Aktualizacja strony została wstrzymana

„Zdejmijcie czapkę, sąsiedzie!”

„Na pięknym, urodzajnym Zborowie siedział pan Józef Garczyński. Był to barczysty, czerwony na twarzy osiłek, fasworyt swojej matki, która zwykle chwaliła się, że mój Józek jako chłopak to wypijał 8 litrów mleka dziennie…”, pisze Mieczysław Jałowiecki. „Toteż ulubieiec mamusi wyrósł na coś, co wyglądem przypominało dobrze utuczonego stadnika i zdaje się wszystko poszło w ciało… Mimo swojej kolosalnej siły nasz pan Józef podszyty był niespotykanym wśród ziemian tchórzostwem. Gdy wybuchła wojna bolszewicka i cała młodzież ziemiańska wsiadła na koń i ruszyła w pole, pan Józef przedstawił zaświadczenie miejscowej akuszerki o uprawnieniach felczera, że z powodu nadwątlonego zdrowia dziedzic Zborowa nie nadaje się do wojska. Wywołało to ogólne oburzenie i pan Józef był wydalony ze Związku Ziemian i skazany na bojkot towarzyski”.

Tak ziemianie II Rzeczypospolitej traktowali tchórzy i kunktatorów.

W innym miejscu autor opisuje radykalną rozprawę z komunistycznym agitatorem obnoszącym się ze swoją butą i demoralizującym wieś, którego syn terroryzował kolegów ze szkoły (w gminie, na której terenie znajdował się majątek Jałowieckiego, Kamień) i bezkarnie lżył nauczyciela. Mieczysław Jełowiecki, świadom swych obowiązków wobec społeczności wsi wezwał agitatora do szkoły i udzielił mu reprymendy. Już pierwsze słowa właściciela Kamienia nie zapowiadały, że będzie to miła pogawędka, a tym bardziej „rozmowa partnerska”, „debata równościowa”.„Sąsiedzie – rzekłem, z trudem panując nad sobą – może byście tak zdjęli czapkę. Przecież tu jest szkoła i sami widzicie, krzyż wisi na ścianie. Nawet nie bardzo wypada, żeby gospodarz zachowywał się jak poganin…” . Gdy perswazja nie pomogła i agotator próbował odpyskiwać, trzeba było zastosować ostrzejsze środki, bezpośrednie. Poskutkowało. Wichrzyciel zamilkł. W szkole został przywrócony ład. 

Propaganda komunistyczna z wrogością odnosiła się – i odnosi nadal – do polskich ziemian, do kultury tej warstwy społecznej oraz postawy, którą reprezentowała. Dla komunistów ziemianin był wrogiem numer jeden, bo uosabiał poszanowanie własności prywatnej i wiarę. A także, szacunek wobec stanu kapłańskiego, wykształcenie, towarzyską ogładę. Sposób bycia jak najdalszy od kultury obecnych nowobogackich. Wreszcie – służebną postawę wobec Polski i społeczności lokalnej. Postawę tę dziś możemy określić mianem obywatelskiej.

Także liberalizm – neoficki liberalizm postkomunistów – pogardza etosem ziemiańskim. Pogardza za jego trwanie przy zdrowym tradycyjnym konserwatyzmie, wyczulenie na fałszywe idee. Obie te cechy mają związek z trzeźwym i realistycznym spojrzeniem na rzeczywistość ludzi, którzy na co dzień obcowali z ziemią, Pracując na roli.

Ziemianie nie byli teoretykami. Zajmując się uprawą i hodowlą praktycznie, dogłębnie studiując tę specjalną gałąź gospodarki, jaką jest rolnictwo – często przez wieloletnie studia i praktyki w dużych majątkach, także zagranicą – poznając gruntownie twarde prawidłowości życia, ziemianie wykształcili w sobie sceptycyzm wobec wszystkiego co jest, jak mówią Anglicy, zbyt sophisticated. Co mami płytką atrakcyjnością i pozorną głębią. Dlatego najwybitniejsi, najbardziej zasłużeni dla Polski przedstawiciele środowiska ziemiańskiego byli tak impregnowani na pokusy związane z nowinkarstwem ideowym, z ideologią. I przedkładali ideał zdrowego wiejskiego życia nad miejskie „targowisko próżności”.

Constant Troyon - Droga na targ

Constant Troyon – Droga na targ

Jednym z takich przedstawicieli przedwojennego ziemiaństwa był Mieczysław Jałowiecki (1867-1963). Dla wszystkich, którzy rozumieją, na czym polegała unikalna wartość etosu ziemiańskiego, biografia Jałowieckiego jawi się jako rezultat oczywistych wyborów, od których na przełomie epok nie było odwołania dla potomka historycznej ziemiańskiej rodziny. Ten syn rodziny polskiej osiadłej na Litwie (jej korzenie od strony ojca, Bolesława Pieriejesławskiego-Jałowieckiego sięgają Rurykowiczów, od strony matki, Anieli z Witkiewiczów – historycznego rodu Szkocji) był człowiekiem starannie wykształconym. Studiował rolnictwo na Politechnice Ryskiej, doktoryzował się w Halle. Wiele lat przepracował w służbie cywilnej, szlify zdobywał pracując na wysokich stanowiskach urzędniczych i dyplomatycznych jeszcze w Petersburgu. Po odzyskaniu przez Polskę niepodległości był pełnomocnikiem rządu w randze ministra w Wolnym Mieście Gdańsku, gdzie mógł szczycić się ogromnym zaufaniem władz odrodzonej Rzeczpospolitej.

 Ten światowiec w całym tego słowa znaczeniu, który nigdy nie był kosmopolitą, człowiek rozległych horyzontów, wielkiej kultury, państwowiec, wnikliwy znawca polityki jako sztuki, znalazł prawdziwe źródło szczęścia, sensu życia i satysfakcji w uprawianiu i pielęgnowaniu ziemi. Czynił to z wielkim rozmachem, pasją i miłością. w majątku Kamień na ziemi kaliskiej, który objął po ślubie z jego spadkobierczynią.

„Rolnictwo nie było i nigdy nie będzie rzemiosłem w ścisłym znaczeniu tego słowa – pisze Mieczysław Jałowiecki w swojej książce – i aby być rolnikiem, trzeba połączyć w sobie natchnienie artysty i praktyczność kupca”[1]. Zapiski te to swego rodzaju kronika wydarzeń politycznych, roją się one od malowniczych opisów międzywojennych stosunków społecznych, anegdot, nie pozbawionych pewnego sarkazmu – Jałowiecki był człowiekiem dowcipnym i język miał cięty – portretów głównych osobistości tego czasu, jednak najbardziej fascynujące rozdziały, skonstruowane niczym powieść sensacyjna, są poświęcone uprawie buraka cukrowego, zbiorom rzepaku, jęczmienia i żyta.

00000698f90fa3a1238357ae2932ef5d1db7f

Oto jak autor pisze o sztuce uprawy jęczmienia browarnego: „W przeciwieństwie do rzepaku jęczmień należy zbierać w okresie zupełnego dojrzenia. Ziarno musi być twarde, w stanie, który Niemcy określają «Todtreif», a pogoda w czasie zbiorów jest sprawą pierwszej wagi. Ścięty jęczmień nie powinien ani chwili leżeć w pokosach na ziemi, gdyż dojrzałe ziarno w zetknięciu nawet z suchą ziemią natychmiast zwilgotnieje. Jęczmień w sterty lub do stodoły należy zwozić «na sucho», po paru słonecznych dniach, kiedy słoma już przyschła, i rozpocząć zwózkę koło południa, by uniknąć rosy. Młócić należy bardzo ostrożnie, na «luźnym bębnie», aby nie nadwerężać ziarna, bo pogruchotane nie nadaje się już do słodowni. Zjawia się kupiec. Ogląda w spichrzu przygotowany i oczyszczony jak złoto jęczmień. Następuje teraz próba nerwów. Kupiec ma ze sobą wagę holenderską dla określenia ciężaru gatunkowego ziarna i ja mam taką również, by w obecności kupca, który w środkach nie przebiera, sprawdzać, czy nie zrobił jakiejś «machlojki». Potem kupiec wyjmuje maszynkę, którą przepoławia wzięte na próbę ziarna. Wreszcie następuje chwila dobicia targu. Kupiec jednak bierze w garść kupkę jęczmienia i zaczyna wąchać. – Przepraszam Pana, ale jęczmień ma trochę «stichu» – co ma oznaczać stęchliznę. – Sam ma pan «sticha» w głowie – mówię już zirytowany. – Nie pan dobrze wytrze nos i jeszcze raz powącha”.

Dziś to rolnicze rzemiosło nazwane zostało produkcją i odarte z całego piękna, podniosłości, także z elementów męskiej walki z przeciwnościami przyrody, ale także – walki z perfidią banków. Stało się, w większości przypadków, monotonną harówką, niczym nie przypominającą tej pełnej napięcia gry o najwyższą stawkę.

Taka właśnie miłość do ziemi, gdzie uczucie, oddanie, wręcz poświęcenie i pracowitość spotykały się z głębokim zrozumieniem praw przyrody, z umiejętnością posługiwania się nowoczesną techniką, wreszcie z talentami biznesowymi, była tym czymś, co należało, z punktu widzenia komunistów, wyniszczyć do ostatka, tak by nigdy owa warstwa nie mogła zostać odtworzona. Promieniowanie ziemiaństwa na całość życia społecznego, jego gotowość do świadczenia na rzecz wspólnoty, jego zmysł praktyczny, zasadniczy wkład w gospodarkę polską nie mogły się podobać ideologom, nawet tym spod znaku narodowego, o czym nie bez pewnej goryczy wspomina autor. Stąd między innymi zarządzenie, by ziemianie po wojnie, ograbieni z majątków, wyrzuceni z własnych domów, opluci i wyszydzeni przez propagandę, obwołani wrogami ludu, nie mogli się osiedlać nawet na terenie powiatów, w których leżały ich posiadłości.

Mieczysław Jałowiecki, opisując życie ziemiaństwa, poświęca sporo miejsca osobliwemu zajęciu ziemian, jakim było myślistwo, traktowane i uprawiane na poły jako powinność wobec przyrody, obliczona na wzmocnienie zwierzostanu, ochronę przed chorobami, eliminowanie osobników słabszych, na poły jako szlachetne zajęcie z dziedziny kultury bycia, wraz z pielęgnowanym drobiazgowo towarzyskim rytuałem, z całym kolorytem męskiej przygody osadzonej na stałe w rytmie pór roku. Co istotne, Mieczysław Jałowiecki nie upaja się poezją polowań, ale podchodzi do nich na sposób praktyczny, jak dobry gospodarz, który widzi w nich dziedzinę obowiązku niezbędnego do utrzymania ładu i równowagi w przyrodzie. „Łowiectwo to poniekąd gałąź rolnictwa i hodowli i wymaga nie mniej pracy, cierpliwości i pilności od rolnictwa […]. Łowiectwo to również wieczna walka ze szkodnikami, z których najgorszym jest człowiek” – pisze Jałowiecki.

Z równą odrazą co o kłusownikach wywodzących się ze wsi, w niezrozumiały sposób tolerowanych przez ówczesne władze, wypowiada się Jałowiecki o wszelkich demagogach, lewicowych agitatorach psujących chłopstwo, niekompetentnych urzędnikach, zaspakajających osobistą pychę politykach, słowem o wszystkich wywołujących chaos i anarchizujących życie polityczne II Rzeczypospolitej – nie oszczędzając endeków, ale i niektórych piłsudczyków – o wszystkich, których działalność sprzeczna była z instynktem państwowym, ze zdrowym rozsądkiem, z dobrze pojętą racją stanu państwa polskiego.

Londyn, lata 60. XX w.  Uroczyste spotkanie w rocznicę odzyskania niepodległości. Piąty od lewej w pierwszym rzędzie Mieczysław Jałowiecki

Londyn, lata 60. XX w. Uroczyste spotkanie w rocznicę odzyskania niepodległości. Piąty od lewej w pierwszym rzędzie Mieczysław Jałowiecki

Nakreślony ręką klasycznego konserwatysty obraz Polski międzywojennej bynajmniej nie jest sielankowy. Przeciwnie, pełen gorzkich nieraz refleksji. Przy wszystkich zastrzeżeniach, jest to jednak wizerunek świata budzącego nadzieję, gdzie szanuje się rolnika – także ziemianina – jako tego, który opiekując się ziemią i pracując na niej uczciwie, służy, najlepiej jak umie, ojczyźnie. Tamten świat odmalowany został piórem człowieka wolnego od ideologicznego zacietrzewienia, bolejącego z powodu błędów rządzących, lecz nieulegającego złym emocjom w kontaktach z bliźnimi, pełnego filozoficznego spokoju, który wynika między innymi z obcowania z ziemią.

Przed wojną ziemianie pełnili rolę wzorców osobowych i doradców dla mieszkańców polskiej wsi. Tworzyli nie tylko nowoczesne lobby, wspierające racjonalne zmiany gospodarcze na wsi, korzystne innowacje w uprawach i hodowli oraz stosowanie nowoczesnych maszyn, ale także czuwali nad ładem społecznym wiejskiego życia. To ziemianie troszczyli się o przyszłość chłopskich dzieci – zakładali ochronki, szkoły; polskie ziemianki służyły chłopskim rodzinom pomocą medyczną, nieraz na dużą skalę. Odpowiedzialność za ziemię i los pracujących na niej ludzi była częścią odpowiedzialności za własne państwo. Mieczysław Jałowiecki nie bez powodu opisuje jak grupa sąsiedzka otoczyła ostracyzmem młodego mężczyznę, który wyłamał się z obowiązku obrony Ojczyzny.

Dziś nie ma już takiej „instytucji” jak przedwojenne ziemiaństwo, które swoim autorytetem – uznawanym przez mieszkańców wsi – mogło skutecznie moderować sytuację i zapobiegać plagom społecznym na wsi. Umiejące dostrzec w porę problemy jej mieszkańców w kontekście szerszym, ogólnopaństwowym i stosownie zareagować.

Zygmunt RozwadowskiZygmunt Rozwadowski

Symbolem prawomocnej władzy nie jest nigdy bezduszne panowanie, lecz służba. Misją rodzin ziemiańskich w Rzeczpospolitej było przywracanie bytu państwowego, a potem, wzmacnianie i obrona naszego państwa, a także tworzenie i obrona kultury, duchowej tkanki życia społecznego, która łączy nas wszystkich w jeden żywy organizm. Rodziny ziemiańskie stanowiły wzór życia i punkt odniesienia także w kwestii pielęgnowania powierzonej im przez Stwórcę ziemi. Po latach dewastowania ziemi przez państwowego użytkownika, który nie potrafił nigdy być gospodarzem – widać najlepiej, jak bardzo brakuje w naszym kraju ziemian. Sztuka uprawienia ziemi obrócona została często w grabież jej zasobami, zniszczony został również jej pejzaż kulturowy.  Miejsce dworu zajęła karczma.

Ewa Polak-Pałkiewicz


*) Tom wspomnień M. Jałowieckiego zatytułowany „Requiem dla ziemiaństwa” wydał Czytelnik w 2002 r.

Za: Ewa Polak-Pałkiewicz (31.12.2014) | http://ewapolak-palkiewicz.pl/zdejmijcie-czapke-sasiedzie/

Skip to content