Chrystus na krzyżu umierający

Ego sum veritas, et via, et vita, powiedział o Sobie Chrystus. Jam jest prawda, i droga, i żywot. Nikt nigdy o sobie nic podobnego nie powiedział. Niejeden światowy mędrzec rzekł w rozumie swoim: Posiadam prawdę! Niejeden rzekł w sercu swoim: Wiem, co dobre a co złe, znam drogę! Niejeden rzekł wolą swoją: Z moją prawdą pójdę po mojej drodze i trafię do żywota! Tak niejeden powiedział, choć mylnie i bezzasadnie. Ale nikt nie powiedział, że on sam jest prawdą, że on sam jest drogą, że:on sam jest życiem. Nikt przed Chrystusem nie uczyniłtego, a nawet długo po Chrystusie, aż do tych oto dni naszych nikt. się na to nie odważył.

Prawda, że dzisiaj inaczej dziać się zaczyna. Zjawili się ludzie, ostatecznych ludzi poprzednicy – w tych naszych czasach również przedostatnich i po których niezadługo zapewne ostatnie nastąpią – zjawili się ludzie, którzy dopuścili się tego niesłychanego dotąd na świecie zuchwalstwa: w rozumie człowieka postawili prawdę, w jego sercu umieścili dobro, a w jego swawoli szczęście; ludzie, co ogłosili człowieka, a siebie przed innymi, za prawdę, za drogę, za żywot, za początek swój, za środek i za koniec, za punkt wyjścia, za linię postępu i za punkt dojścia, to jest za cel. Obłąkani! Podrzeźniają Chrystusowi w Jego godności – podrzeźniają Mu w jego mowach i w Jego naukach, podrzeźniają Mu we wszystkim, a w jednej rzeczy naśladować Go nie umieją; nie umieją żyć jak On i jak On umrzeć! Głoszą siebie za prawdę na równi z Chrystusem, a szukają własnej chwały! Mienią się być przewodnikami i drogami, a gonią za własnym pożytkiem! Powiadają się być życiem, a ubiegają się za własną rozkoszą! Chrystus był zelżony jako Prawda, umęczony jako Dobro, zabity jako Źycie – ale oni, ci nowi Chrystusowie, oni bezpieczni! Nikt ich nie zabija! Nikt ich nawet nie męczy, nikt nawet złego im słowa nie powie! – O, siedźcież sobie spokojni. – O, grajcież sobie bezpieczni i zdrowi w tę prawdę i w to dobro, i w to życie waszego wynalazku! Takie to i skarby wasze, jakie i osoby! – Taka wartość rzeczy, którą przynosicie, jaka i duszy, która przynosi: duszy pełnej próżności, pełnej samolubstwa, pełnej pożądliwości, bez wielkości i bez mocy, bez miłości, bez poświęcenia! – Takie są owoce wasze, nieszczęśni! Takie owoce wasze. Pożywajcież je sami. My ich nie chcemy.

Jeden Chrystus Pan nie tylko powiedział o sobie, że jest prawdą, drogą i życiem, ale i tak żył, jak powiedział, i tak umarł, jak żył. On jeden dał dowód życiem Swoim i śmiercią, że tak jest, jak wyrzekł. On jeden przyłożył pieczęć uroczystą do tego dowodu Swego: bo był zelżony jako Prawda, umęczony jako Dobro i Droga nasza, zabity jako Źycie. A w tym nie szukał własnej chwały, ale naszego oświecenia; nie własnych korzyści, ale naszego pożytku; nie własnej rozkoszy, ale naszego zbawienia. I przeto jest Prawdą, która jest istotnie prawdą, Drogą, która jest istotnie drogą, Źyciem, które jest doprawdy życiem. O Panie, Tyś w istocie, jakeś powiedział, i Prawda, i Drogą, i Źyciem naszym.

Bracia najmilsi, jużeśmy widzieli, jak była Prawda nasza zelżona; widzieliśmy, jak była Droga nasza umęczona; teraz zobaczmy, jak było Źycie nasze zabite. Zobaczmy jaką śmiercią umarło, a umarło śmiercią potrójną, jak wprzódy potrójnym zelżeniem i potrójną męką zelżone i umęczone było. Ach! To ostatnia Jego Męki chwila, więc też i najważniejsza, najuroczystsza, najwyżej poruszająca! To ostatnia chwila Jego życia doczesnego, w niej się wszystko zamyka, więc i my wszystko zbierzmy: pamięć, rozum, serce, wole i przynieśmy na jej rozważanie. Przez przyczynę Najświętszej Panny.

Zdrowaś Mario!

Idźmy, bracia moi, idźmy do Jerozolimy. Tam nas dzisiaj duch wiedzie, tam nas Chrystus czeka, tam nas Bóg mieć chce; idźmyż, idźmy do Jerozolimy! Jeruzalem to miasto wybrane, miasto Boga Źywego, stolica Jego sądów, strażnica Jego Zakonu, przechowawczyni Jego wyroczni, przybytek wszystkich tajemnic Jego. Idźmy tam razem z Psalmistą – niechaj staną stopy nasze w przystankach twoich, o Jeruzalem! Jeruzalem pięknie pobudowane jako miasto, którego całe spojenie w samym sobie. Tam wstępują pokolenia, pokolenia Pańskie, na świadectwo Izraela, aby wystawiały Imię Najwyższego. Tam są postawione stolice na sąd, stolice domu Dawida (Ps 121, 2-5).

Czy widzicie, jak doprawdy zewsząd pokolenia izraelskie dążą do miasta Bożego, tłumy ludu nieprzeliczone idą ze Wschodu, z Zachodu, z Południa i z Północy, wszystkie idą do Jerozolimy? Czy widzicie, oto wstępują do miasta i idą na górę świętą, na której zbudowany kościół, i wstępują do kościoła; tam pokłon oddają Bogu Najwyższemu, a potem rozchodzą się przez wszystkie bramy, rozkładają się po wszystkich stronach naokoło miasta, długimi ulicami rozbijają namioty i w tym nowym mieście, którym stare opasują, czekają, póki nie nadejdzie dzień wielkoświąteczny. Dzień, zaiste, świąteczny, dzień wielki, w którym cały naród żydowski zasiądzie do wspólnej biesiady, wszystkie pokolenia razem przystąpią do pożywania baranka paschalnego, tej wielkiej wspólnej uczty narodowej, która jest wspólną pamiątką, wspólnym weselem, wspólną nadzieją. To uczyni cały naród żydowski. – Tak co rok działo się w Jerozolimie i naokoło Jerozolimy, tak i tego roku się dzieje. Ale tego roku co innego się jeszcze dzieje, czego naród żydowski nie wie – nie wie, że to tego roku zabije prawdziwego Baranka Wielkanocnego; nie wie, że się to na to zebrał; nie wie, że pożywając po raz ostatni baranka symbolicznego, który odtąd przestanie być symboliczny, stanie się niegodnym pożywać i nie będzie pożywał Prawdziwego Baranka, którego jednak tak okrutnie zabije.

Patrzcie tymczasem, bracia moi, na to niezliczone mnóstwo, które Jerozolimę i okolice wszystkie zalega; tłum ludu niezmierny, rzesza bez liczby i bez końca. Nigdy i nigdzie tak się tłumnie lud nie zbierał, jak na święta wielkanocne do Jerozolimy. Kiedy Cestius Gallus w jakie trzydzieści lat później chciał Neronowi cesarzowi dać wyobrażenie o siłach wojennych żydowskich, kazał obliczyć liczbę baranków zabitych podczas święta wielkanocnego; jeden zaś taki baranek był spożywany przez nie mniej jak osiemnaście osób, a często przez dwadzieścia, trzydzieści i pięćdziesiąt; dosyć, że się komu dostał najmniejszy z niego kawałek. Po obliczeniu pokazało się, że liczba baranków zabitych tamtego roku wynosiła 256 500, co podnosi liczbę pożywających, podług najniższego rachunku, przynajmniej do 5 milionów. Podobna tedy liczba Żydów, a nie tylko Żydów, lecz i przybyszów ze wszystkich narodów znajdowała się i przy śmierci Chrystusa. Źadne niezawodnie widowisko nie ściągnęło tylu widzów i same igrzyska one sławne olimpijskie takiej publiczności nie doczekały się nigdy. – Słuszna była, aby ta Boska tragedia miała odpowiednią sobie publiczność; aby Zbawiciel świata umierał w obliczu niejako świata, świata całego; aby ten lud żydowski cały sam przez się, aby cały rodzaj ludzki przez swoich zastępców, był tam obecny i własnymi uszyma o wszystkim się dowiedział, własnymi rękoma wszystkiego się dotknął, własnymi oczyma patrzał na to widowisko jedyne, na które i Bóg z góry, i całe niebo patrzyło.

Idźmy tedy patrzeć i my, bracia moi, na ten widok.

Oto cała ta tłuszcza, co niedawno przed Piłatem krzyczała: Krew Jego na nas i na nasze dzieci, teraz ze wszech stron otacza górę Kalwarii. Zabierają się do ukrzyżowania Chrystusa. Oto położony jest Pan na krzyżu i naprzód powrozami silnie przymocowany, potem w tak skrępowany rękę Jego prawą wpuszczają gwóźdź okropny i straszliwym młotem pędzą go na wskroś. Tak nam opisuje ukrzyżowanie jeden autor pogański. Praebe dexteram, powiada, tu autem Vulcane, adstringe et confinge, et malleum fortiter demitte. Daj rękę prawą, powiada, a ty kowalu, skrępuj ją i przekłuj i młot spuść mocno! A gdy to się stało: da et alteram, powiada, quo illa etiam recte declineatur. Daj drugą rękę, prawi, aby i ta także była porządnie przybita. I stało się! Już przybite obie; oprawcy do nóg się biorą i znowu jeden gwóźdź przez jedną, a drugi przez drugą stopę przepuszczają, ut offigantur bis pedes, bis brachia. Tak przekłute są dwakroć nogi, dwakroć ręce. – Wtedy podnoszą Chrystusa Pana z krzyżem i wpuszczają ten krzyż do ziemi mocnym pędem, aby go lepiej utwierdzić, a od wstrząśnienia wszystkie rany się rozszerzają i podarte arterie drą się jeszcze bardziej. Ach, Panie mój, każde to przeszycie Ciała Twego, każde uderzenie młota, każde głębsze wpędzenie gwoździ i to nareszcie ostatnie wstrząśnienie, to wszystko nowy cios dla duszy mojej. Ale i to wszystko minęło, Panie, otoś już na krzyżu; otoś, już Swoim miejscu! Jużeś podniesiony od ziemi, jakeś to Sani o Sobie tylekroć przepowiedział: oportet exaltari Filium Hominis, trzeba, aby Syn Człowieczy był podniesiony. Panie! Oto chwila, dla której na ten świat przyszedłeś; oto miejsce, do którego przez całe życie dążyłeś; oto stolica ona sławna, na której usiadłeś; stolica wszelkiej mądrości, z której świecić będziesz wysoko światu całemu. Oportet exaltari Filium Hominis, trzeba było podwyższenia Synowi Człowieczemu, Panie! Oto drzewo, z którego królujesz, oto podnóżek stóp Twoich, na którym całą moc Twoją oparłeś, oto prawd/iwy tron on wysoki, na który podniesiony jesteś i z którego nad światem całym szeroko panować będziesz. Oportet exaltari Filium Hominis, trzeba być podwyższonym Synowi Człowieczemu! Panie, oto ta chrzcielnica, z której koniecznie miałeś być własnym Twoim chrztem ochrzczony, a tak naglonym się czułeś, aż póki by się nie spełnił! Oto ten stół błogosławiony, na którymżeś przygotował dla nas Swą ucztę niebieską i takim pragnieniem pragnąłeś pożywać z nami tę Paschę! Oto to drzewo żywota, na którym zawisłeś, aby tak podwyższony stać się jedynym owocem zbawienia naszego! Oportet exaltari Filium Hominis. Trzeba być wywyższonym Synowi Człowieczemu. Oto jesteś podwyższony, o Panie!

A na cóżeś to jest podwyższony? Co na tym drzewie masz czynić, o Panie? Masz umrzeć. Będziesz umierał, Panie! A to Twoje umieranie jest onym wielkim, nadzwyczajnym, jedynym widowiskiem, na które patrzyć będzie ona niepospolita publiczność. Co mówię? Patrzyć będzie przeszłość cała, patrzyć cała przyszłość, patrzyć będzie pierwszy człowiek i patrzyć ostatni; wieki, pokolenia i narody – niebo, ziemia i piekło, aniołowie, ludzie i szatani, wszyscy, wszyscy, patrzyć będą; patrzyć będzie sam Bóg. – Panie, Panie! Oni będą patrzyli, a Ty będziesz umierał! Bracia moi! Idźmy i my tedy patrzyć; idźmy patrzyć, jak Chrystus umiera na krzyżu. Chrystus Pan oto przed nami na krzyżu podwyższony, na krzyżu wiszący, konający na krzyżu, potrójną śmiercią umiera: umiera jako Mesjasz i Król, umiera jako Człowiek, umiera jako Bóg; lecz za każdą śmierć nowe nam zyskuje zmartwychwstanie i z łona Swej śmierci, jakoby ze źródła żywego a niewyczerpanego, wylewa na nas potrójne życie, niepożyte, niezwiędłe i nieśmiertelne. – Tę tajemnicę mamy teraz zrozumieć.

A naprzód umiera Chrystus Pan na krzyżu jako Pan i Król. Każdy człowiek chce być królem; przynajmniej na zewnątrz chce mieć jakąś władzę, królestwo, panowanie. To jest w naturze człowieka. Oprócz życia naszego ciała, którego ostatnia chwila jest koniecznym łupem śmierci, oprócz życia naszego ducha, do którego śmierć fizyczna nigdy przystępu nie ma, jest jeszcze inne, trzecie życie w człowieku, a tym życiem jest życie z tych dwóch połączone, połączone w duszy i w jej działalności na zewnątrz, życie zewnętrzne, życie poza sobą, życie, jakie nam dają nasze uczynki. Uczynki stanowią jakoby nasze ciało moralne, są niejako szatą zewnętrzną, pod którą świat duszę naszą widzi, a nasza dusza przed światem i przed ludźmi się pokazuje. Jeżeli te uczynki są dobre i zdrowe, a tym samym i ciało nasze moralne – ono życie zewnętrzne – ona szata nasza przed światem i przed ludźmi jest zdrowa i mocna, wtedy panujemy nad innymi wpływem, znaczeniem, siłą, przemocą, jaką ona nam daje. Przeciwnie, jeżeli ta szata nasza jest wiotka, jeśli myśli nasze są pogardzenia i śmiechu godne, tedy śmieją się z nas i nami pogardzają.

Każdy człowiek dba o to swoje życie moralne – ach, często aż zanadto! Każdy człowiek dba i dbać powinien; nieraz przekłada życie raczej swego ciała utracić, aniżeli to życie stokroć dla niego wyższe i droższe. Czyż jest złe takie przywiązanie do tego życia, do imienia, do sławy? To przywiązanie zrobiło rycerzy i bohaterów, ono wydało mądrych i cnotliwych mężów, ono stworzyło rządców i rozkazodawców całych krajów i narodów; ono, ono namnożyło wielkich rzeczy i wielkich ludzi. Czyż dlatego mam je nazwać dobrym i świętym? Nie, ale go nazwę wielkim. I szczególnie ta żądza samej władzy, dobrego imienia, póki chrześcijaństwa nie było, była doprawdy wielką i największą rzeczą na świecie.

Człowiek tedy chce być wielkim, chce być królem, chce być panem. A cóż powiem o tym, któremu się to z prawa należy? Cóż powiem o Chrystusie, który jeden ma to prawo, który jest Królem z natury Swojej, który jest Panem wszystkich rzeczy, jakie były i jakie są, i jakie być mogą? Jeśli kto inny może chcieć – Ten powinien być; jeśli u kogo może być zuchwałością chęć taka – u Niego jest prawem i obowiązkiem; komu innemu nie dać, może być słuszną rzeczą – Temu odebrać jest grzechem, jest zbrodnią, jest świętokradztwem.

Otóż tę godność królewską, to życie Swoje jako Pana i Króla, musiał Chrystus Pan naprzód poświęcić na krzyżu i umrzeć śmiercią moralną zewnętrzną jak najzupełniejszą, jak najpodlejszą, jak najdotkliwszą.

Ach, dosyć jest oczy zwrócić na to, co otacza, na ten widok, na który w jednej onej chwili patrzyły miliony ludzi. Oto Chrystus wisi na krzyżu! I cóż to jest krzyż? Krzyż, jak go nazywa mówca rzymski, servitutis extremum summumąue supplicium – niewolników kaźń najpodlejszą i najcięższa. Krzyż to była ta kaźń, ta męczarnia, którą rzymskie okrucieństwo i pycha, ze wszystkich kaźni na świecie używanych jako najokrutniejsze i najzelżywsze, wybrała na kaźń niewolników. Servitutis extremum summumąue supplicium. Ach, tego jednego dosyć było, dosyć było krzyża, aby człowieka zepchnąć do samej głębi hańby i zelżywości, aby go zabić najzupełniejszą i wszelaką śmiercią moralną. Wiecie, jak mszcząc pamięci obywatela rzymskiego, którego zuchwały prokonsul na krzyżu zawiesił, cały przejęty zgrozą tej kaźni krzyżowej, wiecie, jak zawołał mówca rzymski: Facinus est vincivi civem romanum, scelus verberare, prope parricidium neccari, ąuid dicam in crucem tollere. Występkiem jest wiązać obywatela rzymskiego, zbrodnią ćwiczyć, niemal ojcobójstwem zabić, cóż powiem, na krzyżu zawiesić? Tak wymowa rzymska mści się za niewinnego i obywatela. Ale niewolnika i uznanego za zbrodniarza na krzyż skazanego ta sama wymowa równie piorunującym wyrokiem potępia; i słyszę, jak ona we wnętrznościach swoich mówi o Chrystusie, patrząc na Niego wiszącego na krzyżu: Zelżywością jest być wiązanym, powiada, sromotą i hańbą być wyćwiczonym, odsądzeniem od godności ludzkiej być na śmierć jak łotr skazanym, a cóż dopiero na krzyżu przybitym! Ten jest sąd wymowy i opinii rzymskiej publicznej o Chrystusie i Tacyt zapisał go w swoich rocznikach państwa onymi słowy pogardliwymi; Chrystus, powiada, to był wynalazca jakiejś nowej sekty, quem Pontius Pilatus, procurator Judeae, ultimo affecit supplicio – którego Poncjusz Piłat, zawiadowca Judei, ostatnią ukarał kaźnią. Czy słyszycie te słowa pogardliwe? Jest to spojrzenie obywatela rzymskiego z całej wysokości swojej na jakiegoś podłego niewolnika. Tych słów dosyć historykowi rzymskiemu. Powiedziawszy, że skazany na ostatnią kaźń, Rzymianin nic więcej nie miał do powiedzenia.

A tak to jedno, że Chrystus na krzyżu wisi, jest już Jego największą śmiercią moralną. Atoli ta sama kaźń ostatnia dla Chrystusa Pana jest jeszcze ohydniejsza niż zwykle, niejako do swojej najwyższej podniesiona potęgi. Nic nie mówię o tym, co Go otacza; nic o tym napisie na krzyżu, który podwójne na Chrystusa szyderstwo zamyka: Nazarejczyka i króla żydowskiego; nic o tym umieszczeniu Go pośrodku dwóch łotrów i na wyższym krzyżu, jakby ich herszta i pryncypała – ale zwracam całą uwagę moją i waszą, o bracia moi i współwidzowie w duchu tej okrutnej a zelżywej sceny, zwracam uwagę waszą na ten drugi krzyż niewidomy, ten krzyż trzykroć większej hańby i niesławy, który z języków swoich robią otaczający Go Żydzi i poganie, i na który Go z nierównie większą złośliwością rozpinają, rozciągają i przybijają. Ach, na ten krzyż teraz obróćmy oczy nasze!

Widzicie, najmilsi bracia, jaki tłum, jak wielka rzesza ludu krzyż naokoło otacza. Ale na czele tego całego pospólstwa, jak mu w zwykłym życiu przodują moralnie jego przewodnicy, tak i tu materialnie występują naprzód. I oto wobec krzyża zbieraj ą się w trzy przeciwne gromady potrójni ludu żydowskiego naczelnicy: kapłani, książęta i uczeni. Mają, czego chcieli, upadł przeciwnik i okryty jest ostatnią hańbą. Ale Go oni tak nie opuszczą, im trzeba nasycić się rozkoszą zemsty, napoić się rozpustą wściekłości. Więc przechodzą koło niego, jedni po drugich w szyderczej procesji, by Go lepiej niejako ze stron wszystkich językami swymi ubóść i wobec całego zebranego ludu trzęsą głowami i kręcą ramionami, a językami jad miotają. Zaczynają kapłani: Hej, co rozwalasz kościół Boży, a za trzy dni go zasię budujesz: zachowaj sam siebie. Jeśliś Syn Boży, zstąp z krzyża! (Mt 27, 40). To tak kapłani – wprost słowa swoje do Chrystusa obracając i wyzywając Go osobiście: A to Ty, co rozwalasz kościół – bluźnią w szczególności przeciw Ciału Jego, które On teraz jako prawdziwy Kapłan Bogu w ofierze przynosił. Tak kapłani. A za nimi książęta obracają do ludu mowę swoją: Patrzcie, mówią, innych ocalał, a siebie ocalić nie może. Jeżeli to jest Mesjasz, wybrany Boży, król izraelski, niechże zstąpi krzyża, a zobaczymy i uwierzymy (Mt, Łk, Mk). Tak książęta żydowscy bluźnią przed ludem przeciwko Królowi swemu. A za nimi uczeni w Piśmie już nie do Chrystusa, już nie do ludu, ale sami do siebie słowa obracając, jak zwykłe uczeni, sami przed sobą, w sercach swoich i rozumach bluźniąc: On to, mówią, zaufał w Bogu, niechże Go wybawi, jeśli Go tak kocha, albowiem powiedział: Synem Bożym jestem (Mt 27, 43). Tak uczeni złorzeczą prawdzie Bożej, Synowi Bożemu, Bogu Samemu. Oto, co spotyka Chrystusa na krzyżu. Jest to ten drugi krzyż niewidomy, duchowy, obok tamtego wzniesiony, z którego złość ludzka czyni narzędzie większej, dotkliwszej, ogromniejszej hańby i poniżenia i który zamiast tamtego drewnianego podstawia pod członki Jezusa i za pościel śmiertelną Mu daje, aby tak nie na innym łożu umierał, tylko na samej hańbie, sromocie i zelżywości. – A kiedy tak złożony jest Jezus na tym łożu Swoim śmiertelnym i kona na nim, na domiar Jego boleści i ci co Mu służą, i co z Nim razem cierpią, zamiast ulżenia Mu albo pocieszenia Go, tym samym poją Go octem pohańbienia, tą samą żółcią złości i zelżywości.

Mówi Ewangelia, że i żołnierze, którzy Go pilnowali, szydzili także z Niego. Znajdowali się oni tam, wyobrażając całe pogaństwo i stronę świecką rodzaju ludzkiego, tak jak żydzi wyobrażali jego stronę duchowną. I oni bluźnią! Mówi także Ewangelia, że i łotr jeden, który z Nim wisiał, bluźnił Mu i mówił: jeśliś Chrystus, zbaw nas i Siebie. Ton łotr wyobrażał stronę najniższą rodzaju ludzkiego, stronę cielesną i zmysłową. – Tak więc wszystko bluźniło Chrystusowi na krzyżu: i co ludzkość miała najwyższego, i najniższego, i co najszlachetniejszego, i co najpodlejszego, i co najmędrszego, i co najgłupszego; jej strona duchowna, jej strona świecka, jej strona cielesna; kapłani z uczonymi, książęta z żołdakami, pospólstwo i zbrodniarze; i naród żydowski, i narody pogańskie; ludzie z nijakiego narodu a wyrzutki z każdego; synowie mniemani Boga, synowie świata, synowie ciała i krwi – wszystko to razem jednym żądłem Go kole, jednym językiem przeszywa, jednymi ustami bluźni; a to jedno wspólne wszystkich bluźnierstwo jest onym wielkim prawdziwym krzyżem moralnym, na którym kona Chrystus, na którym skona Jego życie zewnętrzne, moralne; to ono łoże śmiertelne, na którym Chrystus Pan umiera jako Pan i Król.

Ach, bracia moi, teraz może pojmujemy nieco tę pierwszą śmierć Chrystusa Pana na krzyżu; pojmujemy nieco jej rozległość i głębokość, jej zupełność, jej ciężar i jej okropność.

A Jezus co czyni? Oto Go bluźnią wszyscy; wzmaga się bluźnierstwo, rośnie nad człowieka, każde następne dodaje do poprzedniego, już wszystkie wyrzeczone, wszystkie Chrystus wysłuchał, wszystkie przyjął, na wszystkich się niejako położył, na wszystkich, jako na krzyżu Swym hańby spoczywa. Wtedy otwiera usta i wśród zamilkłej z przesycenia wściekłości i zgrozy jej milczenia Swój głos podnosi do Boga, Swoją odpowiedź daje tym nieszczęśliwym: Ojcze, woła, odpuść im, bo nie wiedzą, co czynią.

O słowo najcudowniejsze, jakie kiedykolwiek świat słyszał! O słowo, które nigdy z ust ludzkich nie wyszło! O słowo, któreś wśród tych grubych bluźnierstw tak zabłysło, jak gdyby słońce nagle wśród gęstych nocy zjawiło się w ciemności! O słowo jedyne! Tyś doprawdy nie z ziemi, ale z nieba i jeżeli te wszystkie słowa bluźniercze, których żeśmy musieli słuchać dotychczas, wyszły z ust ludzi zatraconych, z ust szatanów zatracicieli – ty, słowo cudowne, tyś wyszło z ust Boga, Boga Zbawiciela! I jeśli tamte są słowa śmierci, ty jesteś słowem życia, jeśli tamte są słowem kaźni i potępienia, ty jesteś słowem Królestwa i Panowania.

To było pierwsze słowo z onych siedmiu, które Chrystus Pan wyrzekł na krzyżu. Skuteczność tego słowa spłynęła na cały rodzaj ludzki, bo cały był podobnymże bluźniercą. A ta skuteczność natychmiast czuć się daje tamże przy krzyżu. Oto jeden z łotrów, współukrzyżowany z Chrystusem, który dotychczas milczał, nagle jest oświecony łaską Bożą widzi i poznaje, kim jest Chrystus, nawraca się i wyznaje Go publicznie.

Panie, woła, pamiętaj na mnie, kiedy wejdziesz do Królestwa Twego. Czy słyszycie? To Król, i jest, jest Jego Królestwo! Tu na tym krzyżu on Król i tu z tego krzyża Królestwo się rozpoczyna. Ten łotr z prawej strony Chrystusa jest to ta połowa rodzaju ludzkiego, która będzie zbawiona, tak jak łotr on z lewej strony jest ona część ludzkości, która będzie potępiona. Obaj równo zawinili; obaj na jedną są karę skazani, obaj są w jednej męce, obu czeka jedna i ta sama śmierć – wina, kara, męka, śmierć, którą z nimi Chrystus dobrowolnie razem ponosi. Ale jeden z tych łotrów do upamiętania nie przychodzi, łaskę sobie daną odrzuca i w samej męce Chrystusowi bluźni – tego Chrystus bez nadziei w jego złości zostawia; drugi z tych łotrów łaskę przyjmuje, w siebie wchodzi, za winę żałuje, Chrystusa wyznaje i błagający do Niego głos podnosi: Panie, pamiętaj na mnie, kiedy wejdziesz do Królestwa Twego. Tego Chrystus natychmiast przyjmuje i oczyszcza od wszelkiej winy i wspólnikiem go czyni Swoich zasług, Swojego zbawienia, Swojego Królestwa – uroczyście mu przed wszystkimi to błogie daje zapewnienie: Zaprawdę, powiadam tobie, dzisiaj ze Mną będziesz w raju (Łk 23, 43).

Tak Chrystus Pan zostawia w tej złości i bez nadziei oną połowę rodzaju ludzkiego, która Go przyjąć nie chce, a oną drugą, która Go przyjmuje, do Siebie tuli, Swoją ją czyni wspólniczką i powtarza do niej: ze Mną, ze Mną dzisiaj będziesz w raju!

Ach! To drugie słowo Chrystusa Pana na krzyżu jest równie Boskie, jak pierwsze; tylko Bóg słowo to mógł wyrzec. Bo któż jest Panem raju? Jest zaś to drugie słowo koniecznym dopełnieniem pierwszego; tamto było słowo przebaczenia, a to wynagrodzenia; tamto odpuszcza winę, a to nagradza cnotę. Obojga potrzebowała ludzkość upadła. Potrzebowała naprzód być uwolnioną od grzechu, być wstrzymaną w onym ciężkim upadaniu z ziemi do piekła – i to jej dało słowo Chrystusa: Ojcze, odpuść im! Potrzebowała potem być podniesioną z ziemi do nieba i to sprawiło słowo Chrystusa: Dzisiaj ze Mną będziesz w raju! Odtąd ta połowa rodzaju ludzkiego, która usłuchała głosu Chrystusa, i uznała, i poszła za Nim, stała się Królestwem Jego, Kościołem Jego, rajem Jego na ziemi. Raj to Kościół Chrystusa. Ten Kościół czekał Go na tamtym świecie. Tam uszedł z łotrem. Ale drugi zostawił po Sobie. I ktokolwiek nawróci się i ktokolwiek z powszechnego potępienia rodzaju ludzkiego wydobędzie się i wejdzie do Kościoła, ten wchodzi do raju Chrystusowego, ten razem z Chrystusem jest w raju, dzisiaj, to jest przez cały ten ciąg czasów aż do Sądu Ostatecznego, a potem, to jest jutro – jutro: po skończeniu życia tego, po skończeniu świata tego – jutro z Chrystusem będzie w raju.

Taki jest raj Chrystusa na ziemi, słowem tym Jego wszechmocnym zbudowany. To Kościół. Raj najsłodszy, raj pełen chwały, pełen rozkoszy, pełen błogosławieństwa i który tyle czci oddaje Chrystusowi, ile na krzyżu doznał sromu i hańby, tyle i stokroć więcej. Oto w tym raju, w tym Kościele Chrystusowym, kapłani święci, przez samego Chrystusa pomazani, nieprzerachowanym szeregiem stojąc przed Nim, płacą Mu nieskończonym błogosławieniem i dziękczynieniem za obelgi onych kapłanów pod krzyżem; oto w tym raju Kościoła prześwietne zjazdy najwyższych umysłów i najpotężniejszych rozumów, przez samegoż Chrystusa oświecone, korzą się przed Nim, słońcem swoim, miasto pogardy onych fałszywych uczonych pod krzyżem; oto w tym raju książęta chrześcijańscy i cała moc świata w szczęśliwej chwili upamiętania składa swoją koronę i potęgę u stóp Chrystusa i bierze krzyż Jego na czoło, wynagradzając onych książąt pod krzyżem zatwardziałość (przyjdzie chwila, gdzie całe wojsko połowy świata poznaczy się krzyżem na szatach swoich, aby zmazać ono pod krzyżem lżenie żołdaków); oto w tym raju sami winowajcy oddają cześć Chrystusowi, a cześć nie ostatnią, cześć nie najmniejszą, owszem, cześć jedną z najmilszych, bo więcej jest w niebie radości z jednego grzesznika pokutę czyniącego, aniżeli z dziewięćdziesięciu dziewięciu sprawiedliwych nie potrzebujących pokuty. To wszystko jest w tym raju Chrystusowym. Tam jest czczony i wielbiony, tam ma Swą pociechę i rozkosz, tam panuje, jak nigdzie nikt nie panuje, bo panuje przez szczęście innych. I nie tylko jako rozkosz w innych, ale rozkosz wszystkich w Nim, w Jego panowaniu, bo raj wszystkich w raju Jego – tam wszyscy miłością Jego spojeni wołają do Niego: Panie, jeśli Twój raj w nas jest, nasz raj jest w Tobie. O, jakże dobrze być w raju Twoim! Panie! Panujże nad nami! Tyś Pan najsłodszy, Tyś Król najrozkoszniejszy! Panuj nad nami, panuj nad nami, dzisiaj w Kościele Twoim, w Królestwie Twoim, w tym raju Twoim, aż z Tobą jutro wspólnie panować będziemy w niebie.

Bracia moi najmilsi, taka korzyść z drugiego słowa Chrystusa Pana, taki owoc z całej tej pierwszej śmierci Jego, którą umarł jako Pan i Król ludzi. świat Mu tę śmierć przyrządził i ściągnąwszy Go do grobu, dał Mu swoje piekło, a Chrystus za to piekło zyskał raj – i zostawił raj na ziemi.

Oddajmy Mu cześć znowu za to drugie słowo, którym stworzył ten Raj, Miasto, Ojczyznę, Królestwo – naszą cześć za tę śmierć, z której łona wydobył i zostawił nam źródło Źycia! Jeśli dziękujemy za życie, pamiętajmy na śmierć Jego i dziękujmy Mu, dziękujmy za tę pierwszą śmierć Jego.

Drugą śmierć, jaką Chrystus wytrzymał na krzyżu, jest śmierć na ciele. Umiera Chrystus jako Człowiek.

Widzieliśmy dawniej umęczenie Ciała, teraz patrzmy na jego konanie i śmierć.

Słowo, które się w szczególny sposób odnosi do tej drugiej śmierci Chrystusa Pana, jest ono słowo: Pragnę! Słowo krótkie, ale które zamyka w sobie śmierć całą. Jak w śmierci moralnej Chrystusa Pana cała chwała i zewnętrzna moc Go odstąpiła, tak w śmierci cielesnej cała moc wewnętrzna ciała, cała jego żywotność, cała krzepkość i siła. Stało się to, co przepowiedział Psalmista: Rozpłynąłem się jako woda, rozstąpiły się wszystkie kości Moje, stało się serce Moje jako wosk, stopniało pośród wnętrzności Moich. Wyschła jako skorupa moc Moja, a język Mój przysechł do podniebienia Mego. W prochu śmierci położyłeś Mnie (Ps 21, 15-16). I to znowu: czy historia, czy proroctwo? Powiedział je tysiąc lat temu Dawid, patrząc w duchu na to. Nic dobitniej nad te słowa nie maluje tej śmierci, jaką Chrystus Pan teraz w Swym Ciele ponosi. Oto Krew cała niemal wypłynęła z Chrystusa, a z nią wszystkie soki żywotne, rozpłynąłem się jako woda. Źyły i inne kanały, po których te soki krążyły, po ich utracie schną i tracą wszelką moc swoją: wyschła jako skorupa moc Moja! I nie tylko schną, ale się kruszą, ściągają i sprawiają jakoby kłucia nożów, jakoby uderzenia biczów, ale wewnętrzne i ogniste. Całe wnętrze rozpala się i następuje biczowanie i cierniem koronowanie wewnętrzne, ale nie biczami i nie cierniami, tylko ogniem. Ten ogień się powiększa, jego żar się wzmaga, jego pieczenie staje się nieznośne, wtedy serce omdlewa i niknie: stało się serce Moje jako wosk, stopniało pośród wnętrzności Moich. I pragnienie niewypowiedziane zaczyna męczyć Umierającego i język Mój przysechł do podniebienia; pragnienie, które się nie skończy, tylko ciągle wzmagać się będzie i dopiero w śmierci koniec swój znajdzie: w prochu śmierci położyłeś Mnie.

Oto, bracia moi, w krótkich słowach, co Chrystus w Ciele Swoim umierając cierpiał; oto w krótkich słowach rodzaj śmierci tej drugiej, a który On sam jeszcze krótszym słowem wyraził, mówiąc: Pragnę! Ale choć krótkie, niech to słowo nie będzie mniej mocne i niech nam da poznać całą wielkość, całą okropność, cały ciężar tej drugiej śmierci Chrystusa. O wejdźmy w nią głęboko, bracia moi, i poczujmy ją z Chrystusem!

A teraz, bracia moi, sięgnijmy dalej i głębiej wzrokiem naszym. To Ciało Chrystusa Pana umierające na krzyżu wyobraża ludzkość całą, bo na jej miejscu ofiarowane jest Bogu Ojcu przez Chrystusa na odpłatę i zadośćuczynienie. Jak to Ciało jest bez krwi i soków, i wszelkich żywiołów życia, wyschłe, ogniem przetrawione i śmierci pastwą, tak właściwie ludzkość cała, od Boga opuszczona, jest tym ciałem wyschłym, w którym nie ma żadnego życia, które trawi ogień gniewu i kary Bożej, które jest ciągłą żertwą śmierci. Za nie Chrystus umierając na Ciele Swoim tą śmiercią okropną wśród najokropniejszych, wylał naprzód całą Krew Swoją, a potem wpadł w ono pragnienie niewypowiedziane; to pragnienie jest skutkiem onego Krwi wylania; ale On tę Krew wylał na to, aby była wlana do onego ciała ludzkości, aby tak ono ciało ożyło, które inaczej samo z siebie ożyć nie mogło. A więc i ono pragnienie, które się w Nim zapaliło, nie jest prostym pragnieniem napoju chłodzącego. Jest to pragnienie ożywienia naszego, zbawienia naszego, jest to pragniecie wlania do dusz naszych tej Krwi, którą na to wylał, a nie tylko Krwi, ale razem z Krwią Swoją – życia Swego, ducha Swego, Bóstwa Swego. Takie jest pragnienie Chrystusa. To samo jest, o którym mówił uczniom Swoim przy Ostatniej Wieczerzy: Pragnieniem pragnąłem pożywać z wami tę Paschę – to samo i teraz powtarza. Pragnieniem pragnę, O! Przychodźcie wszyscy! Pragnę dać wam to Moje Ciało do pożywania; pragnę dać wam tę Moją Krew do picia, pragnę dać wam Serce Moje, pragnę dać wam Duszę Moją, pragnę dać wam Siebie całego, pragnę, o pragnę! Połączyć się z wami miłością i jednością najgorętszą, najsilniejszą, najnierozerwańszą, najniewymowniejszą; o, patrzcie, jak pragnę! Chodźcie do Mnie, chodźcie, bo pragnę, pragnę, pragnę! Oto jest słowo Bożego Mistrza! O, niech się odezwie w duszy! A jak? Echem. Dosyć niech dusza odpowie: Ty mnie pragniesz! Ach, i ja Ciebie pragnę, pragnę, pragnę!

Usłyszał Jezus to nasze „pragnę”. I jak na prośbę łotra, tak teraz na to nasze pragnienie odpowiada przez to inne słowo, wyrzeczone kiedy spojrzał na Matkę Swoją stojącą pod krzyżem i na ucznia, którego kochał. Niewiasto! rzekł do Matki, oto syn Twój! A do ucznia: Oto Matka Twoja! Pragnąc Chrystus dać nam Swoje Ciało, uczynić nas braćmi Swymi i według ciała – On, który nas potem uczyni ostatecznie braćmi Swymi według ducha – jak nam da Ojca Swego za Ojca naszego, tak nam daje teraz Matkę Swoją według ciała za Matkę naszą. Jest to zatwierdzenie, jest to pieczęć uroczysta, którą przykłada do tego sojuszu braterstwa, jaki z nami zawiera przez oddanie nam Ciała Swego i przez połączenie się z nami za pomocą tego Ciała. Ciało Jego odtąd jest naszym ciałem, a przez to ciało staniemy się uczestnikami ducha Jego. Tak również odtąd i Matka Ciała Jego jest Matką naszą i dopiero za pomocą tego Jej macierzyństwa i naszego Jej synostwa staniemy się uczestnikami synostwa Bożego. Synowie teraz Marii, potem synowie Boży. O, teraz prawdziwie jesteśmy braćmi Chrystusa; o, teraz prawdziwie zadość się stało słowu Chrystusa onemu: pragnę!

Już się niczym od Chrystusa nie różnimy: Jego Ciało naszym ciałem, Jego Matka naszą Matką; na Jej łonie wspólne nasze mieszkanie, wspólne połączenie, wspólna miłość – o, doprawdy teraz już ze wszystkim zrównaniśmy z Chrystusem, braciaśmy nierozdzielni, a pieczęcią tego braterstwa z Chrystusem oto ta Matka – Matka Chrystusa i nasza, jedna i wspólna Matka nasza: Oto Matka twoja!

O, Mario! Matko Przenajświętsza, Tyś Matką naszą! Tyś prawdziwą i jedyną Matką naszą! Przypadamy do stóp Twoich! Przyjm nas do macierzyńskiego łona Twego; a ponieważ dzieciśmy Twoje urodzone tu oto pod krzyżem, piastuj nas, o, Matko! Piastuj i noś, i wychowaj; wychowaj nas sobie na dzieci, wychowaj Chrystusowi na braci. O Matko, tak czyń, tak uczyń, tak jak Matka tylko umie i może.

Tutaj, bracia moi, byłoby miejsce pokazać, jakie są skutki tej drugiej śmierci Chrystusa, wspólności ciała i synostwa z Matki, tak jakem wam pokazał skutki pierwszej śmierci. Jak tam ze śmierci Chrystusa Króla i Pana urodziło się nowe Królestwo, nowy świat, który w porównaniu ze starym jest jakoby rajem, tak tu ze śmierci Ciała Chrystusa zmartwychwstało nowe Ciało, to Ciało, które wszyscy pożywamy i które jest życiem naszym, siłą naszą, rozkoszą naszą, szczęściem naszym. Jak tam nowe Królestwo całą złość starego zmazało, tak tu nowe Ciało całą zgniliznę zwycięża starego, to nowe Ciało jest onym Owocem rajskim z drzewa żywota, które ludzkości życie daje. Maria tym Drzewem, Chrystus tym Owocem. Źycie wieczne, jakie w żyłach naszych płynie, z tego Ciała pochodzi. Ale mi czasu nie staje, abym wam wyliczał wszystkie dziwne i nadludzkie skutki, jakie wydał ten nowy i Boski prąd życia, raz ludzkość ożywiwszy. Ach, niech tu przynajmniej za mnie krótko wam odpowiedzą, w jednym a prędkim przed wami obrazie stanąwszy, niech wam powiedzą chóry Apostołów, miliony męczenników – co im dało tę odwagę, ten ogień, jaką siłą przemogli męki i cierpienia, jakim życiem śmierć samą zwyciężyli; niech wam odpowiedzą zastępy pustelników i dobrowolnych zaprzańców – co ich nasycało, co ich napawało w ich głodzie i pragnieniu; niech wam odpowiedzą wojska pokutników i robotników Pańskich – co ich pokrzepiało w ich trudach i pracy, co ich podnosiło w ich omdleniu i znużeniu; niech wam odpowiedzą słabe niewiasty, męczennice Pańskie, mężnie za Niego umierające, niech powiedzą, jaką rozkoszą zwyciężyły bóle, jaką słodyczą gorzkość śmierci; niech wam odpowiedzą chóry nieprzeliczone dziewic Pańskich, jaka to czystość i jakie to blaski zwabiły ich oczy, jakie to wonie i zapachy porwały je za sobą; niech odpowiedzą święci wszyscy, co było rozkoszą ich duszy, a zarazem ich mocą i siłą – wszyscy razem wstaną i powiedzą: Ciało, Ciało i Krew Syna Maryi.

Bracia moi! To nam dał Chrystus Pan przez śmierć Ciała Swego: Marię za Matkę, a nowe życie za owoc. O, dziękujmy Mu znowu za śmierć tę drugą i za to drugie życie!

Trzecia śmierć, którą Chrystus umarł, jest śmierć ducha. Umiera Chrystus jako Syn Boży, jako Bóg 1). śmierć najcięższa, najboleśniejsza, najokropniejsza. Jak siły wszystkie żywotne opuściły Ciało Chrystusowe i tym sposobem Ciało, trawione nicością, w ogniu zniszczenia śmierć znalazło, tak samego teraz Ducha Jego zdają się opuszczać siły żywotne – to jest, Bóstwo, które jest świadkiem Ducha Jego, Jego ciepłem, Jego życiem, jakoby się ukrywa, a razem z tym uczuciem opuszczenia Bóstwa Duch ludzki Chrystusa oddany jest uczuciu swego nicestwa i to ono trawić go zaczyna, i w miarę, jak Bóg zdaje się go opuszczać, uczucie nicestwa panem się staje, aż póki się nim nie stanie zupełnie i całego Ducha nie pochłonie. O, co się wtenczas z ludzkim duchem dzieje, tego język nie opisze! Nie opisze tej śmierci strasznej wśród życia, które pozostało, bo się życia duch wyzuć nie może, i tego życia nieszczęśliwego wśród śmierci, która wszystko pożarła. A jeśli śmierci tej w człowieku żaden język nie opisze, cóż dopiero w Chrystusie? Chrystus śmierć tę nie za Siebie jednego cierpiał, ale za cały rodzaj ludzki – jak cały rodzaj ludzki w duchu swoim Boga opuścił, tak Chrystus na zadośćuczynienie musiał wycierpieć w Duchu Swoim opuszczenie całego rodzaju ludzkiego przez Boga. Jego opuszczenie przez Boga jest opuszczenie wszystkich ludzi przez Boga. O, szerokie jest jak świat cały, wysokie jak niebo, głębokie jak bezdeń piekielna! Magna est ut mare contritio Tua. Wielkie jest jak morze skruszenie Twoje!

Opisując śmierć moralną Chrystusa, mieliśmy przed sobą obraz jakiś zewnętrzny, który nam dał wyobrażenie o rzeczy; opisując Jego śmierć cielesną, mogliśmy czuć w ciele naszym odpowiedne boleści i mieć jakieś znowu tej rzeczy uczucie; ale o tym konaniu Ducha mówiąc, cóż nam da jego wyobrażenie lub uczucie? Duch nasz tak jest poziomy, tak twardy, tak leniwy, że trudno się wznosi, a czasem i zgoła nie, do tych wyższych dziedzin. Oto nieme przyrodzenie, oto nieczułe bryły ten świat materii składające, przyjdą na pomoc nieużytemu duchowi, bo trzeba koniecznie, aby ta rzecz była żywo odmalowana i uderzyła przecie ducha ludzkiego. W miarę tedy jak Duch Chrystusa opuszczony jest przez Boga, i słońce ten świat oświecające pozbawia się światła swego, blednieje, wycieńcza się, omdlewa. Nie jakieś obce ciało przyszło je zasłonić i światła pozbawić; nie, księżyc jest na przeciwnej stronie Ziemi, bo to dziś dzień Paschy żydowskiej, dzień 14 pierwszego księżyca, więc w pełni jest księżyc i tak wysoko pod Ziemią, jak słońce wysoko nad nią. Nie, to słońce samo swój blask traci – rzekłbyś, dobrowolnie umiera. Z własnej woli przestaje być słońcem. A w miarę jak się to dzieje, zgroza zalega całe przyrodzenie; to ogromne ciało tego świata, widząc, że słońce, duch jego, kona, to ciało także zaczyna czuć dreszcz konania: drży ziemia, jęczą stworzenia, otwierają się groby, śmierć wszędy! Grubiej i grubiej ćmi się słońce, ponurzej i ponurzej na świecie całym: ustały śmiechy, zamknęły się wargi szydercze, spuściła głowę zuchwałość; już skrucha w piersi bić się zaczyna; a tu ciemniej i ciemniej, straszniej i straszniej – zdaje się, że ostatnia godzina tego świata nadeszła, jeszcze chwila, a wszystko skona. Wtedy to, wtedy, głos smutny, głos żałosny, głos jęczący, głos boleści nadludzkiej, nigdy niesłyszanej, z dna samego boleści i cierpienia wydobywa się z piersi Chrystusowych: Eloi, Eloi, lama sebachthani? Boże Mój, Boże Mój, czemuś opuścił Mnie? To jest dno kielicha, który miał wypić Chrystus. W tej samej chwili, jak w naturze ciemność, tak w Duchu Chrystusowym rosło opuszczenie od Boga. Całe piekło wywarło na niego moc swoją; piekło – które niczym innym nie jest, jedynie opuszczeniem ostatnim człowieka przez Boga – wylało na Ducha Chrystusowego całą swoją zgrozę, całą swoją okropność, całą śmierć swoją. I jak słońce tracąc coraz bardziej światło prowadziło świat cały do coraz grubszej nocy, tak opuszczony coraz więcej przez Boga Duch Chrystusa zstępował coraz głębiej, jakoby do samego dna piekła. Tak, to ono dno kielicha, do którego aż musiał On ten kielich spełnić! I jak słońce, straciwszy nareszcie światłość swą zupełnie, w takiej ciemności ziemię całą pogrążyło, iż nigdy nie było podobnej – o której pisarz pogański Flegon powiada, iż ludzie nigdy o takiej ciemności nie wiedzieli – tak i Chrystus wpadł w takie opuszczenie, o jakim cały rodzaj ludzki nie wiedział, i wystawił Ducha samego na śmierć taką, jakiej on ani pojąć nie może – ażeby wyczerpać całą kaźń jego śmierci. I w owej to niepojętej chwili konania woła: Boże Mój, Boże Mój, czemużeś opuścił Mnie?

O, bracia moi, zatrzymajmy dech nasz! Zastanówmy się przez chwilę, jeśli nam jeszcze na myśl starczy! To śmierć Boga! To Chrystus kona jako Bóg. Ale jeśli ten głos jest głos konającego Boga, tedy nie myślcie, aby to był głos mimowolny, nie – jest to głos dobrowolny, tak jak dobrowolne jest to konanie i dobrowolne opuszczenie. Nic nie ma w Chrystusie Panu mimowolnego i ta rzecz najstraszniejsza, najokropniejsza, jest razem rzecz najdobrowolniejsza. Oto zaledwie Chrystus Pan tamte słowa powiedział – Boże Mój, Boże Mój, czemużeś opuścił Mniel -kiedy przetrzymawszy, przebywszy, zwyciężywszy i tę śmierć Ducha, przeszedłszy przez to dno śmierci, tego samego Ducha opuszczonego od Boga przed chwilą, Bogu teraz oddaje z mocą, z pewnością i niejako z rozkazem: Ojcze (tam Boże, a tu Ojcze!), w ręce Twoje oddaję ducha Mego! Oddaję, abyś Mi go zachował, póki nie zmartwychwstanę za chwilę. Tamten głos był konającego, a ten zmartwychwstać mającego, ale jednego i tego samego Chrystusa.

Ojcze! Oto, co nam ta śmierć Chrystusa przyniosła. I my możemy teraz wołać: Ojcze! W dwóch słowach. Przez śmierć Ciała staliśmy się uczestnikami Ciała Chrystusowego, przez tę śmierć Ducha uczestnikami Jego Ducha; tam synami Maryi, tu synami Bożymi; tam zdobywcami niejako Chrystusa, a tu zdobywcami Boga Samego i jeśli ściśle rzecz weźmiemy, tam stajemy się niejako Chrystusami, a tu Bogami niejako.

Ale ta tajemnica cała w wieczności się dopiero rozjaśni. Tu, tu głównie wiedzieć nam wypada, że jak przez pierwszą śmierć w raj, przez ona drugą śmierć Chrystusa wchodzimy w Ciało Chrystusowe, w poufałość z Chrystusem, tak przez tę trzecią śmierć Jego wchodzimy w Jego Bóstwo, w poufałość z Bogiem; tam stajemy się zwycięzcami pokus ciała, tu zwycięzcami pokus ducha; tam panami ciała i jego namiętności, a tu panami szatanów; tam oczyszczamy ciało, a tu oczyszczamy ducha i coraz bardziej go z Bogiem łączymy, coraz więcej przybliżamy się do Boga, coraz więcej w Boga się przemieniamy, coraz mocniej z Bogiem jedno się stajemy, aż nareszcie do zupełnej z Nim przychodzimy jedności; to nam przez Swoje opuszczenie uzyskał Chrystus: życie Bogiem, z Boga, przez Boga, dla Boga. Wtedy to przez całe takie oczyszczenie przeszedłszy i takich do Boga praw nabrawszy, chociaż nieraz może już chcieliśmy zawołać: „Boże mój, Boże mój, czemużeś mnie opuścił?”, przy końcu jednak, po wytrzymaniu wszystkiego, w chwili śmierci wołamy z Chrystusem, wołamy z wszelką ufnością, z wszelką mocą, z wszelką pewnością: „Ojcze mój, w ręce Twoje oddaję ducha mego!”

A teraz ostatnie słowo Chrystusa. Już wszystko wytrzymał Chrystus, wszystko skończone, wszystko dokonane, wszystko uzupełnione. Wtedy woła: Spełniło się. A to rzekłszy, wypuszcza z piersi Swoich donośny, czysty, przenikający głos, schyli głowę i oddaje ducha. Tak umarł Chrystus. A w tej chwili zasłona w kościele rozdziera się od wierzchu do dołu i swoim szelestem powtarza: Spełniło się. A w tejże chwili ziemia się wstrząsa, dreszcz nie już śmierci, ale jakiegoś przesilenia przebiega ją całą i powtarza: Spełniło się. A w tejże chwili groby pękają i z łona śmierci wydobywa się echo: Spełniło się! Tak, spełniło się! Ale co się spełniło? Ty, kościele stary, z twoją zasłoną rozdartą, zrozumiej pierwszy. Spełniła się tajemnica, spełniły się proroctwa, spełnił się cały stary testament. Nadzieje wszystkie ziszczone: Bóg przebłagany, wina zmazana, przedział obalony; zbawienie dokonane: Spełniło się! I ty, ziemio trzęsąca się, zrozumiej: Spełniło się twoje oswobodzenie, już nad tobą nie panuje rozpusta ciała, już nie panuje pycha żywota, już nie panuje wściekłość szatana; ziemio, jużeś wolna od tyranów; już na tobie zasiane zakwitną i kwitnąć będą prawda i pokój, miłosierdzie i sprawiedliwość: Spełniło się! I ty, przepaści otwarta, i ty zrozumiej: spełnił się wyrok nad tobą! Już pochłaniać nie będziesz: śmierć zwyciężona, piekło zamknięte, otwarte niebo: Spełniło się! A ty, rodzaju ludzki, pójdź sam i zrozumiej, i cały przemieniony czyń to, co za ciebie czyni ten lud stojący pod krzyżem, rzesza mnoga: bije się w piersi i powtarza w duszy swojej: Spełniło się! Spełnił się w duszy naszej cud nad cudami, zmiana dziwna, dzieło łaski! Spełniło się. Jużeśmy nie bluźniercy, nie Żydzi, nie poganie, aleśmy już wierni, już wyznawcy Tego ukrzyżowanego, już Chrześcijanie!

Spełniło się! I świat cały długim echem powtórzył: Spełniło się! I rodzaj ludzki powtarza przez wieki: Spełniło się! Jużem nie stary, ale nowy; nie wiotka ruina, ale świeże stworzenie; oto nowe mam ciało, nowego ducha, nową wolę i czyn; jestem rajem Chrystusowym, już nie odrzucony i przeklęty, ale święty i błogosławiony! Spełniło się! Cud Bożej mocy, dzieło łaski, dziwo miłości, spełniło się!

Ach, bracia moi! I w nas niech się spełni, nie zewnętrznie, ale wewnętrznie, nie w części, ale zupełnie. Połączmy życie nasze z życiem Chrystusa, trudy nasze z Jego męką, cierpienia z Jego konaniem, nasze wyrzeczenie się i zaprzanie z Jego śmiercią – ilekrotna śmierć Jego, tylekrotna i nasza niech będzie śmierć przez wyrzeczenie się i zaprzanie – abyśmy tak wszystko z Chrystusem wytrzymawszy, przecierpiawszy, zniósłszy, mogli w ostatniej chwili razem z Nim wielkim, czystym i bezpiecznym głosem zawołać: Spełniło się, spełniło się! Amen.





Przypisy:

1. Jest dogmatem wiary, że Bóstwo ani na chwilę nie opuściło Ciała lub Duszy Chrystusa, nawet w czasie Jego śmierci, kiedy Dusza od Ciała była rozłączona. Nie tylko: ani na chwilę Chrystus Pan nie postradał widzenia Boga za życia, jakim się cieszą błogosławieni po śmierci, jednakże, jak powiada św. Tomasz, unicuiąue virium permisit agere, quod est ei proprium [każdej z władz pozwolił działać w sposób jej właściwy] (S.th III, q. 46, art. 6) i ta okoliczność właśnie pomnażała Jego cierpienia. W wyższej części Swego Ducha (ratione superiori) obdarzony był widzeniem Boga, w niższej (interiori ratione) mógł odczuwać opuszczenie od Boga [przyp. wyd. z r. 1934].

ks. Piotr Semenenko

Skip to content