Aktualizacja strony została wstrzymana

Fakty smoleńskie i warszawskie

O tym, że dziennikarzom zaciera się często dość subtelna granica i różnica między faktem a faktoidem, czyli „faktem medialnym”, wiemy nie od dziś. Jest to przypadłość zawodowa związana z tym, że sami dziennikarze potrafią kreować fakty i traktować to, co sami piszą, bez względu na to, czy ma to jakieś potwierdzenie w rzeczywistości, czy nie – jako faktografię. Dziennikarzom myli się też fakt, tj. pewne realne zdarzenie, z wiadomością o danym zdarzeniu – dochodzi do tego (a w przypadku „sprawy smoleńskiej” mamy z tym bardzo często do czynienia), że dziennikarzom bardziej realne wydaje się to, co sami o czymś napisali, niż to, co mogło faktycznie zajść. Im dłużej i głębiej bowiem się pewne frazy osadzają w pamięci, niczym kamień na ścianach starego czajnika, tym trudniej jest ludziom mediów oddzielić „dziennikarską opowieść” (story) od rzeczywistości – w rezultacie fikcję wytworzoną przez samych siebie potrafią ze śmiertelną powagą przedstawiać jako Zdarzenie.

Wspominam o tych ogólnych sprawach, ponieważ właśnie w swym najnowszym tekście red. M. Pyza („W Sieci” 2/2012, s. 18-19) uprzedza nas już w tytule, że będą ujawniane „nowe fakty dotyczące katastrofy smoleńskiej”. Nieco naiwny czytelnik mógłby wywnioskować z tej zapowiedzi, że dowie się czegoś o losach prezydenckiej delegacji w dniu 10-04-2010, gdy tymczasem Pyza po prostu przywołuje najprzeróżniejsze zasłyszane lub wyczytane relacje (co ciekawsze, głównie osób mundurowych) i zdaje się traktować te właśnie relacje jako doniesienia o jakichś faktach, jeśli nie jako fakty same w sobie. Oczywiście nie jest moim zadaniem uczyć dziennikarskiego rzemiosła jednego ze świadków z 10 Kwietnia (zarówno ze Smoleńska, jak i z Katynia – tak już się niestety złożyło, iż wiele osób zajmujących się śledztwem ws. tragedii z 10-04, to akurat świadkowie), chciałbym tylko przypomnieć, że jest różnica między relacją jakiegoś świadka a stanem rzeczy, do którego ta relacja ma się odnosić. Nie od dziś wiadomo, iż świadkowie różne potrafią składać zeznania i że wielką sztuką jest przebrnąć przez meandry relacji fałszywych, spreparowanych, kłamliwych lub „nie w pełni” prawdziwych.

O tym z kolei (tj. o kwestii ostrożności w podejściu do wyznań świadków) wspominam nie tylko z tego powodu, że sam Pyza jest świadkiem i jak dotąd żadnej obszernej relacji o swym udziale w dniu 10 Kwietnia (choćby przed zaprzyjaźnionym Zespołem Parlamentarnym, gdzie świadków co niemiara) nie złożył, a przecież wciąż nie jest wyjaśniona sprawa tego, czemuż w południowej korespondencji dla „Wiadomości” TVP sytuował on 10 Kwietnia „katastrofę smoleńską” w dość nietypowej godzinie, bo „około 10-tej” lokalnego czasu (http://freeyourmind.salon24.pl/297779,zakrzywienie-czasoprzestrzeni), co dawałoby w prostym przeliczeniu „około ósmej” czasu warszawskiego – i o jakimż to samolocie wspominał wtedy w swej relacji, twierdząc, że wraz z innymi osobami słyszał, jak krążył gdzieś w górze i „podchodził do lądowania”, bo wydaje się, iż nie mógł to być „prezydencki tupolew”:

Myśmy jeszcze ten samolot słyszeli, gdy on podchodził do lądowania. Słyszeliśmy wielokrotnie szum silników niemal nad naszymi głowami, ale nic wtedy jeszcze nie budziło niepokoju.

Wspominam też z tego powodu, że sam Pyza zdaje się nie mieć większego problemu z odsianiem ziaren od plew podczas semantycznej, a może i śledczej analizy zeznań różnych funkcjonariuszy. Tak, funkcjonariuszy, tak wszak w „historii smoleńskiej” się już złożyło od paru lat, iż to zwykle ci najważniejsi świadkowie to jakiś mundur – czy to polski, czy nie polski, muszą nosić. Przykładowo: załoga jaka-40 albo ruscy milicjanci, co nie wzywali karetek, bo fachowym okiem mieli stwierdzić po wyglądzie pobojowiska, że „nie ma kogo ratować”.

Podobnie i Pyza dokonuje przeglądu relacji różnych ludzi z różnych, że tak powiem, służb i – co bardzo intrygujące – wychodzi mu, że prawdziwe zeznania składają ludzie z 36 splt i z BOR, a niekoniecznie prawdziwe – ruscy funkcjonariusze. By nie być gołosłownym, zacytuję dwa istotne fragmenty tekstu Pyzy:

Zbieżność zeznań BOR-owców czy żołnierzy z 36. pułku dotyczących porannych zdarzeń z 10 kwietnia nie dziwi. Wypytywani o zdarzenia, które nie miały miejsca, logicznie opowiadają to samo: kłótni [gen. Błasika z mjr. Protasiukiem – przyp. F.Y.M.] nie widzieli, koledzy nie wspominali, dowiedzieli się o niej z mediów, alkoholu nikt nie pił [przed wylotem prezydenckiej delegacji – przyp. F.Y.M.].

I nieco dalej Pyza pisze tak:

Czytając zeznania około dwadzieściorga milicjantów oddelegowanych do zabezpieczenia Siewiernego z okazji przybycia delegacji z polskim prezydentem, uderza fakt, że są one właściwie identyczne (…). Śledcza Prudnikowa miała tego dnia (16 kwietnia 2010 r.) wyjątkowo nużącą pracę – musiała zanotować całą serię niemal identycznych zeznań. (…) Wygląda [to – przyp. F.Y.M.] na raczej rosyjskie kalkowanie, dobrze już nam znane z dokumentacji medycznej ofiar katastrofy. Tak, jakby świadkowie podpisywali wcześniej przygotowane dokumenty. Czy ich zeznania mogą być wiarygodne i w w jakikolwiek sposób przydatne w śledztwie? Wątpliwe.

Otóż to. Okazuje się zatem, że jedne relacje, mimo że są bardzo podobne w swej treści, są wiarygodne, inne zaś, właśnie dlatego, że są bardzo podobne w treści, są niewiarygodne. Cóż więc takiego przedziwnego było w zeznaniach „około dwadzieściorga milicjantów” z XUBS? Zacytuję w takiej formie, w jakiej zamieszcza to Pyza (pominięcia tekstu też pochodzą od Pyzy):

Kiedy obejmowałem służbę przy ochronie obiektu, była jasna słoneczna pogoda, mgły nie było. (…) O godz. 10.30 na lotnisku Siewiernyj próbował lądować samolot transportowy (z powodu mgły dokładnie nie widziałem modelu i koloru), niniejszy samolot po próbie lądowania zaczął unosić się i skrył się w nieznanym kierunku. Około godz. 10.40 widzialność w okolicy terenu obiektu chronionego gwałtownie pogorszyła się z powodu gęstej mgły. Mniej więcej w tym samym czasie słyszałem dźwięk silników samolotu w bezpośredniej bliskości od pasa startowego, następnie było słychać dźwięk silników samolotu oddalającego się od pasa startowego. Samolotu nie widziałem. Więcej nie słyszałem dźwięków samolotu zbliżającego się i oddalającego. (…) Po przybyciu do rejonu, w którym spadł samolot, skład osobowy został rozmieszczony na obiektach pełnienia służby (ochrony).”

Część funkcjonariuszy dodaje: „Na ziemi zobaczyłem dwa rowy równoległe w stosunku do siebie, które mogły powstać w wyniku kontaktu podwozia samolotu z powierzchnią ziemi.”

I Pyza nie może się powstrzymać od komentarza: Jak to możliwe, skoro TU-154M miał upaść odwrócony? – najwyraźniej zapominając, jak w grudniu 2010 sam szef ZP właśnie o takiej wersji wydarzeń publicznie opowiadał (http://www.se.pl/wydarzenia/kraj/nowa-teoria-macierewicza-samolot-nie-obrocil-sie-po-uderzeniu-w-drzewo-dowod-zdjecia-satelitarne_163480.html): zdaniem Antoniego Macierewicza prezydencki tupolew wcale nie przewrócił się „na plecy” po zderzeniu z brzozą. Zdjęcia satelitarne pokazujące teren lotniska przed i po katastrofie mają to potwierdzać. Na fotografiach z 12 kwietnia widać podobno dwie wyraźne bruzdy, które – zdaniem Macierewicza – zostawiło podwozie maszyny.

– Te zdjęcia przesądzają o nieprawdziwości tezy, jaką przedstawiła komisja pani Anodiny o tym, że samolot się odwrócił i uderzył plecami, odwrotną stroną. Tak nie było” – grzmiał poseł PiS.

Co więc Pyzie nie pasuje w tych relacjach, które, jak wynika z drugiego akapitu cytowanego wyżej fragmentu wcale nie są identyczne, skoro „część funkcjonariuszy dodaje” zeznanie o śladach po przyziemianiu? Swoją drogą, ciekawa historia – w grudniu ślady po przyziemianiu na zdjęciach satelitarnych dostrzegał szef ZP, a w kwietniu ślady po kołach tupolewa widział nawet smoleński fotoamator i pasjonat lotnictwa doc. Amielin (http://fymreport.polis2008.pl/wp-content/uploads/2012/02/%C5%9Blady-k%C3%B3%C5%82-wg-Amielina.jpg) – niewykluczone jednak, że chodzi o trzy różne miejsca owego „przyziemiania”, tzn. inne rowy mogli widzieć milicjanci, inne pojawiły się na zdjęciach satelitarnych, a o innych jeszcze śladach myślał Amielin – kto wie jednak, czy nie chodzi po prostu o ślady „samolotu widma” nad XUBS, o którym jeden z kontrolerów miał mówić załodze jaka-40, że „odlecieli” czy „odleciał” (wtedy z wieży wyszedł jakiś człowiek. Zapytaliśmy, gdzie jest tupolew. – Odleciał – odpowiedział. Byliśmy w szoku. Jak to?! Nie słyszeliśmy silników odlatującego tupolewa! http://wyborcza.pl/2029020,76842,7913721.html)

Co Pyzie nie pasuje w relacjach milicjantów? Najpewniej wszystko i chyba z tego powodu nie robi jakiejś drobiazgowej egzegezy tychże zeznań (jak do nich dotarł, nie mam pojęcia). Jakie więc pojawiają się tu „fakty”? Po pierwsze: godzina 10.30 (czyli 8.30 pol. czasu) jako czas pobytu jakiegoś transportowca, co do którego nie wiadomo od mundurowych, jak wyglądał – podczas gdy z oficjalnej narracji wiemy, że brawurowe manewry iła-76 vel „Frołowa” miały się odbywać niedługo po wylądowaniu dziennikarskiego „jaczka”, czyli w okolicach 9.30 rus. czasu (7.30 pol.) (http://freeyourmind.salon24.pl/460465,frolow). Po drugie: (10 minut później) dźwięk silników samolotu blisko pasa i dźwięk odlatującego samolotu, którego (zgodnie powtarzają milicjanci) „nie widziałem”. Po trzecie (zakładając, że Pyza niczego ważnego nie pominął, ale chyba nie miałby powodu): brak opisu samego uderzenia w ziemię i wybuchu – choć wydawałoby się, że to powinien być kluczowy element takiej właśnie relacji. No i po czwarte: rowy, „które mogły powstać w wyniku kontaktu podwozia samolotu z powierzchnią ziemi”. Podsumowując wychodziłoby coś takiego (z „faktów”): 10.30 pojawienie się jakiegoś niezidentyfikowanego samolotu, 10:40 przelot we mgle jakiegoś niezidentyfikowanego samolotu, brak katastrofy, ślady po przyziemianiu.

Pyza w swym komentarzu nie może wyjść ze zdumienia, przywołując inne kwestie z zeznań smoleńskich funkcjonariuszy:

Wszyscy milicjanci zeznają też, że czuli „mocny zapach nafty”, widzieli szczątki samolotu i fragmenty ciał. Nie widzieli natomiast tupolewa w powietrzu, mimo że znajdowali się bardzo blisko miejsca zdarzenia – nawet kilkadziesiąt metrów od pasa startowego.

Historia faktycznie nie z tej ziemi – zwłaszcza pod względem „faktów dotyczących katastrofy smoleńskiej”. Milicjanci, jak cytowałem wyżej, słyszą zbliżanie się i oddalanie samolotu, widzą rowy po przyziemianiu, nie widzą tupolewa ani jego upadku/zniszczenia – a potem przybiegają na „miejsce lotniczego wypadku”, gdzie są rozmaite makabryczne szczątki. Przypomina mi się mimowolnie relacja zamieszczona w Fakcie 11-04-2010, o której wspominałem w Aneksie-3 do zakazanej Czerwonej strony Księżyca (http://fymreport.polis2008.pl/wp-content/uploads/2012/06/FYM-Aneks-3.pdf, s. 16) – dziennikarze czekający na Siewiernym, gdy mija godz. 9 (pol. czasu) widzą jak „zza mgły unosi się szary dym” i docierają do nich „pierwsze informacje, że to dym palącego się wraku prezydenckiego samolotu”. M. Kazikiewicz i J. Sulikowski będący autorami tego artykułu dla Faktu opublikowanego nazajutrz po tragedii, nie podali, niestety, jacy dziennikarze mieli takie właśnie widzenie „dymu palącego się wraku” – ale też, co gorsza, autorzy (co nasuwa z kolei podobieństwo do zeznań milicjantów u Pyzy) nie zdołali podać opisu samej lotniczej katastrofy, która przecież (na zdrowy rozum) powinna poprzedzać pojawienie się „dymu zza mgły”, a zwłaszcza „dymu palącego się wraku samolotu”.

Wracając jednak do samego Pyzy. Poniekąd na pocieszenie przywołuje on doniesienia z 10-04 innych osób, nie tylko mundurowych, choć i tu pojawiają się pewne dziennikarskie wątpliwości:

Co ciekawe, wśród świadków cywilnych jest wielu, którzy twierdzą, że dostrzegli polski samolot. Jedni zeznają, że uderzył w pozycji odwróconej dziobem w ziemię, inny mówi o „wybuchu zupełnie jakby zagrzmiało”, po którym „zza budynku blacharni w niebie na wysokości nie więcej niż 15 metrów pojawił się samolot”. Kolejny z nich dodaje, że „dźwięk silnika wychodzący z samolotu (…) przypominał mi dźwięk wysadzanej w powietrze ciężarówki” [to dopiero – przyp. F.Y.M.]. Następny wspomina: „widziałem, jak od samolotu oddzielił się jakiś fragment, wydawało mi się, że od części ogonowej, po czym samolot skrył się we mgle, od razu po tym słyszałem wybuch, a następnie błysk ognia o wysokości, jak mi się wydawało 10 metrów”. I następna relacja: we mgle „zobaczyłem błysk, w tym czasie dźwięk turbin samolotu znikł i zrobiło się cicho.” Jest też świadek, który twierdzi, że widział, jak samolot zahaczył o brzozę, na której stracił kawałek skrzydła.

W ferworze tej cytatologii Pyza zdaje się zapominać o dość podstawowym wymogu, jaki powinien być tu spełniony, tzn. by przynajmniej lokalizować „opisywane przez świadków fakty” w jakimś czasowym układzie odniesienia. Nawet w oficjalnej „smoleńskiej narracji” jest mowa o tym, że nad XUBS były 10 Kwietnia różne samoloty i różne rzeczy wyrabiały – także we mgle. Jeśli zaś jakaś relacja świadka nie posiada tej jednej prostej czasowej lokalizacji, to nadaje się psu na budę najwyżej, o czym Pyza powinien doskonale wiedzieć (pomijam już wiarygodność smoleńskich leśnych dziadków). Byłbym jednak niesprawiedliwy, gdybym nie dostrzegł plusów tekstu o barokowym tytule Awaria za awarią, zeznania toczka w toczkę i kto tu się pomylił. Ujawniamy nowe fakty dotyczące katastrofy smoleńskiej. Pyza wszak ujawnia nie tylko taki fakt, że dość zgodnie w różnych sprawach, co do 10-04, wypowiadają się ludzie z EPWA, ale też to, iż serwer Dowództwa Sił Powietrznych był wyłączony tamtego dnia. To już kolejne elektroniczne urządzenie, które miało, że tak powiem, nie tyle zawieść, co zawiesić się, niczym stary osobisty komputer na wiejskim urzędzie pocztowym. Tu zatem znów posłużę się cytatem na pewno wartym rozpropagowania:

Starszy sierżant z pułku, dyspozytor Lokalnego Centrum Nadzoru opowiadał prokuratorom o systemie kontroli dostępu do wojskowego lotniska: „Serwer, do którego dochodzą wszystkie logi z tego systemu, znajduje się w Dowództwie Sił Powietrznych. W dniach 9 do 15 kwietnia 2010 r. został odłączony od systemu serwer mieszczący się w DSP. To odłączenie było wcześniej zaplanowane z uwagi na wymianę jednego ze sterowników systemu. Odłączenie serwera było konieczne w związku z wgrywaniem nowego sterownika i innymi koniecznymi operacjami w systemie (…). Dla całego systemu kontroli dostępu odłączenie serwera miało takie znaczenie, że nie były rejestrowane (zapisywane) wejścia i wyjścia odbywające się z użyciem bramek z czytnikami elektronicznymi. Same bramki funkcjonowały bez zmian, tj. osoby uprawnione mogły przez nie przechodzić bez problemu, jednak nigdzie w systemie nie tworzyła się historia użytych przepustek.”

Aż się ciśnie na usta pytanie: to co właściwie działało na EPWA 10 Kwietnia? I czy, skoro jeden serwer DSP wyłączono, to nie włączono żadnego innego? Bo przecież w wojsku nigdy się nie dubluje żadnych systemów ani newralgicznych urządzeń, prawda? I aż strach pytać, czy elektronika służb kontroli lotów na warszawskim wojskowym lotnisku wytrzymała to wysokie ciśnienie tamtego poranka, czy też jakiś inny serwer też musiano raptem wyłączyć? W celach konserwacyjno-oszczędnościowych przykładowo, by nie przeciążył się danymi o zbyt wielu samolotach startujących z EPWA 10 Kwietnia. Niby dwóch, a jakby nie dwóch.

Free Your Mind

Za: FYM Report (10/12/12) | http://fymreport.polis2008.pl/?p=8855

Skip to content