Aktualizacja strony została wstrzymana

Wielkanocne remanenty – Stanisław Michalkiewicz

Minęły Święta Wielkanocne. Napisałbym, że minęły szczęśliwie, gdyby nie pożar w Kamieniu Pomorskim. Ale pożar pożarem, natomiast po Świętach docierają do nas jedynie echa przedświątecznych manifestacji. Najgłośniejsza miała miejsce w „Gazecie Wyborczej”, gdzie postawiona na religijnym odcinku frontu ideologicznego Katarzyna Wiśniewska wzięła w obronę JE abpa Józefa Źycińskiego przed straszliwym księdzem profesorem Waldemarem Chrostowskim. Pani Wiśniewska, jak przystało na „maleńką uczoną” chłoszcze ks. prof. Chrostowskiego, nie szczędząc mu przy okazji zbawiennych pouczeń. Wprawdzie ks. prof. Chrostowski jest uczonym biblistą, ale co z tego, kiedy pani Wiśniewska wie lepiej? W końcu kto jest bliżej pełni wszelkiej scjencyi – czy ks. prof. Chrostowski, który nawet nie wiadomo, czy zna osobiście red. Michnika, czy pani Wiśniewska, która pije z samego źródła? Pewnie dlatego JE abp Józef Źyciński, każąc do wiernych w wielkanocny poranek sugerował im, by brali przykład z niewiast. Czy miał na myśli niewiasty ewangeliczne, czy też były one tylko pretekstem do udelektowania pani red. Katarzyny Wiśniewskiej – trudno tak od razu zgadnąć, chociaż niczego wykluczyć nie można, zwłaszcza, że pani Katarzyna wychłostała również krakowskich pijarów za inscenizację Grobu Pańskiego, w której można było dopatrzyć się przejrzystych aluzji do eutanazji i aborcji. A przecież eutanazja jest podstawowym prawem człowieka, zwłaszcza w czasie kryzysu, kiedy musimy przede wszystkim dbać o to, by żaden z grandziarzy nie stracił ani srebrnika! Dla takiego celu żadne poświęcenie nie wydaje się zbyt wielkie, zwłaszcza ze strony przedstawicieli narodów mniej wartościowych – o czym pośrednio przypomniała nam nasza Katarzyna Wielka, czyli pani Aniela, precyzując w punktach kanony niemieckiej racji stanu. Jednym z nich jest podtrzymywanie w istnieniu Izraela, co sprawia, że perspektywy zainstalowania Judeopolonii na resztówce „etnograficznego terytorium polskiego”, jaka pozostanie po kolejnym rozbiorze, mogą być bliższe, niż cokolwiek innego.

A cóż innego mogłoby nas bardziej frapować, zwłaszcza w obliczu rozpoczęcia kampanii do Parlamentu Europejskiego, w których – przypominamy – chodzi o dwie sprawy: pierwszą – kto obsadzi 54 wesołe posady za 7 tys. euro miesięcznie na okres lat pięciu i drugą – jak wypadnie test popularności dla partii politycznych przed przyszłorocznymi wyborami prezydenckimi, a kto wie, czy również nie parlamentarnymi? Rzecz bowiem w tym, że z ataku razwiedki na IPN i prób odwojowania państwowej telewizji można się domyślać przygotowań do zmontowania politycznej alternatywy również dla Platformy Obywatelskiej, dla której w takiej sytuacji rozsądnym wyjściem może okazać się ucieczka do przodu i przeforsowanie wyborów parlamentarnych kiedy jeszcze alternatywa ta nie zostanie przygotowana. Oczywiście ostatnie słowo w tej, podobnie jak w wielu innych sprawach, będzie należało do naszej Katarzyny Wielkiej, której wolę tubylcza razwiedka transmituje do mas ludowych przy pomocy uzależnionych merdiów, ale być może i z punktu widzenia niemieckiej racji stanu, pewien bałagan w Polsce może być przecież pożądany. Nawiasem mówiąc, nie bardzo wiadomo, jakim rezultatem zakończyła się misja naszego „skarbu narodowego” Władysława Bartoszewskiego, który tuż przed Świętami wybrał się do Niemiec namawiać panią Anielę, by przepędziła Erykę Steinbach. Ponieważ nie słychać, by pani Eryce stało się coś złego, wygląda na to, że przepędzony mógł zostać Władysław Bartoszewski, do którego Niemcy chyba już stracili cierpliwość.

Wracając do wyborów do Parlamentu Europejskiego, problem w tym, że przewidywana frekwencja wyborcza rysuje się na wyjątkowo niskim poziomie 13 procent uprawnionych! Najwyraźniej masy ludowe już się zorientowały, że ten cały Parlament Europejski to jedna wielka kupa gówna i nie ma co zadawać sobie trudu, by w tym widowisku statystować. 13 procent uprawnionych oznacza bowiem, iż w wyborach do PE zamierzają wziąć udział rodziny i znajomi samych kandydatów, co jest całkowicie zrozumiałe w sytuacji, gdy właśnie oni mogą liczyć na zatrudnienie w biurach poselskich – no i aktywiści partyjni, których do uczestnictwa w wyborach skłania nie tylko dyscyplina, ale i nadzieja na przyszłe kariery. Przy takiej frekwencji szanse mają również kandydaci zgłoszeni przez partie nie należące do głównego nurtu politycznej sceny i to jest właśnie jeden z niewielu pozytywów postępującej oligarchizacji naszego życia politycznego, kierowanego zdalnie przez razwiedkę. To jednak oznacza, że wybory do PE nie spełnią roli sondażu popularności partii głównego nurtu, co zresztą nie ma specjalnego znaczenia, bo po 5 latach, jakie minęły od Anschlussu, od tubylczych mężyków stanu, a nawet – od tubylczej razwiedki już coraz mniej zależy.

Stanisław Michalkiewicz
Felieton  ·  tygodnik „Nasza Polska”  ·  2009-04-21  |  www.michalkiewicz.pl

Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Nasza Polska”.


Skip to content