Aktualizacja strony została wstrzymana

Kolejne wspomnienie z 10-04

Książka „Teatr wojenny” Marka Czunkiewicza, mimo że na okładce informuje, iż zawiera reportaże związane z Gruzją, ukraińskim Majdanem i „Smoleńskiem”, sprawie 10-go Kwietnia poświęca najmniej miejsca, tzn. najwięcej wspomnień dotyczy czasu już „po katastrofie”, a zwłaszcza godzin wieczornych, inne chwile uwiecznione są wyrywkowymi, pamięciowymi „migawkami”. Czunkiewicz w kwietniu 2010 stanowił ze strony TVP głównego decydenta na miejscu w Katyniu i Smoleńsku, to od jego też zdania zależało to, co i jak w newralgicznych momentach rejestrowali reporterzy (s. 300-301):

– Radku [chodzi o R. Sępa – przyp. F.Y.M.]. To są unikalne zdjęcia. Od razu pójdą na świat. Bez przeglądu. Bez montażu. Zakazuję Ci [tak w oryg. – przyp. F.Y.M.] robić ujęć ciał i fragmentów zwłok. Nie po to tu jesteśmy. Nie możemy naruszać godności tych ludzi. Jeżeli nawet coś Ci wejdzie przypadkiem. Skasuj od razu. To moja osobista prośba i polecenie służbowe w jednym. Rozumiesz?

– Bez pytań.

Zostawiamy Radka wśród szczątków samolotu. Po drodze patrzymy jak strażacy taszczą kolejne trumny. Takie sowieckie. Obite purpurowym aksamitem lub pluszem. Widać, że zebrane ze wszystkich miejscowych firm pogrzebowych. Różnią się materiałem, falbankami, wykonaniem. Leżą wprost na ziemi. Czekają na karawan. Ale jakiż to karawan. Podjeżdża wywrotka, znowu wiekowy ZIŁ. Wysoki. Taką trumnę trzeba dobrze rozbujać, by zarzucić na pakę. Tak, więc strażacy bujają i zarzucają. W Polsce część żałobników pewnie na ten widok by zemdlała. Tu nikt nie mdleje. Idzie sprawnie. Nie ma widzów, a ten towar jest ciężki. Mam zupełnie inną wrażliwość. Nie chcę na to patrzeć. Dla mnie to ciągle ludzie. Szepczę Zdrowaśkę. Tyle mogę.

Czunkiewicz był też jednym z tych, którym pozwolono wejść na pobojowisko (o której godzinie, w swej książce wspomnieniowej nie podaje) (s. 242-243):

Idziemy we czterech. Ja dwóch milicjantów i operator. Widziałem go w biurze prasowym gubernatora, ale wcale to nie znaczy, że tam pracuje. Nikt nas nie zatrzymuje. Brniemy po zeszłorocznej, nigdy niekoszonej trawie podtopionej odwilżą. Co rusz noga się gdzieś zapada? Mam wodę w butach. Odwracam się. Jestem chyba na prostej linii od uciętych drzew do wraku. Tu padał. Tu zgasło tyle dusz. Dreszcz. Coraz bliżej. Dużo ludzi. Coś robi niewielu. Większość patrzy. Mundury mieszają się z cywilnymi kurtkami. Trawa, a właściwie już błotnisko zasłane papierami, jakimiś dziwnymi częściami, odzieżą. Niemal wszystko szare, w jednym kolorze. Polane jakąś dziwną substancją. Pewnie podczas gaszenia. Ciała. Wynoszone zza ocalałego kawałka kokpitu. Fragmenty ciał. Odarte ze człowieczeństwa, upodlone. Leżą tu jak na scenie. Oglądane przez dziesiątki obcych, dokładnie fotografowane. Dziwny zapach wkręca się w mózg, oczy suche. Łzy uciekły ze strachu. Mam dość. Dla mnie wystarczy. To prawda. Zginęli. Nie mam kamery. Nic tu po mnie. W głowie czuję pustkę. Totalną pustkę. Wracamy. Najważniejsze teraz to pracować, pracować. (…)

I tu ciekawostka zarejestrowana przez Czunkiewicza właśnie w trakcie pracy:

(s. 250) Było już popołudnie. Nad nami krążyły śmigłowce rosyjskiego Ministerstwa do spraw Wydarzeń Nadzwyczajnych. Niektóre symulowały tor lotu prezydenckiego TU-154M. Nadlatywały nisko wśród drzew i zawisały nad miejscem katastrofy. Pewnie coś badano. Lądowały rosyjskie samoloty specjalne. Na płytę postojową dawnych zakładów lotniczych zwożono dziwny sprzęt.

Ale cofnijmy się w czasie do godzin porannych owego dnia (s. 26-27), choć, niestety, zbyt dokładny, jeśli chodzi o podawanie czasu poszczególnych wydarzeń, Czunkiewicz nie jest:   

Katyń pod Smoleńskiem. 10 kwietnia 2010 roku. Przed chwilą przywiozłem na plan prowadzących Joannę Lichocką i Jana Pospieszalskiego. Jechaliśmy jako ostatni, bo nie było sensu by wcześniej marznąć na planie. (…) Prezydent miał wylądować o 10:30 (08:30 czasu polskiego) (…) ja chciałem dotrzeć na plan przed kolumną prezydencką. Wiedziałem, że 15 minut przed przejazdem, czyli około 10:35, zostanie zamknięta trasa na Katyń. Na Polski Cmentarz Wojenny dotarliśmy mniej więcej około 10:30. Sprawdziłem plan zdjęciowy, wozy, gotowość emisyjną. (…) Warszawa pyta o gotowość. My jesteśmy gotowi, ale nie wiem jak prezydent. Idę do dowódcy BOR. Jest zajęty. Rozmawia. Mówi, że mgła nad lotniskiem, że może wylądują gdzie indziej. Przekazuję do wozu. Ale BOR dziwnie się zachowuje. Nieprofesjonalnie. Nagle wszyscy schodzą ze stanowisk. Są w grupie. Idą.

– Co jest?

– Nic.

Rzucają. Pytam znajomego z ochrony Federalnej Służby Bezpieczeństwa. Nerwowo się rozgląda. Patrzy w niebo. I cedzi.

– Goni na „Siewiernyj”! (Pędź na Siewiernyj”)

Siewiernyj to nazwa lotniska. Podchodzę do kierownika produkcji Krzyśka Woźniaka. Mówię, że coś jest nie tak. By wszystko ogarnął. Ja biorę pierwszą ekipę, którą spotkam i jadę na lotnisko. Jakaś dziwna sytuacja. Po drodze spotykam Basię Włodarczyk, korespondentkę Telewizji Polskiej w Moskwie. Jest poruszona. Mówi mi z wyrzutem.

– Wiesz. Wicia Bater chyba oszalał. Mówi, że spadł samolot.

– Oszalał.

Potwierdzam. I by nie wywołać sensacji nie biegiem, a zdecydowanym krokiem jak Borowcy wychodzę z cmentarza.

I nie może, ze zrozumiałych względów, zabraknąć postaci smoleńskiego moonwalkera. Czunkiewicz wspomina epizod z nim następująco (s. 239-240):

Bohaterem chwili staje się nasz montażysta Sławek Wiśniewski. To ten, który był zatrzymany. A właściwie przegoniony z miejsca upadku samolotu. Od rana w hotelu „Nowym” gdzie mieszkaliśmy przygotowywał się do pracy. W swoim pokoju zrobił polowe stanowisko montażowe. To dość zamknięty w sobie miłośnik elektroniki i nowych technologii. Wziął ze sobą mnóstwo, potrzebnego i nie potrzebnego [tak w oryg. – przyp. F.Y.M.], sprzętu. W tym prywatną kamerę. Gdy usłyszał i zobaczył, że coś się stało wybiegł z hotelu. Wiedział, że wszystkie ekipy filmowe o tej porze powinny być w Katyniu. Doszedł do szczątków samolotu, jako jeden z pierwszych. Nakręcił unikatowy materiał. Dał się złapać rosyjskim służbom i zastraszyć. Nie miał doświadczenia z nimi, ani wystarczającej znajomości języka. Najważniejsze, że nie oddał zdjęć, że ich nie skasowano. Teraz te zdjęcia przekazywaliśmy do Warszawy. W kilka minut stały się obrazem tragedii na całym świecie. Sławek udzielał wywiadów jako naoczny świadek. Byliśmy dumni, że jest jednym spośród nas. Dostał specjalną nagrodę, o którą osobiście wnioskowałem. Po jakimś czasie to uczucie zniknęło. Sławek, po wewnętrznych przemyśleniach lub bardziej namówiony przez jakąś kancelarię prawną, zażądał od Telewizji niebotycznej kwoty za prawa do materiału filmowego. W Smoleńsku był służbowo, ale jako montażysta, a nie operator. Dodatkowo kamera była jego własnością. Miał prawo. Mógł, ale nie musiał. Tym bardziej długo po wydarzeniu. Nie mi to oceniać. To skutek komercjalizacji dzisiejszego życia. Skończyło się ugodą. Rozstaliśmy się. A materiał leży teraz niedostępny gdzieś na półkach archiwum.

Nie wiemy więc, o której godzinie SW zawitał do wozu transmisyjnego. Takie to wspomnienia jednego ze świadków smoleńskich. Przytaczam je więc bardziej dla porządku niż ze względu na jakieś rewelacje. O to bowiem, by żadne rewelacje nie wypływały sami ludzie mediów dbają od blisko 7 lat. Zabawne zresztą, że moonfilm po wszystkich swoich perypetiach stał się „pułkownikiem”.

P.S. Przy tej okazji wszystkim Bywalcom mojego bloga, Blogerom i Komentatorom najserdeczniejsze życzenia Radosnych, Zdrowych i Spokojnych Świąt Narodzenia Pańskiego :D

Free Your Mind

Za: Free Your Mind (23.12.2016) | http://centralaantykomunizmu.blogspot.com/2016/12/jeszcze-jedno-wspomnienie-z-10-04.html

Skip to content