ludzi mających nadzieję i nieustraszonych – mogą oni nawet „przenosić góry”. Zapytani po śmierci „Co uczyniłeś dla twego brata i dla twej siostry, którzy byli w potrzebie?”, będą mogli odpowiedzieć, „pomogliśmy uchodźcom”.

* * *

Istnieje wiele domysłów i spekulacji na temat motywów otwarcia granic przez rząd RFN w 2015 roku. Jedni uważają, że niemieccy wielokulturowcy i imigracjoniści, do których należy Angela Merkel, są po prostu tak ograniczeni umysłowo, iż nie są w stanie pojąć tego, jak naprawdę funkcjonuje świat społeczny i gospodarczy. Inni sądzą, że odpowiada za to nie zwyczajna głupota, lecz fakt, że są fanatycznymi wyznawcami ideologii równości i uniwersalistycznego humanitaryzmu. Jeszcze inni podejrzewają ich o świadome dążenie do rozmycia etnokulturalnej tożsamości narodu na rzecz, rządzonego przez technofinansową oligarchię, „społeczeństwa wielokulturowego”. Część niezależnych publicystów niemieckich jest zdania, że niemieccy wielokulturowcy i imigracjoniści za pomocą masowej imigracji realizują plan inżynierii rasowej, ukrywając pod pojęciem „społeczeństwa wielokulturowego” społeczeństwo wielorasowe. Może to mieć swoje źródła w tak ogromnym zauroczeniu Stanami Zjednoczonymi, że pragną upodobnić do nich Niemcy, przekształcając je w kraj wielorasowy. Ponieważ tzw. antyrasizm jest w obecnych systemach demokratyczno-postępowych fundamentalnym składnikiem ideologii panującej, zatem kraje homogeniczne pod względem rasowym muszą importować inne rasy, aby można było z całą surowością prawa zwalczać wszelkie przejawy „rasizmu”. Dopiero w warunkach państwa naprawdę wielorasowego niemiecka postępowa demokracja będzie mogła przejść swój chrzest bojowy i udowodnić, że nic, ale to absolutnie nic, nie łączy jej z dawną autorytarną, nacjonalistyczną i rasistowską tradycją prusko-niemiecką i narodowosocjalistyczną. Pojawiły się też podejrzenia, że Angela Merkel z takim niezłomnym uporem forsuje politykę „otwartych granic”, ponieważ musi realizować dyrektywy wydawane na wyższym szczeblu zarządzania sprawami światowymi.

* * *

Przenieśmy się do czasów, kiedy Niemcami rządził kanclerz Konrad Adenauer, który Kazanie na Górze dobrze znał, jednakże nie traktował go jako instrukcji rządzenia państwem. W połowie lat pięćdziesiątych zeszłego wieku, kiedy gospodarka niemiecka (w RFN) znalazła się na drodze szybkiego wzrostu, pojawiły się pomysły sprowadzenia do Niemiec robotników z Włoch; dodajmy, że ze swej strony zabiegał o to także rząd włoski, dostrzegający w tym szansę na zmniejszenie bezrobocia i transfer dewiz do kraju. Przeciwnikiem pomysłu był ówczesny minister pracy Anton Storch, zaś zwolennikiem minister gospodarki Ludwig Erhard. Ostatecznie 20 grudnia 1955 roku podpisano niemiecko-włoskie porozumienie o rekrutacji włoskich robotników. Wyglądało to tak, że we włoskiej Weronie działała delegatura Federalnego Urzędu Pracy nazywana „Niemiecką Komisją”, która otrzymywała oferty pracy od niemieckich przedsiębiorstw i przekazywała je dalej do włoskich urzędów pracy, one z kolei wybierały zdatnych kandydatów, którzy następnie musieli stawić się przed komisją, poddać badaniom lekarskim względnie egzaminowi kwalifikacyjnemu. Cała procedura służyła temu, aby ilość i jakość włoskich pracowników odpowiadała potrzebom i możliwościom niemieckiego rynku pracy i niemieckiej gospodarki. Praca była z góry zagwarantowana. Robotnicy mogli też sprowadzić rodzinę, ale dopiero wówczas, kiedy mieli skromne mieszkanie i zarabiali tyle, by móc ją utrzymać.

Wolno śmiało powiedzieć, że nie był to w żadnej mierze przejaw altruizmu, a jedynie „egoistycznego” pragmatyzmu. Nie miejsce tu na rozważanie, czy tamten system, funkcjonujący do 1962 roku, kiedy nastąpiła liberalizacja migracji za pracą w obrębie EWG, zdał egzamin, a tym bardziej mało sensowne jest zastanawianie się, czy można go przenieść w obecne czasy. Najistotniejszy jest jego pragmatyczny duch stojący w największym możliwym kontraście do polityki otwarcia granic na masy imigrantów z odległych kulturowo pozaeuropejskich krajów, nie posiadających kwalifikacji wymaganych w wysokorozwiniętej gospodarce przemysłowej, których trzeba „integrować”, uczyć języka, opiekować się, wypłacać hojne zasiłki. Za czasów Adenauera i Erharda obowiązywała zasada: „potrzebujemy tylko potrzebnych rąk do pracy”, czyli rekrutowano robotników do tych branż i przedsiębiorstw, gdzie przybysze mogli od zaraz, ewentualnie po krótkim przyuczeniu i przeszkoleniu, pracować. Sytuacja obecna jest więc odwrotnością tamtej – wówczas pragmatycy („egoiści”) prowadzili przemyślaną, świadomie selektywną rekrutację pracowników, dzisiaj patologiczni altruiści wpuszczają do kraju każdego, kto chciałby się tu osiedlić.

* * *

Według Instytutu Badań Rynku Pracy i Zawodów przy Federalnej Agencji Pracy 70% „uchodźców” nie ma żadnego wykształcenia zawodowego, wielu tylko przez kilka lat uczęszczało do szkoły, prawie wszyscy mówią wyłącznie w swoim języku . Z oficjalnych danych podawanych przez rząd niemiecki wynika, że wydatki z budżetu na przybyłych w ostatnich latach „uchodźców” wynoszą ok. 30 miliardów euro rocznie, jednak w rzeczywistości są one wyższe, ponieważ część wydatków ukryta jest w innych rubrykach budżetu a część jest związana z „azylantami” pośrednio. Rozeznający się w labiryncie statystyk i kompetencji urzędów naukowcy z kolońskiego Instytutu Gospodarki Niemieckiej wyliczyli, że sięgają one 50 mld euro rocznie, a ich koledzy z kilońskiego Instytutu Badań nad Gospodarką oszacowali je na 55 mld euro rocznie.

* * *

Przytoczmy garść, wybranych na chybił trafił, danych statystycznych z ostatnich kilkunastu lat (za: Jan Moldenhauer, Arbeitsmarktintegration von Zuwanderern in der BRD nach Herkunftsgruppen oraz tenże, Die Kosten der Zuwanderung in die BRD und nach Westeuropa – eine Meta-Analyse, „Konservative Arbeitsblätter”, styczeń i luty 2018). W 2004 roku liczba bezrobotnych wśród ludności tureckiej była dwukrotnie wyższa niż wśród niemieckiej, w Berlinie od końca lat 90. zeszłego wieku ok.40 procent Turków w wieku produkcyjnym pozostaje bez pracy, w 2001 roku tylko 44 procent Turków w Niemczech było zawodowo czynnych (tendencja spadkowa), w 2008 roku 72% żyjących w Niemczech Turków w wieku od 22 do 24 lat nie miało żadnego zawodowego wykształcenia, w 2009 roku 70% zdolnych do pracy zarobkowej Turków w Niemczech nie miało żadnych zawodowych kwalifikacji, w 2008 roku 33% osiadłych w Berlinie imigrantów w wieku produkcyjnym było bezrobotnych, w 2008 roku 75% Turków w Berlinie nie mogło się wykazać świadectwem ukończenia szkoły, co drugi mieszkaniec Berlina pochodzenia tureckiego żyje ze świadczeń socjalnych, w 2010 roku 2% Turków w Niemczech miało ukończone studia wyższe. Liczba Turków żyjących z pomocy socjalnej jest trzykrotnie wyższa niż jej udział w całej ludności Niemiec; według badań przeprowadzonych w 2009 roku okres życia, w którym pracujący Turcy w Niemczech wpłacają więcej do systemu socjalnego niż z niego pobierają, trwa średnio o 16 lat krócej niż w przypadku etnicznych Niemców a ponadto kwoty wpłacane przez Turków są wyraźnie niższe niż te wpłacane przez niemieckich pracowników, pomiędzy 1971 a 2000 rokiem liczba obcokrajowców w Niemczech wzrosła o trzy miliony do 7,5 miliona, ale liczba osób zawodowo czynnych w tej grupie pozostaje taka sama – ok. 2 miliony; w 1973 roku 65% imigrantów było zawodowo czynnych, w 1983 roku – 38%, w 2010 roku 40% odbiorców zryczałtowanych świadczeń dla bezrobotnych II stopnia (Hartz-IV) stanowili imigranci, na 100 imigrantów, którzy w większym czy mniejszym stopniu utrzymują się z pracy zawodowej przypadają prawie 44 osoby żyjące z zasiłku dla bezrobotnych lub Hartz-IV (wśród ludności niemieckiej to 10 osób), w roku 2010 w stosunku do liczby ludności zawodowo czynnej cztery razy więcej muzułmańskich imigrantów żyło z zasiłków dla bezrobotnych i Hartz-IV niż ma to miejsce wśród ludności niemieckiej, przeciętna pięcioosobowa rodzina muzułmańska pobierająca zasiłek Hartz-IV kosztuje podatnika w ciągu dwudziestu lat 380 000 euro. W drugim kwartale 2017 roku liczba niemieckich odbiorców świadczeń Hartz-IV spadła w porównaniu do roku poprzedniego o 5,4%, natomiast liczba obcokrajowców, pobierających to świadczenie wzrosła o 37,5% do 1,9 miliona, w 2015 roku ponad 50% imigrantów z Czarnej Afryki żyło z transferów socjalnych, w 2017 roku obcokrajowców zgłoszonych jako bezrobotni i jako poszukujący pracy było ok. 2 miliony, w 2010 roku liczący 30 rodzin (2600 osób ) libański klan Miri kasował rocznie świadczenia Hartz-IV w wysokości 5,17 mln euro oraz zasiłki rodzinne (Kindergeld) w wysokości 1,77 mln euro, czyli „zusammen” – 7 milionów euro rocznie.

Ciekawe, co pomyśleliby Adenauer, Erhard i Storch, gdyby znaleźli się w dzisiejszej RFN i zapoznali się z tymi liczbami? Pomyśleliby – co nietrudno zgadnąć – że trafili do kraju rządzonego albo przez patologicznych altruistów, albo zwyczajnych durniów (co poniekąd jest jednym i tym samym).

                            * * *

W propagandzie wielokulturowców i imigracjonistów masowa imigracja przedstawiana jest jako zjawisko na wskroś pozytywne, jako wzbogacenie, szansa dla Niemiec stwarzana przez „kolorową różnorodność”. Politycy i główne media nie ustają w zapewnieniach jakie ogromne – gospodarcze, społeczne, kulturalne i finansowe – korzyści przynosi imigracja rdzennym mieszkańcom Niemiec. Nawet stuprocentowy (patologiczny) altruista Alt, kiedy zdał sobie sprawę, że większość jego rodaków myśli jednak pragmatycznie, odwołał się do ich prostego „egoizmu”: „Już widzę za pięć czy dziesięć lat nagłówki u moich kolegów, którzy dziękują Merkel za to, że swoją dalekowzroczną polityką wobec uchodźców przygotowała grunt pod następny niemiecki cud gospodarczy”. Okazuje się więc, że kierujący postępowaniem Angeli Merkel humanistyczny imperatyw zakorzeniony w Kazaniu na Górze, będący przejawem czystego altruizmu, jest zarazem opłacalny! Cud, po prostu cud.

* * *

Portal „Krytyki Politycznej” opublikował w sierpniu 2018 artykuł „Ślepy ksenofob patrzy na imigrację” autorstwa profesor Uniwersytetu Harvarda Stefanie Stantchevej (oryginalny tytuł: „The Fog of Immigration”). Pani profesor i jej współpracownicy przeprowadzili badania na temat postrzegania imigracji wśród 22,5 tys. respondentów – rodowitych Francuzów, Niemców, Włochów, Szwedów, Brytyjczyków i Amerykanów, i wyszło im m.in., że szacowana przez respondentów liczba imigrantów w ich własnym kraju znacznie odbiega od rzeczywistości. Byli przekonani, że w ich kraju znajduje się dwa-trzy razy więcej imigrantów niż w rzeczywistości; średnie szacunki respondentów wynosiły (średnio) około 30%.

Przyjrzyjmy się zatem sytuacji w Niemczech, gdzie 22,5 % mieszkańców to imigranci lub osoby o imigranckim pochodzeniu. Ale na terenach dawnych Niemiec Zachodnich odsetek ten wynosi 25,5 %, zatem średni szacunek mieszkańców tylko z tamtego terytorium byłby zbliżony do 30%. Gdyby respondenci pochodzili z Hesji, Badenii-Wirtembergii i Hamburga, to średni szacunek byłby trafieniem w dziesiątkę, gdyż w tych landach imigranci stanowią 30% ludności. Niektórzy respondenci musieli zaniżać odsetek obcokrajowców np. w Monachium, gdzie żyje ich 43%, w Stuttgarcie – 44%, we Frankfurcie nad Menem – 50% . A co powiedzieć o ankietowanych etnicznych Niemcach z Offenbach, miasta, w którym ponad 60 % mieszkańców ma imigranckie pochodzenie? Widzieli oni wokół siebie dwa razy mniej imigrantów niż ich jest w rzeczywistości. Dodajmy, że według oficjalnych danych w Offenbach żyją przedstawiciele 158 (!) narodowości.  Wypada pozazdrościć takiej „wielokulturowości” i „różnorodności”.

O ile w miejscowościach poniżej 2000 mieszkańców żyje tylko nieco ponad 7% imigrantów i osób z imigranckim pochodzeniem, o tyle miastach powyżej 500 000 mieszkańców ich udział wynosi średnio 31% , czyli tyle na ile oceniali (średnio) respondenci profesor Stanchevej. Mieszkańcy tych miast to nie „ślepi ksenofobowie”, jak wdzięcznie europejskich tubylców określa „Krytyka Polityczna”. Ich postrzeganie zjawisk dokładnie pokrywa się z rzeczywistością. Mogą się oni różnić w swoich ocenach w zależności od dzielnicy, w której mieszkają. Weźmy przykładowo Hamburg, tam w dzielnicy Harburg imigrantów i osób z imigranckim pochodzeniem jest 59,6 %, w Wilhelmsburg – 60,4%, w Neuallermöhe – 64,3%, w Hammerbrook – 68,6%, w Veddel – 71,6%. Nie można pominąć dzielnicy Billbrook z 84,9 % imigrantów. Jedynie mieszkający (jeszcze) w tych dzielnicach „ślepi ksenofile” oszacowaliby, że imigranci stanowią 30% ludności Niemiec, co świadczyłoby o całkowicie błędnym postrzeganiu rzeczywistości.

Jeszcze inaczej mogliby postrzegać imigracyjną rzeczywistość respondenci, gdyby badacze kazali im oszacować procentowy udział w różnych kategoriach wiekowych. Wśród dzieci poniżej 15 lat w Berlinie prawie 50% ma imigranckie pochodzenie, w Stuttgarcie 60 % dzieci i młodzieży poniżej 18 lat ma pochodzenie imigranckie, w dawnych Niemczech Zachodnich łącznie z Berlinem 42% dzieci poniżej 6 lat pochodzi z rodzin imigranckich, w Kolonii, Monachium, Frankfurcie nad Menem, Duisburgu – 50%, w Augsburgu – 68 %. W 2016 roku 38,1 % wszystkich dzieci w Niemczech poniżej 6 lat miało imigranckie pochodzenie, w ciągu kilku następnych lat ok. 40% 25-latków w Niemczech będzie imigrantami i osobami o imigranckim pochodzeniu. Wymienione wyżej hamburskie dzielnice już dziś liczą w grupie mieszkańców poniżej 18 lat: Billstedt – 74,8% imigrantów, Jenfeld – 74,9%, Rothenburgsort – 77,6%, Neuallermöhe – 78,1%, Wilhelmsburg – 78,9%, Harburg – 82,2%, Steinwerder – 87,7%, Hammerbrook – 91,5%, Veddel – 93,1%, Billbrook – 98% (wśród 170 uczniów tamtejszej szkoły podstawowej jest tylko troje niemieckich dzieci, język niemiecki jest w niej nauczany jako język obcy).

Pragnąc przekonać nas o dobroczynnych skutkach imigracji prof. Stantcheva powołuje się na artykuł trzech swoich kolegów, którzy przebadali wpływ imigracji do USA w dziedzinie wynalazczości. Z ich badań wynika, że w latach 1880-1940 imigranci stanowili 20% wszystkich amerykańskich wynalazców i innowatorów; odegrali oni kluczową rolę w osiągnięciu przez USA technologicznego przewodnictwa w świecie, zwłaszcza w takich dziedzinach jak chemia, komunikacja, maszyny, urządzenia medyczne i elektryczne. Skąd przybywali do USA wszyscy ci wysoce utalentowani i uzdolnieni ludzie? Prawie wszyscy pochodzili z krajów europejskich, najwięcej z Niemiec (np. Hermann Frasch w dziedzinie wydobycia i przeróbki minerałów), następnie z Wielkiej Brytanii (Alexander Graham Bell przybył ze Szkocji), pozostali z innych krajów europejskich np. Nikola Tesla czy konstruktor windy elektrycznej Szwed David Lindquist. Pewna część przeprowadziła się do USA z Kanady np. James Hillier, twórca komercyjnej wersji mikroskopu elektronicznego. Wniosek z tego płynie taki, że gdyby do Europy przybywali imigranci z Niemiec, Wielkiej Brytanii i innych krajów europejskich jak również Eurokanadyjczycy i Euroamerykanie, to taka imigracja byłaby dla naszego kontynentu niewątpliwie pod każdym względem opłacalna. Zaprośmy zatem do Europy imigrantów z Europy!

* * *

Epoka od XVIII do połowy XX wieku jest okresem największych osiągnięć naukowych i wynalazków europejskich i euroamerykańskich. Były to czasy homogenicznych pod względem kulturowym narodów – ich wewnętrzna różnorodność mieściła się w ramach kultury europejskiej.

Tomasz Gabiś

Źródło: „Arcana” nr 143 (2018) (wersja skrócona)

Za: TomaszGabis.pl (02.17.19) | http://www.tomaszgabis.pl/2019/02/17/imigracja-imigracja/

Skip to content