Aktualizacja strony została wstrzymana

Dolarowa bomba

Luźna polityka monetarna może dać tylko jeden skutek – inflację. Ponieważ dotyczy to dolara, czyli pieniądza światowego, jego inflacja dotknie finansowy rynek międzynarodowy.


Peter D. Schiff jest teraz jedną z najbardziej znanych postaci w amerykańskim świecie finansów. Przewidział obecny kryzys i to wtedy, gdy indeksy amerykańskiej giełdy pięły się w górę jak szalone, wszyscy brali kredyty i kupowali domy, a pośrednicy w imieniu banków wciskali kredyty bezrobotnym, mającym na koncie jedynie długi. W efekcie 69 proc. Amerykanów miało domy! Źe wciskany bez opamiętania kredyt był bez pokrycia? Cóż z tego: wystarczyło – w myśl tej filozofii działania – poczekać 2-3 lata, w tym czasie spłacić hipotekę (na pytanie: z czego? – nie szukano dociekliwych odpowiedzi)… i sprzedać dom z zyskiem. Póki co można było zwiększać dług na kartach kredytowych (każdy Amerykanin miał ich pełny portfel), a rosnące zadłużenie szło na konto przyszłych zysków. Ameryka żyła w błogim świecie nieokiełzanej konsumpcji – na kredyt.
Rząd też się zadłużał, ale cały świat kupował papiery skarbowe. Alan Greenspan ciął stopy procentowe, pieniądz był tani, sprzedaż rosła. Zapowiadała się dla Stanów Zjednoczonych kolejna wspaniała dekada. Owszem, były spory, jak to przed wyborami: Afganistan, problem czy wystawienie choinki przed świętami nie narusza praw obywatelskich ateistów i czy już zaatakować Pakistan.
Schiff przestrzegał
Chyba jesienią 2007 r. odbyła się przed kamerami CNN debata o stanie koniunktury w USA (można ją jeszcze dzisiaj obejrzeć na YouTube). Z jednej strony kilku profesorów ekonomii – wśród nich najbardziej elokwentny Arthur Laffer (tak, ten od krzywej Laffera) – z drugiej, jakby trochę prowincjonalny inwestor Peter Schiff, autor kilku artykułów przedstawiających obraz gospodarki amerykańskiej w zgoła odmiennym świetle. Schiff sypał liczbami: wzrasta dług publiczny, stopa procentowa jest praktycznie ujemna, bilans handlu zagranicznego coraz gorszy, a kraj systematycznie pozbawia się przemysłu, eksportując go do Azji, łącznie z miejscami pracy. Ameryka żyje na kredyt, mamy tylko olbrzymi sektor finansowy, który produkuje gigantyczną ilość papierów i zyski, ale są to zyski papierowe. To wszystko się kiedyś zawali, Ameryka jest bankrutem – kasandrycznie ostrzegał Schiff. Laffer go wyśmiał, twierdząc, że Schiff myli dane i w ogóle jest niekompetentny. Argumentował, że przecież cały świat bije się o to, żeby tylko zainwestować kapitał w Stanach Zjednoczonych.
Dzisiaj Schiff został bez mała uznany za wizjonera, ma znaną firmę inwestycyjną. Napisał książkę „Cash Proof. How to Profit from the Coming Economic Collapse„, skierowaną do inwestorów, w której przestrzega przed gigantycznym kryzysem dolara i daje rady jak uniknąć strat i osiągnąć duże zyski.
Książka jest omawiana na portalu Money Morning; jeśli idzie o konkretne rady dla inwestorów, to trzeba książkę kupić (49 $), ale diagnoza Schiffa jest w internecie darmo. Ponieważ jak na razie diagnozy Schiffa się sprawdzają, może warto zapoznać się z jego argumentacją. Ciekawe jest zwłaszcza wytłumaczenie dlaczego mimo pogłębiającego się kryzysu w USA i coraz gorszych perspektyw (ostatnio skorygowane dane na IV kwartał 2008 r. wykazują już spadek ponad 6 proc. PKB), dolar cieszy się niesłabnącym powodzeniem inwestorów na całym świecie. Skąd ten pęd do wyprzedaży aktywów i ucieczka w płynność?
Ucieczka w płynność
Przez ostatnie lata narastał olbrzymi balon papierów wartościowych. Tylko w latach 2005-2010 wartość wszystkich światowych akcji, obligacji, CDS-ów i innych finansowych aktywów urósł – wg McKinsey Globar Institute – ze 118 bilionów do 200 bilionów dolarów. Wzrost o 69 proc. w ciągu 5 lat! Ta gigantyczna suma aktywów nie ma oczywiście pokrycia, to tylko papiery i zapisy na kontach (PKB światowy wynosi ok. 40 bilionów dolarów).
Na razie tylko drobna część tej bańki pękła. Ponieważ nie wiadomo, które aktywa i w jakim stopniu są „puste”, wobec powszechnego braku zaufania inwestorów do siebie, obserwujemy zjawisko ucieczki inwestorów od wszystkich aktywów jakimi dysponują, siłą rzeczy również od tych dobrych. Inwestorzy uciekają w płynność, to znaczy w pieniądz. A ponieważ nikt nie trzyma dłużej gotówki, bo to nie przynosi zysku, ucieka się w amerykańskie papiery skarbowe.
Przy takim popycie na pieniądz jest go ciągle za mało, dlatego też szef Fedu Ben S. Bernanke zasila system w płynność. Zwiększając bilans Fed wpływa na możliwość kreacji pieniądza przez banki, czasami sam stając się bezpośrednio kredytodawcą firm (np. udzielając im kredytu w zamian za ich obligacje). Nie sposób nie zauważyć, że w ten sposób nie rozwiązuje się problemu „pustych” aktywów, a jedynie podtrzymuje funkcjonowanie chorego systemu.
Główny ciężar zasilania systemu bankowego wziął jednak na siebie rząd. Mając już i tak coraz większy deficyt strukturalny w budżecie (dług publiczny już przekracza 10,6 bln dolarów), prezentuje kolejne plany (bailout) zasilania banków. W roku 2009 – 1,75 bln dolarów, a w roku 2010 – 1,17 bln dolarów.
Według „San Francisco Chronicle”, całkowite zobowiązania finansowe państwa, a więc kolejne programy ratowania banków wraz z już uchwalonymi programami zasileń oraz zobowiązaniami przyjętymi wcześniej (gwarancje dla Fannie i Freddie, wydatki wojskowe, budżet NASA etc.) – wynoszą 8,5 bln dolarów. To prawie tyle ile wynosi już istniejący dług publiczny (deficyt budżetowy USA w obecnym roku to 12 proc. PKB).
Taka sytuacja powoduje masową podaż rządowych papierów wartościowych, które są ciągle najbardziej płynne, mimo że przy stopie procentowej bliskiej 0 ich rentowność jest – biorąc pod uwagę inflację – minusowa. Inwestorzy z całego świata, uciekając od aktywów w płynność, kupują te papiery. Tym samym utrzymują ciągle kurs dolara na wysokim poziomie i umacniają jednocześnie rząd amerykański w jego dotychczasowej strategii – w istocie kreacji z długu pustego pieniądza. Jak niektórzy (np. Roubini) zauważyli, rząd amerykański, kiedy przyjdzie czas, nie będzie w stanie wykupić tych obligacji: będzie je tylko rolował. A więc kupujący nie odzyskają sumy zainwestowanej, tylko – przez jakiś czas – oprocentowanie. Do istniejącej już piramidy złych długów banków dojdzie kolejna piramida: długów rządu. W końcu inwestorzy zorientują się, że rząd działa jak pompa zasysająca ich oszczędności – tylko w jedną stronę.
Kiedy wybuchnie bomba
Luźna polityka monetarna i luźna polityka pieniężna może dać tylko jeden skutek – inflację. Ponieważ dotyczy to dolara jako ciągle pieniądza światowego, inflacja dolara dotknie cały finansowy rynek międzynarodowy. Wtedy zacznie się paniczna ucieczka od dolara, tak jak obecnie – do dolara. Może wywołać to kryzys na skalę dużo większą niż obecnie. Bo będzie to już nie tylko kryzys systemu finansowego, ale kryzys pieniądza. Schiff pisze: „bomba dotknie każdego, kto jest w promieniu rażenia„. Pierwsi (najlepiej poinformowani) uciekną, reszta pozostanie z coraz mniej wartościowym dolarem, który każdy będzie chciał sprzedać. Grozi wybuch „bomby dolarowej” i dlatego Schiff radzi: uciekaj od dolara już teraz. W złoto, inne waluty (np. franki szwajcarskie), w akcje dobrych firm na rynkach rozwijających się, które przetrwają kataklizm, np. Azji, Ameryki Łacińskiej.
Dlaczego ta bomba dotąd nie wybuchła? Bo ciągle jest powstrzymywana przez przeciwdziałający wektor ucieczki w płynność. Ale kiedy wybuchnie, to – zdaniem Schiffa – pochłonie biliony pustych dolarów. W pewnym sensie inwestorzy już „czują bluesa”; rośnie popyt na złoto i rośnie jego cena. Wkrótce zapewne wzrośnie popyt na surowce i cena kontraktów surowcowych pójdzie w górę. To też pewniejsze zabezpieczenie niż papier.
Na razie wszyscy myślą o groźbie recesji, nie dostrzegając dużo poważniejszej groźby. Lont już się tli. Bernanke łudzi się, że jak przyjdzie ożywienie, to „poskromi tygrysa inflacji”… Tylko czy zdąży…


Prof. Tomasz Gruszecki

Autor jest pracownikiem Instytutu Ekonomii KUL

(Gazeta Bankowa/16.03.2009)

Za: dakowski.pl

 

Model zawiódł


Prof. Tomasz Gruszecki, polski ekonomista i menedżer, minister Przekształceń Własnościowych w rządzie Jana Olszewskiego. Pracował w instytucjach PAN, od 1987 związany z Katolickim Uniwersytetem Lubelskim.
foto: PAP/Witold Jabłonowski, Warszawa 12.02.1992 r.
Jeśli utożsamia się kapitalizm z danym modelem, to oczywiście można mówić o kryzysie, ale kryzysie danego modelu kapitalizmu.

Jeśli mamy zastanawiać się nad losem kapitalizmu, trzeba najpierw uściślić przedmiot dyskusji, zacząć od semantyki. Adam Smith posługując się terminem „kapitał” dzieli go na obrotowy i trwały, analizuje stosunek dochodów z kapitału, procentu i renty – jednak terminu „kapitalizm” nie znajdziemy w jego sztandarowym dziele „Badania nad naturą i przyczynami bogactwa narodów”. II tom tego dzieła otwiera rozdział „O zasadzie systemu handlowego, czyli merkantylistycznego” – opisujący system oparty na prywatnej własności, handlu, produkcji i pracy najemnej. A. Smith uważał po prostu ten system za naturalny w takim sensie, w jakim dzisiaj mówimy o „gospodarce rynkowej”, jako naturalnej formie gospodarowania. Jeśli zatem przez „kapitalizm” rozumiemy system oparty na prywatnej własności, pracy najemnej i kapitale, to jest to po prostu system gospodarowania wynikający z prawa naturalnego (Locke).

Termin „kapitalizm”…

…wprowadził Saint-Simon. K. Marks, który utożsamiał kapitalizm z produkcją fabryczną, stworzył teorię kapitalistycznego sposobu produkcji, jako jednej z faz rozwoju, która ma doprowadzić do socjalizmu w drodze jakoby koniecznej prawidłowości – i od razu nadał temu terminowi charakter ideologiczny. Z tego powodu podstawowy nurt ekonomii, nie akceptujący marksizmu, przez długi czas nie używał terminu „kapitalizm”, mówiąc po prostu o gospodarce opartej na kapitale. Ponieważ jednak spory ideologiczne z marksistami (różnych odcieni) trwały w Europie od połowy XIX w. – w końcu termin ten zaczął funkcjonować w podwójnym znaczeniu: ideologicznym i jako system oparty na kapitale. Dzisiaj „marksizm” nie jest już żadną alternatywą i „kapitalizm” mógł powrócić do swoich naturalnych (nie ideologicznych) semantycznych korzeni.

Wszystko co zostało wcześniej powiedziane nie oznacza, iż nie istnieją bardzo różne modele kapitalizmu. Jeśli więc utożsamia się kapitalizm z danym modelem, to oczywiście można mówić o kryzysie, ale kryzysie danego modelu kapitalizmu.

Rozbieżności ideologiczne

Zakończenie epoki „marksizmu” w gospodarce nie oznacza, że w sprawie „kapitalizmu” nie występują rozbieżności terminologiczne, ale również ideologiczne. Podobnie jak niegdyś marksiści wymarzyli sobie idealny socjalizm, tak z drugiej strony istnieje pewien nurt konserwatywny, kontynuujący wizję z XIX w. państwa jako „nocnego stróża”. Wyznawcy takiej wizji akceptują tylko „model idealny” (w znaczeniu Weberowskim) gospodarki kapitalistycznej, w którym nie ma żadnych ograniczeń wolności gospodarczej. Odrzuca się w nim jakąkolwiek rolę państwa w gospodarce, zarówno regulacyjną, jak i poprzez bezpośrednią własność państwową. Redystrybucja dochodu w skali społeczeństwa to grzech pierworodny. Gwarancją idealnie efektywnego funkcjonowania świata kontraktów jest mikroskopijny aparat państwowy, składający się tylko z wojska, sądów i policji, utrzymywany z równie mikroskopijnych podatków. W tym idealnie funkcjonującym świecie istnieją tylko jednostki, kierujące się własnym interesem, infrastrukturę buduje wyłącznie kapitał prywatny. Nie ma sprzeczności interesów różnych grup społecznych, zagrożeń wojną, terroryzmem czy klęskami naturalnymi, a jakakolwiek inicjatywa gospodarcza państwa budzi oskarżenia o „socjalizm”. Jak to ujęła Margaret Thatcher: „nie ma takiej rzeczy jak społeczeństwo”. Przy takim rozumieniu „kapitalizmu” dyskusja jest znacznie spóźniona – kryzys nastąpił wszak już w końcu XIX w., kiedy Bismarck wprowadził pierwsze ubezpieczenia społeczne, a już na pewno za czasów prezydentury F.D. Roosevelta.

W tym miejscu warto przypomnieć apologetom „czystego kapitalizmu”, powołującym się na A. Smitha, że właśnie Smith ponad 200 lat temu głosił konieczność finansowania przez państwo bezpłatnego szkolnictwa podstawowego, które miało przygotowywać siłę roboczą dla rozwijającego się przemysłu.

W europejsko-atlantyckim kręgu kulturowym takich systemów gospodarczych i społecznych nie ma, łącznie z najbardziej rozwiniętą gospodarką amerykańską, w której istnieje sektor publiczny (31 proc. wydatków państwa w PKB w 1997 r.). Najbardziej zbliżone do „idealnego kapitalizmu” są gospodarki krajów Azji Płd.-Wschodniej (tzw. tygrysy), gdzie udział sektora publicznego w PKB jest najniższy, ok. 18-20 proc. Ten model nie jest jednak do przyjęcia ze względów kulturowych ani w Europie, ani nawet w USA. Dlatego przyjmuję, że normą dla „kapitalizmu” jest taki stan, w którym zawsze mamy do czynienia z gospodarką mieszaną. Różnice dotyczą jedynie proporcji – innych w USA, a innych np. w Szwecji.

Nieodpowiedzialni Anglosasi

Obecny kryzys objął cały świat, ale zaczął się w USA i Wielkiej Brytanii – w sektorze bankowym. Wydaje się zatem, że obecna dyskusja dotyczy ewentualnego kryzysu modelu kapitalizmu anglosaskiego. Powstaje pytanie, czy kryzys sfery finansowej i sfery realnej, który zaczął się w USA w latach 2007/2008, a następnie, w wyniku globalizacji, rozprzestrzenił się na cały świat, jest zwykłym, tylko ostrzejszym, kryzysem cyklicznym, czy też na tyle istotnym kryzysem, że podważył cały model i w konsekwencji należy oczekiwać zasadniczych zmian? Moim zdaniem odpowiedź na to pytanie brzmi: mamy do czynienia z tak głębokim kryzysem modelu anglosaskiego, iż okazało się, że jest on nieefektywny. Wymaga zasadniczych, konstrukcyjnych zmian.

1. Przede wszystkim model ten charakteryzuje się rozdętą jak balon sferą finansową w stosunku do sfery realnej, co okazało się jego najsłabszą stroną. W dodatku model anglosaski zaczął być w coraz większym zakresie przyjmowany w krajach UE, co spowodowało, że zdaniem niektórych analityków kryzys systemu bankowego w strefie euro jest nawet dotkliwszy niż w USA. Według Mc Kinsey Global Institute wskaźnik globalnych aktywów finansowych świata, w stosunku do rocznego PKB, wzrósł ze 109 proc. w 1980 r. do 316 proc. w 2000 r.

2. Przerost sfery finansowej w USA, przy jednoczesnym „wypchnięciu” przemysłu amerykańskiego do Azji spowodował, że 40 proc. zysków gospodarki amerykańskiej zanotowano w instytucjach finansowych. Stany Zjednoczone (w mniejszym stopniu Wielka Brytania) stały się pompą zasysającą oszczędności z całego świata (w tym z krajów ubogich) i transferującą je, jako kapitały, na międzynarodowe rynki finansowe. W latach 1980-2008 na bazie importu i sekurytyzacji długu sama gospodarka amerykańska wygenerowała 6 bln dolarów dodatkowego kredytu. Jednocześnie stopa oszczędności w USA była ujemna, występowały bliźniacze deficyty (budżetu i w handlu zagranicznym), co pozwalało Amerykanom żyć na koszt całego świata. Dług publiczny USA przekroczył już 10 bln dolarów.

3. Gwarancją uprzywilejowanego standingu amerykańskiej gospodarki był fakt, że dolar amerykański pełni nadal funkcję pieniądza światowego. Możliwość emisji dolara, który funkcjonuje jednocześnie na rynku światowym i krajowym, daje rządowi USA swoistą rentę, której koszty pokrywa cały świat. Stany Zjednoczone kontrolują jednocześnie – poprzez MFW, gdzie mają 85 proc. głosów – zarówno możliwość emisji dodatkowego pieniądza światowego (nie będącego wszak czyjąś walutą), jak i specjalne prawa ciągnienia (SDR). Nie można nie zauważyć, że ciągle rosnące zadłużenie zewnętrzne i wewnętrzne USA grozi postępującą deprecjacją dolara, a zależność gospodarki amerykańskiej od finansowania długu publicznego, zwłaszcza przez Chiny, staje się faktem. Wiele wskazuje na to, że wiarygodność dolara będzie słabnąć i era Bretton Woods zbliża się do końca. Warto przypomnieć, że na konferencji w Bretton Woods w 1944 r. J.M. Keynes optował za umownym pieniądzem światowym – bankor – ale wtedy zwyciężyła koncepcja amerykańska. Jest prawdopodobne, że za kilka lat finanse międzynarodowe będą oparte na jakimś pieniądzu światowym, będącym umowną walutą, emitowaną proporcjonalnie do najsilniejszych gospodarek. Rozszerzenie grupy G-7 do G-20 jest pierwszym krokiem w tym kierunku.

4. Krytycznej ocenie powinna zostać poddana możliwość swobodnego kreowania papierów wartościowych, a zwłaszcza pochodnych (derywatów) i obracania nimi przez fundusze hedgingowe. Kiedy te derywaty są płynne na rynku i korzystają z wysokiej wiarygodności nadanej im przez agencje ratingowe, stają się w istocie substytutem pieniądza, ponieważ można w zamian uzyskać kredyt czy gotówkę. Tymczasem, w przeciwieństwie do papierów bazowych, nie mają one żadnego realnego zabezpieczenia – jest nim tylko zaufanie. I mamy do czynienia z zabawą w kreację sztucznego pieniądza i budowaniem piramidy finansowej żetonów. Swoją drogą, gdyby żetony te miały realne pokrycie w towarach, to „zdjęcie” z rynku finansowego 14 bln dolarów oznaczałoby niewyobrażalne straty w produkcji i konsumpcji. Tymczasem kończy się tylko na zmianie umownych zapisów na kontach.

G. Soros w książce „Kryzys kredytowy 2008 i co on oznacza. Nowy paradygmat rynków finansowych” podaje, że łączna wartość tylko tzw. CDS zabezpieczających kredyty na rynku nieruchomości sięgała 40 bln dolarów. To prawie 3-krotne PKB USA! Nikt nie wie ile derywatów i o jakiej wartości jest w danej chwili na rynku światowym. Sekurytyzacja pozostanie, będzie jednak podlegać ścisłemu nadzorowi.

5. W opinii ekspertów nie do utrzymania będzie w przyszłości swobodne lewarowanie w proporcji 1:30 czy 1: 40, co było charakterystyczne dla kapitalizmu anglosaskiego (tę złą praktykę przejęły niestety inne gospodarki,). Trzeba będzie wrócić do klasycznych zasad bankowości. Bank musi mieć rozsądny minimalny udział własnego kapitału, a więc ponosić ryzyko i nie może być tylko przepompownią środków – od jednych do drugich. Ponoszenie ryzyka własnym kapitałem oznacza, że banki będą musiały mieć znaczący kapitał. Jednak wielkość tych banków musi być ograniczona w przyszłości na tyle, żeby ich ewentualny upadek nie zagrażał całej gospodarce danego kraju. Obecnie bowiem nadużyta tendencja do połączeń i przejęć, spowodowała swoisty szantaż świata bankowego w stosunku do rządów i podatników: bank jest zbyt duży żeby upaść, zatem pomoc musi mu być udzielona. To przypadek Citibanku, Deutche Banku (aktywa 80 proc. PKB Niemiec), Fortis Banku (aktywa większe od PKB Belgii) etc.

6. Samo rozumienie kredytu musi się zmienić. Bank, będąc narażony na upadłość, bierze odpowiedzialność za realność i efektywność przedsięwzięcia. Taka filozofia funkcjonowała kiedyś w „wolnej bankowości”, a jeszcze 30 lat temu – w bankach europejskich, np. niemieckich. W modelu anglosaskim nastąpiło natomiast zupełne oderwanie banków od gospodarki realnej i pieniądza kredytowego od związku z kredytowanym przedsięwzięciem. W szczycie rozgrzanej koniunktury banki nowojorskie czy londyńskie nie zajmowały się już kredytowaniem – one starały się za wszelką cenę „wypchnąć” pieniądze z banku, znaleźć jakieś ich zastosowanie na rynku zalanym nadmiarem wolnych kapitałów. W wyniku delewarowania kredytów będzie mniej i będą one droższe.

Zasadnicze zmiany zachodzić będą w konstrukcji nadzoru nad rynkami finansowymi, i to w skali globalnej. Rynek finansowy, pod groźbą następnego kryzysu, musi stać się transparentny. Zmniejszy to elastyczność i szybkość przepływów, ale w efekcie nastąpi przywrócenie zaufania do rynku i zwiększenie tendencji do oszczędzania.

7. Model anglosaski kapitalizmu okazał się nie tylko nieodpowiedzialny finansowo, ale doprowadził do zbyt dużych różnic dochodowych i majątkowych, które politycznie dzielą społeczeństwo. Szczególnie w warunkach kryzysu drastyczne różnice są nie do akceptowania, także etycznie. Rozpiętość dochodów jest konieczna w gospodarce rynkowej jako bodziec do pracy i oszczędności, ale jej nadmierna wysokość powoduje odwrotny skutek – utrwalanie obrazu społeczeństwa klasowego i spadek przedsiębiorczości. W rezultacie rząd kupuje akceptację polityczną świadczeniami i redystrybucją dochodów. Kapitalizm nie akceptowany przez większość nie będzie efektywny. Jeśli przyjąć „teorię wahadła”, mamy dziś do czynienia z okresową korektą w lewą stronę.

8. Kryzys modelu anglosaskiego spowoduje również zasadnicze zmiany w kształcie gospodarki światowej. Model agresywnego kapitalizmu finansowego, mógł rozwinąć się i prosperować w warunkach pogłębiającej się nierównowagi obrotów handlowych i kapitałowych w skali gospodarki światowej. Eksport chiński, tak jak dług amerykański, nie mogą rosnąć w nieskończoność. Alternatywą jest stopniowe wyrównywanie poziomów rozwoju oraz współpraca rządów i międzynarodowych instytucji finansowych w skali światowej, zwłaszcza tam, gdzie zagrożenia są wspólne. Zmiany nie będą proste, ponieważ są potężne grupy zainteresowane zachowaniem status quo. Na razie mamy do czynienia w USA z próbami reanimacji starego systemu. Ale spodziewać się należy, że w ciągu kilku lat będziemy świadkami dużych sporów, a może i niepewności, jak zwykle w okresie przejściowym. W końcu wyłoni się jednak nowa, bardziej adekwatna do wyzwań współczesności, forma kapitalizmu.

Autor jest profesorem w Instytucie Ekonomii KUL

Tomasz Gruszecki
Za: Gazeta Bankowa, 03-16-2009
Skip to content