Podczas kiedy my w naszym nieszczęśliwym kraju doprowadzaliśmy się do stanu onieprzytomnienia na tle tego, kto zostanie tubylczym prezydentem, świat zajmował się zgoła innymi sprawami, które w dodatku będą chyba miały przełożenie również na sytuację w naszym nieszczęśliwym kraju, a w szczególności – na publicystykę judeochrześcijańskiego portalu „Fronda”. Dokazuje tam pan Grzesik, co według docierających do mnie fałszywych pogłosek, stanowi znakomitą ilustrację trafności spostrzeżenia starożytnych Rzymian, że „nie ma takiej bramy, której nie przeszedłby osioł obładowany złotem” – ale – jak mówi piosenka – wszystko ma swój kres, dziewczyno” – toteż i dokazywanie pana Grzesika też może skończyć się w sposób zgoła nieoczekiwany. Mówiąc nawiasem, to całe „judeochrześcijaństwo”, które – mam słabą nadzieję, że bez żydowskiego jurgieltu – stręczy tubylcom za pośrednictwem pana red. Tomasza Terlikowskiego „Fronda” – to zwyczajna kupa gówna. Wystarczy uświadomić sobie znacznie słowa: „chrześcijanie”. Otóż „chrześcijanie” to nic innego, jak: „christianos”, czyli „chrystusowcy” – tak samo, jak „hitlerowcy” lub „stalinowcy”.
Zasrancen zapatrzeni w rozmaite damskie otwory, w których co i rusz dostrzegają szatana w straszliwej postaci, nie zdają sobie chyba sprawy z tego, że Judejczykowie w swojej kultowej książce pod tytułem „Talmud”, prezentują, najdelikatniej mówiąc, bezceremonialny stosunek do Chrystusa. Chrystusowcy obwąchujący się ze środowiskami twierdzącymi stanowczo, że Jezus Chrystus gotuje się w ekskrementach, a zwłaszcza pijający sobie z nimi z dzióbków, to albo jacyś humańscy durnie, albo – uprzejmie zakładam, że dywersanci, wykonujący jakieś zlecenia. W takim jednak razie nie ma co traktować ich poważnie zarówno w tej, jak i w każdej innej sprawie, podobnie jak żydowskiej gazety dla tubylczych Polaków, redagowanej przez cadyka drugiej klasy, czyli pana red. Adama Michnika. Drugiej klasy – bo cadykiem klasy pierwszej jest oczywiście pan Aleksander Smolar, co to w naszym nieszczęśliwym kraju rozdziela jurgielt z kasy finansowego grandziarza zwanego „filantropem”.
Ale mniejsza już o tych całych „judeochrześcijan” – esperons, że będą gotować się w ekskrementach i przez cały czas nie tylko będzie bolało, ale i śmierdziało – bo chciałem zwrócić uwagę na spotkanie amerykańskiego sekretarza stanu Johna Kerry’ego z ruskim ministrem spraw zagranicznych Sergiuszem Ławrowem. Jak to ostatnio się przyjęło, strony nie opublikowały komunikatu, tylko minister Ławrow oświadczył, że przebieg rozmów był „cudowny”. Warto zwrócić uwagę na tę deklarację, bo odbiega ona od zwyczajnego słownika dyplomatycznego. Jeśli na przykład w komunikacie czytamy, że rozmowy przebiegały w atmosferze wzajemnego zrozumienia, to w przełożeniu na język ludzki znaczy to, że nie dogadaliśmy się w żadnej sprawie. Na tym tle deklaracja ministra Ławrowa, że przebieg rozmów był „cudowny” może świadczyć tylko o tym, że ruscy szachiści otrzymali od amerykańskiego sekretarza obietnicę, której się nawet nie spodziewali.
I rzeczywiście – w kilka dnie później minister Ławrow ujawnił, że Amerykanin obiecał mu, iż będzie młotował kijowskiego premiera Arszenika Jaceniuka i prezydenta Piotra Poroszenkę, żeby wykonali porozumienie z Mińska. Z punktu widzenia Kremla trudno wyobrazić sobie lepszej wiadomości: Amerykanie będą młotowali kijowczyków, a kremlowscy szachiści będą te wysiłki recenzować: jeszczeście tego nie wykonali, jeszcze tamtego, nuże, naciśnijcie ich jeszcze trochę, a żywo! – i tak dalej. Dla Moskalików to prawdziwy dar Niebios, ale dlaczego Amerykanie im ten dar tak szczodrze ofiarowali? Czy aby nie dlatego, że ruscy szachiści położyli lachę n a syryjskiego tyrana tam samo, jak w Deauville, w październiku 2010 roku, położyli lachę na tyrana libijskiego w osobie Muammara Kadafiego? Bo na tyrana libijskiego najwyraźniej położyli wtedy lachę; kiedy lud libijski wyciągnął go za kołnierz z kanału i rozszarpał przed kamerami telewizyjnymi, ruscy szachiści nawet nie drgnęli. Najwyraźniej w Deauville prezydent Miedwiediew powiedział francuskiemu prezydentowi Sarkozy’emu i Naszej Złotej Pani: z Kadafim róbta co chceta – bo dlaczego prezydent Miedwiediew, zwłaszcza w takiej sprawie, nie miałby cytować klasyka w osobie „Jurka Owsiaka”? Co za to obiecali jemu – aaa, tego dowiemy się na samym końcu, jak to przystoi rogatemu mężowi.
A ponieważ czekając na samolot na lotnisku w Phoenix dowiedziałem się z lotniskowego telewizora, że Państwo Islamskie przejęło kontrolę nad większą połową terytorium syryjskiego, to cóż szkodziło ruskim szachistom sprzedać w tym momencie syryjskiego tyrana za Ukrainę? Toteż chyba go sprzedali – ale w takim razie zimny ruski czekista Putin właśnie został sojusznikiem naszych sojuszników – przed czym przestrzegałem Zasrancen, którzy teraz będą musieli ćwierkać z całkiem innego klucza. Kto wie, czy nie będą musieli rewokować w sprawie agentów Putina – do których w łajdackiej szczodrobliwości swojej zaliczyli również i mnie. Co w takiej sytuacji powie pan poseł Paweł Kowal – oczywiście swoim zwyczajem na pewno groźnie pokiwa placem w bucie – ale co powie? Bo coś przecież powinien powiedzieć – taki statysta, no nie?
Stanisław Michalkiewicz
Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Nasza Polska”.
Felieton • tygodnik „Nasza Polska” • 3 czerwca 2015