Aktualizacja strony została wstrzymana

Długi cień PRL

Miliony Polaków żyły w PRL, zachowując różne postawy wobec systemu. Nie dla wszystkich był on obcy, nie wszystkich uwierał. Nikt batem nie zapędzał nikogo na pochody pierwszomajowe, a chodziły miliony. To także pytanie o konformizm, który był następstwem takich zachowań. – O tym, dlaczego tak trudno rozliczyć się z komunizmem, opowiada dr Jarosław Szarek, prezes Instytutu Pamięci Narodowej.

Andrzej Grajewski: Czy zgodzi się Pan z opinią, że film „Wołyń” ma większe znaczenie dla edukacji społeczeństwa niż inne podejmowane dotąd działania?

Jarosław Szarek: Jestem pod jego wielkim wrażeniem. Siła tego obrazu jest niesamowita. Wydaje mi się, że reżyserowi udało się dotknąć tajemnicy zła, wychodzimy z kina z pytaniem, dlaczego tak się stało. Edukacyjna rola tego filmu będzie więc ogromna. To oczywiście w żaden sposób nie przekreśla dokonań IPN czy innych instytucji od wielu lat pracujących nad tym, aby pamięć o tamtej tragedii nie została zapomniana. IPN wydał kilkanaście ważnych opracowań na ten temat. Prowadzimy dialog z historykami z kijowskiego IPN, pion śledczy prowadził kilkanaście śledztw w sprawie mordów na Polakach popełnionych na Wołyniu i w Galicji Wschodniej. Źyjemy jednak w świecie, w którym najważniejszy przekaz dokonuje się poprzez obraz, dlatego rola filmu jest nie do przecenienia. To pokazuje także, jak ważnym elementem dla kształtowania pamięci historycznej jest kultura.

Czy Instytut umiał opowiedzieć, czym był w Polsce komunizm?

Tylko częściowo. Nie udało się przedstawienie komunizmu jako systemu, który dokonał głębokich spustoszeń moralnych. Z utrwalonego wtedy konformizmu nie zdołaliśmy się wyzwolić do dzisiaj. Z pewnością jednak dzięki pracy Instytutu udało się pokazać pewne jego ważne cechy, skalę represji, inwigilacji, a także rozmiary społecznego oporu. Jestem przekonany, że bez IPN nie byłoby fenomenu popularności żołnierzy wyklętych. Ważna jest prawda o aparacie represji. Dzięki Instytutowi kaci i prześladowcy nie są bezimienni. Znamy ich twarze oraz biografie.

O zakłamaniu już trudniej było opowiadać?

Miliony Polaków żyły w PRL, zachowując różne postawy wobec systemu. Nie dla wszystkich był on obcy, nie wszystkich uwierał. Nikt batem nie zapędzał nikogo na pochody pierwszomajowe, a chodziły miliony. To także pytanie o konformizm, który był następstwem takich zachowań. Nie zniknęły także elity tego państwa. Pamiętamy słowa prof. Adama Strzembosza, który na postulat radykalnych zmian w polskim sądownictwie odpowiedział, że takie działania nie są potrzebne, gdyż środowisko sędziowskie samo się oczyści. Tak się jednak nie stało, co sam profesor po latach przyznał z goryczą. To jest właśnie długi cień PRL, który kładzie się na rzeczywistość III Rzeczypospolitej. Dla mnie nie ulega jednak wątpliwości, że w miarę upływu czasu obraz PRL będzie odbierany coraz bardziej krytycznie. Dla następnych pokoleń ten okres będzie jednoznacznie kojarzył się z brakiem suwerenności, upadkiem moralności, zastojem gospodarczym i utraceniem wielu szans.

Zastanawiające jest, dlaczego Polacy w relatywnie niewielkim stopniu chcieli zapoznać się z materiałami zgromadzonymi na ich temat przez bezpiekę. W b. NRD z takiego prawa skorzystały blisko 3 miliony ludzi, u nas zaledwie kilkadziesiąt tysięcy.

Myślę, że można to wyjaśnić w następujący sposób. W Niemczech było łatwiej, gdyż odpowiednia instytucja, tzw. Urząd Gaucka, powstała zaraz na początku lat 90. i otrzymała ogromne środki. To pozwoliło na szybkie opracowanie i udostępnienie dokumentacji Stasi. Istniał także pozytywny klimat w mediach i opinii publicznej. U nas wręcz przeciwnie. W 1992 r. obalony został rząd Jana Olszewskiego. Może w sposób niedoskonały, ale starał się wypełnić sejmową ustawę o lustracji polityków. Później media oraz liderzy opinii publicznej w większości zniechęcali do zapoznawania się z tymi materiałami. Powszechnie podważano ich wiarygodność. Powstanie IPN tego nastawienia nie zmieniło.

Dlaczego tak się stało?

Pod hasłem „Wybierzmy przyszłość” Aleksander Kwaśniewski wygrał dwa razy wybory prezydenckie. Głosowały na niego miliony ludzi. Także wielu byłych działaczy solidarnościowych nie upominało się o rozliczenie przeszłości, a w medialnym obiegu dominowała narracja, że III RP jest owocem mądrego kompromisu starej władzy z nowymi elitami. Przeciwników takiej postawy dyskredytowano jako tzw. oszołomów, a ludzi wchodzących w dorosłe życie przekonywano, że upominanie się o rozliczenie z przeszłością nie należy do dobrego tonu. To musiało odcisnąć się na świadomości społecznej wielu środowisk i skutkowało zaniechaniem badań tej dokumentacji.

Kościół początkowo także tego nie robił.

Należy przypomnieć, że żadna inna grupa nie była poddawana równie szerokiej inwigilacji jak duchowieństwo. Każdemu kapłanowi zakładano teczkę operacyjną, bez względu na jego zachowanie. Z definicji traktowany był jako zagrożenie dla systemu. Jednocześnie przez kilkadziesiąt lat Kościół był ostoją naszej wolności. Z perspektywy lat i przeprowadzonych badań możemy dziś powiedzieć, że agentura w Kościele była nieliczna, ale za to wpływowa.

Jakość się liczyła.

W świadomości społecznej utarł się obraz funkcjonariusza jako tępawego osiłka, który przemocą bądź szantażem zdobywał informacje albo werbował agenturę. Tymczasem w Służbie Bezpieczeństwa, zwłaszcza w jej ostatnim okresie, pracowali naprawdę bardzo inteligentni ludzie. Ich celem było zebranie informacji, ale także kształtowanie rzeczywistości. Służba Bezpieczeństwa miała dużo czasu, aby realizować swoje plany, oraz wiele rodzajów instrumentów, wśród których represje wcale nie należały do najważniejszych. Rozpracowanie nieraz zaczynało się na bardzo niskim szczeblu, czasami jeszcze w szkole. Wytypowana osoba była werbowana, a później krok po kroku konsekwentnie prowadzona w karierze zawodowej, aż osiągnęła znaczącą pozycję. Dopiero wtedy mogła być użyteczna, służąc nie tylko informacjami, ale także podejmując z inspiracji bezpieki określone działania.

Co dalej z dokumentacją Lecha Wałęsy znalezioną w domu gen. Kiszczaka?

Nadal trwają badania. Sprawdzana jest m.in. autentyczność podpisów Lecha Wałęsy. Jak wiadomo, on sam zaprzecza ich prawdziwości. Przy tej okazji odbyła się ważna dyskusja historyków. Nawet ci, którzy kiedyś stanowczo oponowali przeciwko faktom opisanym w głośnej książce Cenckiewicza i Gontarczyka, musieli przyznać, że teraz nie ma żadnych wątpliwości.

Nie ma wątpliwości co do czego?

Współpracy Lecha Wałęsy z SB w latach 70.

To kim dla Pana jest dzisiaj Wałęsa?

Lech Wałęsa jest symbolem polskich zmagań o wolność z lat 1980-1989, laureatem Pokojowej Nagrody Nobla, który ma na stałe miejsce w historii Polski. Jednocześnie w jego biografii jest epizod uwikłania się we współpracę z SB na początku lat 70. Są oczywiście także lata po 1989 r. i pytania, jak wówczas zachowywał się Lech Wałęsa. To problem jego odpowiedzialności za to, jak poradził sobie z byciem symbolem „Solidarności”. Moim zdaniem nie do końca potrafił sprostać tej roli.

Ciągle pojawiają się głosy na temat okoliczności uprowadzenia i zamordowania bł. ks. Jerzego Popiełuszki. Czy w tej sprawie będą prowadzone dalsze badania?

Nadal trwa śledztwo w sprawie grupy przestępczej w MSW, a zamordowanie ks. Popiełuszki było jego częścią. Czynności w tej sprawie są więc nadal dokonywane.

Czy znaleziono dowody pozwalające podważyć wersję przedstawioną w procesie toruńskim i potwierdzoną w śledztwie IPN?

Pojawiają się różne opinie i dowody. Nie moją rolą jest przesądzanie o ich prawdziwości. Zadaniem prokuratury jest ich zweryfikowanie. Wśród historyków toczy się dyskusja nie tylko na temat politycznych uwarunkowań tej zbrodni, ale także jej przebiegu. Nie ulega wątpliwości, że proces toruński wszystkich wątpliwości nie wyjaśnił.

Co dalej ze zbiorem zastrzeżonym?

Zgodnie z ustawą już nie istnieje. 31 marca 2017 r. to, co nazywamy zbiorem zastrzeżonym, zostanie zlikwidowane.

Poza tym – to, co służby specjalne sobie zastrzegą?

To prawda, ale mamy deklarację, że takie zastrzeżenia wezmą na swoją odpowiedzialność ministrowie sprawujący nadzór nad tymi służbami. W moim przekonaniu nie powinny być dłużej zastrzegane akta osobowe, ale jedynie dokumenty dotyczące infrastruktury materialnej.

Spodziewa się Pan, że w tym zbiorze znajduje się dokumentacja osób nadal ważnych dla polskiej polityki?

Nie znam zawartości tego zbioru. Skoro jednak były w nim m.in. dokumenty aktora Jerzego Zelnika, incydentalnie w latach 60. uwikłanego we współpracę z SB, to oznacza, że nie był on tworzony według określonego katalogu czy obiektywnych kryteriów. Zwrócę jednak uwagę, że wiele interesujących materiałów wcale nie kryje się w zbiorze zastrzeżonym, ale historycy bądź dziennikarze z różnych względów nie chcą do nich docierać i o nich pisać. Weźmy na przykład życiorysy wielu znanych profesorów, prezentowane w uczelnianych wydawnictwach. Czy znajdzie pan w tych biografiach informacje, ile lat byli oni członkami PZPR i jakie funkcje tam pełnili? Nie ma ich. Nie dlatego, że są niedostępne, ale dlatego, że ciągle nie ma klimatu społecznego albo środowiskowego, aby o tym otwarcie mówić. I to jest także jeden z tych wymiarów długiego cienia PRL, o którym rozmawiamy.

Jarosław Szarek – urodzony w 1963 roku w Czechowicach-Dziedzicach, historyk, publicysta, doktor nauk humanistycznych, od lipca br. prezes IPN. W latach 80. działał w opozycji antykomunistycznej. Od 2000 roku pracował w Oddziale Instytutu Pamięci Narodowej w Krakowie. Autor wielu artykułów naukowych i popularnonaukowych.

za: http://gosc.pl/doc/3519400.Dlugi-cien-PRL

Za: Hej-kto-Polak! (5 stycznia 2017)

.