Aktualizacja strony została wstrzymana

Pan prezydent sobie zakpił – Stanisław Michalkiewicz

Jak ta historia w naszym nieszczęśliwym kraju się powtarza! Okazuje się, że mimo sławnej transformacji ustrojowej nadal mamy „dyktaturę ciemniaków”, o której w roku 1968 wspominał Stefan Kisielewski, co tak zirytowało Władysława Gomułkę, który ten zarzut najwyraźniej potraktował osobiście, że aż kazał „nieznanym sprawcom”, żeby Stefana Kisielewskiego pobili. Ale to nic dziwnego, skoro po raz kolejny zyskaliśmy potwierdzenie, że mimo sławnej transformacji ustrojowej Polska nadal, jak gdyby nigdy nic okupowana jest przez te same bezpieczniackie watahy – oczywiście już w drugim, a nawet trzecim pokoleniu ubeckich dynastii – jak to możemy zaobserwować choćby na przykładzie dynastii Cimoszewiczów, której początki tkwią w mrokach pierwszej i drugiej sowieckiej okupacji Polski. Mam oczywiście na myśli 15 pytań, jakie pan prezydent Andrzej Duda 12 czerwca ogłosił naszemu i tak już wystarczająco znękanemu narodowi. Jestem zdumiony, że pan prezydent, który w końcu legitymuje się tytułem doktora nauk prawnych, ośmielił się publicznie przedstawić pytania świadczące o kompletnym niezrozumieniu materii konstytucyjnych, ignorancji w sprawach, które powinny być – i są – znane studentom prawa, skłonności do zdrady stanu i ogólnym bęcwalstwie. Tedy incipiam.

Samowolka

Jak pamiętamy, zamiar przeprowadzenia referendum konstytucyjnego w stuletnią rocznicę odzyskania przez Polskę niepodległości, pan prezydent Andrzej Duda ogłosił 3 maja 2017 roku. Po reakcjach polityków Prawa i Sprawiedliwości, a zwłaszcza – po oświadczeniu pani Beaty Mazurek, rzecznika PiS – można było nabrać pewności, że ze strony pana prezydenta była to samowolka. W odróżnieniu od poprzednich swoich przedsięwzięć, które pan prezydent wykonywał na polecenie swego wynalazcy, czyli prezesa Jarosława Kaczyńskiego, ta deklaracja nie tylko nie została przez Naczelnika Państwa panu prezydentowi nakazana, ale chyba nawet nie została z nim skonsultowana. Nieomylny to znak, że pan prezydent Duda zbuntował się przeciwko swemu wynalazcy – co zostało spektakularnie potwierdzone kilka miesięcy później, gdy pan prezydent złożył weto wobec ustawy o Sądzie Najwyższym i Krajowej Radzie Sądownictwa – czego oczekiwała od niego tak zwana „nieprzejednana opozycja”: polityczna ekspozytura Stronnictwa Pruskiego w postaci Platformy Obywatelskiej, wynalazek starych kiejkutów, czyli Nowoczesna, konfidenci stanowiący najtwardsze jądra płomiennych szermierzy demokracji i wolności obywatelskich oraz masy tak zwanych „pożytecznych idiotów”, których w wielkiej obfitości produkuje każdego roku środowisko „Gazety Wyborczej”, i któremu redakcyjny Judenrat podpowiada, co akurat powinien myśleć. W ten sposób pan prezydent Duda, nie bez pewnej ostentacji, zaczął przegryzać pępowinę, jaka dotychczas łączyła do z PiS-em. Za wetem bowiem poszły kolejne ruchy. W święto Wojska Polskiego, jakie przypada 15 sierpnia, przed defiladą naszej niezwyciężonej armii, prezydent Duda wygłosił przemówienie, w którym przypomniał, że niezwyciężona armia jest „jedna” i nie wolno jej „dzielić” – co stanowiło oczywistą polemikę z poczynaniami złowrogiego ministra Antoniego Macierewicza, który w naszej niezwyciężonej akurat przeprowadzał kurację przeczyszczającą. W tej sytuacji prezydent Duda, przed którym rozciągały się jeszcze 3 lata kadencji, musiał szukać sobie nowych politycznych przyjaciół. I ci – oczywiście w postaci starych kiejkutów – natychmiast się zgłosili z ofertą poparcia – ale nie za darmo. Na początek zażądali głowy znienawidzonego Antoniego Macierewicza, którego Naczelnik Państwa, kąsany ze wszystkich stron, co zmusiło go do odwrotu na z góry upatrzone pozycje, pozwolił zaszlachtować pod pretekstem „rekonstrukcji rządu”. Te z góry upatrzone pozycje, na które wycofał się Naczelnik Państwa, to ramiona żydowskiego lobby, reprezentowanego aktualnie przez niejakiego pana Danielsa, który w naszym nieszczęśliwym kraju z powodzeniem powtarza karierę Nikodema Dyzmy. Naczelnik Państwa bowiem, za pośrednictwem tego lobby, a pana Danielsa w szczególności, ma nadzieję trafić nie tyle do żołądka, co do serduszka Naszego Najważniejszego Sojusznika. Ponieważ stare kiejkuty w czerwcu 2015 roku też zostały przez Naszego Najważniejszego Sojusznika wciągnięte na listę „naszych sukinsynów”, to prezydent Duda w stosunkach z Naczelnikiem Państwa może odgrywać rolę politycznego partnera. Oczywiście wedle stawu grobla – bo kiedy 3 maja tego roku zapowiedział przeprowadzenie referendum konstytucyjnego 11 listopada, pan marszałek Senatu Stanisław Karczewski przypomniał mu, że owszem – prezydent może zarządzać referendum, ale – za zgodą Senatu, która wcale nie jest taka pewna.

Ruchy pozorne

Wiele wskazuje na to, że w związku z tym również i pan prezydent nie traktował swojej inicjatywy serio. Gdyby bowiem tak było, to pytania referendalne, dotyczące materii konstytucyjnych, powinny zostać ogłoszone jeszcze w ubiegłym roku. Następnie powinna zostać wszczęta kampania informacyjna, wyjaśniająca obywatelom zalety i ryzyka wiążące się z przyjęciem jednego, czy drugiego, alternatywnego rozwiązania – żeby ci głosowali z dostatecznym rozeznaniem, czego właściwie chcą. Wbrew bowiem wrażeniu, jakie mógłby odnieść naiwny obserwator demonstracji na rzecz konstytucji, zdecydowana większość obywateli o materiach konstytucyjnych pa pojęcie raczej mgliste i kieruje się tym, co podpowiedzą jej polityczni ulubieńcy, a w przypadku konfidentów – co im nakażą oficerowie prowadzący. W takiej sytuacji organizowanie referendum nie ma najmniejszego sensu, bo wystarczyłoby zapytać o zdanie pana red. Michnika, panią Justynę Pochanke, ewentualnie panią „Kasię” Kolendę-Zaleską z jednej, a panią Danutę Holecką z drugiej, a dla pełniejszego obrazu – również przewielebnego księdza Wojciecha Lemańskiego i przewielebnego księdza Dariusza Oko – i na tej podstawie bez obawy popełnienia błędu można by wyciągnąć wnioski co do konstytucyjnych preferencji opinii publicznej. Jednak pan prezydent Duda przy referendum się upierał i odgrażał się, że lada dzień swoje pytania obywatelom pod rozwagę przedstawi. No i wreszcie góra urodziła mysz.

Pytania głupie lub niepotrzebne

Pierwsze dwa pytania są po prostu głupie, zwłaszcza pytanie pierwsze, w którym pan prezydent próbuje się dowiedzieć, czy obywatele w ogóle życzą sobie zmiany konstytucji, czy tylko zmian. Niepodobna na nie odpowiedzieć, bo przecież każda wprowadzona zmiana jest jednocześnie zmiana konstytucji. Weźmy dla przykładu pomysł zastąpienia politycznego systemu parlamentarno-gabinetowego, jaki mamy obecnie, politycznym systemem prezydenckim. Byłaby to bardzo istotna zmiana nie tylko konstytucji, ale całego sposobu funkcjonowania państwa – nawet gdyby wszystkie inne postanowienia dotychczasowej pozostały nienaruszone. Pytanie drugie też nie jest specjalnie mądre w sytuacji, gdy prezydent właśnie próbuje w sprawie zmiany konstytucji ogłosić referendum. Jego intencją jest wprawdzie wprowadzenie stałej zasady, ale skoro teraz referendum jest dobre, to nie ma po co pytać, a jeśli jest złe – to też nie ma po co pytać. Drugie pytanie zatem jest niepotrzebne.

Pytanie trzecie, dotyczące wprowadzenia obowiązku przeprowadzania referendum w sytuacji gdy zażąda tego milion obywateli, jest zawieszone w próżni po pierwsze dlatego, że z obowiązku przeprowadzenia takiego referendum wcale nie wynika, że byłoby ono dla władz państwowych wiążące, a po drugie – że nie wiadomo, czy taki obowiązek byłby celowy w sytuacji, gdy np. obywatele nie mogą wypowiadać się w referendum w sprawach podatków. Zatem w takiej formie pytanie jest źle postawione. Podobnie zbędne jest pytanie odnoszące się do zaklęć wprowadzanych do preambuły, która – jak wiadomo – nie ma żadnych konsekwencji prawnych. Przecież i teraz, za sprawą starego faryzeusza Tadeusza Mazowieckiego, mamy preambułę przypominającą modlitwę francuskiego żołnierza z epoki rewolucji w tym kraju: „Panie Boże, jeśli jesteś, zbaw duszę moją, jeśli ją mam.

Zdobycze” i zdrada stanu

Kolejne pytania, to znaczy – piąte i szóste – dotyczą wpisania do konstytucji programu „rodzina 500 plus” i przywróconego przez PiS wieku emerytalnego. Są to tak zwane „zdobycze”, czyli makagigi oferowane przez rząd obywatelom, którzy muszą potem za nie bardzo drogo zapłacić lichwiarskiej międzynarodówce, u której rząd się zapożycza. Warto zwrócić uwagę, że subwencje, jakie przez ostatnie 14 lat Polska uzyskała z Unii Europejskiej (146 mld euro), po odjęciu od nich wpłaconych w tym czasie przez Polskę składek (47 mld euro), a następnie podzielone przez 14, wynoszą 7 mld euro rocznie. Jest to, według aktualnego kursu, równowartość 28 mld złotych. Tymczasem w rekordowo korzystnym dla rządu i finansów państwowych roku 2017, koszty obsługi długu publicznego wyniosły 28,6 mld złotych, co oznacza, że subwencje netto z UE przeznaczamy w całości na obsługę długu publicznego, czyli przekazujemy lichwiarskiej międzynarodówce. Z punktu widzenia państwa, a zwłaszcza – obywateli, który w ten sposób są przez rząd wpychani w coraz głębszą niewolniczą zależność od lichwiarskiej międzynarodówki, jest to bardzo zły interes, więc wpisywanie go w charakterze konstytucyjnej normy nosi znamiona zdrady stanu, a w najlepszym razie – wielkiej lekkomyślności.

Źadnej lekkomyślności natomiast nie można przypisać pytaniu 7 i 9. Pierwsze dotyczy pomysłu wpisania do konstytucji członkostwa Polski w Unii Europejskiej, a drugie – członkostwa Polski w NATO. Widać tu dosłowną kontynuację tradycji PRL. Jak pamiętamy, 10 lutego 1976 roku Sejm znowelizował konstytucję, wpisując do niej sojusz ze Związkiem Radzieckim i przewodnią rolę PZPR w budowie socjalizmu. Przyzwyczajenie jest drugą naturą i widać na tym przykładzie, że zaprzyjaźnione aktualnie z panem prezydentem i najwyraźniej mu doradzające stare kiejkuty nie mogą wytrzymać bez podpisania jakiejś Volkslisty – jak nie radzieckiej, to unijnej, czy NATO-wskiej. Byłoby to tylko śmieszne, gdyby nie okoliczność, że – podobnie jak to było w przypadku sojuszu z ZSRR – taki zapis w konstytucji stwarza drugiej stronie – w tym przypadku Unii Europejskiej, czy NATO – roszczenie by Polska pozostawała czy to w UE, czy w NATO bez względu, czy byłoby to zgodne z interesem państwowym, czy nie. Nie chodzi tu o kierunek tych preferencji, tylko o pokazanie, że wpisywanie takich postanowień do konstytucji stanowi zdradę stanu.

Na tym tle zdecydowanie humorystycznie wygląda pytanie 8, w którym chodzi o wpisanie do konstytucji deklaracji, że Polska jest suwerenna i że polskie prawo ma pierwszeństwo przed prawem wspólnotowym, czyli unijnym. Nie tylko humorystycznie – ale i groteskowo – bo świadczy o ignorancji urzędników Kancelarii Prezydenta, którzy mu te pytania przygotowywali. Chodzi o to, że Polska należy do UE na podstawie ratyfikacji traktatu akcesyjnego, a funkcjonuje w Unii Europejskiej zgodnie z ratyfikowanym 10 października 2009 roku traktatem lizbońskim. Ratyfikacja jakiegoś traktatu oznacza, że staje się on częścią wewnętrznego prawa państwa które ratyfikacji dokonało ze wszystkimi wynikającymi z tego konsekwencjami. Również, a może zwłaszcza z tą, że Polska, ratyfikując obydwa wspomniane traktaty, dokonała recepcji do swego wewnętrznego prawa zasad, które z nich wynikają – między innymi zasady nadrzędności prawa wspólnotowego nad krajowym. Zasada ta została sformułowana w orzeczeniu Europejskiego Trybunału Sprawiedliwości w Luksemburgu 15 lipca 1964 roku w sprawie Flaminio Costa przeciwko E.N.E.L (CELEX: 61964J0006) – że mianowicie prawo wspólnotowe (wtedy jeszcze EWG) ma charakter nadrzędny nad prawem krajowym, bez względu na rangę ustawy! Dlatego właśnie pani sędzia Małgorzata Jungnikiel z Sądu Okręgowego w Warszawie, podczas dyskusji na Uniwersytecie Warszawskim w lutym 2009 roku, poświęconej prawno-ustrojowym aspektom przystąpienia Polski do unii walutowej oświadczyła, że polskie sądy będą stosowały prawo unijne nawet w sytuacji jego sprzeczności z polską konstytucją. Jeśli nawet Kancelaria Prezydenta o tym nie wiedziała, no to teraz już wie. W takiej sytuacji można by zapytać pana prezydenta, dlaczego tak skromnie? Skoro tak, to nie żałujmy sobie i zapiszmy w konstytucji, ze Polska jest światowym mocarstwem, przed którym wszystkie inne państwa padają na kolana!

Bełkot

Pytania 10, 11 i 12 to bełkot, bo sformułowane są tak, że nic konkretnego z nich nie wynika, zwłaszcza w sytuacji, gdy właśnie ETS orzekł, że państwa członkowskie UE muszą uznawać za”małżeństwa” związki jednopłciowe, nawet w sytuacji, gdy ich wewnętrzne prawo takiego uznania nie przewiduje. Podobny charakter ma pytanie 13, dotyczące „zwiększenia kompetencji” prezydenta w sferze polityki zagranicznej i zwierzchnictwa nad niezwyciężoną armią. Czyżby stare kiejkuty też jeszcze nie były zdecydowane na zastąpienie systemu parlamentarno-gabinetowego systemem prezydenckim – bo że Naczelnik Państwa tego sobie nie życzy, to już wiemy. Natomiast pytanie 15 stanowi poszlakę, że pan prezydent chciałby zagwarantować konstytucyjną normą żerowiska dla zaplecza politycznych gangów w postaci samorządów wojewódzkich i powiatowych. Widać, że interes biurokracji i rozmaitych przydupasów jest mu bliższy niż potrzeby państwa i interes obywateli. W tej sytuacji może i lepiej, by to całe referendum się nie odbyło, bo pan prezydent najwyraźniej pozwolił sobie z obywateli zakpić. Być może nieświadomie, ale to jeszcze gorzej.

Stanisław Michalkiewicz

Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Najwyższy Czas!”.

Artykuł    tygodnik „Najwyższy Czas!”    26 czerwca 2018

Za: michalkiewicz.pl | http://www.michalkiewicz.pl/tekst.php?tekst=4249

Skip to content