Aktualizacja strony została wstrzymana

Pornopropaganda. „Te” filmy naprawdę szkodzą!

Ze względu na swoją powszechność pornografia staje się przedmiotem badań naukowych. Poza analizami wykazującymi rozległe negatywne skutki oglądania scen erotycznych, pojawiają się i inne. Mają one dowieść, że oglądanie „tych” filmów nie jest szkodliwe, a jedyny problem stanowi panika moralna wzbudzana przez środowiska fundamentalistów religijnych.

Pornografia to potężny biznes. Jeden z najpopularniejszych portali, które ją publikują, ogłasza co roku raport dotyczący zgromadzonych zasobów i zarejestrowanych użytkowników. Według bilansu dotyczącego roku 2016, serwis zgromadził ponad 8 miliardów filmów, które zostały obejrzane w minionym roku niemal 92 miliardy razy! Klienci tego portalu spędzili w roku 2016 łącznie 524 641 lat na oglądaniu jego zasobów. Warto uświadomić sobie, że jest to jednocześnie tylko jeden z wielu dostawców internetowej pornografii.

Nic zatem dziwnego, że ta dziedzina staje się przedmiotem badań naukowych. Poza badaniami wykazującymi rozległe negatywne skutki oglądania pornografii (zarówno jeśli chodzi o zdrowie psychiczne jak i fizyczne, a także relacje społeczne) pojawiają się i inne analizy. Mają one dowieść, że oglądanie „tych” filmów nie jest szkodliwe, a jedyny problem stanowi panika moralna wzbudzana przez środowiska fundamentalistów religijnych. Być może nawet badania nie są prowadzone z takim zamiarem, jednak gdy powstaną, ich wyniki od razu są w ten sposób wykorzystywane.

Badania z błędem

Do takich właśnie publikacji zaliczyć należy raport Joshuy Grubbsa i zespołu ze stycznia 2015 r., zatytułowany: Transgression as Addiction: Religiosity and Moral Disapproval as Predictors of Perceived Addiction to Pornography, opublikowana w czasopiśmie naukowym „Archives of Sexual Behavior”.

Artykuł opisuje trzy badania, które w sumie objęły 636 osób. Już samo spojrzenie na uczestników mówi nam co nieco o tym, dlaczego trudno uznać je za reprezentujące trendy pośród ogółu populacji. Otóż 428 objętych analizą to… studenci psychologii. Pozostałych zwerbowano drogą internetową, wprost z bazy danych pracowników wykonujących drobne prace dla firmy prowadzącej sprzedaż w sieci.

Studenci psychologii sami w sobie stanowią bardzo specyficzną grupę. Trudno ich uznać za reprezentatywnych dla ogółu populacji. Jednak nie jest to jedyny mankament badania. Przeprowadzając je odwołano się do metodologii przyjmującej możliwość popełnienia błędu pomiaru wynoszącego 1-5 procent. Może się to wydawać niewiele, jednak przy nielicznych próbach (a z takimi mamy do czynienia w omawianych badaniach), częstość występowania błędnego rezultatu będzie większa. W praktyce oznacza to, że badanie może wskazać istnienie zależności, która faktycznie w populacji generalnej nie występuje.

Oznacza to, iż nawet przy duże dozie dobrej woli, rezultaty analiz należy uznać za zaledwie sugerujące pewne możliwości. Aby na ich podstawie formułować jakiekolwiek zalecenia (na przykład terapeutyczne), należałoby je powtórzyć na dużej populacji, i to znacznie bardziej reprezentatywnej niż studenci psychologii.

Przechodząc do merytoryki, zakresu badania. Czynniki włączone do analizy jako mogące wpłynąć na wyniki to poziom neurotyczności, płeć, poziom deklarowanej samokontroli i tendencji do pozytywnej autoprezentacji. Ponieważ te zmienne były pod kontrolą, można mieć pewność, że nie powstały zafałszowania wyników badań pod względem wpływu neurotyczności uczestników, itd. Nie wzięto pod uwagę wpływu tzw. orientacji seksualnej, choć wśród badanych osoby nieheteroseksualne stanowiły nieproporcjonalny do ogółu populacji odsetek (między 8 a 17 procent w badaniach Grubbsa, w ogóle populacji 1,5 -5 proc.). Być może w tym konkretnym przypadku akurat orientacja nie miała znaczenia, jest to jednak czynnik, który warto byłoby uwzględnić w dalszych badaniach.

Okazało się, że osoby spostrzegające siebie jako uzależnione od pornografii a zarazem religijne, mają większe poczucie winy i odczuwają większy poziom stresu niż osoby, które nie uważają się za uzależnione i nie są religijne. Co ważne – między obiema grupami nie wystąpiły różnice jeśli chodzi o czas poświęcony oglądaniu pornografii.

Czyli, dla przykładu: analizujemy dwie osoby, które spędzają 5 godzin dziennie na oglądaniu pornografii. Pierwsza jest religijna, a zarazem postrzegająca samą siebie jako uzależniona. Druga z kolei jest niereligijna i uważa, że nie jest uzależniona. Pierwsza z tych osób będzie przeżywała większe poczucie winy i stresu niż druga.

Badania wybiórcze

Wnioski wysnuwane z tych wyników mówią o jatrogennym wpływie religijności oraz przekonania o uzależnieniu na doświadczenia konsumenta pornografii. Określenie „jatrogenny” oznacza, że choroba, cierpienie powstaje wskutek działań teoretycznie mających komuś pomóc. A zatem to dopiero nadanie „etykietki” osoby uzależnionej od pornografii oraz negatywna ocena moralna oglądania pornografii powoduje stres, nie zaś liczba godzin poświęconych oglądaniu pornografii.

Badanie koncentrowało się wyłącznie na jednym skutku – subiektywnym poziomie stresu i poczucia winy związanego z oglądaniem pornografii. Jest jednak oczywiste, że ktoś kto uważa oglądanie pornografii za rzecz normalną, moralnie obojętną, zwykłą rozrywkę, porównywalną do np. oglądania filmu fabularnego, nie będzie miał z tego powodu poczucia winy.

Badanie w ogóle nie brało pod uwagę innych konsekwencji oglądania pornografii – na przykład jej wpływu na relacje z osobami bliskimi, funkcjonowania seksualnego (jednym ze stwierdzonych w innych badaniach rezultatów oglądania pornografii są zaburzenia potencji), zmian w postawach dotyczących przemocy wobec kobiet (kolejna dobrze udokumentowana zależność, wykazująca, że im więcej oglądania pornografii, tym większa akceptacja gwałtów i przemocy wobec kobiet), konsekwencji uzależnienia w postaci zmian bodźców wywołujących podniecenie seksualne u odbiorców.

Warto tu zwrócić uwagę na doniesienia seksuologów, mówiących o tym, iż coraz częściej trafiają do nich osoby, którym wskutek oglądania coraz „ostrzejszych” rodzajów pornografii zmienił się zakres bodźców podniecających ich seksualnie. A zatem są to ludzie, którzy kiedyś oglądali „zwykłą”, damsko-męską pornografię, lecz dziś odczuwają podniecenie wyłącznie oglądając sceny gwałtu lub pornografię pedofilną. Oznacza to, że skutków oglądania pornografii nie da się ograniczyć do kwestii odczuwania (lub nie odczuwania) poczucia winy i stresu.

W artykule pominięto też całkowicie szereg badań (np. dr. Donalda Hiltona i zespołu) wykazujących neurobiologiczne podstawy uzależnienia od pornografii. Uzależnienie zostało potraktowane wyłącznie jako negatywna „etykietka”, wprowadzająca użytkowników pornografii w poczucie winy.

Ciekawe na tym tle jest stawianie tezy, że uzależnienie od pornografii to sztuczna etykieta stworzona na potrzeby rozwijającego się „przemysłu terapeutycznego”, promowanego szczególnie przez religijnych fundamentalistów. A zatem to nie jest tak, że ludzie poświęcają w ciągu roku pół miliona lat na oglądanie pornografii na jednym tylko portalu, a potem część z nich zaczyna zauważać negatywne skutki tego procederu w swoim życiu i zaczyna szukać pomocy. To jest tak, że terapeuci zwęszyli nowy rynek i wzbudzają w ludziach poczucie winy, by sprzedać im swoje usługi.

Badania z tezą

Co można na to odpowiedzieć? Podstawą skutecznej terapii jest zauważenie zniewolenia, dostrzeżenie automatyzmów prowadzących do tego, że osoba uzależniona sięga po niezdrowe sposoby radzenia sobie ze stresem i problemami. Tymi niezdrowymi sposobami mogą być zarówno uzależnienia od substancji, jak uzależnienia behawioralne. W praktyce eliminacja pojęcia „uzależnienia” jako sztucznego konstruktu, jatrogennej etykiety powoduje, że dana osoba zaczyna poszukiwać innych, zewnętrznych przyczyn doświadczanych problemów.

Dla ilustracji można podać jeden, konkretny przykład. Weźmy pod uwagę mężczyznę, któremu wskutek uzależnienia gust seksualny zmienił się i podniecają go dziś wyłącznie sceny, w których aktowi seksualnemu towarzyszy przemoc fizyczna. Na to nie godzi się jego żona. Przyjmując uzależnienie za realne, wiadomo jakie kroki należy podjąć, by uzdrowić seksualność. Gdy uznajemy uzależnienie za „etykietę”, należy przyjąć, że problem leży po stronie żony, która powinna stać się bardziej otwarta na propozycje „eksperymentów seksualnych” proponowanych przez męża. Jedynym problemem jest taka realizacja jego fantazji, by nie skończyło się to wizytą w szpitalu. A zatem, zgodnie z tą „logiką”, to nie korzystanie w pornografii powoduje problem w relacji z żoną, lecz jej „zahamowania seksualne”.

Czy możemy spodziewać się kolejnych doniesień naukowych, w których badanie starannie wyselekcjonowanych aspektów korzystania z pornografii służyć będzie promowaniu tezy, że jest to rozrywka jak każda inna, a jedyny sprzeciw wobec pornografii jest motywowany fanatyzmem religijnym bądź chęcią zarobienia na sztucznie wykreowanym problemie? Jestem gotowa się o to założyć.

Bogna Białecka, psycholog

Za: PoloniaChristiana - pch24.pl (2017-04-11) | http://www.pch24.pl/pornopropaganda--te-filmy-naprawde-szkodza-,50848,i.html

Skip to content