Aktualizacja strony została wstrzymana

Funkcjonariuszy bój ostatni – Stanisław Michalkiewicz

Z dużym rozbawieniem przyglądam się z Nowego Jorku, jak w Warszawie funkcjonariusze pozatrudniani w rozmaitych redakcjach w charakterze dziennikarzy toczą „bój ostatni” („Bój to jest nasz ostatni, krwawy skończy się trud, gdy związek nasz bratni ogarnie ludzki ród” – śpiewały komuchy w swojej kultowej piosence: „Wyklęty powstań ludu ziemi”, mając oczywiście na myśli Związek Radziecki) o to, by byli wpuszczani do Sejmu na dotychczasowych zasadach. Jeszcze raz się potwierdza, że środowisko dziennikarskie w Polsce, to w większości kupa gówna, to znaczy – konfidenci której z tajnych służb, która akurat potrzebuje mieć agenturę w mediach, albo mikrocefale, którzy myślą, że z tą „obroną demokracji i praworządności” to wszystko naprawdę. A gówniarski efekt spotęgowany jest dodatkowo również tym, że to towarzystwo niewiele czyta, prawdę mówiąc – chyba nic nie czyta. A kiedy jeszcze prowadziłem zajęcia ze studentami dziennikarstwa, to gorąco ich zachęcałem do czytania różnych rzeczy, między innymi – dobrej poezji – żeby uzyskali panowanie nad językiem tak, jak dobry cieśla panuje nad drewnem i może z niego zrobić wszystko, czy kamieniarz nad kamieniem. Mówiłem, w jaki sposób odróżnić poezję dobrą od złej przy pomocy prostego testu, zalecanego przez Antoniego Słonimskiego, który sam przecież był tęgim poetą. Otóż Słonimski zalecał, by wiersz, którego jakości nie jesteśmy pewni, zapisać tak, jak prozę. Jeśli to Scheiss, ukryty tylko pod pozorami głębi, to czar pryska od razu. Poezja bowiem uczy zwięzłości, pozwalając w niewielu słowach wyrazić sens, w czym podobna jest do grotu strzały. Jako przykład takiej zwięzłości podawałem wiersz ks. Jana Twardowskiego „Na ręce”, w którym w czterech słowach potrafił zawrzeć cały traktat filozoficzny. Ponieważ jest krótki, to zacytuję go w całości. „Nazywają cię brzydulą, uciekają w te pędy po kolei. Biorę ciebie na ręce, jak królika na szczęście. Śmierci, chwilo największej nadziei.

Ale zalecałem nie tylko poezję. Radziłem też przeczytać znakomitą książkę o władzy – powieść amerykańskiego autora Roberta Penn Warrena „Gubernator” – z której można dowiedzieć się o mechanizmach władzy znacznie więcej, niż z wielu opasłych traktatów politologicznych, których autorzy nie mają o tych mechanizmach zielonego pojęcia i wypisują poczciwe banialuki o „demokracji”, „ludzie” i różnych innych takich głupstwach. Podobnie znakomitą książką o władzy jest powieść Juliusza Kadena-Bandrowskiego „Mateusz Bigda”, według której Andrzej Wajda zrobił film pod tym samym tytułem. Zwracałem też uwagę na przedwojenne książki dla dzieci, m.in. „Kóla Maciusia Pierwszego” Janusza Korczaka. Janusz Korczak traktował dzieci serio, toteż w „Maciusiu” przedstawia świat takim, jaki jest, nie okłamując swoich małych czytelników. Jest w „Królu Maciusiu Pierwszym” scena, jak to Maciuś gra z rówieśnikami w piłkę, ale właśnie z pałacu przybywa kamerdyner, odwołując go w jakiejś ważnej sprawie. Okazuje się, że z zagranicy przybył szpieg – wytworny starszy pan, który poinformował Maciusia, że sytuacja robi się poważna, bo królowie ościennych państw się zbroją; jeden z nich wybudował fortece i fabryki prochu, więc szpieg radzi, by jedną taką fabrykę wysadzić w powietrze i prosi Maciusia o zezwolenie na tę operację. Maciuś jest zaskoczony zuchwałością przedsięwzięcia, ale szpieg go uspokaja mówiąc, że on jest szefem szpiegów u tego króla, więc wielkiego ryzyka nie ma tym bardziej, że główny inżynier tej fabryki prochu jest już przekupiony. A plan jest taki, że w fabryce wybuchnie pożar, który przerzuci się na nią z pobliskiego składu desek, zaś ognia nie będzie można ugasić, bo przypadkowo wszystkie hydranty w tej dzielnicy akurat się zepsują. Maciuś udziela zezwolenia na operację, szpieg się żegna, a Maciuś podchodzi do okna, patrzy na rówieśników uganiających się na boisku za piłką i jest smutny, bo odczuwa brzemię władzy. Któż dzisiaj pisze w ten sposób dla dzieci? Nawiasem mówiąc, w „Królu Maciusiu Pierwszym” są również przedstawione koncepcje gospodarcze, jakim hołdowali przedwojenni, lewicowi inteligenci w rodzaju Janusza Korczaka i którym, jak się wydaje, hołduje obecny rząd. Mam na myśli porozumienie Maciusia z królem ludożerców Bum-Drum, który ma kopalnie złota, ale nie wie, co właściwie z nim robić, więc wysyła je całymi pociągami do Maciusia, za co ten buduje w górach sanatoria dla dzieci i tak dalej. Gdyby dziennikarze czytali przynajmniej takie rzeczy, to może nie uprawialiby takiej nachalnej propagandy interwencjonizmu państwowego. Tymczasem w tę dudkę dmuchają zarówno propagandyści obozu zdrady i zaprzaństwa, jak i propagandyści obozu płomiennych szermierzy patriotyzmu.

Ale próżne nadzieje! Sytuacja jest podobna do tej, z czasów premierostwa Arystydesa Brianda we Francji. Dotarła do niego wiadomość, że jakiś początkujący francuski dyplomata sfajdał się podczas audiencji u prezydenta kraju, w którym pełnił misję dyplomatyczną. „Nie wymagam wiele – skomentował to wydarzenie rozgoryczony Briand – żeby przynajmniej nie srali podczas audiencji – a i tego nie mogę się doprosić!

Wreszcie okazuje się, że ci wszyscy funkcjonariusze poumieszczani przez swoich oficerów prowadzących po niezależnych mediach głównego nurtu, najwyraźniej nie czytali nawet „Jarmarku sensacji” Egona Erwina Kischa, chociaż dla dziennikarzy powinna to być lektura obowiązkowa. Gdyby bowiem czytali, to nie urządzaliby głupich demonstracji, że „dopraszamy się łaski” by nas wpuszczano do Sejmu, tylko postąpiliby tak, jak za czasów Najjaśniejszego Pana postąpili dziennikarze w Pradze. Otóż Najjaśniejszy Pan przybył z wizytą do Pragi na inspekcję tamtejszego garnizonu. Witała go cała miejscowa generalicja, której przełożony, generał Czibulka, wyraził życzenie, by dziennikarze ustawili się w pewnej odległości od generalicji. Na to zareagował świętym oburzeniem baron R. z Rożemberka, który zaczął się awanturować i wykrzykiwać, że „my możemy nawet nasrać na cesarza”. Nie bez powodu zatem chóry szkolne właśnie śpiewały „Boże ochroń, Boże wspieraj nam cesarza i nasz kraj”. Wtem nadjechał cesarz, wysiadł z karety „elastycznym krokiem” i nagle zobaczył w pobliżu grupy generałów jakiegoś brodatego jegomościa, który wymachiwał rękami i wydawał plugawe okrzyki. Skierował się zatem na powrót do karety, ale nie o to chodzi, tylko o to, jak dziennikarze zemścili się na generale Czibulce. Następnego dnia we wszystkich gazetach praskich ukazały się relacje z wizyty Najjaśniejszego Pana, w których wymieniono wszystkich oficerów, nie tylko tych, z którymi cesarza łaskawie rozmawiał, ale nawet tych, którzy byli w pobliżu – ale ani jednym słowem żadna gazeta nie wspomniała o generale Czibulce – jakby w ogóle go tam nie było. Więc gdyby dziennikarze cokolwiek czytali, to w nadchodzących tygodniach ani o rządzie, ani o klubie parlamentarnych PiS, ani o prezesie Jarosławie Kaczyńskim w większości mediów nie byłoby najmniejszej wzmianki – jakby w ogóle nie było ich na świecie. Cóż jednak wymagać od resortowych „Stokrotek”, czy innych funkcjonariuszy, którzy czytają tylko instrukcje swoich oficerów prowadzących?

Stanisław Michalkiewicz

Felieton    specjalnie dla www.michalkiewicz.pl    19 grudnia 2016

Za: michalkiewicz.pl | http://www.michalkiewicz.pl/tekst.php?tekst=3814

Skip to content