Aktualizacja strony została wstrzymana

Duch Goebbelsa i Źdanowa

Dziennikarz Jerzy Urban, pracujący w latach 80. jako rzecznik rządu, został w kwietniu 1992 r. nazwany przez Ryszarda Bendera „Goebbelsem stanu wojennego”. Sąd uznał zasadność tego porównania. W kwietniu 2009 r. w „Gazecie Wyborczej” redagowanej przez Adama Michnika, przyjaciela i mentalnego alter ego Urbana – Goebbelsa Jaruzelskiego i Kiszczaka, napisano: „Ciągłe powtarzanie przez ludzi IPN (wczoraj znów przez Źaryna), że Wałęsa był TW w latach 70., do końca zniszczy zaufanie do Instytutu i Kurtyki.”

„GW” i „NIE” wielokrotnie, również piórami Michnika i Urbana, dawały do zrozumienia, że Wałęsa był w latach 70. agentem SB. Jeżeli powtarzanie prawdy niszczy zaufanie, to dlatego, że obrońcy kłamstwa są tak potężni, iż potrafią narzucić opinii publicznej fałsz, jako prawdę, a prawdę nazwać fałszem. Czy tak się dzieje w państwie totalitarnym, czy postkomunistycznym, czy tę propagandę uprawiają funkcjonariusze systemu zbrodni, czy żądne władzy grupy interesu, zawsze słuszne będzie nazwanie jej propagandą goebbelsowską.

Polacy, jak wszystkie społeczeństwa postkomunistyczne, są w swym życiu zbiorowym dotknięte głęboką demoralizacją. Jej szczególną cechą jest podatność na propagandę, będąca skutkiem narzuconego braku zaufania do własnych sądów (według zasady, że polskość to gorszość, ciemnota, zacofanie, kołtun, nienawiść, ksenofobia). Tak jak metodą propagandy komunistycznej było organizowanie „frontów walki” z wyznaczonymi urzędowo wrogami systemu, tak metodą propagandy postkomunistycznej jest przedstawianie prawdy jako fałszu forsowanego przez wrogów Polski – frustratów, nieudaczników i szaleńców dążących do zniszczenia spokoju publicznego i dobrego imienia Polski w świecie.

Wznowiona ostatnio wojna z IPN ma wszelkie cechy stalinowskiej propagandy o „spisku lekarzy kremlowskich”, której rzekomym celem miało być zamordowanie (przez trucie i szkodliwe leczenie) sowieckiej elity władzy. Janusz Kurtyka, Jan Źaryn i Sławomir Cenckiewicz przedstawiani są jako zdradzieccy urzędnicy, którzy wykorzystali udzielone im przez państwo zaufanie do knucia antypolskich spisków. Ujawnienie, że Paweł Zyzak nasikał do narodowego zdroju życia przypomina zbrodnię Salomona Michoelsa, który miał planować przyłączenie Krymu do USA.

W państwie będącym członkiem Unii Europejskiej nie można Zyzaka po prostu zastrzelić i przejechać ciężarówką, ale można „zaciskać pięści”, grozić biciem „w mordę” i uderzeniem „z baśki”. Premier, który nie tylko nie wstydzi się swojej roli w zbrodni „nocnej zmiany”, ale przygotowuje się do pójścia dalej, miota publiczne szantaże: „Apeluję do pracowników IPN, aby nie nadużywali środków publicznych, bo jeśli dalej będą tak jednostronni, nie będą mogli ich w przyszłości używać. /…/ Ci, którzy nadużywają cierpliwości Polaków i publicznych pieniędzy, sami są dla IPN największym zagrożeniem. Jeśli się to nie zmieni, zagrożenie stanie się faktem.”

Czy po tej demonstracji korzystania z najlepszych wzorów propagandy sowieckiej Donald Tusk musiał natychmiast podać się do dymisji? Nie musiał – gwarancję bezkarności zapewnia mu potęga GW i TVN, „jednolitofrontowa” koalicja propagandystów od Michnika i Urbana po Engelgarda i Farfała. Z tymi, którym śni się analiza dokumentów SB, a może nawet dostęp do archiwów KGB, walczyć będą wszyscy – przyjaciele, klienci i uczniowie Kiszczaka, rzecznicy „Polski postępu” i „prawdziwi Polacy”.

Jeden z twórców IPN tak pisał o jego zadaniach: „fundamentem IPN jest niekaralność Jaruzelskiego, Kiszczaka i Siwickiego”, z czego miał również wynikać zakaz ścigania tych zbrodni komunistycznych, za które współodpowiedzialność mogliby ponosić twórcy stanu wojennego. Prezes Kurtyka został ogłoszony wrogiem publicznym, ponieważ nie podporządkował się tej zasadzie. IPN posadził tych ludzi na ławie oskarżonych i podjął prace nad najtajniejszymi zbrodniami SB. Więcej, jak pisze Andrzej Friszke: „Jesienią 2006 r. prezes Kurtyka podjął decyzję, która łamała ducha ustawy. Ulegając prośbie Macierewicza, skierował do Komisji Likwidacyjnej WSI grupę historyków pracowników IPN.”

Tu ich boli! Przy likwidacji WSI zrealizowano zobowiązania ustawy o IPN, ale front walki z IPN to nie tylko agenci SB i ludzie, którzy zawdzięczają kariery komunizmowi. To również rzesza młodych polityków, którzy w latach 1988-90 przyjęli pomoc ze strony WSW, a następnie chronili swych dobroczyńców jako funkcjonariuszy WSI. Wielu z nich należy dzisiaj do elity władzy i od nich zależy, czy IPN będzie miał możność ustalania komunistycznej agentury. Mazowiecki, Wałęsa, GW czy TVN nie popierają ich z miłości, a dlatego, że oni stali się gwarantami bezpieczeństwa ich życiorysów. Jak daleko w walce o własne bezpieczeństwo się posuną? Czy uczniowie propagandy Goebbelsa-Źdanowa przejdą od medialnych gróźb do czynów, czy wystarczy im „zabetonowanie” dokumentów i zablokowanie badań?

Krzysztof Wyszkowski

Za: „Gazeta Polska”, 24-04-2009 13:35

Skip to content