Dużo się ostatnio mówi u nas o problemie handlu w niedzielę. Nie chcemy w tej chwili wdawać się w rozważania ekonomiczne albo te z pogranicza moralności i polityki. Oczywiście w zasadniczej mierze opowiadamy się za wolną gospodarką (a nie np. za socjalizmem, choćby i pobożnym) – ale z drugiej strony nie uważamy, by „własność”, „swoboda wymiany”, „wolność umów” albo „autonomia jednostki” były absolutnie nienaruszalnymi bałwanami. Mało tego: pamiętamy, że słowa „czyż jestem stróżem brata mego?” co prawda pochodzą z Pisma Świętego, ale wypowiedział je tam niewątpliwy bad guy, a ich wymowa była tyleż bezczelna, co i przewrotna.
Załóżmy jednak, by nie rozpoczynać długiej dyskusji, że pominiemy kwestie ustawowe, ustrojowe i społeczne. Zostańmy przy samej moralności. Otóż wśród rzymskich katolików – wszelkiego gatunku, od Odnowy w Duchu Świętym po sedewakantystów – spotkać się można czasem z nader radykalną interpretacją zakazu pracy w niedzielę. Na forach internetowych rozgorączkowani ludzie, nierzadko młodzi, pytają, czy wolno w Dzień Pański uczyć się do poniedziałkowego sprawdzianu. Są pewnie i tacy, którzy odrzucają propozycję pracy w charakterze wykładowcy na studiach zaocznych, albo spowiadają się z tego, że w niedzielę zakupili oranżadę na stacji benzynowej. Niektórzy pytają, czy godzi się w niedzielę malować, rzeźbić i haftować, a jeśli nawet tak, to chyba jednak nie, bo przecież proponowano im to za pieniądze… I tak dalej.
Tu nasuwa się uwaga natury ogólnej. Katolickie zapewnienie, iż Pan Bóg nigdy nie nakłada na nas ciężarów większych niż te, które jesteśmy w stanie unieść, najczęściej interpretowane jest post factum, w sposób niefalsyfikowalny. To znaczy: skoro coś mnie spotkało, to najwyraźniej mogę sobie z tym poradzić. Skoro wygląda na to, że czegoś nie wolno, to znaczy, że Pan Bóg pomoże mi się bez tego odejść.
Ale czasami ten aksjomat może i powinien być rozumiany znacznie bardziej przyziemnie. Doprawdy, Pan Bóg nie wymaga od nas rzeczy, co do których zdrowy rozsądek podpowiada, że są niemożliwe czy irracjonalne. Dość już przez wieki zmagano się ze skrupułami. Dziś są one poniekąd w odwrocie, dominuje raczej fałszywa pewność sumienia łagodnego dla własnych grzechów – ale tak naprawdę nadal można spotkać ludzi, którzy zmagają się z nerwicami na tle drobiazgowego przestrzegania, często wyimaginowanych, przepisów moralnych.
Dlatego też wypada przypomnieć, jaka jest faktyczna nauka Kościoła o pracy w niedzielę. Oczywiście istotą niedzieli jest Msza Święta, modlitwa, refleksja natury religijnej tudzież – na nieco dalszym miejscu – spotkanie z bliskimi. Ale nie jest tak, że przez całą niedzielę musimy siedzieć w ogródku z wąsatymi wujami, pogryzając potrawy przygotowane (rzecz jasna) jeszcze w sobotę. Nikt też nie domaga się, by samotny chrześcijanin spędzał Dzień Pański – przed i po Mszy – leżąc i studiując fakturę ściany czy sufitu, niczym mnich buddyjski podczas medytacji zen.
Powołajmy się na autorytety (to przecież najlepszy sposób argumentacji, czyż nie?). Pierwsza rzecz to pytanie o handel w niedzielę. Padło ono swego czasu na witrynie FSSPX i tam też ukazała się odpowiedź, z której korzystamy. Jej autorem jest ks. Peter Scott.
Otóż okazuje się, że Kodeks Prawa Kanonicznego z roku 1917 z jednej strony żąda powstrzymania się od publicznego handlu, publicznych zebrań w typie aukcji i podobnych zgromadzeń – chyba że zezwalają na to uprawnione zwyczaje (ważne!) lub specjalne pozwolenia (kościelne). Ksiądz Scott komentuje to tak: Jest rzeczą pewną, iż dozwolone jest zawieranie prywatnych umów, tj. tych, które nie mają żadnej publicznej formy prawnej. Jest równie pewne, że dopuszczalne [licit] jest kupowanie i sprzedawanie drobnych przedmiotów, jak mleko, owoce, chleb, kwiaty, święte obrazki, książki, ubrania i podobne rzeczy, które można nabyć na przydrożnych stoiskach czy w sklepiku przykościelnym. Wszyscy [moraliści] zgadzają się, że te rzeczy, które są konieczne w codziennym użytki, jak np. podstawowe produkty żywnościowe, mogą być kupowane i sprzedawane w niedzielę.
Mało tego: w poważnych przypadkach dopuszczalne jest również kupowanie w niedzielę większych przedmiotów – np. gdy ktoś mieszka daleko od miasta, a może się w nim pojawić tylko w Dzień Pański. Z drugiej strony, zakazane jest obracanie nieruchomościami, udział w aukcjach cennych przedmiotów. Ale znowuż z tej pierwszej strony, zasadniczo można robić zakupy żywnościowe w niedzielę (grocery shopping) – przynajmniej jeśli nie miało się autentycznej okazji zrobienia tego w tygodniu. Problematyczne może być jednak robienie „na siłę” całościowych zakupów tygodniowych właśnie w niedzielę (bez ważnego powodu), co podchodzi przynajmniej pod grzech lekki.
A co z nauką? Na to znów odpowiada ks. Scott, posiłkując się m.in. Tomaszem z Akwinu. Mianowicie tradycyjnie prace dzielono na opera servilia i opera liberalia. W uproszczeniu te pierwsze to większość „zwykłych” prac: chodzenie do biura i wypełnianie tam formularzy, praca na budowie i w polu, koszenie czyjegoś trawnika etc. Można to robić tylko z ważnych powodów (zdaje się, to już nasz komentarz, że np. studia zaoczne czy szkoła wieczorowa spokojnie się w tym mieszczą, zarówno z punktu widzenia adepta, jak i nauczyciela).
Tym niemniej opera liberalia są dozwolone. Jest tak dlatego, że prace służebne w zasadzie odciągają człowieka od Boga i należytego spędzania niedzieli, sprowadzają go do przyziemności, na ogół są monotonne i męczące. Tymczasem opera liberalia – przynajmniej w teorii, w założeniu – dają możliwość uwznioślenia ludzkiej duszy, otwierają na prawdę, piękno i dobro. Stąd też Heribert Jone w swej „Teologii moralnej” pisze (a ks. Scott go cytuje): Sztuki wyzwolone są również godziwe: uczenie się, nauczanie, rysowanie, projektowanie architektoniczne, zabawa, muzyka, pisanie (również na maszynie), malowanie, rzeźbienie (delikatne), haftowanie, robienie zdjęć. Prace te są moralnie godziwe nawet gdy są czynione [w niedzielę] za wynagrodzeniem.
Cała reszta to już zdrowy rozsądek i pamiętanie, iż Opatrzność nie gra z nami w Sapera. Innymi słowy, nie wygląda to tak, że otrzymujemy niepełną i niejasną informację, po czym zdesperowani, po długich deliberacjach, decydujemy się na sprawdzenie któregoś z pól – i wówczas bum!, przegraliśmy, to była pułapka, milion lat czyśćca albo wieczność w piekle. Nic nie wskazuje na to, by na tym polegała Ostateczna Rzeczywistość. Parafrazując zatem pewną znaną skądinąd osobę i umieszczając jej dalece niefortunne słowa nareszcie w prawidłowym kontekście: dobrej niedzieli i smacznego obiadu, drodzy czytelnicy!
Roch Witczak
[na podstawie: http://archives.sspx.org/Catholic_FAQs/catholic_faqs__morality.htm#selling_sundays]