Aktualizacja strony została wstrzymana

Golem – reaktywacja? – Grzegorz Braun

Motyw Golema – ludzką ręką stworzonego olbrzyma, w którego udało się tchnąć życie magicznym słowem – należy od wieków do klasycznego repertuaru.

Według kanonicznej wersji pierwowzór twórcy Golema to praski rabin Jehuda Löw ben Bacalel (autentyczna postać z przełomu XVI i XVII w.), który dla obrony Żydów przed prześladowaniami ożywił rzekomo kabalistycznym zaklęciem ulepionego przez siebie z gliny mocarza – i wszystko byłoby dobrze, gdyby po wykonaniu zamierzonej misji nadludzko silny, lecz pozbawiony ludzkiej umysłowości i uczuciowości stwór nie obrócił się przeciw własnemu „ojcu” i jego pobratymcom. Poza wiernymi realizacjami, które odnosiły się do realiów pierwowzoru, legenda o Golemie stała się również inspiracją wielu późniejszych wariacji – na jej kanwie powstał cały szereg dzieł literatury i popkultury, na czele z frankensteinem. Wszystkie powtórzenia tego motywu mają pewien wspólny mianownik: autor monstrum jest przekonany, że działa dla dobra „wyższego” – jednak dynamika zdarzeń grubo przerasta pierwotne plany i ostatecznie sam twórca pada ofiarą swego stworzenia – dzieła własnych rąk i genialnego umysłu.

Współczesnej realizacji motywu Golema trudno nie dopatrzyć się w krótkiej, bo ledwie półtorarocznej, fascynującej i tajemniczej zarazem historii państwa rezunów islamskich (ISIS).

Dowodnie potwierdza ona, że nie tylko w przyrodzie, ale i w geopolityce próżnia doskonała nie istnieje – i że bardzo trzeba uważać z „operacjami pokojowymi” i „zaprowadzaniem demokracji”, bo ich następstwa mogą okazać się jeszcze mniej przyjemne od pierwotnych przyczyn. Dziś przecież nie ma już najmniejszych wątpliwości, że świat ma wszelkie powody, by zatęsknić za nieboszczykiem Saddamem Husajnem (1937-2006), którego obalenie i egzekucję celebrowały wszak niemal wszystkie politpoprawne środki masowej dezinformacji jako sukces i akt dziejowej sprawiedliwości. Jak na ironię, ci sami mężowie i żony stanu, i ci sami publicyści, którzy ledwie przed dekadą wskazywali nam Husajna i jego rodzinę jako zło ostateczne – dziś również nie zawodzą i najwyraźniej niczym Katon nie spoczną, póki ISIS nie zostanie zniszczone. Ciekawa rzecz, że starając się skoncentrować naszą uwagę na zagrożeniu, jakie stamtąd pochodzi, nawet nie próbują w przekonujący sposób wyjaśnić genezy Państwa Islamskiego – które wszak na ekrany naszych telewizorów i na czołówki gazet trafiło nagle, niemal z dnia na dzień, niczym przebój, który od pierwszego notowania trafia od razu na pierwsze miejsce na liście.

Od samego początku, od proklamowania kalifatu w czerwcu 2014 r. o rozwoju i dokonaniach ISIS mówi się niemal wyłącznie w złowieszczych ogólnikach – niczym 15 lat wcześniej o nieboszczyku Ben Ladenie i jego Al.-Kaidzie.

Paradoksalna wstrzemięźliwość mediów głównego ścieku w informowaniu o reżimie rezunów islamskich wynika bowiem nie tylko z logistycznych problemów korespondentów zagranicznych z docieraniem do źródeł czy z wymawianiem i zapamiętywaniem imion i nazw własnych tamtego obszaru językowego. Po prostu: wchodzenie w szczegóły mogłoby znacznie utrudnić podtrzymywanie oficjalnej narracji propagandowej – a ostatecznie być może w ogóle ją zburzyć. Przykładem sprawa, która już od ponad miesiąca żyje swoim życiem w przestrzeni internetowej – ale jakoś nie może się przebić do mediów „poważnych”, które bezbłędnym instynktem cenzorskim zgodnie i w porozumieniu nakładają embargo na tego typu informacje. Oto jeszcze w październiku irańska prasa doniosła o zatrzymaniu oficera armii Izraela, który wchodził w skład zbrojnej formacji ISIS działającej na terenie Iraku. Podano konkretne dane: Yousi Oulen Shahak, pułkownik (lub podpułkownik), a także numery służbowe i przypuszczalny przydział bojowy w armii państwa położonego w Palestynie. Autorzy doniesień ilustrowanych podobizną mniemanego płk. Shahaka przedstawiają to jako kolejne potwierdzenie wcześniejszych wzmianek o zaangażowaniu Izraela w wykreowanie i podtrzymywanie Państwa Islamskiego. A jest to już cały szereg podobnie niepotwierdzonych informacji: o obecności izraelskich „doradców” wśród rezunów islamskich, o wykorzystywaniu przez tych ostatnich dronów „Made in Israel”, o tym, że w izraelskich szpitalach leczeni są weterani ISIS i o zaangażowaniu Żydów w pośrednictwo sprzedaży ropy i dzieł sztuki, które stanowią podstawę budżetu Państwa Islamskiego. Informacje te, co szczególnie interesujące, bywają dementowane – ale raczej nie oficjalnie i na ogół w mediach o charakterze na poły niszowym. Nie wątpię, że państwo położone w Palestynie nie jest jedynym, które zaangażowało poważne aktywa personalne i operacyjne w wygenerowanie i wypromowanie „Golema” ISIS – ten „sukces” ma zapewne wielu ojców, także w Waszyngtonie i w Moskwie. Poważni gracze potrzebują wszak wyrazistego przeciwnika, którego zwalczanie będzie legitymizować wszelkie inne ich pociągnięcia na scenie międzynarodowej i wewnętrznej.

By we własnej narracji propagandowej móc odgrywać rolę dobrego protagonisty – trzeba wyraźnie pokazać palcem złowrogiego antagonistę. Gdyby więc nawet ISIS nie było – trzeba by je pilnie wymyślić. Źe zaś rezuni islamscy sami aż garną się do roli czarnych charakterów dekady – niewiele pewnie trzeba było im „doradzać”. Trudno więc doprawdy oprzeć się wrażeniu, że nad całym przedsięwzięciem unosi się duch nieszczęsnego rabina Jehudy Lwa ben Bacalela z Pragi.

Grzegorz Braun

Komentarz ukazał się na łamach tygodnika Polska Niepodległa!

Za: Polska Niepodległa (07.12.2015) – „Tylko u nas! Grzegorz Braun: Golem – reaktywacja?”

ZOB. RÓWNIEŻ:

Skip to content