Aktualizacja strony została wstrzymana

Szczypiorszczyzna – Stanisław Michalkiewicz

Wiadomo, że de mortuis nihil, nisi bene (o zmarłych nic, albo dobrze), ale od każdej zasady są wyjątki, zatem w przypadku znanego literata Andrzeja Szczypiorskiego taki wyjątek można uczynić.

Najpierw członek ZMP i PZPR, od połowy lat 50-tych – konfident UB ps. „Mirek”, w latach 70-tych podłącza się do „demokratycznej opozycji” i zaczyna „działać na rzecz pojednania polsko-niemieckiego” to znaczy – pisać dla Niemców, jaka to wstrętna jest Polska i jacy głupi są Polacy, za co zachwyceni Niemcy płacą naszemu ubekowi żywym złotem.

W stanie wojennym, kiedy to forsa z Zachodu zaczęła płynąć za pośrednictwem Kościoła, Andrzej Szczypiorski się nawrócił, a nawet podobno ochrzcił, ale znajomi twierdzą, że chrzest mu się nie przyjął. W 1989 roku razwiedka zrobiła go senatorem u Tadeusza Mazowieckiego, a potem poprzez różne swoje agendy futrowała go nagrodami. Naświnił, naświnił i umarł.

Umarł, ale zostawił rozliczne potomstwo duchowych bastardów, zdegenerowanych w postaci półinteligentów. Półinteligent jest na poły durniem, ale na poły – inteligentem, to znaczy człowiekiem o rozwiniętej umiejętności autoanalizy. Taka umiejętność u inteligentów jest rozwinięta w pełni, pozwalając im na tworzenie rzucających na kolana dzieł, natomiast u półinteligentów tylko na tyle, by zdawali sobie sprawę ze swych umysłowych ograniczeń. „Panie Boże, dałeś mi talent, ale mały”.

Dzięki temu jednak spostrzegawczy półinteligent wie, że jest półinteligentem, co zresztą jest dlań przyczyną nieustającej udręki, przybierającej przede wszystkim postać lęku przed ujawnieniem tej przypadłości. Najlepszym remedium na tę obawę byłoby pokazanie jakichś wybitnych osiągnięć, ale tych właśnie półinteligent, na skutek swoich umysłowych ograniczeń nie ma i mieć nie może. W tej sytuacji próbuje swoją osobę eksponować na jakimś bardzo czarnym tle w nadziei, że przez ten kontrast trochę wyszlachetnieje i wydostojnieje.

W tym celu twórczość półinteligenta ogranicza się do wydrwiwania wszystkiego po kolei, tzn. nie – oczywiście nie wszystkiego, tylko własnego narodu, jego obyczajów i religii. Półinteligenci bowiem czujnie omijają tematy zakazane. Na tę produkcję rzucają się marszandowie intelektualnej tandety, obsypując ich złotem, a nadymaniem stwarzając namiastkę sławy i chwały.

W ten sposób tworzy się Salon, specyficzne środowisko, rodzaj chowu wsobnego, które – chociaż okadza się nawzajem własnym gazem – jednak co i rusz musi na swój sposób utwierdzać się w poczuciu własnej wartości, obrzygując i obsrywając najbliższe otoczenie, tzn. własny naród i kraj.

Ostatnio „Dziennik” zadał różnym ludziom niezbyt mądre i pretensjonalne pytanie: „Czy Polska jest sexy?” Chodzi o to, ze mnóstwo ludzi z Polski wyjeżdża, więc pewnie jej nie kocha. Niby jasne, ale takie sformułowanie więcej wyjaśnia, niż mówi, bo dowodzi, iż pytający traktuje miłość w bardzo wąskim znaczeniu, jako tzw. przerżnięcie.

Gdyby było inaczej, gazeta nie sformułowałaby swego pytania w ten sposób tym bardziej, że przecież redaktorzy chyba pamiętają, iż jeszcze trzy lata temu możliwość wyjazdu na saksy w charakterze parobków była nasilniejszym argumentem za Anschlußem? Normalny człowiek, próbując odmalować uczucia wobec własnej matki, nie koncentrowałby się na domysłach, jakież to erotyczne atrakcje może skrywać w swoich majtkach, tylko przedmiot swoich refleksji ulokowałby nieco wyżej.

Czyżby pytającym obce były uczucia wyższe wobec ojczyzny do tego stopnia, że nawet kota nie mogą już pogłaskać z powodu natręctwa szukania pcheł? Kojarzenie wszystkiego z seksem z jednej strony sprawia wrażenie jakiegoś priapizmu, a z drugiej – intelektualnej bezradności. Priapizm impotencki? A to ci dopiero cocktail!

Na pytanie odpowiedział Wojciech Kuczok, autor powieści samokrytycznie zatytułowanej „Gnój”, że Polska, to „chamowaty awanturnik”. Z kolei Stefanowi Chwinowi nie podobają się przechodnie: „naród kurtkowców, szalikowców, bereciarek, dresowaty lud z lumpeksów, który siebie samego nie cierpi, bo wie, że jest pogardzany”. Jestem pewien, że Chwin paraduje po Gdańsku w todze, a bąki puszcza „Chanelem nr 5”, ale gdzie, tzn. u kogo właściwie kupuje bułki i kiełbasę, że nie brzydzi się ich spożywać?

To ciekawe, bo Andrzej Stasiuk, powołując się na anonimowych rozmówców utrzymuje, że uciekają, bo „tu nie ma nic”. Jakże „nic”? To nie zauważyli ani Kuczoka, ani Chwina, ani Agaty Bielik-Robson, ani nawet Manueli Gretkowskiej? A to ci dopiero historia, a to siurpryza! Nie ma „nic”, a przecież Kuczok i Stasiuk, to laureaci nagrody Nike, do której nominowana była też Gretkowska, a którą w swoim czasie przyznawał m.in. Chwin!

No a Michnik, a „drogi Bronisław”? To ma być „nic”?! Jak można tak się dekonspirować?! Czy Kuczokowi „gnój” nie uderzył aby do głowy?! Szczypiorszczyznę owszem, można praktykować, ale z uwzględnieniem proporcji, bez kąsania ręki dającej chleb. Czy Kuczok ze Stasiukiem aby nie przesadzili?


Stanisław Michalkiewicz
Felieton  ·  tygodnik „Nasza Polska”  ·  28 listopada 2006  |  www.michalkiewicz.pl

Skip to content