Aktualizacja strony została wstrzymana

Czy nie pora zatęsknić? – Stanisław Michalkiewicz

Nie bez powodu powiadają, że przysłowia są mądrością narodów. Weźmy takich wymownych Francuzów. Mają oni porzekadło, że „lepiej tęsknić, niż nie tęsknić wcale”. Chodzi tu o przyjaciół, z którymi zbyt bliskie, a zwłaszcza – zbyt intensywne obcowanie staje się tak nieznośne, że lepsza już jest tęsknota za nimi – ale z bezpiecznego oddalenia. Właśnie mamy okazję przekonania się o słuszności tego porzekadła po aferze, jaką wywołała ambasadoressa Izraela w Warszawie, podnosząc klangor po uchwaleniu przez Sejm nowelizacji ustawy o Instytucie Pamięci Narodowej, w której wprowadzony został przepis przewidujący kary – do 3 lat więzienia – za opowiadanie o „polskich obozach śmierci” itp. Warto przypomnieć, że znacznie wcześniej, bo już w roku 1998, w ustawie o IPN znalazł się art. 55, przewidujący penalizację tzw. „kłamstwa oświęcimskiego”, to znaczy – publicznego powątpiewania o prawdach zatwierdzonych do wierzenia przez jakieś anonimowe sanhedryny. Ten przepis wychodził naprzeciw i to może nawet z pewnym wyprzedzeniem, potrzebom żydowskiej polityki historycznej, której elementem jest monopolizowanie prawdy o tak zwanym „holokauście” – jak środowiska żydowskie patetycznie nazwały masakrę europejskich Żydów, dokonaną w czasie wojny przez Rzeszę Niemiecką – a Oświęcimia, czyli oczywiście „Auschwitzu” – w szczególności. Te zbawienne prawdy są zatwierdzane w postaci zmieniającej się w zależności od aktualnych potrzeb i za mojej pamięci zmieniły się co najmniej trzykrotnie; najpierw Niemcy, to znaczy – jak się później okazało – nie żadni „Niemcy”, tylko oczywiście „naziści” – zamordowali tam 6 milionów ofiar, potem – już „tylko” 4 miliony, no a obecnie ta liczba zmniejszyła się do miliona z hakiem. Czy to jest już ostatnie słowo, czy też nie – tego nikt nie wie tym bardziej, że na straży tajemnicy stoi między innymi właśnie „kłamstwo oświęcimskie”. Krytykując ten przepis wyrażałem obawę, że arsenał tych „kłamstw” zostanie wkrótce wzbogacony o „kłamstwo wałęsowskie”, „kłamstwo klimatyczne”, „kłamstwo sodomickie”, „kłamstwo aborcyjne”, „kłamstwo ekologiczne” i wiele innych – w następstwie czego zakres wolności słowa zostanie ograniczony do zera, a w obiegu publicznym będzie można recytować tylko mantry zatwierdzone przez anonimowych dobroczyńców Ludzkości. Okazało się, że te obawy były uzasadnione; zresztą zgodnie z prawem Murphy’ego, według którego, jeśli coś złego może się stać, to na pewno się stanie.

Po przemówieniu Schroedera

Wydarzenia nabrały tempa po przemówieniu, jakie w roku 2000 wygłosił niemiecki kanclerz Gerhard Schroeder, w którym zadekretował między innymi, że „okres niemieckiej pokuty dobiegł końca”. Oznaczało to, że Niemcy nie będą już przyjmowały żadnych suplik odszkodowawczych nawet od Żydów, najwyraźniej uznając, że 100 miliardów marek, nie licząc dostaw okrętów podwodnych i innego sprzętu wojskowego dla Izraela, to wystarczy. Było to zgodne z niemiecką polityką historyczną, której celem jest stopniowe zdejmowanie z Niemiec odpowiedzialności za II wojnę światową. Ta deklaracja stworzyła nowa sytuację dla żydowskich organizacji przemysłu holokaustu i dla Izraela. Żydowska polityka historyczna jest bowiem nastawiona między innymi na zapewnienie możliwości materialnego eksploatowania „holokaustu”. Skoro tedy Niemcy oglosiły, że za „holokaust” nie będą wybulać, żydowska polityka historyczna musiała zostać, to znaczy nie tyle może „musiała”, co została ściśle skoordynowana z historyczną polityką niemiecką. Chodziło o to, by w miarę zdejmowania z Niemiec odpowiedzialności za II wojnę, przerzucać tę odpowiedzialność na winowajcę zastępczego, którego pod pretekstem „holokaustu” można by nadal szlamować. I na tego winowajcę zastępczego została wytypowana Polska, czemu sprzyjało zinfiltrowanie struktur państwa przez agenturę, gotową za napiwek wysługiwać się każdemu, a także naciski Naszego Najważniejszego Sojusznika, to znaczy – USA, które już w połowie lat 60-tych skutecznie nacisnął Polskę by sprokurowała ustawę o stosunku państwa do gmin wyznaniowych żydowskich, zawierającą postanowienia o transferze majątkowym w nieruchomościach nie tylko dla 9 istniejących w Polsce żydowskich gmin, ale również – dla nowojorskiej Organizacji Restytucji Mienia Żydowskiego. Innym powodem wytypowania Polski na winowajcę zastępczego była okoliczność, że znaczna część, o ile nie większość zbrodni II wojny została dokonana na obecnym polskim terytorium państwowym.

Koordynacja żydowskiej polityki historycznej z historyczną polityką niemiecką przyniosła skutki niemal natychmiast. Przede wszystkim w postaci niezwykłej kariery pana doktora socjologii Jana Tomasza Grossa, który sypał jak z rękawa coraz to nowymi dziełami demaskującymi polskie zbrodnie na Żydach, za co został awansowany do rangi „historyka” i to od razu „światowej sławy” – a także dokonaniami innych „maleńkich uczonych”, którzy odkryli Jedwabne. Już w lipcu 2001 roku odbyły się tam z ogromnym przytupem uroczystości z udziałem rabinów i Aleksandra Kwaśniewskiego, który jako prezydent naszego nieszczęśliwego kraju za polski współudział w „nazistowskich” zbrodniach „przeprosił”. Wymowni Francuzi i na tę okoliczność mają stosowne porzekadło, że qui s’exscuse – s’accuse – co się wykłada, że kto się tłumaczy, ten się oskarża. Ten zarzut wobec całego „narodu polskiego” dziesięć lat później dostąpił eskalacji za sprawą prezydenta Bronisława Komorowskiego, który do uczestników skromniejszej już uroczystości w Jedwabnem wystosował list, odczytany tam przez znanego już w czasach stalinowskich z „postawy służebnej” starego faryzeusza Tadeusza Mazowieckiego, m.in. że „naród polski” powinien przyzwyczaić się do myśli, iż był również „sprawcą”. Zatem – już nawet nie „współsprawcą” – bo to jeszcze implikuje jakąś odpowiedzialność niemiecką, czy nawet – „nazistowską”, podczas gdy sprawstwo samodzielne nie implikuje już niczego. W ten oto sposób, za sprawą dwóch prezydentów naszego nieszczęśliwego kraju, proces przerzucania odpowiedzialności z Niemiec na Polskę jako winowajcę zastępczego, został zakończony. W tej sytuacji określenie: „polskie obozy śmierci” musiały się pojawić – no więc się pojawiły.

Stronnictwo Amerykańsko-Żydowskie lawiruje

Kiedy od roku 2013 Polska spod kurateli strategicznych partnerów przeszła pod kuratelę amerykańską, Stronnictwo Pruskie zaczęło tracić na popularności na rzecz Stronnictwa Amerykańsko-Żydowskiego, które zmonopolizowało dzierżawę monopolu na patriotyzm. Ponieważ umizgi wobec Żydów i nadskakiwanie banderowcom wprowadzały pewien dysonans poznawczy, nowa ekipa, dowodzona przez prezesa Jarosława Kaczyńskiego, który w rekonstrukcji historycznej przedwojennej sanacji przydzielił sobie nieformalne stanowisko Naczelnika Państwa, czyniła pewne gesty miłe polskim patriotom starej daty, to znaczy – rehabilitację, a nawet pewne formy kultu „żołnierzy wyklętych” i ostentacyjną pobożność, w którą jednak włączony został kult prezydenta Lecha Kaczyńskiego, a ostatnio, w sytuacji gdy paliwo smoleńskie z wolna się dopala – reparacje wojenne od Niemiec. Jednocześnie jednak pan prezydent Andrzej Duda prowadził w Nowym Jorku owiane mgłą tajemnicy rozmowy z przedstawicielami żydowskich organizacji przemysłu holokaustu, a rząd, podczas wizyty in corpore w Izraelu, też musiał prowadzić rozmowy w sprawie „roszczeń majątkowych” dotyczących „mienia bezdziedzicznego”, o wartości szacowanej na 60-65 mld dolarów, które organizacje przemysłu holokaustu do spółki z Izraelem chciałyby w Polsce przejąć. Czy z tymi rozmowami jakiś związek miało przyjęcie przez amerykański Senat 12 grudnia ub. roku aktu 447, który dawałby rządowi USA możliwość stosowania wobec Polski rozmaitych form nacisku, by zadośćuczyniła wspomnianym żydowskim roszczeniom – tego niestety wykluczyć nie można, bo zarówno pan prezydent Duda, jak i rząd, podobnie jak Naczelnik Państwa nie tylko nie kiwnęli palcem by to niebezpieczeństwo od Polski odwrócić, ale nabrali wody w usta do tego stopnia, że Naczelnik Państwa przyznał, iz nie ośmielił się wspomnieć o tej sprawie podczas rozmowy z bawiącym niedawno w Warszawie sekretarzem stanu USA Rexem Tillersonem i to mimo, że Polonia Amerykańska prowadzi desperacki lobbying w Kongresie USA, by do uchwalenia tej ustawy nie dopuścić. W i tym momencie Sejm uchwalił nowelizację ustawy o IPN, zawierającą przepis penalizujący „polskie obozy śmierci”.

Każdy ma to, co chciał

Jak powiedział minister Patryk Jaki, a co potwierdziła pani rzecznik rządu, sprawa tej nowelizacji była „konsultowana” z ambasadoressą Izraela w Warszawie. W trakcie tych konsultacji nie zgłaszała ona do niej żadnych zastrzeżeń, a klangor podniosła dopiero po jej uchwaleniu przez Sejm, kiedy rząd, choćby ze względów prestiżowych nie mógł już jej w podskokach negocjować. Mamy zatem dwie możliwości; albo rząd został wykiwany przez cwaną ambasadoressę, która świadomie podprowadziła naszych Zasrancen pod prowokację, albo wszystko zostało przez Naczelnika Państwa uzgodnione. Bo kiedy Sejm już nowelizację uchwalił, ambasadoressa i premier Netanjahu nie tylko podnieśli klangor, ale też wystąpili z pomysłem, by Polska w ogóle „konsultowała” z władzami Izraela projekty swoich ustaw. W odpowiedzi na te bezczelne żądania, i pan prezydent i rząd zaprezentowali się jako nieustraszeni bojownicy o godność narodową, gotowi nawet do konfrontacji z żydowską diasporą i Izraelem. W sytuacji, gdy zagadkowe i co tu ukrywać – tchórzliwe milczenie prezydenta i rządu w sprawie Aktu 447, który stwarza dla Polski i narodu polskiego poważne i przede wszystkim – r e a l n e niebezpieczeństwo, budziło coraz większe zaniepokojenie nawet w życzliwej PiS-owi części opinii publicznej, klangor podniesiony przez ambasadoressę i premiera Netanjahu był prawdziwym darem Niebios, pozwalającym prezydentowi i rządowi jednym susem przeskoczyć do pierwszego szeregu nieustraszonych bojowników o godność narodową. Te gest wywołał oczywiście żywy rezonans w opinii publicznej, co środowiska żydowskie skwapliwie wykorzystały do zaprezentowania światowej opinii gwałtownego wybuchu w Polsce nastrojów antysemickich, co zwłaszcza w USA może skutecznie neutralizować desperackie próby zablokowania Aktu 447 przez Amerykańską Polonię, no a poza tym obietnica „konsultowania” przez Polskę projektów swoich ustaw z władzami Izraela, też nie jest do pogardzenia. I wreszcie Niemcy, które w obliczu tej awantury stoją z boku jak gdyby nigdy nic – i zacierają ręce z satysfakcji, bo okazuje się, że przy pomocy Żydów do realizacji niemieckiej polityki historycznej zostali wciągnięci – uprzejmie zakładam, że „bez swojej wiedzy i zgody” – przedstawiciele najwyższych władz Polski. Czegóż chcieć więcej, zwłaszcza w sytuacji, gdy wspomniany przepis ustawy o IPN nosi wszelkie znamiona bezsilnego złorzeczenia, pogróżek bez pokrycia – bo pomyślmy tylko sami – cóż niezawisły sąd w Polsce może zrobić amerykańskiemu redaktorowi z nowojorskiej gazety, albo izraelskiej dziennikarce, która na Twitterze napisała o „polskich obozach” chyba 100 razy?

Stanisław Michalkiewicz

Artykuł    tygodnik „Najwyższy Czas!”    7 lutego 2018

Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Najwyższy Czas!”.

Za: michalkiewicz.pl | http://www.michalkiewicz.pl/tekst.php?tekst=4139

Skip to content