Aktualizacja strony została wstrzymana

Bydełko i pasterze – Stanisław Michalkiewicz

Bo nic nie wzrusza tak Zachodu jak szum frazesów o wolności. Możesz pół świata zakuć w dyby, strzelać w tył głowy, łamać kości, ale bredź przy tym o ludzkości, o Lepszym Jutrze, Wielkim Świcie, a wyjdziesz na tym znakomicie!” – napisał Janusz Szpotański w poemacie „Caryca i zwierciadło”. Nasze europejsy wprawdzie aż przebierają do „Zachodu” nóżkami, ale właśnie ta neoficka gorliwość obnaża ich niepewność, czy aby rzeczywiście do tego „Zachodu” przynależą. I słusznie – bo „Zachód” na takich Scytów spogląda podejrzliwie. Tacy na przykład Francuzi wymowni chętnie obsypują Scytów komplementami, że to niby „Paryżanie Północy”, ale entre eux, znaczy – we własnym gronie, uważają ich za meteków. Inna rzecz, że i sami Francuzi schodzą na psy, a najlepszym tego świadectwem jest wybór Mikołaja Sarkozy’ego na prezydenta Francji. Nie jest to zresztą takie ważne w sytuacji, gdy głównym zajęciem prezydenta Francji jest nakładanie na Francuzów haraczu na rzecz okupujących ten piękny kraj młodych Arabów i Senegalczyków. Od czasu do czasu zaczynają się oni burzyć, palić cudze samochody itd., a wtedy prezydent i rząd uspokajają ich złotymi plastrami socjalnych zasiłków. W rezultacie francuski dług publiczny rośnie z szybkością co najmniej 2 tys euro na sekundę, co oznacza, że nienarodzone jeszcze prawnuki obecnych Francuzów, już zostały sprzedane Arabom i Senegalczykom w niewolę. Czy to rzeczywiście jakaś Nemezis dziejowa, czy też tylko rezultat oduraczenia francuskiego narodu?

Ta druga możliwość jest znacznie bardziej prawdopodobna, zwłaszcza, że nie tylko naród francuski został oduraczony. Właśnie „Rzeczpospolita” zakończyła polemikę wokół artykułu red. Marcina Dominika Zdorta „Koniec epoki kremówkowej” – w którym autor dowodził, że w stosunkach Kościoła katolickiego ze „światem liberalnym” epoka uśmiechów ustąpiła miejsca epoce konfrontacji. Źe te stosunki znalazły się w fazie konfrontacji, to akurat prawda, ale z jakim znowu „światem liberalnym”? Red. Zdort utrzymuje zresztą, że ten „świat” robi się „coraz bardziej liberalny” i nawet żaden z jego polemistów, wśród nich również niezwykle zatroskany o sprawy Kościoła ex-jezuita Stanisław Obirek, nie zauważa tego nonsensu, tylko bezmyślnie go powtarza. Nawiasem mówiąc pan Obirek zwraca uwagę, że Benedykt XVI powraca na drogę papieży konfrontacyjnych, którą zmienił dopiero Jan XXIII, wpychając Kościół na nieubłaganą drogę „dialogu”. „Skutki zarówno konfrontacji jak i dialogu znamy. – powiada pan Obirek – Możemy więc wybierać.” Ano, skoro już „możemy”, to wybierajmy. Źyją jeszcze ludzie pamiętający pontyfikat Piusa XII, który był – co tu ukrywać – ostatnim papieżem epoki konfrontacji. Czy za pontyfikatu Piusa XII było do pomyślenia, żeby jakiś rabin sztorcował głowę Kościoła katolickiego, którego katolicy uważają przecież za Namiestnika Chrystusowego na Ziemi, że kanonizował niewłaściwego świętego, albo wyświęcił nieodpowiedniego biskupa?

Tymczasem teraz rabini na wyścigi sztorcowali Jana Pawła II, że kanonizując Żydówkę Edytę Stein „zawłaszczył” dla Kościoła holokaust, podczas gdy wiadomo, że jest on zazdrośnie strzeżonym monopolem Żydów, z którego i Izrael i organizacje przemysłu holokaustu ciągną grubą rentę. Czyż to nie jest miarą upadku Kościoła Chrystusowego, czego najlepszą ilustracją jest uniesiony w mentorskim geście palec rabina Joskowicza, którym wymachiwał przez nosem Jana Pawła II, nakazując „panu papieżowi”, żeby polecił „swoim ludziom”… i tak dalej? Być może pan Stanisław Obirek uznałby to za objaw narastania „liberalizmu”, ale wtedy jak zwykle by się mylił, bo niechby tak Jan Paweł II, czy Benedykt XVI ośmielił się w ten sam sposób obsztorcować jakiegoś rabina, albo zakwestionować jakiś dogmat „religii holokaustu”! Klangor podniósłby się aż ku niebiosom, więc widać wyraźnie, że o żadnym „liberalizmie” nie ma tu mowy. To tylko skutki amikoszonerii, przed którą polskie przysłowie przestrzega mówiąc, że „kto z chłopem pije, ten z nim pod płotem leży”. Może w przeszłości Kościół był zanadto „triumfalistyczny”, ale teraz mamy sytuację, którą inne polskie porzekadło nazywa „za pan brat świnia z pastuchem”. A więc – czy dobre drzewo może rodzić tak wstrętne owoce?

No dobrze, ale stosunki Kościoła z Żydami (nawiasem mówiąc, czy Kościół rzeczywiście musi uprawiać jakieś „stosunki” z „Żydami”?) są tylko jednym z elementów „świata”. Może w takim razie reszta „świata” rzeczywiście staje się „bardziej liberalna”? Obawiam się, że takie wrażenie może być jedynie efektem oduraczenia, polegającego na nieświadomości skali własnego zniewolenia. Czy Francuzi zdają sobie sprawę, że własny rząd zaprzedał nie tylko ich, ale nawet ich prawnuków w niewolę arabską i senegalską? Wydaje mi się, że nie, bo pycha, podpowiadająca, że niewolnikami mogą być tylko metecy, tłumi w nich spostrzegawczość. Zresztą – diabli wiedzą, bo czyż przyczyną tak wielkiej niechęci do posiadania dzieci mogłoby być tylko wygodnictwo? Może instynktownie nie chcą płodzić senegalskich niewolników? Mniejsza zresztą o Francuzów, bo weźmy pierwszy z brzegu przykład podróży lotniczych. Pasażer musi zdjąć buty, pasek od spodni, zegarek, wyjąć wszystkie przedmioty metalowe i otworzyć laptop, po czym zostaje wepchnięty do klatki (lotnisko im. Dullesa w Waszyngtonie), z której może być wyzwolony dopiero przez fagasa obmacującego go od stóp do głów. Ma on nad pasażerem władzę absolutną, niczym niemieccy policjanci nad Janem Marią Rokitą, którego zresztą nie żałuję, bo sam maczał palce w forsowaniu tych faszystowskich regulacji. Sam tego chciałeś, Grzegorzu Dyndało! I pomyśleć, że jeszcze 100 lat temu ludzie obruszali się, że konduktor kolejowy ośmiela się na nich gwizdać.

W dzisiejszym świecie ludzie traktowani są jak bydełko, o które wprawdzie trzeba dbać, żeby się nie stresowało, bo wtedy może stracić mleko lub nie znosić tylu złotych jajek – ale przecież bydełku nie można pozwolić chadzać samopas. Bydełko musi mieć pasterzy, którzy roztoczą nad nim dyskretny, ale skrupulatny nadzór, żeby ani nie weszło w szkodę, ani nie dało ponieść się panice. Więc wprawdzie wyposażą bydełko w komórkowe telefony, przy pomocy których będzie mogło umawiać się na bekowiska, ale wszystkie te rozmowy są podsłuchiwane i rejestrowane. Wprawdzie wszyscy gardłują o „wolności słowa” – ale w kodeksach karnych jest coraz więcej karalnych „kłamstw” i ostatnie słowo nawet w naukowych dyskusjach ma prokurator i sąd. Wreszcie – w uchodzącej za bastion wolności Ameryce w biały dzień grandziarze za pośrednictwem rządu obrabowali ludzi na 700 mld dolarów, a tamtejsi cwaniacy i twardziele nawet nie pisnęli. Kto wie, może rzeczywiście uwierzyli, że to dla ich dobra? Cóż więc takiego świadczy o zwiększaniu się zakresu wolności – bo przecież tylko wtedy można by powiedzieć, że „świat” coraz bardziej się „liberalizuje”? Nic takiego nie widać, więc wygląda na to, że „świat” jest tylko w coraz większym stopniu oduraczany przez samozwańczych „pasterzy”, wyznających zasadę, że „trzeba golić, strzyc to bydło, a kiedy padnie – zrobić mydło”.


Stanisław Michalkiewicz

Felieton  ·  tygodnik „Najwyższy Czas!”  ·  2009-02-20  |  www.michalkiewicz.pl

Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Najwyższy Czas!”.

Skip to content