Aktualizacja strony została wstrzymana

Czerwona lampka Batera

W. Bater, jak twierdzi w rozmowie z T. Torańską, wchodzi na Cmentarz Katyński o godz. „mniej więcej” 8.15 (pol. czasu, jak można sądzić), ale już wtedy zabezpiecza się na wypadek szybkiej ewakuacji (s. 88): Przy głównym dzwonie katyńskim były ustawione krzesełka dla VIP-ów i zaproszonych gości, a w ostatnim rzędzie dla prasy. Zostawiliśmy tam nasze rzeczy, żeby w razie czego, gdyby się coś zaczęło dziać, można było zrobić jakieś szybkie ruchy. Zawsze tak postępuję. [TT: A co się miało dziać?] Nie wiem, gdyby prezydent nie dojechał, gdyby się bardzo spóźniał, gdybyśmy zmarzli albo gdyby trzeba było szukać toalety.

Policzmy jakieś 5-10 minut na to wejście i rozłożenie klamotów, choć mogło trwać to dłużej. Mamy już godz. 8.25. Bater opowiada: Wszyscy wychodzili z siebie, nagrywaliśmy wywiady z zaproszonymi gośćmi, weteranami, ludźmi z otoczenia pana Jarosława Kaczyńskiego. Byle mieć coś więcej niż zwyczajna, nudna, oficjalna ceremonia. Nawet zakładając, iż wywiady zajęłyby (każdy po 2 minuty), no to licząc, że Bater porozmawiałby do kamery z 5 osobami (w rzeczywistości nagrań mogło być więcej – nie zostały one jednak chyba zaprezentowane 10 Kwietnia ani później, mimo przeróżnych ku temu okazji), to przecież te osoby należałoby znaleźć, chwilę z nimi ustalić, o czym będzie mowa, potem sprawdzić, jak się materiał zarejestrował itd. Można więc spokojnie odliczyć na to kolejne 20 minut (a i to pewnie w dużym zaokrągleniu). Mielibyśmy 8.45 (s. 88-89). Wtedy zaś Bater, znowu wiedziony jakimś zapobiegawczym instynktem, spaceruje w kierunku wyjścia z Cmentarza. By napić się herbaty.

Zrobiło się chłodno. Przy wejściu na cmentarz stały duże niebieskie parasole, chyba z TVP, która była głównym fundatorem całej uroczystości, sądząc po tym, ile przysłała samochodów transmisyjnych. Polscy harcerze rozstawili kuchnię polową i podawali herbatę i kawę. Ustawiliśmy się grzecznie w kolejce, ale zostałem rozpoznany przez weteranów, którzy chcieli nas przepuszczać (…). Zebrało się na deszcz, zbliżamy się do herbaty, co by się rozgrzać. Weterani prognozowali, że będzie padać. I wtedy zadzwonił mój telefon komórkowy. Dariusz Górczyński z kancelarii MSZ, wcześniej pracował w ambasadzie w Moskwie. Młody chłopak, w moim wieku. Łysiejący w okularkach. Doskonale znał Moskwę i ma kontakty jak nikt inny, świetne. Czekał na prezydenta w tej okrojonej bardzo delegacyjce na lotnisku Siewiernyj w Smoleńsku. Był tam jeszcze ambasador Jerzy Bahr, konsul Michał Greczyło, ktoś z Kancelarii Prezydenta, attaché wojskowy z Moskwy, generalnie była to delegacja ambasady moskiewskiej. Siewiernyj jest 20, 25 kilometrów od Cmentarza Katyńskiego. Darek Górczyński zadzwonił o 8.49, sprawdziłem billing [por. też http://freeyourmind.salon24.pl/380030,medytacje-smolenskie-6-godzina-batera – przyp. F.Y.M.].

 Głos miał roztrzęsiony. – Wiktor, jeżeli czekasz na prezydenta, to prezydent nie przyleci. – Darek, co ty mówisz? – Nie przyleci. Samolot miał awarię, była katastrofa. – Co ty mi tutaj pieprzysz? (Cytuję, inaczej się nie mówi w takich sytuacjach.) – Więcej nie mogę ci powiedzieć, będziemy próbowali się tam dostać, bo z miejsca, gdzie stoimy, nic nie widzę, jest mgła, idziemy tam w tej chwili z ambasadorem i konsulem, i jakimiś ludźmi z FSB. Jeżeli będę mógł, zadzwonię, ty do mnie nie dzwoń.

Górczyński zatem zawiadamia Batera najwyraźniej jeszcze z płyty lotniska. Z miejsca, gdzie stoimy, nic nie widzę, jest mgła – ma relacjonować dziennikarzowi – ale nie przeszkadza to Górczyńskiemu w stwierdzeniu, iż samolot miał awarię, była katastrofa. Bater wspomina dalej (s. 89):

Najpierw oczywiście zadzwonił do Sikorskiego [kłóci się to, rzecz jasna, z relacją Sikorskiego, por. http://freeyourmind.salon24.pl/553625,panowie-z-msz-i-ich-wersje – przyp. F.Y.M.]. Ja byłem drugi albo trzeci. Później tłumaczył mi, dlaczego zadzwonił do mnie, a nie na przykład do Piotra Kraśki: bo znamy się dziesięć lat, bo lubimy się jako przyjaciele, a poza tym po prostu wie, że jak mi coś sprzeda, to go nie spalę i nie skompromituję, i nie będzie się trzeba wstydzić.

I teraz, przy lekturze poniższych fragmentów, prześledźmy uważnie, co się będzie działo (oczywiście biorąc poprawkę na to, że to wybór wspomnień dokonany przez Batera – jednego z głównych świadków, jeśli chodzi o wydarzenia z 10-04) (s. 89-90):

Przez gardło nie przeszła mi ta herbata. Natychmiast zacząłem myśleć, gdzie to sprawdzić. Nie mogłem opierać się tylko na Darku Górczyńskim. Bo to różnie mogło być, no nie wiem, samolot nie przyleciał, bo była mgła, może pokołował i poleciał dalej. [Tak sobie myśli Bater, choć usłyszał chwilę temu, iż doszło do awarii i katastrofy. Nie wiadomo jednak, w jakim miejscu się dokładnie znajduje – a raczej nie przy harcerzach z herbatą – przyp. F.Y.M.] Szybkie myślenie. Co robić? Stojąca obok Lidia z Reutersa była świadkiem rozmowy, podzieliłem się z nią informacją od Darka. Sprytnie to wykorzystała, sprzedając ją zaraz do Londynu jako „swój exclusive na wyłączność”, za który potem dostała… nagrodę w Nowym Jorku.

W książce M. Krzymowskiego i M. Dzierżanowskiego (Smoleńsk. Zapis śmierci, s. 34) podane jest, że: O 9.11 informację puścił Reuters. Brzmiała krótko: „Polish president Lech Kaczynski’s plane crashes on approach to Russian airport” – co by świadczyło, iż Baterowi znowu czas się nieco skrócił. Tak będzie i z następnymi wypadkami:

Więc Lidia na to, że pogada z BOR-owcami, którzy przygotowywali ochronę tej wizyty, a z którymi poprzedniego wieczoru aktywnie się „integrowała” [o tym, że miała być jakaś popijawa w Smoleńsku 9 kwietnia 2010 wspominać miał z kolei w książce L. Misiaka i G. Wierzchołowskiego Musieli zginąć (s. 53), anonimowy informator związany ze służbami (tu z BOR-em): Poprzedniego dnia w hotelu ostro popili z Rosjanami. Cały BOR o tym mówił zaraz po tragedii, podobnie jak o autach dla prezydentów – że kolumny samochodowej dla głowy państwa nie podstawiono  – przyp. F.Y.M.]. Ich samochód, tak van z kogutem na dachu, stał przy cmentarzu, więc o 8.49 jeszcze nie było żadnego red alertu, nikt nic nie wiedział, żadnej paniki, pełny spokój. – OK, Lidio – mówię – to ty postaraj się to sprawdzić u „swoich” BOR-owców, a ja w tym czasie pobiegnę po nasze plecaki.

Zostawiamy w cholerę te telewizyjne parasolki, zabieram operatora i lecimy do samochodu. Po pierwszych weryfikacjach podejmiemy decyzję – jedziemy na lotnisko czy zostajemy, tłumaczę mu w biegu. Było ryzyko, że to jakaś kaczka, że Darek czegoś nie zrozumiał. Mogło się skończyć tak, że wyjedziemy z Katynia i rozminiemy się z kolumną prezydencką, i nie będziemy mieli ani Katynia, ani przylotu prezydenta.

Robi się więc bardzo intrygująco. Co nam bowiem opowiada Bater? Dowiedział się od kogoś będącego na lotnisku o awarii i katastrofie, leci do samochodu, ale jednocześnie stwierdza, iż było ryzyko, że to jakaś kaczka, a więc, że do żadnej awarii i katastrofy nie doszło, a nawet po drodze… miną się z kolumną prezydencką. Nie będziemy mieć ani Katynia, ani przylotu prezydenta – relacjonuje, choć przecież trudno byłoby oczekiwać, że się nakręci przylot prezydenta, jeśli doszło do awarii i katastrofy, czyż nie? I teraz jeszcze większa ciekawostka (s. 90-91):

Lecę z tymi plecakami do wyjścia, nikomu nic nie mówię [w jaki więc sposób chciał Bater dokonać weryfikacji otrzymanej wiadomości? – przyp. F.Y.M.], żeby nie siać paniki, ale mój gwałtowny ruch zwrócił uwagę Basi Włodarczyk z TVP. Spojrzała na mnie z góry i rzuciła (operator Krzysztof Łapacz był świadkiem): – Nie macie co tak, chłopaki pędzić, spoko, luz, nic się nie stało.

I nonszalanckim krokiem skierowała się do miejsca, gdzie miały się odbywać centralne uroczystości. To mnie troszeczkę zastanowiło, włączyła mi się czerwona lampka i pomyślałem, że może ktoś mnie wsadza na grubą minę – zrozumiałem bowiem, że i Basia dostała już jakąś informację, a jako osoba rzetelna i do bólu pedantyczna w pracy inaczej by się zachowywała, gdyby coś się działo.

Zauważmy, że Bater nie rozmawia z Włodarczyk (a przynajmniej nic o tym nie wspomina) na temat tego, co on wie i co ona wie.

Oczywiście zaraz po telefonie Darka Górczyńskiego, o 8.51 (tak mam w billingu), zadzwoniłem do swojego naczelnego Radka Kietlińskiego z Polsat News. Radek zadał mi tylko jedno pytanie: – Ufasz mu? To puszczamy. Dlatego byliśmy pierwszą polską stacją, która puściła tę informację. Piętnaście czy dziewiętnaście minut przed innymi. To była decyzja Kietlińskiego.

Ale ja mimo wszystko chciałem to potwierdzić.

Mimo wszystko Bater chciał potwierdzić, lecz nie próbował się dowiedzieć, co Włodarczyk (i TVP) ma potwierdzone. Szuka zresztą potwierdzenia… w Katyniu, a nie np. u innych osób w Smoleńsku lub dzwoniąc do kogoś na pokładzie „samolotu, który miał awarię” (s. 91):

Była tam konsul Longina Putka, która zajmowała się Polonią i przygotowywała od strony polonijnej tę imprezę. Podchodzę do niej i pytam: – Słyszałaś już? – O czym? – Spieprzył się rejs numer jeden! A ona: – Co ty chrzanisz?!

Tymczasem Putka tak u Torańskiej wspomina (s. 71): Zadzwonił Wiktor Bater z Polsatu. Byłam na cmentarzu. Powiedział: – Samolot prezydencki się rozbił. – A co za głupie żarty! – krzyknęłam. Zauważył mnie, też był na cmentarzu. Podszedł, stałam niedaleko. – To nie są żarty – rzekł – zadzwonili do mnie z lotniska, jadę. Pobiegł do samochodu.

Bater kontynuuje (s. 91): Czyli Longina Putka nie wie nic. Ale widzę, że zatrzęsła się, coś musiała podejrzewać, może coś zauważyła, w każdym razie coś jej po głowie chodziło. Mówi do mnie: – Dzwoń do Staszka. To jest radca ambasady. – Ale ja nie mam telefonu. – Dam ci. Dzwonię więc do Staszka. A on, roztrzęsiony: – Bater, kurwa, nie zawracaj mi dupy, cześć! Rozłączył się. I to była TA informacja. Radca Staszek normalnie nigdy by sobie nie pozwolił na taki tekst. Lidia tymczasem podeszła do jednego z BOR-owców, pogadała z nim, a on na to: – Nic nie wiem, zaraz sprawdzę [to też ciekawe, skoro samolot miał oficjalnie wylądować o 8.30 – przyp. F.Y.M.] Chwilę później biegł, nie zwracając na nią uwagi. Złapała go jeszcze, gdy się ładował do tej ich furgonetki, odepchnął ją lekko, ale zdecydowanie. – Lidka, nie możesz z nami jechać. I pokazał kciukiem w dół. Nie mieliśmy już wątpliwości – była katastrofa, w każdym razie stało się coś bardzo złego. Rzuciłem więc Lidii i swojemu operatorowi Łapaczowi: – Dzieciaki, lecimy na Siewiernyj, rwiemy opony i cokolwiek by się działo, wyjeżdżamy.    

Ciekawe, swoją drogą, czy Kelly widziała J. Sasina i A. Kwiatkowskiego przy furgonie BOR-u.

Free Your Mind

Za: Free Your Mind (10 gru 2013) | http://centralaantykomunizmu.blogspot.com/2013/12/czerwona-lampka-batera.html

Skip to content