Aktualizacja strony została wstrzymana

Czy PiS uważa Polaków za idiotów?

W starożytnej Grecji ‘idiotą’ nazywano człowieka, który nie interesował się polityką. Był nim ten, kto nie angażował się w sprawy publiczne i nie troszczył się o dobro wspólne. Po ostatnim wpisie na blogu Janusza Wojciechowskiego z PiS można odnieść wrażenie, że ten prominentny polityk w kwestii ukraińskiej proponuje Polakom bycie idiotami właśnie.

Warto zacząć jednak od kwestii, która we wpisie posła Wojciechowskiego rzuca się w oczy najmniej – choć zupełnie niesłusznie. Przyjrzyjmy się poniższemu fragmentowi:

Bo dopiero wtedy, gdy nie będzie wolnej Ukrainy i wolnej Polski, zarówno Katyń, jak i Wołyń, staną się znowu możliwe. A nawet prawie pewne.

Jest to chyba najbardziej śmiała teza, jaką w stosunku do ukraińskiego nacjonalizmu postawił jakikolwiek polski polityk czy publicysta. Zaznaczmy to wyraźnie – europoseł Prawa i Sprawiedliwości napisał, że możliwe jest powtórzenie się ukraińskiego ludobójstwa na Polakach. Teza ta, choć mocno dyskusyjna (hasło „Lachy za San” Ukraińcy – banderowcy i komuniści – praktycznie już zrealizowali), skłania jednak polityka do wniosku, że należy „popierać wolną Ukrainę”. 

Okazuje się, że można kreować się na poważnego polityka i nie zauważać, iż wspomniana „wolna Ukraina” uznała sprawców ludobójstwa, którego powtórzenie jest przecież według Wojciechowskiego możliwe, za walczących o niepodległość kraju. A więc ci, którzy walczyli o Debalcewo czy Iłowajsk w Donbasie, są kontynuatorami i spadkobiercami tej samej sprawy, o którą walczyła m.in. Ukraińska Powstańcza Armia. Doprawdy, nie wiadomo, czy Wojciechowski nie wie czy też tylko udaje, że nie wie, iż „wolna Ukraina” i tradycja UPA zostały uznane przez parlament post-majdanowej („demokratycznej, europejskiej…” itd.) Ukrainy za coś, czego nie da się rozłączyć i czego nawet nie wolno robić pod groźbą odpowiedzialności prawnej.

W dalszej części nie najmądrzejszego wywodu europosła PiS pojawiają się sprzeczne ze sobą wnioski, które uprawdopodabniają hipotezę, że polityk ten niezbyt wysoko ceni inteligencję Polaków albo przynajmniej swoich wyborców. W tym samym akapicie pisze on, że „rzeź wołyńska była możliwa tylko wtedy, gdy nie było ani wolnej Polski, ani wolnej Ukrainy” oraz że Katyń i Wołyń były możliwe, gdy „wrogowie […] rozbili państwo polskie”. Na dobrą sprawę nie wiadomo, czy rzeź wołyńska była możliwa dlatego, że nie było wolnej Ukrainy i Polski czy też „tylko” dlatego, że nie było wolnej Polski. Jeżeli brak wolnej Ukrainy miał być przyczyną ludobójstwa wołyńsko-galicyjskiego, to trzeba głośno postawić pytanie: czyją właściwie perspektywę prezentuje europoseł z Polski?

Doskonale wiemy bowiem, że nacjonaliści ukraińscy byli w stanie zorganizować rzeź Polaków w warunkach upadku państwa polskiego i chaosu wojennego. Przed wojną, gdy istniała państwowość polska – w tym na ziemiach, gdzie doszło w latach 1943-47 do ludobójstwa – byli oni w stanie dokonywać co najwyżej aktów terroru i sabotażu, co Rzeczpospolita zwalczała m.in. poprzez pacyfikację Galicji Wschodniej, uznanej za uzasadnioną nawet przez uchwałę Ligi Narodów. Interesujące, jak poseł wyobraża sobie stosowanie adekwatnych metod przez II RP w zwalczaniu problemu ukraińskiego terroryzmu, jeśli obok istniałaby „wolna Ukraina”, która na pewno wysuwałaby pretensje terytorialne do polskich Kresów, gdzie zmagaliśmy się przez całe międzywojnie z problemem możliwej irredenty ukraińskiej.

Druga możliwość jest taka, że Wojciechowski obstaje jednak przy swojej drugiej z dwóch sprzecznych ze sobą tez, a więc że ludobójstwo na Kresach było możliwe wyłącznie w wyniku upadku państwa polskiego. Co więc ma tutaj do rzeczy „wolna Ukraina”, która przed wojną nie istniała i mimo tego do rzezi dziwnym trafem udało się wtedy nie dopuścić? Wiemy dziś, że „wolna Ukraina” w 24. roku swojego istnienia uznała sprawców ludobójstwa z UPA za bohaterów walk o niepodległość. Tę samą UPA, która z wyrachowaniem wykorzystała sytuację upadku Polski w wyniku ataku Niemiec i Związku Sowieckiego, by z zimną krwią dokonać okrutnego ludobójstwa.

Jeśli zaś Wojciechowski chciał w ten sposób – zrzucając winę na atak Sowietów i Niemców – usprawiedliwić w jakiś sposób UPA, to wybitnie mu to nie wyszło. To, że ukraińscy nacjonaliści wykorzystali sytuację zniszczenia Polski w celu przyłączenia się do polityki eksterminacji Polaków, świadczy o nich jeszcze gorzej, niż usiłuje to przedstawić polityk PiS.

Wolna Ukraina nam nie zagraża. Nie napadnie nas, nie przekroczy naszych granic, bo nawet gdyby ktoś tam tego chciał, to nie znajdzie dość siły – czytamy na blogu posła. Konfrontując to z początkowo przywołaną tezą, że Wołyń znowu może się powtórzyć, musimy dojść do nieuchronnego wniosku, że Wojciechowski sugeruje, jakoby do dokonania ludobójstwa na Polakach Ukraińcy byli zdolni w mniejszym stopniu wtedy, gdy posiadają własne państwo niż wtedy, gdyby go nie posiadali. A przecież to właśnie dysponowanie własnym państwem może czynić masowe mordy – jakkolwiek to zabrzmi – efektywniejszymi. Jeśli więc do ludobójstwa – jak twierdzi Wojciechowski – może dojść ponownie, to prędzej wtedy, gdy można je zrealizować w ramach eksterminacyjnej polityki państwowej. Wołyń m.in. właśnie dlatego był tak okrutny, że metody mordu na skalę „przemysłową” (komory gazowe itp.) zastąpiły „odwiedziny” każdej polskiej chaty i mordowanie jej mieszkańców narzędziami takimi jak piły czy siekiery.

Wojciechowski w niezauważalny i niezamierzony sposób złamał też pewne tabu panujące w jego środowisku politycznym. Dlaczego europoseł PiS wyklucza możliwość zagrożenia Polski przez „wolną Ukrainę”? Dlatego, że w razie agresywnych zamiarów „nie znajdzie dość siły”. Polityk PiS wykazał więc, że słaba Ukraina jest tym, co nas ubezpiecza przed ewentualnym zagrożeniem z jej strony – a przecież sam Wojciechowski dopuścił myśl, że możliwe jest powtórzenie się tragedii podobnej do Wołynia.

Dochodzi tutaj do kolejnego paradoksu wywodu Wojciechowskiego – według niego Ukraina nie może nam zagrozić, gdyż jest za słaba, jednak największe ewentualne niebezpieczeństwo z jej strony, czyli powtórne ludobójstwo, może nastąpić w warunkach upadku państwa ukraińskiego, a więc czegoś więcej niż słabości.   

Wróćmy jeszcze na chwilę do fragmentu:

Bo dopiero wtedy, gdy nie będzie wolnej Ukrainy i wolnej Polski, zarówno Katyń, jak i Wołyń, staną się znowu możliwe. A nawet prawie pewne – czytamy. Wiemy z doświadczenia historycznego, iż ludobójstwo nie było możliwe mimo tego, że w okresie międzywojennym istniała wolna Polska, ale nie istniała wolna Ukraina (inna sprawa, że nie chcieli o nią walczyć sami Ukraińcy naddnieprzańscy). Odwróćmy więc sytuację – czy byłoby ono możliwe, gdyby istniała wolna Ukraina, a nie istniała wolna Polska?

A może ci, którzy mieli ludobójcze zamiary, jakimś dziwnym trafem uznaliby za „niestosowne” dokonywanie ludobójstwa na Polakach, jeśli nie istniałoby państwo polskie, a istniałoby ukraińskie? Może byli na tyle „honorowi”, że postanowili sobie, iż mordować można tylko wtedy, gdy jest „remis” – ani wolnej Polski, ani wolnej Ukrainy?

Pozostawmy te absurdalne rozważania na boku i odwołajmy się do innego niż Wołyń doświadczenia historycznego, a więc do sytuacji, gdy istniało państwo ukraińskie, a nie istniało państwo polskie (przynajmniej na interesujących nas terytoriach). W dostępnych w internecie bibliotekach cyfrowych można znaleźć wiele świadectw z okresu istnienia tzw. Zachodnioukraińskiej Republiki Ludowej, która opanowała zamieszkaną w dużej części przez Polaków Galicję Wschodnią. To właśnie wtedy – w latach 1918-19 – doszło tam do czegoś, co można nazwać preludium Wołynia. Oczywiście, polski opór i wreszcie wkroczenie Armii Hallera na te tereny ukróciło ukraiński terror, a państwo zachodnioukraińskie zostało zniszczone.

Dochodzimy więc do sprzecznych z pokrętną logiką Wojciechowskiego, ale zgodnych z logiką klasyczną wniosków, że najlepszym gwarantem bezpieczeństwa dla Polaków są… sami Polacy. A więc silne państwo polskie posiadające silną armię, zmilitaryzowany i zdolny do poświęceń naród – jak np. Orlęta Lwowskie, których legenda jest dziś nie bez przyczyny spychana na margines. Oczywiście, silne państwo to takie, które ma słabych sąsiadów, dlatego nie ma co ronić łez, jak mażący się publicznie polityk PiS, który twierdzi, że po Ukrainie na pewno przyjdzie kolej na Polskę. Jeśli Ukraina jest osłabiana przez separatystów, to wcale nie musi być to niekorzystne dla Polski. Dobry sąsiad to słaby sąsiad – nawet jeśli jest nim duchowa współojczyzna wielu polskich polityków, Ukraina.

Rosyjska ekspansja nie zatrzyma się na Bugu, bo nigdy się tam nie zatrzymywała – twierdzi polityk PiS. Skoro tak, to czemu nie słyszymy o propozycjach militaryzacji narodu, strzelnicy w każdym powiecie, o jednostkach Obrony Terytorialnej w każdej gminie, o wprowadzeniu obowiązkowych zajęć ze strzelania w szkołach, aby odstraszyć potencjalnego agresora? Czy Wojciechowski potrafi tylko załamywać ręce, okłamywać opinię publiczną, jakoby Lech Kaczyński nazywał rzeź wołyńską ludobójstwem (tak naprawdę publicznie nie zrobił tego nigdy) i łkać nad losem biednej Ukrainy? Jeśli tak, to czemu właściwie służy obecność Wojciechowskiego w Parlamencie Europejskim i w polskiej polityce?

Rosja wejdzie bowiem tylko tam, gdzie się jej to opłaca i gdzie korzyści przewyższą straty. Polska musi się zbroić niezależnie od tego, jakie są plany Rosji. Jak już wspomniano, najpewniejszym gwarantem naszego bezpieczeństwa nie jest wcale „wolna Ukraina”, która jest ubezpieczeniem wolnej Polski (copyrights by Janusz Wojciechowski), lecz sami Polacy. O ile będzie im się jeszcze chciało być Polakami, a niestety to właśnie upokarzająca polityka względem Litwy czy Ukrainy uprawiana przez obóz polityczny PiS skutecznie zniechęca do identyfikacji z Polską i chyba właśnie tylko zbiorowe zobowiązanie wobec ofiar Wołynia i Katynia wiąże nas jakkolwiek z polską tradycją. Stan współczesnej klasy politycznej na pewno do tego nie zachęca.

Płaczliwy ton wpisu Wojciechowskiego obrazuje też poniższy fragment:

Wolna Ukraina nam nie zagraża, lecz zwiększa nasze bezpieczeństwo, bo odgradza nas od Rosji. A ściślej – odgradza Rosję od nas, bo my  się do Rosji z szabelką nie wybieramy, a Rosja do nas chyba niestety wybiera się znowu.

Jak rozumiem, panu Wojciechowskiemu wyjątkowo nie odpowiada wariant wielkiej silnej Polski, która byłaby w stanie „wybrać się z szabelką” na Rosję i że stacjonowanie polskiej załogi w Moskwie to generalnie „wieki ciemne” polskiej historii. Nie wiem tylko, czemu taki scenariusz mógłby się nie podobać polskiemu politykowi.

No, chyba że dlatego, iż po drodze na Moskwę jest m.in. Ukraina, która w takim wariancie musiałaby być bardzo słaba lub, nie daj Boże, nie istnieć, tak jak to było do 1991. Szkoda tylko, że polityk PiS nie zauważył, że w okresie 966-1991 Polska istniała zarówno jako mocarstwo silniejsze od Rosji, jak i była na krawędzi ostatecznego zaniknięcia nie tylko jak państwo, ale też jako naród. Istnienie „wolnej Ukrainy” niczego tutaj nie determinowało, bo w żadnym z tych skrajnych przypadków polskich dziejów po prostu jej nie było.

Z całego wpisu można odnieść wrażenie, że polityk Prawa i Sprawiedliwości traktuje Polaków nie tylko jak po wieczne czasy wykastrowany naród, który koniecznie musi mieć jakiegoś „ubezpieczyciela” w postaci podmiotów zewnętrznych, ale też jak idiotów, którzy nie orientują się w polityce i którym polityczność powinna być obca dla ich własnego dobra i bezpieczeństwa. „Wolna Ukraina” staje się już nie wymogiem bieżącej sytuacji, w której lepiej mimo wszystko, by między Polską a podstawowym terytorium Rosji istniał jednak jakiś niezbyt silny bufor (nawet i neo-banderowski), ale wręcz imperatywem moralnym. Krzywdy „wolnej Ukrainy” nie są już zjawiskiem rozpatrywanym z pozycji naszego interesu narodowego, ale w kategorii moralnego oburzenia oraz śmiertelnego zagrożenia dla samej Polski, choć nic nie wskazuje na to, by po Donbasie opanowanym przez wspieranych z Rosji separatystów przyszła kolej na ustanowienie rosyjskich rządów w Warszawie.

Z drugiej strony być może poseł Wojciechowski naprawdę wierzy w to, co pisze. W takim przypadku istnieje prawdopodobieństwo, że chce on uczynić z Polaków idiotów, by urobić ich na swój obraz i podobieństwo.

Marcin Skalski

PS. Ponieważ Janusz Wojciechowski podzielił się pod koniec wpisu doświadczeniami historycznymi swojej rodziny, która ucierpiała z rąk Sowietów, to jako polemista zaznaczyć muszę, iż zbieżność nazwisk kilku ofiar zbrodni katyńskiej oraz wyżej podpisanego, nie jest przypadkowa. Nie uważam jednak, by czyniło to moje racje słuszniejszymi, niż wynikać by to miało z wartości zastosowanej argumentacji.

Za: Kresy.pl (16 kwietnia 2015) | http://www.kresy.pl/publicystyka,opinie?zobacz/czy-pis-uwaza-polakow-za-idiotow

Skip to content