„Ludzie pytają, jak się czuję. Odpowiadam – fatalnie – tak jakbym został w ciemnym przejściu podziemnym wrzucony do szczeliny, zasypany kamieniami i jedynym moim pragnieniem jest, aby krew wypłynęła na powierzchnię i wskazała miejsce zbrodni”
Anatol Czaban, generał dywizji pilot Wojska Polskiego, instruktor pilot, doktor nauk
10 sierpnia 2011
Obiecałem Państwu, dawno, dawno, „ostateczne rozwiązanie kwestii smoleńskiej”. A pewnie i ze trzy razy zabierałem się za wywiązanie się z obietnicy i zawsze wychodziło mi co najwyżej streszczenie argumentów znanych, przekonywujących dla przekonanych lub nieprzekonywujących dla przekonanych inaczej. W poprzednich dwóch wpisach znajdziecie Państwo linki do setek stron analiz, jeszcze raz gorąco polecam zapoznanie się; polecam tym bardziej zakładnikom własnych poglądów politycznych. Potrzebna jest cierpliwość, dużo czasu, i dystans do zagadnienia.
Dzisiaj zajmę się czym innym. Powtórzmy raz jeszcze, że wydarzenia z dnia 10 kwietnia 2010, stan wątpliwości jaki się z tymi wydarzeniami wiąże, ma się ku końcowi w tym sensie, że prowadzone ekshumacje ciał ofiar, nawet jeśli nie pozwolą na udzielenie odpowiedzi na wszystkie pytania, to w zależności od ich wyniku zadecydują o społecznym odbiorze i pamięci o wydarzeniu przez dziesięciolecia.
Te badania albo nie dadzą podstaw do podważania ustaleń polskiej komisji rządowej wspartej wątłym autorytetem post-sowieckiej, pół-prywatnej, pół-międzyrządowej, tak zwanej komisji Anodiny, a nie wspartej żadnymi wiążącymi ustaleniami państwa rosyjskiego, albo dadzą takie podstawy.
W tej sprawie należy bardzo wnikliwie przyglądać się faktom, ale i emocjom, które różnego rodzaju zdarzeniom towarzyszą. Emocjom nadspodziewanie silnym. Do takich zaliczam na przykład para-religijny sprzeciw wobec planów ekshumacji prowadzący nawet do próby wniesienia pod obrady sejmu spec-ustawy, która miałaby tym ekshumacjom zapobiec (sic!). Byłby to światowy ewenement. W kontekście tego moralnego protestu niepokoją mnie dwie sprawy. Po pierwsze: jak pogodzić wrażliwość politycznie odpowiedzialnych za rażące naruszanie przepisów polskiego Kodeksu Postępowania Karnego („Rosjanie zabronili otwierać trumny”); wrażliwość reprezentowanych na pogrzebie śp Anny Walentynowicz przez dwóch naprutych jak szpadle przedstawicieli establishmentu, oraz wrażliwość tych zajmujących się fałszowaniem materiału dowodowego (dowód osobisty śp Tomasz Merty) i nie reagujących na poniewieranie i spotwarzanie żołnierzy i oficerów WP, z nagłym i gwałtownym sprzeciwem wobec ekshumacji?
Po drugie: dlaczego grupa z niewiadomych mi powodów nie odczuwająca potrzeby identyfikacji zmarłych bliskich ma mieć jakąś rzekomo wyższą „rację moralną”? I od kiedy – po trzecie – zgoda (pogodzenie się) na pochowanie bliskich bez ubrania, razem ze śmieciami, gliną, błotem, ma istnienie tej racji dowodzić?
O wsparciu niektórych duchownych nie wspominam. Jak widać w słowiańskim narodzie pogański kult zmarłych ciał w miejsce spokoju nieśmiertelnych dusz potrafi zawędrować i do pałaców.
Ekshumacje (strach przed nimi) przyczyniły się do pewnego rodzaju „działań wyprzedzających”. Mgła nieco opadła, a ja chciałem się do tego, co nam się spoza niej odsłoniło odnieść. Mówiąc o nowych elementach narracji mam na myśli wywiad jakiego Wirtualnej Polsce udzielił JE ambasador Rosji w Polsce Siergiej Andriejew oraz zeznania złożone w procesie Tomasz Arabskiego (a wcześniej w procesie Pawła Bielawnego) przez „osobę prywatną” Tomasza T.
Ta „osoba prywatna” niech awansuje na leitmotif naszych rozważań. To właśnie ta osoba prywatna zostaje dość znienacka poproszona o wykonanie zlecenia obsługi wizyt polskiego premiera i prezydenta w Rosji, odpowiednio: 7 i 10 kwietnia 2010 roku. Być może się mylę, ale ciągle mam w pamięci, że oprócz tych dwóch wizyt planowana była jeszcze jedna, robocza, w Moskwie, a mieli w niej brać udział członkowie sztabu generalnego WP.
Tak więc prywatna osoba Tomasz T. Zostaje zatrudniona przez MSZ (zleca jej się?) przygotowanie wizyty i premiera RP i prezydenta z delegacjami. Ta pierwsza będzie miała charakter wizyty państwowej, a ta druga – według zeznań Tomasza T. – przyoblecze się w formę „prywatnej wizyty głowy państwa obcego”. Były kierowca, a potem szef BOR-u, generał Janicki, upiera się wprawdzie post-factum, że nadał lotowi delegacji prezydenckiej instrukcję HEAD, ale w dokumentach służby o takim nadaniu nie ma ni śladu. A jeśli tak, to musimy przyjąć, że cała ta wyprawa organizowana była od początku do końca przez prywatne, „polskie biuro podróży”, a państwo polskie i jego służby nie miały z tym nic wspólnego.
To tłumaczyłoby i brak zabezpieczenia wizyty ze strony BOR-u (brak funkcjonariuszy BOR-u na lotnisku) jak i nieobecność żołnierzy kontrwywiadu wojskowego, brak kart pokładowych oraz zgodę na przelot bez zgody na lądowanie (nota z 9/04/2010).
Jedynym bezpośrednim materiałem dokumentującym stan położonej poza kursem i ścieżką podejścia polanki w lasku smoleńskim w dniu 10 kwietnia 2010 roku jest materiał wykonany przez kolejnego „prywaciarza”, to jest Sławomira Wiśniewskiego vel Śliwińskiego, który do Smoleńska przyjechał bez delegacji, zapewne za środki wspomnianego już prywatnego biura podróży. Tym też należy tłumaczyć wyjątkową pobłażliwość rosyjskich funkcjonariuszy, którzy traktują Wiśniewskiego jak przypadkową, prywatną sierotę i podwożą do hotelu, by jego news mógł stać się podstawą naszej wiedzy o „katastrofie”.
Organizator prywatnej wycieczki, pan Tomasz T., zachowuje się jak na organizatora przystało i tuż po tym, jak ważący 100 ton statek powietrzny rozbił się z hukiem o natężeniu przeraźliwej ciszy[1] udaje się w pobliże sceny, by nakazać odizolowanie terenu polanki w ochronie przed przypadkowymi świadkami. No któż bogatemu zabroni? Płacę – wymagam, moja impreza, mój teren. Asystentka pana kierownika usiłuje co prawda zrobić kilka „foć” jak twierdzi manekinom, ale pan Tomasz jest nieugięty w swojej niewzruszonej woli ochrony czci „wsiech pogibszych”, których okiem profesjonalisty skojarzył w sekwencji: przyczyna-skutek z „przeraźliwą ciszą”, i materiał dowodowy nie powstaje.
Na dodatek, najwyższy autorytetem na miejscu, w nekropolii w Katyniu, polski poseł, Antoni Macierewicz, spodziewając się, że lada moment może rozpocząć się III Wojna Światowa, a preludium do niej może być rozstrzelanie całej polskiej delegacji, zarządza odwrót w kierunku na Warszawę, dzięki czemu już na zawsze jedynym rzetelnym świadkiem oraz znalazcą czarnych skrzynek zostanie wspomniany już private Wiśniewsko-Śliwiński. (Ale mi się zangielszczyło – prywatny Śliwińsko-Wiśniewski, rzecz jasna!).
I to prawda, że wobec prywatnego charakteru wizyty prezydenckiej nasi urzędnicy zachowywali się przyjaźnie i starali się nawet i niepaństwowej wizycie zapewnić minimum bezpieczeństwa, jak wtedy, kiedy to minister Arabski spotkał się w restauracji „Dorian Grey” (fiu! fiu!) z Jurijem Wiktorowiczem Uszakowem, zastępcą szefa aparatu (kancelarii) rządu Federacji Rosyjskiej.[2] Uszakow widząc, że dochodzi do prywaty w restauracji Dorian Grey, a nie chcą znakomitego gościa urazić, odsyła rządowe „oczy i uszy” w ilości funkcjonariuszy dwóch i pochyla się z troską nad prywatnymi troskami Arabskiego informując, ze w Smoleńsku „wszystko gotowe”. Rzecz jasna jest naturalne, że w tej niezręcznej sytuacji Arabski zakazuje tłumaczce ambasady, Justynie Gładyś, wspominania o jego prywatnych troskach i rozmowach JE ambasadorowi Jerzemu Bahrowi, co później, kiedy sprawa trafi na wokandę za sprawą potwornego PiS-u, zostanie przez tegoż Bahra określone jako „dość niezwykłe i rzadkie”.[3]
Jak wszystko w tej sprawie.
Prywata nie ustaje na etapie przygotowań, wykonania i samej „katastrofy”. Najmniej zorientowanym wydaje się w całej tej sytuacji być tenże sam ambasador Bahr, bo nie dość, że słyszy samoloty nadlatujące nie od tej strony co trzeba, to na dodatek, nie świadom prywatnego charakteru zdarzeń, podejmuje działania zapewniające eksterytorialność strefy, gdzie mają, według jego wiedzy (z drugiej ręki), znajdowac się szczątki delegacji. Szczęśliwie polski MSZ jest poinformowany lepiej i działaniom tym kładzie kres. A później… no cóż… później do akcji włącza się „prywatny i cywilny” Klich, któremu rosyjski „prywatny” Morozow zleca prowadzenie śledztwa na podstawie jedynej mającej tu zastosowanie podstawy prawa międzynarodowego, to jest załącznika do słynnej Konwencji Chicagowskiej, która do takich właśnie cywilnych i prywatnych lotów się stosuje. Ma tutaj całkowitą rację obecny JE ambasador Federacji Rosyjskiej w Warszawie, Siergiej Andriejew, który oczekuje od państwa polskiego, by ustami jego obecnych przedstawicieli, dokonali pewnego rodzaju potwierdzenia kontynuacji.
To nie premier Putin narzucał swojemu polskiemu koledze Tuskowi wybór podstawy prawnej i wybór profesjonalnego ciała badającego „zdarzenie”. Premier Putin miał do dyspozycji, w tym również do dyspozycji przyjaciół, jak premier każdego innego, szanujące się państwa na świecie, komisję do spraw badania wypadków lotniczych lotnictwa państwowego, ale: „jeśli uważacie, libierał Donald, że prywatne lepsze… Kto bogatemu zabroni? Płacisz i masz”. A cóż może takie prywatne nieboże, jak MAK (МежгоÑударÑтвенный авиационный комитет)?
Potwierdzić fakt katastrofy, skoro już stwierdzony przez właściwe służby państwowe (polskie!), a potem do faktu katastrofy dopasować okoliczności i przyczyny zdarzenia. Jest jedna tylko, poza-naukowa, wytyczna biorąca się z faktu głębokich związków komitieta z producentami i serwisantami post-sowieckiego sprzętu latającego: „sprzęt nie zawinił. Zawinił człowiek”. Biznes jest biznes, prywatne to nie państwowe. Zostaje psychologia, a Dostojewski był Rosjaninem… Świat jest wielki, świat jest nasz… i te bezkresy psychologicznych głębi…
Rzecz jasna jest prawda czasu i ekranu i gdyby polski rząd (formalnie kontynuacja rządów Tuska i Kopacz, chyba że mnie coś ominęło i mieliśmy zamach stanu?) odżegnał się od rezultatów własnego zlecenia badań firmie zewnętrznej i wyników tychże badań późniejszej akceptacji, i zaczął stawiać tezy, które mogłyby mieć wpływ na geopolityczną pozycję Federacji Rosyjskiej w świecie, to możemy być pewni, że: „Nu, nie tak się umawialiśmy, ale jesli chcecie, to – w ostatecznej instancji – formalnie zamkniemy nasze dociekliwie przeprowadzone prokuratorskie śledztwo, które w odróżnieniu od śledztwa polskiego toczyło się w sytuacji dostępu do istniejących dowodów materialnych, a wyniki tego śledztwa ujawnimy”. I będą te wyniki śledztwa druzgocące dla Polski.
A prawdopodobnie nie tylko dla Polski, o czym świadczy nadpobudliwość niemieckiego BND, które cieknie pisarzowi Rothowi zamachem zamówionym przez polityka o wyczernionym nazwisku T, czarne, czarne, czarne, u sowieckiego generała Desinowa. Prywatnie, rzecz jasna, prywatnie. Tenże miał (prywatnie, prywatnie) wynająć stacjonującą w Połtawie grupę operacyjną FSB (pod przykrywką SBU) Stelanowego.[4] To bardzo ciekawa konstrukcja, bo dzięki niej widać jasno, że jeśli ktoś coś tu zmalował, to było to prywatne biuro podróży, a już na pewno nie były to ani rządy Rosji, ani Niemiec, ale prywatny (w zakresie tego zlecania) polski polityk T, czarne czarne, czarne, i grupa rosyjskich nielegałów z Ukrainy. I weź ich teraz znajdź w tym kotle w Donbasie! Pewnie pogibli, kak i wsie!”
Ergo – zamachy wybuchowe czy wybuchy zamaszyste to wyłączna, prywatna sprawa Polaków. Czyż to nie podejrzane – zdaje się pytać JE ambasador Federacji Rosyjskiej w Polsce, że Polacy żądali od rosyjskich patologów badania tak „na chybcika, na chybcika?”. No kto bogatemu zabroni? Chcesz i masz. A że na chybcika może się pobardaczyć? A co zrobić? Jasne było, że w Polsce otworzą szanując majestat śmierci, sekcje przeprowadzą, obmyją, ubiorą, pochowają… jak cywilizowani ludzie! A tu kłamstwo na kłamstwie, że niby „ruskie” trumny zakazali otwierać! A co „ruskie” mogą w kraju suwerennym? A może sami czto to pomieniali? Bumaga u nich jest?” A gdybyśmy tak na dodatek zadali pytanie nie tylko o to, kto (imiennie?) w Rosji owych sekcji dokonywał, czy dalej pracuje na tym samym etacie, ale przede wszystkim, jakim środkiem transportu ciała zostały przetransportowane ze Smoleńska do Moskwy; czy w czasie transportu powyjmowano je z bordowych trumien, w których wynoszono je z polanki, a jeśli tak, to po co? Mam nadzieję, że jakieś pokwitowania tego transportu na linii Smoleńsk – Moskwa są, no bo jak? Nie chce się wierzyć, że i to… prywatnie…
Przyjaciel Polski i Bundesnachrichtendienst składa nam otwartym tekstem propozycję zakreślając pole do możliwych negocjacji: „bierzta tego T, czarne, czarne, czarne (w końcu on tylko z Gdańska, to trzeciej kategorii „mensch”) i szukajta, bitte, Stelanowego, czy jak mu tam, najlepiej na Debalcewskim pobojowisku, leb wohl, bis bald. И хватить! A ponieważ wśród czytelników blogów nie brakuje różnej maści wyławiaczy elementów fantastycznych z rzek analiz, to i ja się dołożę. Otóż, spośród badaczy smoleńskich krzaków i zarośli nikt nie miał aż tak solidnie ugruntowanej pozycji naukowo zawodowej jak kanadyjski naukowiec polskiego pochodzenia, Chris Cieszewski[5]. I nikt bardziej od niego nie nadawał się do analizy zdjęć smoleńskich krzaków i zarośli, bo rzeczony specjalizował się właśnie w tym: w analizach drzew, krzaków i zarośli[6]. Niestety, analizy Cieszewskiego nie spodobały się w Ojczyźnie ani zwolennikom wypadków w krzakach i zaroślach, ani wybuchów w krzakach i zaroślach, i z tego też powodu Chris Cieszewski został najpierw pokąsany po nogawkach, z czego relację zamieśćmy, bo jest to kluczowy materiał dla medioznawców:
Później oskarżony o bycie szpionem (klasyka!), a jeszcze później nastąpiło coś zdumiewającego. Dochodzi oto do pojednania ośrodka „wypadkowego” z „zamachowym”, a specjaliście światowej sławy od biometrii leśnej przeciwstawia się Laska z dumą prezentującego „wbite w pień brzozy elementy jakichś blach”, jakbyśmy nie widzieli tego samego przełomu bez wbitych blach, na zdjęciach wykonanych przed tym, zanim te blachy się tam znalazły (wykonywanymi tuż po rzekomym „wypadku”, 10 kwietnia 2010 roku[7]), oraz profesora Marka Czachora z Politechniki Gdańskiej i prof. Andrzeja Wiśniewskiego z Instytutu Fizyki PAN[8]. Panowie udają się do jaskini lwa, a więc gosudarstwa, gdzie życzy im się nagłej śmierci w związku z zamiarem obłożenia tegoż anatemą w następstwie udowodnienia faktu udziału w zamachu na państwowy kondukt żałobny. Tam, czując oddech eNKaWuDe, wchodzą w interakcję z niejakim Bodinem, „świadkiem naocznym”, który został poturbowany podmuchem przelatującego nisko samolotu o dużych rozmiarach i dokonują pomiarów geodezyjnych, w wyniku czego dają odpór kanadyjskiej biometrii radośnie oświadczając, że rzekoma brzoza to sterta desek pochodząca z płotu. Te deski z płotu udające cwanie brzozę, zapewne w celu skupienia na sobie uwagi mediów, z uporem i wbrew potocznemu przekonaniu o nietrwałości próchna, przeżyły, nieporuszone, i ów podmuch, którzy poturbował Bodina, i trzy srogie rosyjskie zimy. Zuchy!
A cóż, zapytacie Państwo, usadziło Chrisa Cieszewskiego okrakiem na barykadzie? Myślę, że ta coraz rzadsza w świecie cecha profesjonalnego skupienia się na badaniu zjawisk wyłącznie w ramach własnych, potwierdzonych instytucjonalnie kompetencji. Bez oglądania się kto jakąś korzyść lub zmartwienie w związku z wynikami naszej pracy będzie miał. Scire propter scire! Pierwszą niepokojącą obserwacją Chrisa Cieszewskiego była ta, że na kilka dni przed „rozmieszczeniem się” na polance smoleńskiej, wśród krzaków i zarośli, różnych malowanych blach, dokładnie w obrysie ich późniejszego rozmieszczenia się znajdowały się białe plamy, które Chris Cieszewski roboczo uznał za zalegający śnieg. Tu pole do popisu dla miłośników fantastyki naukowej. Mamy tutaj bowiem do czynienia ze śniegiem niezwykłym! Nie tylko że z inteligentnym śniegiem ale z przewidującym przyszłość śniegiem! Ze śniegiem, który chce przejść do historii!
Drugim niepokojącym spostrzeżeniem Chrisa Cieszewskiego było to, że inteligentny śnieg był czymś więcej niż tylko śniegiem, bo zmieniając stan skupienia pod wpływem rosnącej temperatury nie zmieniał tego stanu skupienia na stan ciekły, jak uczono w szkole, ale na stan określany jako nieistnienie. Jakby to powiedzieć utrzymując się w post-sowieckiej poetyce: „ktoś się nie bał i… śnieg sprzątnął” tuż przed tą magiczną chwilą, w której na polance smoleńskiej, pośród krzewów i zarośli, pojawiły się malowane blachy w dużych ilościach. Jedynym, rozsądnym, wytłumaczeniem było takie, że to nie śnieg był ale jakieś ludzką ręką wyprodukowane kawałki materiału, które Cieszewski nazwał „plandekami”. Gdybyśmy przyjęli punkt widzenia Chrisa Cieszewskiego moglibyśmy dość racjonalnie wytłumaczyć pojawienie się wśród krzaków i zarośli blach malowanych, bez konieczności odwoływania się dosyć skomplikowanej sekwencji zdarzeń niemożliwych.
Po trzecie wreszcie Chris Cieszewski zdekonspirował złamaną brzozę symbolizującą rozdarte, narodowe serce, oskarżając ją o rozdarcie z wyprzedzeniem, a więc po raz kolejny wprowadzając element fantastyczny, kiedy to brzoza „drze się” przewidując konieczność późniejszego pozowania do zdjęć. Wszystkich, którzy chcieliby się z omówieniem prac Chrisa Cieszewskiego zapoznać bliżej, by na tej podstawie pobawić się w tworzenie alternatywnych wyjaśnień zapraszam tu: https://yurigagarinblog.files.wordpress.com/2014/02/fym-ts-2.pdf
Moje wyjaśnienie braku popularności Chris Cieszewskiego jest proste i nie odwołuje się ani do science-fiction, w tym do zjawiska UFO w szczególności, ani też do literatury szpiegowskiej, ale do pragmatyki show-businessu. Otóż propozycja Chrisa Cieszewskiego ma jedną podstawową wadę: nie można jej rozwijać latami, jest krótka i zamyka sprawę uniemożliwiając innym wieloletni lans. A dodatkowo zmusza śledczych do podjęcia zdecydowanych działań przeciwko ludziom, których nikt w Polsce, pomijając podziemnie zbrojne nie odważył się ruszyć od 1944 roku.
Pozbawić państwowego parasola i odciąć przynajmniej od publicznych pieniędzy usiłował co prawda swego czasu pan minister Antoni Macierewicz, ale to się nie udało. Takich bowiem tworów nie niszczy się zmianą szyldów ani pozbawianiem biurka, bo kwatera główna twora znajduje się w przestrzeni tak zwanej inicjatywy prywatnej. Wystawiając na ulicę urzędników i żołnierzy pan minister Macierewicz pozbawił się nad nimi szczątkowej choćby kontroli, a rekrutacja fachowców na nowe odcinki pracy odbyła się zapewne tuż po wyrzuceniu, za pierwszym rogiem ulicy. Bolesne skutki tej niefrasobliwości miały natomiast dopiero nastąpić po tym jak Prawu i Sprawiedliwości udało się stracić władzę w 2007 roku, a kolejny rząd abdykował z części swoich uprawnień władczych, ze szczególnym uwzględnieniem wszystkich służb o uprawnieniach specjalnych, pozostawiając je samym sobie, ale z ponownie przywróconymi państwowymi budżetami, z pełną dowolnością co do zakresu przyszłych performances.
No to założyli kilka inicjatyw prywatnych, dla różnych zleceniodawców, z których najhojniejszym miał okazać się pomysłodawca wspomnianego już Biura Podróży. Rzecz jasna, kiedy się takie rzeczy pisze należy mieć szczególne baczenie, czy człowiek pisząc nie znajduje się pod psychotronicznym wpływem jakichś obcych cywilizacji czy choćby obcych służb. Zaobserwowałem w Ojczyźnie taką nową modę, że jak się coś spieprzy albo palnie jakąś piramidalną głupotę, to to jest oczywista sprawka CzeKa i jej późniejszych wcieleń (NKWD, KGB, FSB, etc). Wpływy wcieleń są przemożne i sięgają mackami nawet Chiltern Hills wśród których mieszkam.
Szczęśliwie i ja, i moi Rodacy są zabezpieczeni przed innymi służbami, włączając w to służby niemieckie, francuskie (ksywa Caracale), brytyjskie, amerykański i izraelskie. A nawet gdyby nie byli, to wpływ ten byłby zbawienny. Mam swoją osobistą metodę ochrony przed psychotronicznym oddziaływaniem CzeKa. Podejrzewając atak sięgam zazwyczaj po to z dzieł stricte filozoficznych, które przeczytałem kilkadziesiąt razy od dechy do dechy, kolokwialnie mówiąc. Mam na myśli dzieło to:
Więc i teraz otworzyłem…
Ożeż ty w mordę!
Rzuciłem się na youtuba w celu zneutralizowania amerykańskim Disneyem (okropny w smaku, ale neutralizuje czekistowskie toksyny…) i…
Dopadli mnie!
Rolex
[1] http://www.tvp.info/27875947/polecilem-ograniczyc-dostep-dziennikarzy-na-teren-katastrofy-w-smolensku
[2] http://www.naszdziennik.pl/polska-kraj/3214,arabski-kazal-milczec.html
[3] http://www.naszdziennik.pl/polska-kraj/3214,arabski-kazal-milczec.html