Aktualizacja strony została wstrzymana

Egzekucja Rokity. Kto następny do sądowego unicestwienia?

Sprawiedliwość, to jednak zbyt poważna sprawa, żeby ją bezkrytycznie oddać sądom…

1. Za jedną wypowiedź, bardziej czy mniej niefortunną – nazwanie komendanta policji „nikczemnym prokuratorem stanu wojennego” – Jan Maria Rokita został „skazany” na konfiskatę całości majątku i konfiskatę politycznej przyszłości. 350 tysięcy złotych, które kosztować go mają przeprosiny, do tego się w istocie sprowadzają.

2. Dziś niektórzy śmieją się z Rokity, że z torbami na banicje się wybiera. A to wcale nie jest śmieszne. To jest przerażające. Polski sąd trafił i zatopił, polski sąd zniszczył materialnie i moralnie czołowego polskiego polityka. Sąd pokazał swoją niszczycielska moc i siłę już nie tylko w odniesieniu do zwykłych ludzi (to wymiar sprawiedliwości demonstruje na co dzień), ale także w odniesieniu do polityków.

Przed Rokitą był Ziobro, wobec którego też orzeczono idące w setki tysięcy złotych konsekwencje materialne jego słów wobec doktora G. Przed ruiną finansową uratował go nie najgorzej płatny euromandat.

Najpierw Ziobro, teraz Rokita – dwaj najaktywniejsi posłowie śledczy z komisji do sprawy Rywina, przy pomocy sądów zostali wprowadzeni w ogromne tarapaty. Może to przypadek, a może nie.

Mamy też w pamięci rozgrzany sąd, który zabronił Jarosławowi Kaczyńskiemu wszelkich aluzji odnośnie tego, że Platforma zmierza do prywatyzacji szpitali, choć zmierza do tego oczywiście.

3. Polityka to szermierka na słowa. Czasem ostre słowa, taka jest istota polityki. Politycy – wielokrotnie to uznawał Trybunał w Strasburgu – muszą mieć grubsza skórę, muszą znieść więcej niż zwykły obywatel. Na polityka wolno – mówiąc kolokwialnie – napyskować. Polityk z kolei ma możliwości, żeby się odszczeknąć. Jeśli jeden polityk zaatakuje drugiego w mediach, to ten drugi w mediach może odpowiedzieć. Kamery w Sejmie stoją non stop. Poza wyjątkowymi sytuacjami, na przykład ataków na życie prywatne, sądy nie powinny w ogóle wypowiadać się w sporach polityków. Do tych sporów politycy mają swoje własne trybuny, sadów nie potrzebują angażować. W prawdziwej demokracji to wyborcy rozstrzygają racje polityków, a nie sądy.

4. Miałem więcej szczęścia od Rokity. Pozwany przez ministra rolnictwa rolnictwa Sawickiego za wypowiedź, że zmarnował kilkaset milionów złotych z UE, prawomocnie wygrałem sprawę przed Sadem Okręgowym w Łodzi. Miałem żelazne dowody, że zmarnował. Kto wie jednak, czy następnym razem, gdy w najlepszej wierze powiem coś krytycznego o tej czy innej władzy, o tym czy innym. Więc może lepiej nie krytykować, nie ryzykować, zamiast zarzucać to czy tamto temu czy innemu ministrowi, bezpieczniej jest powiedzieć coś o pogodzie albo o dupie Maryni. W końcu jestem jednym z najbiedniejszych europosłów, a mój dorobek życia został ostatnio oszacowany na milion złotych. Tyle to sąd może skasować za jedno słowo jednym wyrokiem.

Dziś Rokita, kto następny?

5. Na gmachu sądów warszawskich widnieje napis – sprawiedliwość jest mocą i ostoją Rzeczypospolitej. Mocą tak, ostoją nie. Sprawiedliwość to jednak zbyt poważna sprawa, żeby ją bezkrytycznie oddać sądom.

Janusz Wojciechowski

Za: Janusz Wojciechowski blog (12 czerwca 2013)

ROKITIADA – O SUKCESORACH MICHNIKOWSKIEJ METODY

Z rosnącą irytacją i zdumieniem obserwuję cyrk rozpętany wokół prominentnej postaci PO – Jana Rokity. Nie dziwi mnie, że autorami spektaklu są dziennikarze portalu „wPolityce” i bliskie im grono „niepokornych” żurnalistów. Po nagłaśnianiu dywagacji Staniszkis, żenującej inscenizacji z Gowinem i grze wokół Wiplera – trzeba wielkich pokładów prostoduszności, by upierać się, że mamy do czynienia z poważnymi „analitykami” życia politycznego lub nie dostrzegać intencji tego środowiska.   

Irytuje natomiast, że ten niewybredny spektakl, rozgrywany w fatalnej odsadzie i przewidywalnym scenariuszu, znajduje tylu bezkrytycznych odbiorców, a nawet jest wspierany przez polityków opozycji. W państwie, w którym tysiące zwykłych obywateli jest krzywdzonych i prześladowanych przez kastę komorniczą i tzw. wymiar sprawiedliwości, deklaracja Jarosława Kaczyńskiego o udzieleniu pomocy Rokicie, brzmi co najmniej niemądrze. Byłoby lepiej, gdyby politycy opozycji miast bawić się w „pijarowskie” zagrywki, twardo walczyli z sądowo-prokuratorskimi patologiami i wskazali Polakom realne środki na przywrócenie prawa i elementarnej sprawiedliwości. Mówienie po raz setny o „zagrożeniu demokracji” i potrzebie „działań naprawczych” – nie należy do arsenału takich środków.

Warto sobie uświadomić, że czynienie z polityka Platformy osoby prześladowanej przez reżim, to siarczysty policzek wymierzony tym wszystkim, którzy przez ostatnie lata zostali doświadczeni podłością, cynizmem i głupotą przedstawicieli „trzeciej władzy”. Nie przypominam sobie, by prezes Kaczyński deklarował wsparcie finansowe dla uczestników obchodów tragedii smoleńskiej, ukaranych grzywnami za „zaśmiecanie miejsca dostępnego dla publiczności” lub chciał pomagać kobiecie, którą aresztowano w nocy z  powodu niezapłaconej grzywny, a jej dzieci umieszczono w pogotowiu opiekuńczym.  Nie słyszeliśmy takich deklaracji w sierpniu 2012 roku, gdy Krzysztofowi Wyszkowskiemu groziło zlicytowanie przez komornika ani rok wcześniej, gdy warszawska policja zatrzymała i badała na wykrywaczu kłamstw człowieka, który usunął kwiaty spod pomnika Armii Sowieckiej.

Medialny cyrk wokół Rokity jest częścią tej samej kampanii, jaką zorganizowano wcześniej w sprawie „konserwatysty” Gowina. Jak napisałem wówczas –   prowadzi ona do zafałszowania polskiej rzeczywistości i narzucenia nam tematów trzeciorzędnych, skutecznie tumani wyborców PiS-u, zwalnia ich z głębszej refleksji i nakazu dotarcia do prawdy.

Nie znam publikacji owych żurnalistów, w których przypomniano by rolę Rokity w obaleniu rządu Jana Olszewskiego lub przedstawiono realne efekty prac tzw. komisji Rokity, powołanej przez Sejm X kadencji do zbadania działalności peerelowskiego MSW. Jedna tylko wypowiedź tego polityka dla komunistycznej „Trybuny” z 20 lipca 1992 roku pozwala ocenić jego intencje. Odmawiając Olszewskiemu pełnienia roli w życiu politycznym, ówczesny polityk UD twierdził, że należy środowisko premiera „politycznie izolować” i perorował – ”Ich działalność bowiem, sprowadzająca się ostatnio do kłamstw, oszczerstw i szantażu, staje się coraz częściej czynnikiem szkodzącym interesom państwa polskiego, grupy Olszewskiego działają już na granicy prawa. Jeżeli ją przekroczą, państwo ze swoją siłą powinno im się przeciwstawić”. Rok później, to Rokita zadecydował o posłaniu policji w celu bezwzględnego rozbicia manifestacji w rocznicę obalenia rządu Olszewskiego, a jej uczestników nazwał „siłami antypaństwowymi” i „niekonstruktywną opozycją”.

Przy okazji obecnej inscenizacji, nie dowiemy się nic o wpływach tego polityka na stworzenie tzw. układu krakowskiego w służbach, występowaniu w obronie Bondaryka czy promowaniu  Wojciecha Brochwicza – Raduchowskiego. Nawet deklaracja Rokity z sierpnia 2007 roku – „dekaczyzacja Polski jest konieczna”, nie wywoła dziś refleksji nad tragicznymi skutkami owej „dekaczyzacji” i nie sprowokuje do postawienia politykowi Platformy pytań o jego sprzeciw wobec działań partyjnych kamratów w latach 2008-2013.

Próżno też poszukiwać jedynej sensownej konkluzji z „casusu Rokity”, a mianowicie, że ma on stanowić łagodne ostrzeżenie dla tych byłych i obecnych polityków PO, którym przyszłoby do głowy występowanie przeciwko interesom reżimu lub kusiłoby ich wyjawienie tajemnic grupy rządzącej. Taki obraz nie pasuje do partyjnych „mechanizmów demokracji”, przy pomocy których większość żurnalistów opisuje rzeczywistość III RP, bo w miejsce bredni o odcinaniu „skrzydeł konserwatywnych” wymagałby dogłębnej refleksji i sięgnięcia po terminologię mafijną.

W publikacjach „wPolityce” można natomiast dostrzec projekcję poglądu, jakoby ludzi PO należało różnicować – ze względu na wyznawany system wartości, stosunek do problemów etycznych, ambicje polityczne czy reakcje wobec opozycji. Za sprawą Rokity, do tego fałszywego katalogu dochodzi dziś kategoria „prześladowanych” prominentów, którą za kilka miesięcy będzie można zapełnić kilkoma innymi postaciami. Zdaniem niektórych żurnalistów, wśród członków Platformy powinniśmy dostrzegać przeciwników dyktatury Tuska, zdeklarowanych konserwatystów lub światłych liberałów. To z kolei ma prowadzić do konkluzji, że w łonie grupy rządzącej są ludzie mniej i bardziej zdegenerowani, a nawet tacy, z którymi należy prowadzić dialog i traktować ich jak sprzymierzeńców.

Uwzględniając różnice historyczne i skalę „dokonań” polityków PO, warto zrozumieć, że mamy tu do czynienia z takim samym mechanizmem, jakim posługiwał się Michnik i ludzie okrągłego stołu, oswajający Polaków z reżimem komunistycznym i „ludzkim obliczem” Kiszczaka i Jaruzelskiego. W miejsce prawdy o tych postaciach i rozliczenia zbrodni reżimu – dano nam relatywistyczny bełkot, zatarto podstawowe granice i w poszukiwaniu „historycznego konsensusu”, wymieszano dobro ze złem.

To co robią dziś „nasi” dziennikarze – gloryfikując Gowina i „stygmatyzując” Rokitę – nie jest w istocie niczym innym.

Aleksander Ścios

Za: Aleksander Ścios – Bez Dekretu (15 czerwca 2013)

Skip to content