Aktualizacja strony została wstrzymana

Błyszcząca farba na rdzę

Redaktor Roman Graczyk, rzetelny badacz akt IPN, ma niestety rację, pisząc swoją opinię w dzisiejszym „Dzienniku Polskim”. Niestety, bo jako duchowny chciałbym, aby biskupi polscy staneli w prawdzie, a nie po raz kolejny pociągali „błyszczacą farbę” na rdzę. A rdza ta i tak wyjdzie na wierzch i żadne zaklinanie rzeczywistości nic nie da.


Roma locuta. Causa finita est?

Podczas ostatniej konferencji Episkopatu Polski biskupi wydali oświadczenie, które potocznie zwane jest końcem lustracji w Kościele polskim.

Biskupi powołali się na stanowisko Stolicy Apostolskiej, która zapoznawszy się z efektami prac komisji historycznej naszego Episkopatu stwierdziła, „że polscy biskupi, mimo iż nie byli do tego zobowiązani, zmierzyli się odważnie z przeszłością okresu komunistycaznego”, który był czasem „ograniczania wolności człowieka, walki z religią, Kościołem i jego przedstawicielami, czego wyrazem są także materiały gromadzone przez służby bezpieczeństwa PRL-u przeciwko duchowieństwu.” W konkluzji zaś Stolica Apostolska miała uznać, iż – jak napisali w swoim oświadczeniu polscy biskupi – „nie ma żadnych podstaw do oskarżenia członków Episkopatu Polski o zawinioną i dobrowolną współpracę ze Służbami Bezpieczeństwa PRL”.

Warto zauważyć, że w ten sposób biskupi znaleźli poparcie Watykanu dla swojego wcześniejszego stanowiska (ogłoszonego po zakończeniu pracy komisji historycznej Episkopatu). I warto też może przypomnieć, że w sporze o przeszłość abpa Stanisława Wielgusa to z Warszawy właśnie szły zapewnienia o nieposzlakowanym charakterze ówczesnego arcybiskupa-nominata, i że to po tych zapewnieniach Watykan wydał, kilka dni przed planowanym ingresem, oświadczenie dające abpowi w tym zakresie świadectwo moralności. Jak wiemy, to świadectwo moralności okazało się przedwczesne. Inaczej mówiąc, Watykan został wprowadzony w błąd przez sygnały idące od nuncjusza w Warszawie. Ale też, co nie mniej ważne, dał się wprowadzić w błąd, czym bez wątpienia nadwyrężył swój autorytet wśród katolików nad Wisłą.

Poparcie na zamówienie

Znalazłszy poparcie Watykanu, polscy biskupi z góry zapowiedzieli, że w przyszłości nie zamierzają ustosunkowywać się do „materiałów zgromadzonych w archiwach IPN”. Czy aby nie za prędko? Przecież nikt dziś nie może miarodajnie powiedzieć, jakie materiały jeszcze mogą w tych archiwach zostać odnalezione. Natura tych archiwaliów, poważne czystki dokonane w nich na przełomie 1989 i 1990 r., a także specyfika ich oryginalnego esbeckiego sposobu katalogowania sprawiają, że możemy się liczyć z niejedną jeszcze niespodzianką. Jeśli zostaną odkryte jakieś nowe, ważne dokumenty, to trudno sobie wyobrazić, jak biskupi mieliby zrealizować tę zapowiedź.

Prace komisji historycznej były utajnione. Nie wiemy, na jakiej podstawie biskupi w listopadzie 2007 roku ostatecznie orzekli, że żaden z hierarchów zarejestrowany jako współpracownik tajnej policji PRL w istocie nim nie był. Tę wątpliwość dodatkowo wzmaga fakt, że biskupi owym orzeczeniem objęli także abpa Wielgusa, a przecież w jego przypadku tajna współpraca z SB (najpierw z Departamentem IV, a potem z Departamentem I) jest udowodniona. To zresztą mocno relatywizuje wartość obecnego stanowiska Stolicy Apostolskiej, na które teraz powołuje się Episkopat Polski. Co – w świetle oceny wystawionej przez Episkopat abpowi Wielgusowi – uprawnia watykańskiego sekretarza stanu, kard. Tarcisio Bertone, do stwierdzenia, że nasi biskupi „zmierzyli się odważnie z przeszłością okresu komunistycznego”?

Przykład nuncjusza

Biskupi nie tylko hurtem i niejako na zapas rozgrzeszają wszystkich swoich konfratrów, ale odnoszą się też z równą jednoznacznością do sprawy abpa Józefa Kowalczyka – przecież niejednoznacznej, co widzi każdy nieuprzedzony obserwator. Jest prawdą, że sama rejestracja ówczesnego prałata Kowalczyka jako kontaktu informacyjnego Departamentu I nie jest wystarczającym dowodem jego współpracy. Ale jest poważną przesłanką do zadawania pytań; inaczej mówiąc do podjęcia solidnej kwerendy mogącej podważyć lub potwierdzić hipotezę współpracy ks. Kowalczyka. Jeszcze poważniejszą przesłanką jest odnaleziony nieco później szyfrogram z Rzymu od oficera wywiadu powołujący się na informacje uzyskane od ks. Kowalczyka. A były to informacje kompromitujące go jako polskiego księdza i jako pracownika Sekretariatu Stanu. Mimo że takie wątpliwości zostały w zimie tego roku publicznie podniesione, biskupi teraz w swoim oświadczeniu ustosunkowują się do nich per non est. Te wątpliwości nadal czekają na uczciwe wyjaśnienie. Zaś takie stanowisko Episkopatu nie buduje w powszechnej opinii jego wiarygodności w tej kwestii. Tym samym podważa – kolejny raz – jego wiarygodność w sprawie tzw. lustracji w ogóle.

Dlatego w tym kontekście dziwią słowa biskupów, którzy w omawianym oświadczeniu wyrazili przekonanie, iż „wierni nie ulegną próbom podważania moralnego autorytetu Kościoła i jego pasterzy, ale będą modlić się za Kościół i budować go swoją postawą wierności”. Bo sytuacja jest tego rodzaju, że biskupi najpierw wyłożyli stanowisko budzące co najmniej wątpliwości co do jego intelektualnej i moralnej uczciwości, a następnie zaapelowali o niepodważanie ich autorytetu. Czy naprawdę Księża Biskupi nie widzą, że w ten sposób narazili się na śmieszność? Jak można domagać się, niejako z urzędu, uznania swego autorytetu, gdy się go dopiero co swymi działaniami mocno podkopało?

Młodzi przyszłością Kościoła?

Niedawno Katarzyna Kolenda- -Zaleska pisząc w „Gazecie Wyborczej” („Reduta pustoszeje”, 17 marca) o wyzwaniach przed jakimi stoi polski Kościół, uznała, że zakończenie kościelnych rozliczeń z PRL-owską przeszłością jest konieczne. Autorka powiada, że te sprawy nie interesują młodych, a przecież to młodzi są przyszłością polskiego Kościoła.

Zgoda, że młodzi ludzie nie interesują się okresem PRL tak jak ich rodzice. To zrozumiałe, ci rodzice wtedy byli młodzi, więc mają do tych spraw szczególny stosunek; ich dzieci z natury rzeczy nie patrzą już na nie tak jak oni. Ale to nie znaczy, że młodzi nie widzą – by tak rzec – jezuickiego podejścia biskupów do tych rozliczeń. Przeciwnie, mam wrażenie, że właśnie ludzie już wychowani w porządku pluralistycznym, gdzie swobodnie konfrontują się stanowiska w debacie i gdzie nie istnieje pojęcie autorytetu z urzędu, widzą w gorączkowych zabiegach Episkopatu, by takim czy innym sposobem zamknąć już ten temat, jakiś wybieg. Młodym może i nie zależy tak bardzo na moralnym rozliczeniu PRL, jak ich rodzicom. Ale chyba bardziej niż ich rodzice wyczuleni są na próby manipulowania prawdą.

Roman Graczyk

Dziennik Polski, 24 marca 2009


Za: Blog ks. Tadeusza Isakowicza-Zaleskiego


Skip to content