Aktualizacja strony została wstrzymana

Arogancki szowinizm – Stanisław Michalkiewicz

Ledwo tylko przy Placu na Rozdrożu w Warszawie stanął pomnik Romana Dmowskiego, zaraz został oprotestowany przez różne osobistości, m.in. przez panią dr Alinę Całą i Marka Edelmana. Pani dr Cała jest pracownikiem naukowym Żydowskiego Instytutu Historycznego, gdzie specjalizuje się w „socjologii stosowanej etnicznej”, cokolwiek by to miało znaczyć, no a pan dr Edelman jest, jak wiadomo, bohaterem i w ogóle.

Ich protest przeciwko pomnikowi Romana Dmowskiego uzasadniony był tym, że Dmowski był nacjonalistą i – jakże by inaczej – antysemitą. Czyżby uważali, że na przywilej posiadania pomnika w Warszawie zasługują tylko internacjonaliści i filosemici? Nie wiem, jak „socjologia stosowana etniczna” definiuje internacjonalizm, ale pewne światło rzuca na ten problem znana anegdotka o Czechosłowaku. Czech nazywa się, dajmy na to, Kohout. Słowak z kolei – Jablonsky. A jak nazywa się Czechosłowak? Najprędzej będzie nazywał się Cymerman.

Jeśli tak, to internacjonalistów na pomniki na pewno nam nie zabraknie, chociaż być może dzisiaj nie ma ich aż tak wielu, jak, dajmy na to, w czasach stalinowskich. Wtedy w samym tylko Ministerstwie Bezpieczeństwa Publicznego internacjonaliści mieli wyraźną nadreprezentację, podobnie zresztą, jak i w innych organach, powiedzmy, „siłowych”.

Właśnie obejrzałem w TV „Puls” program o sądowym morderstwie na generale Emilu Fieldorfie „Nilu”, w którym maczała palce m.in. pani prokurator Graff. Czy to jest jakaś rodzina pani dr Agnieszki Graff, tresującej tubylcze kobiety do internacjonalistycznego feminizmu, czy tylko przypadkowa zbieżność nazwisk, bez dziedziczenia poczucia misji?

Czy jednak sprzeciw wobec Romana Dmowskiego jest w przypadku pani dr Całej tak do końca szczery? Przecież jest ona pracownikiem naukowym Żydowskiego Instytutu Historycznego, a więc instytucji ufundowanej na podstawie narodowej, a może nawet nacjonalistycznej. W końcu Instytut ten prowadzi studia nad historią z żydowskiego punktu widzenia, co dla nacjonalistów jest, zdaje się, typowe. Bo, powiedzmy sobie szczerze, Roman Dmowski nie robił nic innego, tylko analizował sytuację polityczną z punktu widzenia polskiego, tak samo, jak pani dr Cała, czy pan dr Edelman – z żydowskiego. Jakaż więc między nimi różnica?

Wygląda na to, że tylko taka, że Dmowski – z polskiego, a oni – z żydowskiego. No dobrze, ale dlaczego właściwie pani Całej wolno, a Dmowskiemu – już nie? Czyżby polski punkt widzenia został już w Polsce zabroniony? Nic o tym nie wiemy, przeciwnie – z okazji niedawnej rocznicy odzyskania Niepodległości byliśmy przez wszystkich gorąco zachęcani do kultywowania patriotyzmu, który objawia się m.in. w ocenianiu sytuacji pod kątem polskiego interesu narodowego i państwowego.

W tej sytuacji można odnieść wrażenie, jakby protest pani dr Całej i pana Edelmana stanowił próbę narzucenia nam żydowskiego punktu widzenia jako obiektywnego. No dobrze, ale dlaczego właściwie mielibyśmy przyjmować żydowski punkt widzenia? Czy taka próba nie jest aby ze strony pani Całej i pana Edelmana objawem aroganckiego szowinizmu?

Roman Dmowski rzeczywiście wypowiadał się wobec Żydów krytycznie i być może nie protestowałby, gdyby nazwali go oni antysemitą. Warto jednak przypomnieć, że kiedy Roman Dmowski zabiegał w Paryżu o polskie interesy państwowe, musiał stawić czoła wpływowemu kierownictwu żydowskiej diaspory. „W chwili zakończenia wojny światowej wpływowi na terenie międzynarodowym Żydzi zapewniali bez ceremonii, że nie dopuszczą do tego, ażeby Polska była państwem narodowym i miała istotnie narodowe rządy” – wspomina Dmowski.

Krótko mówiąc, wystąpiła kolizja między polskim, a żydowskim interesem politycznym w Europie Środkowej i Roman Dmowski stanął na gruncie interesu polskiego. Taki to ci był jego „antysemityzm”. I chociaż od jego śmierci minęło już 67 lat, najwyraźniej ani pani dr Cała, ani pan dr Edelman, ani tzw. „pożyteczni idioci” spośród tubylców, nie mogą mu tego darować. Co „stosowana socjologia etniczna” mówi o takiej zapamiętałej mściwości?

W kilka dni po wspomnianym proteście, jacyś zakapturzeni „nieznani sprawcy” oblali pomnik Dmowskiego farbą, namalowali na cokole swastyki, a na chodniku obok poumieszczali napisy odbite z szablonów. Pracowali metodycznie i spokojnie, nie bojąc się spłoszenia przez policję, która wprawdzie została zawiadomiona, ale pewnie nigdy nie ośmieli się ich zidentyfikować, nie mówiąc już o złapaniu, chociaż sprawcę napadu na rabina Schuldricha schwytała niemal natychmiast.

Żebyśmy jednak z tego powodu nie popadli w nadmierne rozgoryczenie, w „Gazecie Wyborczej” red. Seweryn Blumsztajn skrytykował dewastację pomnika uznając widocznie, że ludności tubylczej też należą się jakieś względy. Co tu ukrywać; ludzki pan!


Stanisław Michalkiewicz

Felieton  ·  tygodnik „Nasza Polska”  ·  21 listopada 2006  |  www.michalkiewicz.pl

 

Skip to content