Aktualizacja strony została wstrzymana

Miłosz – poeta zniewolony

Kiedy Czesław Miłosz, poeta i przedstawiciel komunistycznego rządu polskiego na Zachodzie, postanowił w 1951 roku uciec z posady attaché prasowego i schronił się w siedzibie „Kultury” w Paryżu, na emigracji zawrzało. Jeżeli trzeba przypominać tamten spór sprzed sześćdziesięciu lat, to nie ze względu na współpracę Miłosza z władzami od 1946 roku – fakt ten jest znany, podobnie jak powojenna kolaboracja wielu czołowych literatów i publicystów. Ważniejsze są opinie Miłosza o komunizmie wygłaszane po jego ucieczce, ponieważ ich echo pobrzmiewa do dzisiaj w dyskusji o uczestnictwie w zbrodniczym systemie inteligencji, a zwłaszcza twórców.

Próby zrozumienia poglądów Miłosza na temat komunizmu spotykają się zazwyczaj z zarzutem o małostkowość i niezrozumienie „złożoności” sytuacji Polski po Jałcie. A przecież Miłosz nie przeczył nigdy, że został dyplomatą PRL z dobrej woli i już na emigracji wyjaśniał przyczyny, które nim kierowały. W zasadzie akceptował swoją przeszłość i nigdy nie poczuwał się do współudziału w okropieństwach przez tamten system popełnionych.

Jego słynny wiersz „Który skrzywdziłeś człowieka prostego…”, umieszczony na Pomniku Poległych Stoczniowców w 1980 roku, powstał w 1950 roku, kiedy Miłosz jeszcze reprezentował bierutowską Polskę w Waszyngtonie. Niech okoliczność ta świadczy o tym, że wielcy poeci nie zawsze są wielkimi ludźmi, a opis ich czynów nie kłóci się z podziwem dla ich talentu.

Fatalna sprawa Miłosza

Tak zwana sprawa Miłosza przyspieszyła proces krystalizowania się różnic między dwoma największymi ośrodkami kulturalnymi emigracji powojennej, zapoczątkowany w latach czterdziestych i zakończony z początkiem lat pięćdziesiątych. Jerzy Giedroyc, redaktor „Kultury” paryskiej i szef wydawnictwa, był wobec Miłosza krytyczny, uznał jednak, że poeta obdarzony tak wielkim talentem zasługuje na pomoc. Wielkie wrażenie zrobił na nim wydany w 1945 r. w kraju tom wierszy „Ocalenie”. Krąg skupiony wokół niego, przede wszystkim małżeństwo Zofii i Zygmunta Hertzów, malarz i pisarz Józef Czapski, jego siostra Maria Czapska, znakomity eseista Jerzy Stempowski, pisarz polityczny i publicysta Juliusz Mieroszewski – pospołu z Giedroyciem twórca słynnej koncepcji, wedle której suwerenność Ukrainy, Litwy i Białorusi sprzyjałaby sprawie niepodległości Rzeczypospolitej – starali się zachować otwartość na kontakty z Polakami w kraju, także z tymi, którzy brali udział w życiu politycznym i kulturalnym. Decyzji Jerzego Giedroycia o udzieleniu zbiegowi schronienia nie rozumiała emigracja londyńska. Środowisko londyńskich „Wiadomości” Mieczysława Grydzewskiego, gdzie drukowali Kazimierz Wierzyński i Jan Lechoń, a także Sergiusz Piasecki czy Zygmunt Nowakowski, nazywany Rejtanem polskiej emigracji, przeciwne było utrzymywaniu stosunków z literatami w kraju. Z końcem lat 40. w Wielkiej Brytanii mieszkało około 70 tys. Polaków, którym komuniści po 17 września 1939 roku zgotowali poniewierkę po rosyjskich bezkresach i przez łagry, a po wojnie pozbawili ich przyszłości. „Londyńczycy” uważali Miłosza za kolaboranta uczestniczącego w narzucaniu Polsce systemu komunistycznego. Był przecież rok 1951, krajem od sześciu lat rządziła sowiecka agentura – prezydentem był Bolesław Bierut, wojskiem dowodził marszałek ZSRS Konstanty Rokossowski, a towarzysze Minc, Berman, Radkiewicz zaprowadzali naganem i twardą ręką bolszewickie porządki. Uchodźcy w większości do Polski wracać nie mogli lub nie chcieli. Trudno im było zrozumieć, dlaczego Miłosz wyjechał jako przedstawiciel rządu warszawskiego do USA – mógł przecież uciekać na Zachód, kiedy w Europie panował jeszcze powojenny zamęt i trwała wielka wędrówka ludów, jak to uczynił inny znany pisarz Ferdynand Goetel, od 1946 roku mieszkający właśnie w Londynie.

Jeszcze przed oficjalnym ogłoszeniem 15 maja 1951 roku, że Miłosz dostał azyl polityczny we Francji, Sergiusz Piasecki, autor „Kochanka Wielkiej Niedźwiedzicy”, pisarz zdobywający dziś coraz większą popularność w Polsce, napisał o Miłoszu „zdrajca” i „bierutowiec” na łamach londyńskich „Wiadomości” Mieczysława Grydzewskiego, redaktora przedwojennych „Wiadomości Literackich”; sam Grydzewski również protestował przeciwko przyjęciu przez „Kulturę” „byłego komunisty” i wypominał mu „wierną służbę ludowej ojczyźnie przy ekspozyturach sowieckich”; „Dziennik” londyński napisał: „”Kultura” przyjęła zdrajcę”.

Dobrzy faszyści z Paryża

Przez pięć pierwszych miesięcy 1951 roku Miłosz mieszkał w siedzibie „Kultury” paryskiej, gdzie zjawił się przerażony z początkiem stycznia i poprosił, by ktoś poszedł do jego mieszkania służbowego po rzeczy, sam bowiem bał się tam pokazywać. W owym niespokojnym czasie zdarzały się porwania przez NKWD niewygodnych dla Moskwy ludzi, jego obawy były zatem uzasadnione. „Dla Miłosza byliśmy dobrymi faszystami, jak bym to w skrócie powiedział” – tak w swojej autobiografii Giedroyc wspominał pierwsze miesiące spędzone z Miłoszem w Maison-Laffitte. I dalej: „Awantury między Miłoszem a nami, zwłaszcza Zygmuntem i Zosią [Hertzami], były stałe. On negował istnienie łagrów, trochę z przekory, a trochę dlatego, że nie bardzo w to wierzył. Ale faktem jest, że występowały między nami różnice w ocenie Związku Sowieckiego i stalinizmu, do którego on podchodził w sposób bardzo łagodny. Widać to zresztą w jego wystąpieniu sprzed kilku lat w piśmie „Na Głos” w Krakowie, gdzie stwierdził, że marksizm wyprowadził Polskę z zaścianka. Takich konfliktów było sporo. Moje stosunki z Wolną Europą były nie najlepsze, ale on uważał Wolną Europę za instytucję niesłychanie szkodliwą”. Giedroyc nie podzielał entuzjastycznego stosunku Miłosza do Jerzego Andrzejewskiego, zwłaszcza po wydaniu przez niego propagandowej agitki „Partia i twórczość pisarza”.

Redaktor „Kultury” uznał talent Miłosza za dostatecznie dobry powód, by poecie-funkcjonariuszowi udzielić schronienia. Mieszkający w Maisons-Laffitte bliski przyjaciel Giedroycia, Józef Czapski, ciężko doświadczony więzień obozu dla polskich jeńców w Starobielsku, cudem uniknął śmierci w piwnicach charkowskiego NKWD, która stała się udziałem jego kolegów wiosną 1940 roku. Po wybuchu wojny niemiecko-sowieckiej znalazł się w szeregach Armii Polskiej w ZSRS, formowanej przez generała Andersa na podstawie umowy sowiecko-polskiej z lipca 1941 roku. Na polecenie swojego dowódcy zjeździł Rosję w poszukiwaniu zaginionych oficerów z obozów w Starobielsku, Kozielsku i Ostaszkowie. Wysłuchując z ust Miłosza, że łagry to wymysł, zaczął grozić swoją wyprowadzką z Maisons-Laffitte. „Przez te miesiące mieszkania u nas Miłosza zrozumiałem, jak ogromna przepaść powstała między krajem i nie tylko nami, a Zachodem” – zapisał redaktor „Kultury”.

„Upiory hitlerowskie”

Kiedy 15 maja 1951 roku pojawił się w prasie komunikat francuskiego Ministerstwa Spraw Zagranicznych o udzieleniu azylu Miłoszowi, Konstanty Ildefons Gałczyński odpowiedział w kraju „Poematem dla zdrajcy”:

(…) A ty jesteś dezerter.
A ty jesteś zdrajca. (…)
A tyś myślał, że ci będzie lepiej,
a tyś myślał, że lutnia to sklepik,
(…) tak, mój panie, nowojorski kramarz
rozumuje na temat sztuki.
(…) Nie tak, bratku, zrobił Kochanowski:
on też jeździł, ale tutaj trwał –
i wyciągnął swoje gałęzie
aż po flagę czerwoną dni naszych (…).

Antoni Słonimski – na przełomie lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych guru lewicowej opozycji – uderzył w histeryczny ton 4 listopada 1951 roku na łamach „Trybuny Ludu”: „Godzisz w budowę fabryk, uniwersytetów i szpitali, wrogiem jesteś robotników, inteligentów i chłopów. Cieszy cię każde zło, bo to twój żer, bo płatny jesteś, aby je odszukiwać i rozgłaszać. Wrogiem jesteś naszej teraźniejszości, ale co cię przeraża najbardziej, to nasza przyszłość. Wiesz, że wykonanie planu sześcioletniego uczyni z Polski wielki i silny kraj socjalistyczny. Chcesz wojny. Na trupach nowych milionów dzieci, kobiet i mężczyzn opierasz swoje nadzieje. (…) Sprzymierzeńcami twoimi są przywrócone do życia upiory hitlerowskie”.

Szczęście, śmierć i terror

W maju 1951 roku Giedroyc zgodził się wydrukować w „Kulturze” artykuł Miłosza „Nie!”, chociaż sam się z jego treścią nie zgadzał – książę krwi uważał jednak, że atakowany poeta ma prawo przedstawić swoje racje. Tymczasem Miłosz głęboko dotknął ogromną część uchodźców. „Cieszyłem się, iż półfeudalna struktura Polski została złamana, że robotniczo-chłopska młodzież zapełnia uniwersytety, a Polska zmienia się z kraju rolniczego w kraj przemysłowo-rolniczy” – pisał o upadku II Rzeczypospolitej. Zarażony ideologią bolszewicką nie krył niechęci dla zwykłego człowieka z jego prostymi potrzebami, traktował go jak godnego pogardy tępego mieszczucha: „Czy szczęście ludzi, których horyzont myślowy jest ograniczony do kopania swoich ogródków, picia wina w kafejce i uprawiania hobbies, nie jest szczęściem idiotów?” – pytał. I od razu odpowiadał słowami wziętymi żywcem z Lenina: „Nie do takiego szczęścia dąży ludzkość poprzez śmierć i terror. Czy idiota będzie sadzić róże w swoim ogródku, czy rąbać las w karnych brygadach, jest właściwie wszystko jedno. Człowiek nie ma godności, a życie ludzkie nie zasługuje na szacunek, jeżeli w grę wchodzi szczęście ludzkości”. Wśród budzących oburzenie twierdzeń znalazło się i to o sytuacji materialnej pisarzy w bierutowskiej Polsce: „Pisarze w krajach Zachodu nie mogą mieć pojęcia o opiece, jaką zapewniają ich kolegom państwa rządzone według zasad leninizmu-stalinizmu (…). Ich zarobki w porównaniu z zarobkami robotnika czy urzędnika są niebotyczne, a pisarz zwykle ma piękne mieszkanie. Wielcy pisarze przeszłości rzadko byli za ich życia honorowani. Zdychali z głodu, wyganiano ich z republik, wyśmiewano, uważano za wariatów i maniaków”. Zerwanie z reżimem nazwał „samobójstwem”, a wcześniejszą z nim współpracę wyjaśniał swoim „ironicznym stosunkiem” do emigracji: „Na kimś, kto rozumiał dynamikę przemian zachodzących w Polsce, spory kilkuosobowych stronnictw robiły wrażenie bezużytecznej zabawy, a same postacie tych polityków wyglądały na figury z wodewilu. Miałem więc powody, aby trzymać się nowej Polski zmierzającej ku socjalizmowi i tak było do czasu, gdy postanowiono mnie, tak jak i innych podobnych do mnie pisarzy, ochrzcić”.

„Psyche bierutowca”

Tekst Miłosza wywołał istne trzęsienie ziemi. Mieczysław Grydzewski odpowiadał w londyńskich „Wiadomościach”: „Pan Czesław Miłosz, „ceniony polski poeta”, jak o sobie z uroczą skromnością pisze, którego „nazwisko literackie było wymawiane z szacunkiem”, a „kariera literacka zapewniona”, przez sześć lat „lojalnie” służył swojej „ludowej ojczyźnie” (…). Po sześciu latach tej arcylojalnej służby p. Miłosz, przejrzawszy, postanowił popełnić „samobójstwo” i „przeciął związki z polską demokracją ludową”. Pan Miłosz podciął tedy sobie żyły – ironizował Grydzewski – żyły złotodajne, bo przecież zarobki pisarza w Polsce są „niebotyczne””. I zwracał uwagę, że na polityczną emigrację, którą Miłosz wyszydzał, składają się nie tylko „kilkuosobowe stronnictwa”, ale kilkaset tysięcy Polaków, którzy już w roku 1945 nie wrócili do kraju dla tych samych powodów, dla których p. Miłosz zdecydował się nie wrócić dopiero w roku 1951. Wypomniał też Miłoszowi, że gdyby nie ta „ironicznie” traktowana przez niego emigracja, „nie byłoby i świetnej „Kultury”, która wspaniałomyślnie otworzyła mu swoje łamy”.

Grydzewski opublikował w listopadzie 1951 r. tekst Sergiusza Piaseckiego „Były poputczik Miłosz”. „Jeśli „nawrócony” Miłosz ośmiela się pisać w czasopiśmie emigracyjnym „cieszyłem się, iż półfeudalna struktura Polski została złamana”, łatwo domyślić się, w jakim świetle jako dyplomata Bieruta ukazywał obcym swoją ojczyznę” – zauważał. Co się zaś tyczy dochodów pisarzy w komunizmie, Piasecki konstatował: „Miłosz ma rację, tylko nie dodaje, kto i za jakie zasługi ma te „niebotyczne zarobki””. Autor „Kochanka Wielkiej Niedźwiedzicy” wypominał mu również, że „wyliczył, kogo przekładał, lecz skromnie opuścił pozycje najciekawsze, np. przekłady z poezji Chin Ludowych („Twórczość” z września 1950 r.). Na str. 83 zbiór tych ludowych perełek rozpoczyna wiersz Mao Tse-tunga „Śnieg”. Imponujące!”.

Piaseckiego rozsierdziło zdanie Miłosza o Rosjanach: „Kontakt z obywatelami tego kraju jest trudny, wspomnienia, jakie zostawiła armia wyzwalająca, nadmiernie skłonna do grabieży, złodziejstw i gwałtów – niemiłe”. „Tylko „niemiłe””? – pytał oburzony. „A armia, naturalnie, „wyzwalająca”. Grabież zaś, złodziejstwa i gwałty (wyzwolicieli) tylko dlatego są Miłoszowi niemiłe, że nadmierne. Co innego, jeśliby robili to umiarkowanie, według planu leninowsko-stalinowskiego. Gdyby dziś, na przykład, zgwałcili Putramenta, jutro Jędrychowskiego, potem Broniewskiego, później Gałczyńskiego, następnie Miłosza, może by to nawet było miłe…”.

„Całą potworność psyche tego bierutowca” ujawnia – zdaniem Piaseckiego – wspomniany wyżej fragment wypowiedzi Miłosza o szczęściu ludzkości „”poprzez śmierć i terror”. Czyż nie jest to filozofia zimnych gadów, takich jak Dzierżyński? Dla nich cichy kąt skromnego człowieka i jego spokój są nienawistne. Im jest właściwie „wszystko jedno”, czy zwykły człowiek stworzy sobie cichą przystań życiową, czy gnije w łagrze”.

Ameryka ukradła dzieci

Piasecki przypomniał kompromitującą Miłosza aferę opisaną przez „Dziennik Polski” i „Dziennik Źołnierza” w maju 1947 roku. W waszyngtońskiej korespondencji przedwojenny dziennikarz Władysław Besterman, podpisany pseudonimem „Vigil”, zrelacjonował sprawę polskich sierot z Indii oraz bezdomnych dzieci polskich z obozu Santa Rosa w Meksyku, które Polonia sprowadziła do Stanów i roztoczyła nad nimi opiekę. Inicjatorem tego przedsięwzięcia był kongresman Jan Lesiński, przewodniczący kongresowej komisji imigracji i naturalizacji. „Wszystkie te dzieci przeszły piekło zsyłki sowieckiej i ogromna większość z nich postradała rodziców na obszarach Peczory, poprzez Kołymę do Kazachstanu” – pisał Besterman. „Obecnie dzieci są w szkołach, pod znakomitą opieką, wiele z nich adoptowały rodziny amerykańskie”. Tymczasem warszawska placówka w Waszyngtonie postanowiła interweniować. Józef Giebułtowicz, pierwszy sekretarz ambasady, pojawił się wraz z Czesławem Miłoszem w Departamencie Stanu z żądaniem „zwrotu dzieci”, wygłoszonym w imieniu rządu, który „jest jedynym opiekunem obywateli polskich za granicą”. Obaj funkcjonariusze oświadczyli, że dzieci „wywieziono do Stanów Zjednoczonych i wydano w obce ręce”. Utrzymywali, że w kraju znaleźli się rodzice, którzy domagają się powrotu swych dzieci, lecz nazwisk nie chcieli wymienić. „Odpowiedź była grzeczna i prosta” – pisał Vigil. „Stany Zjednoczone załatwiły sprawę imigracji dzieci zgodnie z przepisami prawa i w zgodzie z prawnymi opiekunami dzieci, którymi byli – w Indiach na przykład – ludzie mianowani przez sąd okręgowy w Bombaju. Obecnie amerykańskie instytucje opieki społecznej są całkowicie zadowolone ze sposobu umieszczenia dzieci, ich kształcenia itd.”. Dojść miało nawet do drobnego incydentu, ponieważ Giebułtowicz zaczął krzyczeć, że dzieci zostały porwane. Piasecki, poruszony bezczelnością obu przedstawicieli warszawskich władz, podsumował „interwencję”: „Jaka szkoda, że rząd bierutowski nie posłał poety Miłosza na Sybir, aby ściągnąć dzieci polskie, które pojechały tam na wycieczkę krajoznawczą w latach 1939-1944. Wiele z nich zostało sierotami”.

Z głównym przesłaniem tekstu Piaseckiego zgodziłaby się zapewne znaczna część uchodźców. A brzmiało ono tak: gdyby poeta przyznał bez pozy i blagi, że służył złej sprawie, i poświęcił swój talent zwalczaniu zła, „któremu służył i które też szerzył”, wszyscy powinni zapomnieć o jego przeszłości.

Książka fałszywa

Nad sporem o Miłosza pochylał się w swojej korespondencji z Grydzewskim Jan Lechoń, jeden z największych polskich poetów XX wieku. „Sprawę Miłosza w „Kulturze” uważam za skandal pierwszej klasy – pisał Lechoń – i nie rozumiem, jak ludzie mogą po tym drukować w „Kulturze””. I dodawał: „Na miłość boską, zróbcie jakieś lanie Miłoszowi. Czapski i jego kaplica robią świństwo niepojęte, bo przecież są jakieś polskie sprawy, polskie krzywdy, o które trzeba się upominać”. Grydzewski odpowiadał: „Nie wiem, dlaczego namawiasz mnie do robienia lania Miłoszowi, przecież nic innego nie robię”. Dla artykułu Piaseckiego „Były poputczik Miłosz” Lechoń miał bardzo wiele uznania: „Jest w nim ton niepodrobionej pasji i pogardy, którego brakowało innym na ten temat sceptycznym mędrkowaniom. Jeśli Miłosz ma w sobie odrobinę uczciwości, powinien się powiesić, a w każdym razie pójść do pracy fizycznej, aby dowieść, że jest „z ludem””.

„A inna rzecz – pisał Lechoń do Grydzewskiego w 1954 roku – że warto przeczytać tego Miłosza”.

Pierwsza obszerna publikacja Miłosza na emigracji, „Zniewolony umysł” z 1953 roku, opisać miała proces tytułowego zniewalania duchowego przez system i metody do tego celu stosowane. Ponieważ książkę tę poeta poświęcił głównie pisarzom komunistycznego establishmentu, nie pozwalała ona Zachodowi pojąć ani sensu, ani skutków komunizmu. „Uważałem ją za fałszywą, gdyż – jak to zauważył Grudziński – kreowała mit ketmana, podczas gdy w grę wchodził po prostu pospolity strach i oportunizm” – pisał po latach jej wydawca Giedroyc. „Książka ta nie ułatwiła mi zrozumienia świata komunistycznego. Ale ułatwiła mi zrozumienie polskiego środowiska intelektualnego, pozbawiając mnie wielu złudzeń”.

Komunizm – tak, wypaczenia – nie

Dzisiejszego czytelnika uderzać może w „Zniewolonym umyśle” brak jakiegokolwiek moralnego i historycznego punktu odniesienia – ukazania sił, które mogłyby się opisanemu przez autora zjawisku oprzeć. Czytając tę książkę, można mieć wrażenie, że bolszewizm zaprowadzony został w 1945 r. w jakiejś pustce kulturowej; że nie istniała dla niego żadna alternatywa, słowem – że nie było elit walczących przeciwko sowieckiej okupacji. Ponieważ Miłosz odrzucał „faszystowską” przedwojenną Polskę, która napawała go przerażeniem, obce mu było i Polskie Państwo Podziemne. W zbiorze korespondencji z lat 1945-1950 „Zaraz po wojnie” pisał przecież: „Jeżeli [ktoś] uważa te bezustanne ofiary, konspiracje, powstania za zupełny nonsens, po prostu dlatego, że w „normalnych” krajach tego nie ma. Ostatecznie, jeżeli 99% Francuzów żyło jak zwykle po klęsce 1940 roku, to jest normalne”.

Giedroyc, któremu poeta zawdzięczał przetrwanie na Zachodzie, do końca życia podkreślał, że w jego osobistych stosunkach z Miłoszem panował chłodny dystans. 16 lipca 1956 roku, kiedy „sprawa Miłosza” straciła już pierwszy impet, pisał do Juliusza Mieroszewskiego: „Co do Miłosza, to mnie nie bardzo dziwi niechęć krajowców do niego (…). Jest to facet pełen kompleksów, bardzo słaby, ze snobizmem lewicowości. Dla niego zarówno Pan, jak i ja jesteśmy trochę faszyści. Ja mam z nim stale krzyż pański i gdyby nie talent, to dawno bym się przestał męczyć”.

Chociaż wysoko cenił jego twórczość i szczerze cieszył się z literackiego Nobla, to jednak odmówił mu w latach siedemdziesiątych opublikowania „Mojego wieku” – wywiadu-rzeki z komunizującym przed wojną Aleksandrem Watem, jasno uzasadniając swoje postanowienie: „Wat pisał o Drugim Korpusie „banda faszystów”. Wat nie miał o tym zielonego pojęcia, a Miłosz wiedział niewiele więcej. Nie mogłem tego puścić” – wyjaśniał w liście przyjacielowi Jerzemu Stempowskiemu.

Wydaje się, że fenomen Miłosza, bo tak właśnie poeta był w kręgu „Kultury” odbierany, polegał na jego skrajnej lewicowości, która nie mogła znaleźć dla siebie miejsca ani w PRL, ani na emigracji, będącej dlań uosobieniem wszystkiego, co najgorsze w „strasznej Polsce”. „Miłosz popełnia błąd zasadniczy, idąc śladami ekskomunistów typu Koestlera i utrzymując, że wszystko na prawo od partii komunistycznej jest reakcją i wobec tego cały problem sprowadza się do walki ze stalinizmem” – tak zwięźle przedstawił jego poglądy Stempowski w 1951 roku.

Spóźnione wołanie o sowiecką republikę

Poeta wygłaszał bulwersujące opinie jeszcze wiele lat po zerwaniu z PRL. Zbigniew Herbert w wywiadzie dla „Tygodnika Solidarność” z listopada 1994 r. wspominał: „Był to 1968 czy 1969 rok. Powiedział mi – na trzeźwo – że trzeba przyłączyć Polskę do Związku Radzieckiego. Ja na to: „Czesiu, weźmy lepiej zimny tusz i chodźmy na drinka”. Myślałem, że to żart czy prowokacja. Lecz gdy powtórzył to na kolacji, gdzie byli Amerykanie, którym się to nawet bardzo spodobało, wstałem i wygarnąłem. Takich rzeczy nie można mówić – nawet żartem”. W filmie Jerzego Zalewskiego „Obywatel poeta” z 2000 roku Herbert mówił o Miłoszu: „W decydującym momencie, lata 1945-1947, kiedy ludzie nazywani bandytami umierali w lesie za Polskę, on pisywał felietony niestosowne w „Dzienniku Polskim”, za co dostał posadę attaché kulturalnego w Stanach. Ja nie wymagam od przyjaciół, żeby byli zawsze mojego zdania, ale żeby nie byli zdania tak przeciwnego, tak konformistycznego i tak wazeliniarskiego, że nie da się tego jeść czy nawet patrzeć na to”. I powraca do rozmowy w Berkeley: „Podczas jakiegoś spotkania w Kalifornii on powiedział o przyłączeniu Polski do ZSRR jako 17 republiki. To było morderstwo intelektualne na swojej Ojczyźnie. Wstałem i wygarnąłem, wściekłość dodawała mi skrzydeł”. Giedroyc natomiast wspominał, że Herbert „zrobił w Berkeley dziką awanturę, kiedy Miłosz użył, u siebie w domu, określenia „bandyci z AK”” – przytaczał jednak tę historię na dowód obiektywizmu Miłosza w kwestiach poetyckich, bowiem mimo dzikiej awantury Miłosz przetłumaczył i wydrukował w „New York Review of Books” wiersze Herberta. „Dla niego najważniejsze było, że jest to wielka poezja” – konstatuje naczelny „Kultury”.

Juliusz Mieroszewski, pałający niechęcią do środowiska londyńskiego, zamkniętego – jak pisał – „dla każdego, kto nie nosi na swych szatach pielgrzymich autentycznego pyłu szosy zaleszczyckiej”, zaangażował się w obronę Miłosza ze względów, rzec by można, zdroworozsądkowych i taktycznych: skoro na potępienie zasługuje człowiek, który „od reżimu odszedł”, co powie emigracja – gdy odrodzi się niepodległa Polska – „o całej naszej literaturze, o wszystkich profesorach uniwersytetów, o milionach ludzi, którzy będą wtedy znacznie bardziej „winni” niż Miłosz” – pisał do redaktora „Kultury” w 1953 roku.

Inteligent na wzór Miłosza

Ze wszystkich opinii wygłoszonych wówczas o Miłoszu jedna brzmi dziś proroczo. Mieroszewski pisał w styczniu 1953 roku: „Jest to pierwszy inteligent „stamtąd”, z którym rozmawiałem. On w gruncie rzeczy jest całkowicie pod wpływem marksizmu i różni go od emigracji fakt, że my w większości, rozpatrując sprawę polską, wychodzimy z sytuacji, jaką zostawiliśmy za sobą w 1939 roku, a on wychodzi z sytuacji obecnej i dlatego jego głównym zainteresowaniem jest sprawa, dlaczego komunizm „nie działa” i co należy zrobić i w jakim sensie go zmienić czy „odstalinić”, by „działał”. Myślę, że gdyby dziś czy za dziesięć lat można by wrócić do Kraju, to większość inteligentów tak właśnie będzie rozumowała jak Miłosz?”. To samo powiedział konserwatywnemu politykowi brytyjskiemu lordowi Auberonowi Herbertowi w 1953 roku: „Kiedyś, po uwolnieniu, większość inteligentów nie tylko w Polsce, ale i całej Europie Środkowo-Wschodniej będzie plus minus tak wyglądała jak Miłosz”.

Anna Zechenter

Autorka jest pracownikiem krakowskiego oddziału IPN.

Spisane będą czyny i rozmowy. Czesław Miłosz, Washington D.C., 1950

Za: Radio Maryja (05 czerwca 2011) | http://www.radiomaryja.pl/bez-kategorii/milosz-poeta-zniewolony/

Skip to content