Aktualizacja strony została wstrzymana

Wolność słowa zagrożona

Podczas gdy mnóstwo kandydatów do Sejmu i Senatu stręczy się nam w charakterze Umiłowanych Przywódców, kiedy komitety wyborcze, jeden przez drugiego przedstawiają coraz to nowe propozycje wiekopomnych reform i tylko patrzeć, jak zaczną proponować nam trony, żebyśmy tylko na nich głosowali – w Lublinie zakończył się siedmioletni proces „o antysemityzm”, w którym w charakterze oskarżonego wystąpił pan Grzegorz Wysok. Zaczęło się od tego, że funkcjonariusz tamtejszej mutacji „Gazety Wyborczej” pan Karol Adamaszek skierował do lubelskiej prokuratury donos, iż Grzegorz Wysok w wydawanym przez siebie biuletynie dopuścił się straszliwych zbrodni, które można sprowadzić do wspólnego mianownika w postaci „antysemityzmu”. Wiadomo zaś, że antysemityzm jest zbrodnią straszliwą; ten punkt widzenia podzielają dzisiaj zarówno partyjni, jak i bezpartyjni, wierzący i niewierzący, żywi i umar… – no, mniejsza z tym. W każdym razie obowiązuje rozkaz, że „antysemityzm” straszliwą zbrodnią jest.

To wiadomo, to jest niezbędny składnik umysłowego wyposażenia, swego rodzaju pakiet surwiwalowy wszystkich mądrych, roztropnych i przyzwoitych, co to rozpoznają się po zapachu – bo przecież jeden mądry, roztropny i przyzwoity musi jakoś rozpoznawać w tłumie drugiego mądrego, roztropnego i przyzwoitego – bo jakże inaczej mogliby tworzyć międzynarodówki mądrych, roztropnych i przyzwoitych? Do tego oczywiście trzeba mieć specjalnego nosa – no ale z tym w środowisku mądrych, roztropnych i przyzwoitych nie ma specjalnego problemu. Problem natomiast pojawia się w momencie, gdy trzeba zdefiniować, co to właściwie jest takiego, ten cały „antysemityzm”.

Kiedyś, w koszmarnych czasach sanacji, a nawet i wcześniej, na przykład za Hammurabiego uważano, że antysemityzm polega na przekonaniu, iż „wszystkiemu” winni są Żydzi. Być może, że są na świecie jacyś ludzie, którzy tak uważają – ale jeśli są, to na pewno nie są liczni, ponieważ ten pogląd nie wytrzymuje krytyki już na pierwszy rzut oka. Na świecie mianowicie jest wiele zjawisk uważanych za katastrofalne, na przykład trzęsienia ziemi, wybuchy wulkanów, powodzie, fale tsunami, pożary, czy susze – ale wiadomo też, że Żydzi nie mają z tym nic wspólnego, chyba, że padną ofiarą tych kataklizmów. Toteż obecnie antysemityzm występuje w dwóch przypadkach: po pierwsze – kiedy z jakichś powodów Żydzi kogoś nie lubią. Taki delikwent uważany jest za antysemitnika. Ilustracją takiego przypadku jest pani Helena Thomas, przez całe dziesięciolecia akredytowana jako dziennikarka przy Białym Domu w Waszyngtonie. Na początku pierwszej kadencji prezydenta Obamy zapytała go na konferencji prasowej, czy wie, jakie państwo na Bliskim Wschodzie dysponuje bronią jądrową. Elokwentny prezydent Obama już-już miał odpowiedzieć, ale w ostatnich chwili ugryzł się w język, zamamrotał coś pod nosem, konferencję przerwano, a nazajutrz cała „prasa międzynarodowa” oskarżyła panią Helenę Thomas o „antysemityzm”.

Rzecz w tym, że bodaj w roku 1972 Kongres USA uchwalił ustawę zakazującą rządowi udzielania amerykańskiej pomocy krajom, które obchodzą zakaz rozprzestrzeniania broni jądrowej. Gdyby tedy prezydent przyznał, że wie, który to kraj, mógłby zostać oskarżony o spisek przeciwko Stanom Zjednoczonym – bo wiedząc który to kraj, udzielał mu amerykańskiej pomocy m.in. w postaci finansowej kroplówki w wysokości 4 mld dolarów rocznie. Nawiasem mówiąc – o czym wspomina dwóch amerykańskich politologów w książce „Lobby izraelskie w USA” – Izrael jest jedynym państwem, które z amerykańskiej pomocy nie musi się rozliczać i w związku z tym te 4 miliardy dolarów natychmiast pożycza amerykańskiemu rządowi na wysoki procent. Drugim przypadkiem „antysemityzmu” jest spostrzegawczość. Na przykład spostrzeżenie, że Żydzi zdominowali centrum amerykańskiego przemysłu filmowego w Hollywood, czy sektor finansowy w Stanach Zjednoczonych, uważane jest i piętnowane jako przejaw antysemityzmu.

Najwyraźniej Karol Adamaszek musiał stawiać znak równości między antysemityzmem i spostrzegawczością, bo na za przejaw antysemityzmu uznał na przykład stwierdzenie, że Adam Michnik był „Żydem roku któregoś tam”. Nie byłoby to może nic groźnego, gdyby nie fakt, że lubelska prokuratura, zamiast wyrzucić donos pana Karola Adamaszka jako oczywiście absurdalny, potraktowała go serio i wniosła do sądu akt oskarżenia. Sprawiał on wrażenie jakiejś ponurej groteski, bo oprócz uznania za „antysemickie” sformułowania, iż Adam Michnik był „Żydem roku któregoś tam”, za takowe prokuratura w Lublinie uznała również sformułowanie „Żydy” i „Chamy”. Gdyby ktoś mi to opowiadał, to bym nie uwierzył, bo – wstyd się przyznać – wcześniej uważałem, iż prokuratura reprezentuje wyższy poziom intelektualny – ale zeznawałem w tej sprawie jako świadek, więc w całej rozciągłości muszę tę ponurą groteskę potwierdzić. Tymczasem Adam Michnik rzeczywiście był laureatem nagrody „Żyd Roku” przyznanej mu w roku 1990 przez jakąś nowojorską żydowską organizację i w dodatku nagrodę tę przyjął, więc była to po prostu informacja o wydarzeniu, podobnie jak „Żydy” i „Chamy” były nazwami frakcji w PZPR w latach 50-tych, które tak się nawzajem przezywały. „Żydy” to byli tzw. „puławianie” podczas gdy „Chamami” nazywano tzw. „grupę natolińską”. Nawiasem mówiąc, pani prokurator zadała mi pytanie, które miało być – jak się potem okazało – podchwytliwe – czy mianowicie słowo „cham” uważam za obraźliwe. Odpowiedziałem, że do niedawna jeszcze było, ale odkąd sąd uznał, że można się w ten sposób zwracać do prezydenta Rzeczypospolitej, to chyba już nie jest.

Współczułem panu sędziemu Andrzejowi Woźniakowi, że musi prowadzić ten idiotyczny proces będący następstwem donosu wylęgłego z karierowiczowskiej, lizusowskiej nadgorliwości i – co tu ukrywać – głupoty – ale współczułem tylko trochę. Gdyby bowiem pan sędzia Andrzej Woźniak miał więcej odwagi cywilnej, to umorzyłby sprawę już na pierwszym posiedzeniu z powodu braku cech przestępstwa, wytykając w ten sposób prokuraturze jej bęcwalstwo. Tymczasem proces trwał siedem lat po to, by również zakończyć się umorzeniem, tyle, że „warunkowym” – bo pan sędzia Woźniak dopatrzył się jednak cech przestępstwa w cytacie z „Przygód dobrego wojaka Szwejka” brzmiącym: „Nachalne są te kurwy i zuchwałe”. Jak pamiętamy, w ten sposób pewien żołnierz skomentował zachowanie pani z towarzystwa, która w przyjaznym geście pogładziła go po twarzy. Ponieważ pan Grzegorz Wysok użył tego cytatu w charakterze komentarza do zachowania żydowskich organizacji „przemysłu holokaustu”, pan sędzia Woźniak – jak mi się wydaje – uczepił się tego pretekstu, by jednak dopatrzyć się w tym sformułowaniu cech przestępstwa w postaci „znieważenia narodu żydowskiego” i w ten sposób znaleźć alibi dla siedmiu lat tej mitręgi i trwonienia publicznych pieniędzy. Jedyną korzyścią z tych siedmiu lat mitręgi jest to, że pan sędzia Andrzej Woźniak uznał wspomniane żydowskie roszczenia majątkowe wobec Polski za „bezzasadne”. Ale one nie stały się „bezzasadne” dopiero teraz, tylko były takie od samego początku – na co wskazywałem w felietonie wygłoszonym na antenie Radia Maryja w marcu 2006 roku, który narobił tyle hałasu wśród tubylczego postępactwa. Wtedy też do prokuratury w Toruniu wpłynęły dwa donosy: jeden od Stowarzyszenia Otwarta Rzeczpospolita, a drugi – od pana Bogdana Białka z Kielc. Pierwsze dotyczyło – jakże by inaczej! – „znieważenia narodu żydowskiego”, bo w felietonie użyłem określenia „Judejczykowie”, a drugie – „zaprzeczania holokaustowi”. Najwyraźniej pan Białek uznał, że jak oskarżać – to już na całego, o wszystko naraz – ale prokuratura w Toruniu okazała się mądrzejsza, niż prokuratura w Lublinie.

Zatem jest cień nadziei – również i dlatego, że pan Wysok powiedział mi, że będzie składał apelację od wyroku, bo uważa, że w sytuacji, gdy prokuratura w akcie oskarżenia nie potrafiła nawet wyraźnie opisać czynu przestępczego – na co zresztą zwrócił uwagę i pan sędzia Woźniak – to wyrok powinien być uniewinniający – jak i dlatego, że apelację pewnie złoży również prokuratura. W przeciwnym razie ośmieszyłaby się dodatkowo, że przez siedem lat popierała oskarżenie będące efektem donosu pana Adamaszka, marnotrawiąc w ten sposób publiczne pieniądze. Esperons tedy, że w apelacji iustitia wsparta zdrowym rozsądkiem zatriumfuje, dzięki czemu zagrożona w Polsce przez tzw. szabesgojów”, czyli nadgorliwców próbujących podlizać się Żydom w nadziei zrobienia kariery wolność słowa, otrzyma wsparcie ze strony wymiaru sprawiedliwości. Jest to pożądane tym bardziej, że przed innym sądem toczy się już od lat podobnie groteskowy proces przeciwko panu Arkadiuszowi Łygasowi, który rozplakatował tekst modlitwy za Żydów, autorstwa św. Piusa V, papieża Kościoła katolickiego.

Stanisław Michalkiewicz

Komentarz    serwis „Prawy.pl” (prawy.pl)    15 października 2015

Za: michalkiewicz.pl | http://www.michalkiewicz.pl/tekst.php?tekst=3486

Skip to content