Ach, jak ta historia się powtarza! Ale jakże ma się nie powtarzać, skoro składa się ona przecież z powtarzających się sekwencji? Na przykład teraz znowu powtórzyła się sekwencja z roku 2006, kiedy to nasz nieszczęśliwy kraj, zgodnie z rozkazem rzuconym przez Kondolizę, z wielką energią zajmował się wprowadzaniem demokracji na Ukrainie i Białorusi, a tymczasem od tyłu zaczęli nas zachodzić Judejczykowie. Konkretnie jeden, za to w postaci obdarzonej wielkim ciężarem gatunkowym osobie Davida Harrisa, dyrektora wykonawczego Amerykańskiego Komitetu Żydowskiego. Od ówczesnego premiera Kazimierza Marcinkiewicza uzyskał on obietnicę spełnienia żydowskich roszczeń majątkowych wobec Polski, szacowanych na 60-65 mld dolarów. Kiedy ujawniłem to na antenie Radia Maryja, poprzebierani za dziennikarzy funkcjonariusze zatrudnieni w niezależnych mediach głównego nurtu, na rozkaz swoich szczwaczy rzucili się na mnie z zamiarem natychmiastowego rozszarpania, zaś Stowarzyszenie Otwarta Rzeczpospolita oraz mniej znane Stowarzyszenie im. Jana Karskiego z Kielc pod kierownictwem pana Bogdana Białka, złożyło donosy do prokuratury. Skończyło się na jazgocie, to znaczy – niezupełnie, bo rząd chyba się zreflektował i nie tylko żydowskich roszczeń nie spełnił, ale nawet wypierał się tej obietnicy.
Minęło 8 lat i co się dzieje? Historia się powtarza. Nasz nieszczęśliwy kraj, tym razem na rozkaz prezydenta Obamy, który podczas pobytu w Warszawie niemożliwie nam zakadził, że jesteśmy „najlepszym sojusznikiem Ameryki” i w ogóle, nadal z niezwykłą energią zajmuje się krzewieniem demokracji na Ukrainie, a tymczasem od tyłu zachodzą nas, a właściwie nie tyle zachodzą, co właśnie zaszli Judejczykowie. Oto z wypowiedzi pana Sebastiana Rejaka, pełniącego w warszawskim Ministerstwie Spraw Zagranicznych operetkową funkcję ambasadora do kontaktów z diasporą żydowską, dla izraelskiej gazety „Times of Israel” dowiedzieliśmy się, że na skutek uchwalenia przez Sejm rządowego projektu ustawy – nowelizacji ustawy o kombatantach, Żydzi uważający się za ocalałych z holokaustu będą od Polski otrzymywali emerytury w wysokości co najmniej 100 euro miesięcznie. Pretendentów jest ponoć w samym Izraelu 50 tysięcy, a ilu w diasporze – to się dopiero okaże, kiedy wiadomość o tej radosnej możliwości rozejdzie się po świecie.
Ta nowelizacja przypominała las zasadzony specjalnie w celu ukrycie listka; były tam przepisy o Korpusie Weterana, o legitymacjach, o Dniu Weterana i tego rodzaju makagigach, ale chodziło o to, by w gąszczu tych rewelacji łatwiej ukryć zapis umożliwiający Żydom uzyskanie od Polski odszkodowań za holokaust. I pieniądze nie są tu najważniejsze, bo najważniejszy jest fakt, że odszkodowania za holokaust zaczyna wypłacać Polska. W takiej sytuacji tylko patrzeć, jak świat dojdzie do wniosku, że skoro Polska wypłaca Żydom z tego tytułu odszkodowania, to znaczy, że poczuwa się do odpowiedzialności za zbrodnie II wojny światowej. Nie wiem, czy taki efekt został przez rząd pana premiera Tuska przewidziany, ale tak czy owak, mamy dwie możliwości: albo ten rząd składa się z durniów – jeśli nie przewidział, albo z łajdaków i zdrajców – jeśli przewidział. Tertium non datur. Nawiasem mówiąc, za nowelizacją tej ustawy głosowały wszystkie kluby i koła parlamentarne, więc odpowiedzialność z tego tytułu spada również i na nie: albo durnie, albo zdrajcy i łajdacy. Tertium non datur.
Nie jest to tylko teoretyczna możliwość, bo właśnie wszystkie kluby i koła parlamentarne zaczęły spierać się o różnicę łajdactwa na tle głosowania nad immunitetem pana posła Mariusza Kamińskiego, byłego szefa Centralnego Biura Antykorupcyjnego. Jest on oskarżany przez prokuraturę o przekroczenie uprawnień – o ile wiem, w dwóch sprawach. Po pierwsze – w sprawie tzw. afery gruntowej, a po drugie – w sprawie willi Jolanty i Aleksandra Kwaśniewskich w Kazimierzu nad Wisłą. Jeśli chodzi o sprawę pierwszą, przekroczenie uprawnień przez agentów CBA miałoby polegać na tym, że zgodnie z ustawą o CBA, mają oni prawo posługiwać się sfałszowanymi dokumentami – ale tylko takimi, które uniemożliwiają ich identyfikację jako agentów CBA, a więc – sfałszowanymi dowodami osobistymi, fałszywymi prawami jazdy, fałszywymi dowodami rejestracyjnymi samochodów – ale nie wolno im fałszować np. aktów własności, ani decyzji administracyjnych. A właśnie o to agenci CBA preparujący „aferę gruntową” byli oskarżani.
Sprawa willi Kwaśniewskich jest bardziej skomplikowana i wynika z dopuszczenia przez polskie prawo tzw. prowokacji policyjnej. Polega ona na tym, że policja organizuje prowokację w postaci np. kontrolowanego zakupu narkotyków, czy wręczenia urzędnikowi łapówki – i w ten sposób delikwenta uziemia. Problem polega na tym, że prowokacja policyjna jest elementem działań operacyjnych, które można podjąć w ramach wszczętego postępowania karnego. Kodeks zaś stanowi, że postępowanie karne wszczyna się w razie uzasadnionego podejrzenia popełnienia przestępstwa. Oznacza to, że postępowanie karne można wszcząć dopiero wtedy, gdy przestępstwo zostało dokonane, a w każdym razie – gdy pojawiły się stosowne podejrzenia, że zostało – ale nie wcześniej. Oznacza to zatem, że jeśli nikt jeszcze nie popełnił przestępstwa, to nie wolno stosować prowokacji policyjnej, by w jej następstwie do przestępstwa dopiero doprowadzić.
Tymczasem w sprawie Kwaśniewskich agent CBA zastosował wobec osoby podstawionej przez Kwaśniewskich w charakterze właścicielki owej willi policyjną prowokację w postaci zakupu kontrolowanego. W związku z tym Kwaśniewscy twierdzą, że padli ofiarą politycznego ataku, chociaż okoliczność, że posługiwali się osobą podstawioną w charakterze właścicielki nie ulega wątpliwości. I Mariusz Kamiński podczas tajnego posiedzenia Sejmu (nawiasem mówiąc, kompletne informacje z tego tajnego posiedzenia pojawiły się w internecie już w godzinę po jego zakończeniu, co potwierdza opinię, że państwa dzielą się na poważne i pozostałe) przedstawił machlojki państwa Kwaśniewskich. Podobno zrobiło to na niektórych posłach takie porażające wrażenie, że zapomniawszy o swojej klubowej przynależności, albo głosowali przeciwko pozbawieniu posła Mariusza Kamińskiego poselskiego immunitetu, albo wstrzymywali się od głosu, co skutkowało tak, jakby też głosowali przeciw.
Polityczni przyjaciele posła Kamińskiego, podobnie zresztą, jak i on sam twierdzą w związku z tym, że w Sejmie pojawił się kryształowy powiew uczciwości. Wszystko to oczywiście być może, ja jednak uważam, że ten nieoczekiwany rezultat głosowania nad immunitetem posła Kamińskiego, już prędzej potwierdza podejrzenia, iż część posłów jest od samego początku tajnymi współpracownikami CBA i ten związek uważają za ważniejszy od przynależności klubowej. Teraz akurat ujawnić się mogła część tajnych współpracowników CBA, ale przecież oprócz CBA mamy w Polsce jeszcze sześć oficjalnie działających tajnych służb, uprawnionych do prowadzenia działalności operacyjnej, a więc również – do werbowania agentury. Mam na myśli Centralne Biuro Śledcze, Agencję Bezpieczeństwa Wewnętrznego, Agencję Wywiadu, Służbę Wywiadu Wojskowego, Służbę Kontrwywiadu Wojskowego i Policję Skarbową. Ponieważ każda z tych bezpieczniackich watah stara się umacniać swoją pozycję, to jest wysoce prawdopodobne, że swoich konfidentów starają się lokować w miejscach, gdzie podejmowane są ważne decyzje, albo tworzone masowe nastroje, albo wreszcie – w wymiarze sprawiedliwości, gdzie niezawisłe sądy wydają sprawiedliwe wyroki. Zatem jest wysoce prawdopodobne, że znaczna, a może nawet przeważająca część posłów i senatorów, to po prostu konfidenci tej czy innej tajnej służby, delegowani akurat tam, no i oczywiście – pilnowani przez swoich oficerów prowadzących.
Dlatego właśnie pojawienie się w środowisku parlamentarnym osoby, która niczyim agentem nie jest, budzi takie powszechne zgorszenie, zarówno w koalicji rządowej, jak i w opozycji, a przede wszystkim – w niezależnych mediach głównego nurtu, gdzie konfident na konfidencie siedzi i konfidentem pogania. Najlepszym tego przykładem jest zgorszenie, jakie w żydowskiej gazecie dla Polaków, kierowanej przez pana redaktora Michnika, wzbudził widok Janusza Korwina-Mikke, który przyszedł do rosyjskiej ambasady na przyjęcie. Według informacji w tejże gazecie, w przyjęciu tym uczestniczyło 1500 gości, ale cyngle pana redaktora Michnika, który w swoim czasie też popijał i zakąszał i to nie tylko w ambasadzie, ale nawet u samego prezydenta Włodzimierza Putina w Klubie Wałdajskim, zauważyli w tym tłumie tylko Korwina-Mikke. Najwyraźniej ścisłe kierownictwo musiało uznać, że jego monopol na kontakty z Putinem został zagrożony.
Stanisław Michalkiewicz
Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Goniec” (Toronto, Kanada).
Komentarz • tygodnik „Goniec” (Toronto) • 15 czerwca 2014