Wprawdzie okupowany przez soldateskę nasz nieszczęśliwy kraj nieubłaganie osuwa się po równi pochyłej w kierunku całkowitej utraty niepodległości i politycznej suwerenności, ale czyż nie jest to odpowiedni moment na zastanowienie się nad tym, jaki ustrój polityczny jest najlepszy?
W dodatku pojawił się sprzyjający moment, kiedy to soldateska dała premieru Tusku do zrozumienia, że musi coś zmienić, by wszystko zostało po staremu, i przeprowadza mu tzw. rekonstrukcję rządu, zamieniając siekierki na kijek. Skoro tak, to znaczy, że wszystko jest pod kontrolą, i to podwójną, a w tej sytuacji chyba jasne, że rekonstrukcja rządu nie ma większego, a prawdę mówiąc – żadnego, znaczenia.
Oczywiście żadnego znaczenia dla Polski, bo dla rekonstruowanych – jak najbardziej. Jedni zaczną zakładać stare rodziny, przyjaciołom dawać koncesje na hurtownie spirytusu, a przyjaciółkom kupować garsoniery i brylanty, które – jak wiadomo – są prawdziwymi przyjaciółmi kobiet, podczas gdy inni będą się zastanawiać, gdzie by tu bezpiecznie schować zdobycze ludu pracującego. Ale cóż to wszystko może obchodzić NAS? Ani nie dadzą nam koncesji na hurtownie spirytusu, ani nie podzielą się z nami zdobyczami. Więcej tedy pożytku, niż z ekscytowania się rekonstrukcją rządu premiera Tuska, możemy odnieść z refleksji nad politycznym ustrojem.
Warto tedy zwrócić uwagę, że nie minęło jeszcze 100 lat, jak zamiast monarchii powszechnie wprowadzono w Europie ustroje republikańskie. Polegają one na tym, że kolaborująca z finansowymi grandziarzami soldateska i bezpieka za pośrednictwem sprzedajnych inteligentów wmawia mikrocefalom, że są „suwerenami” i w ogóle – ale bezlitośnie okrada ich z bogactwa, które własną pracą wytwarzają.
Wystarczy wspomnieć, że na przestrzeni zaledwie 100 lat podatki w Europie wzrosły o blisko 1000 procent, a dzień wolności podatkowej (moment, w którym obywatel zarobił na wszystkie podatki, jakich żąda od niego państwo), który w najbardziej fiskalnym podówczas państwie świata, Cesarstwie Austro-Węgierskim, dla wiejskiego kowala przypadał na przełomie stycznia i lutego – obecnie w Polsce przypada w pierwszej dekadzie lipca – żeby zrozumieć, że monarchia jest od republiki zdecydowanie tańsza.
Nic dziwnego, skoro co cztery lata, a niekiedy i częściej, rusza na każde państwo stado wygłodniałych szakali, próbujących oszwabić obywateli pod pretekstem „reform” i „socjalu”. Profesor Walter Williams, badający w Ameryce po 30 latach od ich wprowadzenia serię socjalnych programów „Wielkie Społeczeństwo”, odkrył, że zaledwie 28 proc. pieniędzy wydanych na te cele trafiło do biednych, natomiast 72 proc. zostało przechwycone przez administrujące tymi programami aparaty biurokratyczne, które byłyby w ogóle niepotrzebne, gdyby prezydent Johnson tych programów w 1965 roku nie wprowadził. A przez 30 lat wydano na nie tyle, że można by za to wykupić majątek trwały 500 największych przedsiębiorstw amerykańskich i CAŁĄ ZIEMIĘ UPRAWNĄ W USA!
Dlatego też dzisiaj wszystkie republiki – zwłaszcza te „wrażliwe społecznie” – żyją na koszt przyszłych pokoleń – również przyszłych pokoleń Polaków, które za naszym biernym przyzwoleniem pan minister Jacek „Vincent” Rostowski, powiększając dług publiczny, bez ceregieli okrada. Czyż nie lepiej zastanowić się nad tym niż nad konsekwencjami podmianki pani Krystyny Szumilas na panią Joannę Kluzik-Rostkowską, którą znamy jak zły szeląg?
Stanislaw Michalkiewicz