Aktualizacja strony została wstrzymana

Honorarium za kuplerstwo

Cha, cha, hi, hi, hejże, hola! Ale się narobiło! „Kiedy Padyszachowi wiozą zboże, kapitan nie troszczy się, jakie wygody maja myszy na statku”. Toteż kiedy w ramach jakichści przepychanek w waszyngtońskiej kamaryli „Washington Post” poinformował, iż soldateska okupująca nasz nieszczęśliwy kraj zażądała i dostała 15 milionów dolarów w gotówce – na razie jeszcze nie wiadomo, czy za usługi torturanckie w Kiejkutach, czy tylko za dostarczenie dziupli i stanie na tzw. „świecy” – zaraz wyszły na jaw zamysły serc wielu. Oto idący w zaparte Aleksander Kwaśniewski – to prawdziwe nieszczęście Rzeczypospolitej – teraz będzie musiał oskarżyć Amerykanów o kłamstwo – ale czy oni wzorem funkcjonariuszy poprzebieranych za dziennikarzy niezależnych mediów głównego nurtu podkulą pod siebie ogony, czy też ściągną Aleksandrowi Kwaśniewskiemu kalesony na oczach całej Europy – to się wkrótce okaże – chyba, że Aleksander Kwaśniewski zamilczy roztropnie i w mysiej dziurze będzie oczekiwał rozwoju wypadków, to znaczy – jakiegoś kompromisu między tajniakami, którzy wtedy przestana się wzajemnie podsrywać. W przeciwnym razie – „trup baronowo, grób baronowo, plajta, klapa, kryzys krach” – zwłaszcza gdyby się okazało, że część tej gotówki w zagadkowy sposób poprzylepiała się do rąk własnych.

Bo przede wszystkim warto byłoby wyjaśnić, czy te 15 milionów dolarów otrzymała Rzeczpospolita, czy też soldateska podzieliła się forsą po bratersku. Źądanie wypłaty w gotówce sprzyja podejrzeniom, że Rzeczpospolita tej forsy nawet nie powąchała, co z kolei rzuca światło na pewną tradycję opisaną jeszcze przez Tadeusza Boya-Źeleńskiego: „W Warszawie zbytek, szampańskie kolacje, płyną rubelki, skąd? – gdzie? – ani wiesz!” Leszek Miller z kolei kreuje się teraz na obrońcę naszego nieszczęśliwego kraju przed „terroryzmem”, ale ja jego udział w kiejkutowej aferze kładłbym raczej na karb przyzwyczajenia, które, jak wiadomo, jest drugą naturą. Kto raz był królem, ten zawsze zachowa majestat – a przecież za komuny nie było takiej rzeczy, której „partyjniacy” („Dla nas, partyjniaków, prawdziwą ojczyzną jest Związek Radziecki” – deklarował Mieczysław Moczar, vel Mikołaj Tichonowicz Diomko) nie zrobiliby dla Związku Radzieckiego. I nic się pod tym względem nie zmieniło, z wyjątkiem tego, że Związek Radziecki zmienił położenie, bo po ewakuacji sowieckiego imperium z Europy Środkowej nastąpiło odwrócenie sojuszy.

Więc, jak powiadam, w pierwszej kolejności należałoby wyjaśnić, czy te 15 milionów dolarów trafiło do Rzeczypospolitej, czy też soldateska porozdzielała je sobie po uważaniu. Ale kto to wyjaśni, kiedy się wyjaśniło, że parlamentarna komisja, co to niby „nadzoruje” bezpieczniackie watahy, tą sprawą zajmować się nie będzie? To zresztą było do przewidzenia; niechby któryś tylko spróbował, to zaraz wszystkie watahy, działając wspólnie i w porozumieniu ponad podziałami nie tylko przypomniałyby naszym Umiłowanym Przywódcom, skąd wyrastają im nogi, ale kto wie, czy by im tych nóg nie powyrywały. W takiej sytuacji rozsądek przeważa i pani Elżbieta Radziszewska, którą bezpieczniacy dla większego urągowiska wystrugali sobie z banana na przewodniczącą tej całej komisji, prędzej splamiłaby własne majtki, niż odważyła zająć się wyjaśnianiem takiej sprawy.

Ale nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło, bo dzięki temu nawet mało spostrzegawczy obserwator może się przekonać, że konstytucyjne struktury III Rzeczypospolitej, ci wszyscy prezydenci, Umiłowani przywódcy i całe stado dygnitarzy drobniejszego płazu, to tylko taka dekoracja, za którą soldateska od 1980 roku nieprzerwanie okupuje nasz nieszczęśliwy kraj. Jeszcze raz się okazało, że w sprawach naprawdę ważnych, jak na przykład suwerenność państwowa nie ma żadnych różnic stanowisk, chociaż oczywiście jeśli taka, dajmy na to, Platforma Obywatelska, czy SLD uchyla się od wyjaśnienia kiejkutowskiej afery, to wiadomo, że czynią to z właściwej sobie predylekcji do zdrady i zaprzaństwa, podczas gdy PiS odmawia „rozdrapywania” – jak to określił pan rzecznik Hoffman – tej afery w ramach płomiennej obrony interesu narodowego.

Ano, nie da się ukryć, że interes narodowy najlepiej wyraża soldateska; co dobre dla niej, to dobre i dla Polski. Od dawna twierdziłem, że w naszym nieszczęśliwym kraju nie można uchodzić za skutecznego polityka nie będąc niczyim agentem – a tu się okazuje, ze nie będąc niczyim agentem nie można uchodzić nawet za polityka „poważnego”. Pewnie dlatego żaden z „poważnych” polityków nie wypuszcza wody z ust w sprawie sesji izraelskiego Knesetu w Polsce. Być może zresztą jacyś – jak nazywa ich Kataw Zar – „tajkunowie” – też pozalepiali im paszcze złotymi plastrami? W końcu już starożytni Rzymianie zauważyli, że nie ma takiej bramy, której nie przeszedłby osioł obładowany złotem. Zresztą – o czym my tu mówimy, skoro właśnie Umiłowani pod dyktando soldateski uchwalili ustawę o „bratniej pomocy”, na podstawie której obce formacje zbrojne będą mogły nas pacyfikować – a torturować to już nie? A któż im zabroni? Może rzecznik praw obywatelskich, albo jeszcze lepiej – rzecznik praw dziecka?

Więc z jednej strony widzimy serdeczne porozumienie ponad podziałami, ale z drugiej strony, ponieważ zbliżają się wybory, to znaczy – konkurs o synekury w Parlamencie Europejskim, to trzeba się jakoś różnić i to nawet zdecydowanie. Toteż kiedy jakimś biednym dzieciom zmarło się we Włocławku na skutek nonszalancji lekarzy, Umiłowani Przywódcy skwapliwie rzucili się na ministra Bartosza Arłukowicza, żeby go „odwołać”. Pan minister Arłukowicz, jak pamiętamy, został wynagrodzony synekurą za zdradę Leszka Millera, podobnie jak pan Radosław Sikorski – za zdradę Jarosława Kaczyńskiego, chociaż każdy wie, że i jeden i drugi nadawał się na ministra tak samo, jak pani Anna Kalata – ale przecież zarówno wnioskodawcy, jak i poplecznicy ministra Arłukowicza doskonale wiedzieli, że panu ministrowi nic się od tego nie stanie, że to tylko markowanie politycznej walki na śmierć i życie dla dobra naszej umiłowanej Ojczyzny.

Źeby tedy wszystko wyglądało prawdopodobnie, pan prezes Kaczyński zwyzywał rząd od łajdaków i „złodziei”, podczas gdy premier Tusk wytknął mu „ignorancję”. I jedno i drugie to święta prawda, ale warto zwrócić uwagę, że chociaż od wiekopomnej reformy ochrony zdrowia przeprowadzonej przez charyzmatycznego premiera Buzka i jej korekty dokonanej przez przebiegłego premiera Millera minęło sporo lat, podczas których zmieniło się parę rządów, to przecież żerowisko w postaci „Kas Chorych”, podmienionych później przez Narodowy Fundusz Zdrowia pozostało nietknięte. Po staremu „pieniądze idą za pacjentem” w takiej odległości, że nie tylko wzrokowy, ale w ogóle wszelki kontakt między nimi a pacjentem został zerwany, dzięki czemu zaplecze polityczne zarówno obozu zdrady i zaprzaństwa, jak i płomiennych obrońców interesu narodowego, naprzemiennie może sobie pyski umoczyć w melasie. Bo miód zarezerwowany jest dla soldateski – co jak widać respektuje nie tylko Nasza Złota Pani z Berlina, nie tylko zimny ruski czekista Putin, co to w maju ubiegłego roku nakazał FSB nawiązanie „współpracy” ze Służbą Kontrwywiadu Wojskowego, której szef został wkrótce wyeliminowany tzw. „chwytem za nosek”, ale również i Amerykanie, przynajmniej ci, co dla soldateski zapakowali w kartony 15 milionów dolarów, jako – excusez le mot – honorarium za kuplerstwo i stanie na świecy.

Stanisław Michalkiewicz

Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Najwyższy Czas!”.

Felieton    tygodnik „Najwyższy Czas!”    31 stycznia 2014

Za: michalkiewicz.pl | http://www.michalkiewicz.pl/tekst.php?tekst=3015

Skip to content