Jest pewna logika w tym, że Chińczycy najpierw budują tory, a dopiero potem puszczają pociągi…
1. Jechałem dziś chińskim szybkim pociągiem „Jinghu”, na trasie z Pekinu do Sznghaju.
Tysiąc trzysta kilometrów – odległość jak z Warszawy do Brukseli – w niespełna pięć godzin, dokładnie cztery godziny pięćdziesiąt pięć minut, wliczając dwa postoje na stacjach Jinan i Nankin.
To dziś najszybszy pociąg świata. Prędkość operacyjna 320, prędkość maksymalna na trasie – prawie 400 kilometrów na godzinę, dokładnie trzysta dziewięćdziesiąt cztery….
Chińskie pendolino jest trzy razy szybsze od pendolino ministra Nowaka…
2. Pierwsza łopata pod chińskie pendolino wbita została w kwietniu 2008 roku. Za dwa i pół roku, w listopadzie 2010 roku gotowe już były tory, a 30 czerwca 2011 roku na 1300-kilometrową trasę między Pekinem i Szanghajem ruszyły pierwsze pociągi.
Ruszyły, i to jak ruszyły! 90 pociągów w jedną, 90 pociągów dziennie w druga stronę, każdego dnia 200 tysięcy pasażerów!
Proszę zauważyć – najpierw tory, a pociągi potem!! Chińczycy uznali, że jest pewna logika w tym, że pociągi puszcza się w ruch dopiero po wybudowaniu torów…
3. Chińskie pendolino kosztowało 32 miliardy dolarów – po 25 dolarów na jedną ciemną, rozczochraną, statystyczną chińską głowę. Tysiąc trzysta kilometrów z Pekinu do Szanghaju to jest miliard trzysta milionów milimetrów – jeden milimetr na statystycznego Chińczyka, Można więc powiedzieć, że każdy Chińczyk zbudował sobie milimetr bieżący szybkiej kolei Szanghaj-Pekin…
Nasze pendolino ma kosztować coś około siedmiuset milionów dolarów, czyli mniej niż dwadzieścia dolarów na każdą naszą polską głowę. Jak znam życie, w międzyczasie jeszcze zdrożeje i też będzie dwadzieścia pięć dolarów. Ale to dopiero lokomotywa i wagony, a gdzie tory? Gdzie mosty, dworce, wiadukty, perony? Wiecie ile kilometrów wiaduktów zbudowano na trasie Szanghaj-Pekin? Ponad tysiąc! Na ponad 80 procentach trasy linia wznosi się na filarach.
Ile to będzie kosztowało u nas?
Zapamiętajcie rodacy te liczby jeszcze raz. Za dwadzieścia pięć dolarów na głowę, Chińczycy mają tysiąc trzysta kilometrów najszybszej kolei świata, przewożącej dziennie 200 tysięcy pasażerów!.
My za dwadzieścia pięć dolarów na głowę będziemy mieli,lokomotywę i wagony. Tak na około po sto dolarów na głowę będziemy jeszcze musieli dołożyć na tory, na wiadukty i dworce pewnie jeszcze ze dwieście. I dopiero będziemy mieli trzysta kilometrów kolei, wolniejszej od przedwojennej lux-torpedy.
4. Dworzec kolejowy Pekin-Południe wygląda jak lotnisko, lepiej niż Okęcie, choć Okęcie na tle Europy wcale nie jest byle jakie, o niebo lepsze od berlińskiego Tegel.
Na tablicy informacyjnej od góry do dołu lista identycznych krzaczków, które za chwilę zmieniły się angielskie napisy „on time”. Wszystkie pociągi odjeżdżają tu i przyjeżdżają o czasie, co do minuty, co do sekundy nawet. Nie trzeba na nie godzinami wyglądać i oczekiwać, jak po reformie kolejnictwa w Katowicach, albo wysłuchiwać z megafonów komunikatów o spóźnieniu, jak na Dworcu Centralnym w Warszawie, nie trzeba do nich wsiadać oknami, jak w całej Polsce przed świętami.
Fotele wygodne, toalety czyste, walizki można odstawić na półki, nie zwiną, internet na całej trasie, można pracować, czytać książkę, gazu nie puszczą, nie uśpią, nie okradną.
Obsługa przyjemna, konduktor nie pijany, nie obija się o ściany. Pasażerowie też wyłącznie trzeźwi.
Miło się jedzie pociągiem Chińskich Kolei Państwowych…
5. Za oknami widać przesuwający się pejzaż chińskiej wsi, choć mknie to ustrojstwo tak szybko, że trudno na czymkolwiek zatrzymać wzrok. Zwróciło moja uwagę, że od Pekinu na południe, ze siedemset osiemset kilometrów, krajobraz jest praktycznie niezmienny. U nas od Bałtyku po Tatry ileż to pagórków leśnych, ileż wzgórz zielonych – a tu nic, tylko gładka równina i zielone pola, obsiane kukurydzą i soją. Pola ryżowe, lessowe wzgórza i herbaciane pola zaczęły się w dalszej drodze, już bliżej Szanghaju.
6. Napisałem – pola? Nie, nie pola, raczej poletka, po dziesięć, góra dwadzieścia arów, poprzecinane rowami, odgraniczone rzędami topoli, czy tez może olch, w pędzie trudno rozpoznać. Małe poletka, małe białe domki z czerwonymi dachami, skryte wśród drzew, gdzieniegdzie większe osiedla bloków, trochę przypominające nasz krajobraz i czar pegeeru.
Poza tym sady, szklarnie, tunele foliowe, jak u nas u paprykarzy pod Radomiem – zaskoczyło mnie, że całkiem przyzwoicie wygląda dzisiaj chińska wieś. Już mieliśmy problem z zalewającymi Europę chińskimi truskawkami,jakoś odparliśmy tę inwazję, ale podobnych problemów Chińczycy sprawią nam więcej, już sprawiają. Bo oni wszystko sprzedają, a nie kupują nic.
7. Jakiś mądrala, podpisujący się na blogu „Polonia”, napisał mi, że chiński rozwój wynika z liberalizmu, przed którym moja partia, czyli PiS, niesłusznie Polski broni.
Kula w płot, panie mądralo! Akurat w Chinach wszystko jest państwowe, od ziemi, która rolnicy dzierżawią, po fabryki, niemal wszystkie pod większościową państwową kontrolą (państwo jeśli sprzedaje, to maksymalnie 49 procent) i mieszkania, które lokatorzy nabywają nie na własność, tylko w użytkowanie. Nie twierdzę, że powinniśmy ich w tym naśladować, ale jeśli analizujemy podstawy gospodarczego sukcesu Chin, to z pewnością nie stoi za nimi liberalizm, wręcz przeciwnie. Kryje się za nimi wielka odpowiedzialność chińskiego państwa, które ma wiele wad, niekiedy poważnych, ale o gospodarki dopilnować potrafi i państwowego interesu też.
Nasza władza państwowa, ta która dziś nieszczęśliwie posiadamy, potrafi tylko wyprzedawać na pniu wszystko, co jeszcze się rusza i zadłużać kraj po uszy.
8. Gdyby w Chinach zapanował liberalizm, to zamiast tych dziesięcio-piętnastoarowych poletek, które widziałem z okien pociągu, chińska wieś składałaby się z wielkich, liczonych w tysiącach hektarów tak zwanych nowoczesnych farm. Drobnych rolników już by nie było, a Szanghaj miałby dziś nie trzynaście, lecz pięćdziesiąt milionów mieszkańców, w tym trzydzieści pięć milionów byłych rolników, zamieszkałych w pudłach z kartonu.
Tak by było w Chinach, gdyby zapanował tam model rolnictwa, jaki marzy się wielu naszym, pożal się Boże, specjalistom od gospodarki rolnej, twierdzącym, że rynek jest lekiem na wszystkie choroby.
Chińczycy postawili na małe gospodarstwa i od Pekinu do Nankinu, prawie tysiąc kilometrów, nie widziałem skrawka odłogu. I zauważyłem – a znam się trochę na tym – rolnictwo mają naprawdę na wysokim poziomie, kukurydza tom rośnie nie gorsza od niemieckiej czy francuskiej. W małych, gospodarstwach, naprawdę bardzo małych.
9. Kończą się pola, pociąg zwalnia, już biją w niebo wieżowce Szanghaju…
Janusz Wojciechowski