Aktualizacja strony została wstrzymana

To miejsce jest święte

Z okazji zbliżającego się Narodowego Dnia Pamięci Źołnierzy Wyklętych opowiem państwu o miejscu do dziś zapomnianym, a związanym z męczeństwem tych, którzy nie chcieli żyć pod sowieckim butem. To areszt śledczy przy ul. Rakowieckiej 37 – odpowiednik katowni przy al. Szucha z czasów wcześniejszej, niemieckiej okupacji.

Na warszawskim Mokotowie, przy Rakowieckiej 37 ginęli po 1945 r. żołnierze II konspiracji niepodległościowej i działacze polityczni. Ich ciała zrzucano następnie do dołów śmierci pod murem cmentarza Powązkowskiego. Ci, którzy wolną Polskę umiłowali ponad wszystko, dzięki wielkiemu poświęceniu ekipy Instytutu Pamięci Narodowej są dziś ekshumowani na „Łączce” i identyfikowani.

W więzieniu mokotowskim byłem kilkakrotnie (na początku lat 90. z Ojcem, który spędził tu kilka lat życia; potem – gdy Ojca zabrakło – to ja musiałem opowiadać filmowcom o tym, co działo się w murach tej stalinowskiej mordowni). Ale nie muszę wcale wchodzić do środka, spacerować po korytarzach słynnego X Pawilonu, którym rządziła bezpieka, „zwiedzać” cel, przechodzić ciemnym, podziemnym korytarzem, w którym polskim patriotom strzelał w tył głowy Piotr Śmietański, a potem Aleksander Drej, aby poczuć, jak straszne jest to miejsce. Wystarczy, że znajdę się w pobliżu ul. Rakowieckiej, już oblewa mnie zimny pot. Może to dziedziczne? Może udziela mi się więzienna trauma Ojca, któremu ober-ubek, dyrektor departamentu śledczego Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego Józef Goldberg-Różański powiedział podczas jednego ze „spotkań”: „My wiemy, że ty masz twardą d…, ale obok mamy kogoś, z kogo wszystko wybijemy”. W celi obok siedziała żona Ojca. Ubeckie „badania” spowodowały poronienie dziecka.

Prawda zwycięży

Jednak spośród tych wszystkich wizyt na Mokotowie chyba największym przeżyciem było dla mnie uczestnictwo w uroczystej mszy św., odprawionej 27 listopada 2011 r. dla rodzin tych, których w tej katowni przetrzymywano, męczono i zabijano. Pierwszej mszy od momentu, kiedy po „wyzwoleniu” areszt przejęło MBP. Bramy wciąż czynnego więzienia przy ul. Rakowieckiej otworzyły specjalnie dla ofiar i ich potomków obecne władze tych strasznych murów i budynków. Aby oddać hołd tysiącom represjonowanych i zamordowanych więźniów politycznych stalinizmu. Polskiej elicie, kwiatowi inteligencji. Aby spłacić zadawniony dług.

Mszę celebrował kard. Kazimierz Nycz i ks. Józef Maj ze Służewa, który od lat walczy o odnalezienie miejsc potajemnego pogrzebania zabitych. W przestronnej, usytuowanej na drugim piętrze sali, ozdobionej drewnianą sztukaterią z portretami naszych narodowych wieszczów – Mickiewicza, Słowackiego, Norwida. W sali, w której przed wojną była więzienna kaplica, a po wojnie odbywały się posiedzenia krzywoprzysiężnego sądu.

– W tym miejscu odbywał się mój proces. Tu stały ławki, w których siedziała moja przerażona matka. Od lat marzyłam, by uświęcono to miejsce. Nie przypuszczałam, że dożyję tego dnia – mówiła była więźniarka Teresa Drzala.

Tadeusz Słodowski w areszcie przy Rakowieckiej był po raz pierwszy od czasów, kiedy czekał w celi na wyrok. – Nawet nie wiedziałem, gdzie jest wejście. Wwożono nas zasłoniętymi ciężarówkami, wrzucano do ciemnych cel.

W homilii ks. prał. Józef Maj mówił o tych, którzy zginęli w mokotowskim więzieniu. – Do końca pozostali niezłomni. Ich niezłomność bardzo często była podyktowana nie tylko walką o niepodległość, ale także wiarą w Boga i wiernością Jego prawom.

Ksiądz Maj przypominał grypsy do rodzin, w których więźniowie przekazywali często swoje ostatnie słowa, swoisty testament. Pisali, że umierają za wolną Polskę i za wiarę w Boga. Tak, jak komendant IV Zarządu Głównego Zrzeszenia Wolność i Niezawisłość płk Łukasz Ciepliński: „Zrobili ze mnie zbrodniarza. Prawda jednak wkrótce zwycięży. Nad światem zapanuje idea Chrystusowa, Polska niepodległość – a człowiek pohańbioną godność ludzką – odzyska”.

Oprawcy pozostali bezkarni

Potem grupę po X Pawilonie oprowadzał historyk IPN-u Jacek Pawłowicz. Łukasza Cieplińskiego w tym ponurym spacerze reprezentowali jego krewni. Na korytarzach i w celach śladów po swoim ojcu Aleksandrze Krzyżanowskim, komendancie Okręgu Wileńskiego AK szukała jego córka Olga. W imieniu gen. Augusta Fieldorfa „Nila” stawił się jego zięć; w imieniu rtm. Witolda Pileckiego – córka; kapitana Jana Morawca, szefa Oddziału IV Komendy Głównej Narodowego Zjednoczenia Wojskowego – siostra; pułkownika Szczepana Ścibiora, dowódcy 1. eskadry w 305. Dywizjonie Bombowym – córki. Rodziny bohaterów walki z Niemcami zgładzonych jako „bandyci” i „faszyści” przez Sowietów i ich polskich kolaborantów. Czekały na to długie 22 lata od upadku komunizmu. W końcu upomniał się o nie IPN.

– Po raz pierwszy tu jestem i widzę korytarze, którymi prowadzono na rozstrzelanie mojego ojca – mówiła pani Jadwiga. Przed chwilą wyszła z celi nr 7, w której jej ojciec spędził ostatnie godziny przed egzekucją. – To wstrząsające przeżycie, ale nikt się nie wstydzi łez, bo płaczemy wspólnie – dopowiadała pani Danuta, której kuzyn też zginął na Rakowieckiej.

– Tu mnie bili, kazali siadać na odwróconym stołku. Tu był pokój śledczych – rodzinom wtórowali więźniowie, którym udało się przeżyć. – Na drugim piętrze swój gabinet miał Różański – przypominał sobie Jerzy Woźniak z WiN-u. Wróciły najgorsze chwile w ich życiu. Nazwiska oprawców, którzy w większości pozostali bezkarni.

Pęk czerwonych róż

Zeszliśmy po podziemi „Dziesiątki”. Na końcu długiego, wąskiego korytarza drzwi skrywające wejście do bocznych pomieszczeń. Tu był karcer, ale też miejsce straceń. Skazany często nie domyślał się nawet, co go za chwilę spotka. Przecież dokładnie tą samą drogą był prowadzony z pawilonu mieszkalnego na przesłuchania. Tylko tym razem po przekroczeniu progu drzwi i pokonaniu dwóch, trzech schodków w dół jego życie kończył oddany znienacka sowiecki strzał w tył głowy.

Chwila symboliczna, wzruszenie na twarzach, zaduma. Po ponad 60 latach od śmierci bliskich rodziny mogły stanąć po raz pierwszy w miejscu, w którym ich zabijano. Ktoś na podłodze położył pęk czerwonych róż.

„To miejsce jest święte” – powiedział Jacek Pawłowicz. I trudno z nim się nie zgodzić. Bo to miejsce uświęcone krwią wielu niewinnie zamordowanych, których jedyną winą było to, że chcieli Polski niepodległej. Ale nie wszyscy poszli tą ostatnią drogą swoich ojców, dziadków. To wciąż zbyt bolesne.

O mszy na Rakowieckiej nie poinformowało żadne z mainstreamowych mediów. Dlaczego? Bo programowo o sprawach dla siebie niewygodnych milczą. Bo oni często stoją po stronie oprawców, a nie bohaterów, których pamięć z takim trudem przywracamy.

Według najnowszych, ciągle niepełnych danych, w latach 1944-1956 aresztowano w Polsce przeszło 250 tys. ludzi, którym krzywoprzysiężne sądy wymierzały kary wieloletniego więzienia. Ponad pięć tysięcy zostało skazanych przez sądy wojskowe na karę śmierci. Ponad trzy tysiące wyroków wykonano. Milicja i wojsko wspólnie z sowieckimi oddziałami przeprowadzały krwawe pacyfikacje. Łączna liczba ofiar zbrodni komunistycznych z lat 1944-1954 może sięgać nawet pięćdziesięciu tysięcy zmarłych i zamordowanych. Te liczby mogą szokować, jeśli poddamy się postsowieckiej indoktrynacji, że doświadczyliśmy wyzwolenia, z którego cieszyli się wszyscy Polacy. Te liczby trzeba pamiętać, szczególnie podczas Narodowego Dnia Pamięci Źołnierzy Wyklętych.

Tadeusz Płużański. Publicysta, szef działu Opinie „Super Expressu”, autor książek o zbrodniach stalinowskich: „Bestie”, „Bestie 2″ i „Oprawcy. Zbrodnie bez kary”

Tadeusz Płużański

Źródło:

Za: niezalezna.pl (26.02.2013) | http://niezalezna.pl/38904-miejsce-jest-swiete

Skip to content