Aktualizacja strony została wstrzymana

Dlaczego prowokujecie?

Dlaczego prowokujecie? – pytał wielokrotnie dowodzącego akcją policji podczas niedzielnego Marszu Niepodległości poseł Artur Górski. Odpowiedzi się nie doczekał.

Pytanie to nasuwało się jeszcze przed marszem, gdy funkcjonariusze policji i służb specjalnych nachodzili mieszkania organizatorów lokalnych wyjazdów na Marsz, żądając informacji o ich uczestnikach. W tych dniach również, po roku żmudnego dochodzenia prokurator prowadzący sprawę brutalnego skopania po twarzy przez policjanta w cywilu Karola C. jednego z uczestników ubiegłorocznego Marszu, postanowił wnieść o umorzenie sprawy, gdyż funkcjonariusz działać miał „w napięciu i silnym zdenerwowaniu”. Autobusy zmierzające w niedzielę do Warszawy poddawano wielu kontrolom, a warszawski komisariat (komisariaty?) wypełnił się ich pasażerami, zatrzymanymi pod pretekstem podejrzeń o przewożenie niebezpiecznych przedmiotów.

Co uważniejsi obserwatorzy dostrzegali fakt, że szeroko pojęty obóz władzy (czytaj: pookrągłostołowego establishmentu) marszu się obawia. Tomasz Nałęcz, doradca Bronisława Komorowskiego, namawiał do wzięcia udziału w oficjalnej demonstracji, wymyślonej ad hoc po tym, jak ubiegłoroczny prawicowy Marsz zakończył się ogromnym frekwencyjnym sukcesem. Z innej flanki uderzył przyjaciel prezydenta Janusz Palikot, który nawoływał tuż przed 11 listopada: Wzywamy Polaków do nieświętowania i niewychodzenia jutro na ulice, dlatego że to święto będzie znowu świętem dzielenia Polaków, świętem awantur, rozrób i miękkiego wpuszczania faszyzmu do środka sceny politycznej. W swoim stylu nazwał przy tym Romana Dmowskiego „faszystą, hitlerowcem i antysemitą”, co wbrew pozorom świadczy nie o tym, że jest niespełna rozumu, ale przeciwnie – o chłodnej kalkulacji i poczuciu bezkarności.

Istniały więc obawy, iż działająca „w silnym napięciu i zdenerwowaniu” policja znowu zachowa się, powiedzmy, nie do końca racjonalnie. Wokół demonstracji zgromadziły się kilkutysięczne siły, uzbrojonych po zęby funkcjonariuszy, za plecami których skryli się cywilni w kominiarkach. Gdy parunastu (parudziesięciu?) zamaskowanych zadymiarzy tuż po wyruszeniu marszu zaczęło obrzucać policyjny kordon świetlnymi racami, według relacji świadków, tajniacy i mundurowi zamiast wyłapać stosunkowo nielicznych chuliganów, prowokowali ich do dalszych ekscesów, odrzucając race. Po chwili główne siły prewencji mogły już oddzielić czołówkę marszu od głównej, kilkudziesięciotysięcznej kolumny, zatrzymać pochód, rozpylić gaz łzawiący, wreszcie – wystrzelić z broni gładkolufowej w stronę manifestujących. Na uczestników marszu ruszyła też potężna polewaczka, zatrzymana dzięki interwencji posłów Górskiego i Pięty. Wygląda więc na to, że celem policji było rozwiązanie, praktycznie na samym początku, liczącego kilkadziesiąt tysięcy osób marszu z powodu ekscesów niewielkiej grupy łobuzów!

Robert Winnicki, szef współorganizującej marsz Młodzieży Wszechpolskiej, nie owija w bawełnę, nazywając zajścia „bandycką prowokacją rodem z najczarniejszych, peerelowskich czasów”. – Tłum został podburzony i sprowokowany przez policjantów którzy w kominiarkach weszli w tłum. Mamy setki relacji, które to potwierdzają, również posłów obecnych na marszu – mówił na antenie Polsatu. – To, co wydarzyło się na rondzie Dmowskiego jest gigantyczną kompromitacją. Dzisiaj mieliśmy do czynienia z dwoma kategoriami bandytów: mniejszych i większych. Więksi bandyci to ci, którzy wydali takie rozkazy. A mniejsi to są ci, którzy je wykonywali.

>

Działania służb porządkowych dosadnie skomentował też w rozmowie z Frondą były żołnierz Grom gen. Roman Polko: – Policja powinna była działać zdecydowanie bardziej elastycznie, a nie nawiązywać do taktyk, które, szczerze mówiąc, przypominają raczej ZOMO. To przecież było działanie, które jeszcze bardziej zaogniało całą sytuację, aniżeli przyczyniło się do jej rozładowania.

>

Jeśli wzniecenie zamieszek było naprawdę celem policji (piszę to półżartem), to prowokacja udała się słabo. Wprawdzie znowu, podobnie, jak rok temu zadymiarze zniszczyli (przy biernej postawie obecnych tuż obok policjantów) sprzęt ekipy telewizyjnej i pobili reportera. Co prawda do znudzenia powtarzane obrazki z wyrwaną kostką brukową i kolorowymi racami znów zdominowały przekazy głównych dzienników. Jednak nie udało się już nie pokazać widzom marszu (rok temu na ekranach TV serwowano do znudzenia ciągle te same kadry obrazujące, jak kilkunastu zamaskowanych chuliganów rzuca w kierunku policji kamieniami i petardami). Patriotycznej, uroczystej imprezy, wbrew wysiłkom nie przemilczano ani nie zdołano sprowadzić do marginalnych ekscesów.

Wymarzony dla obozu władzy scenariusz zakładał zapewne sielankowy przekaz z oficjalnych obchodów pod prezydenckim patronatem, zderzony z gigantyczną zadymą podczas Marszu Niepodległości. Istotnie, telewizje zaserwowały nam w niedzielę prawdziwy festiwal Bronisława Komorowskiego. Czy przyjmie się proponowany przezeń festynowy patriotyzm, pełen okrągłych frazesów i niestawiający trudnych pytań o realne problemy Polski? Trudno postawić na to choćby złotówkę. Bardziej realne jest zapowiadane przez narodowców zaktywizowanie wokół idei Wielkiej Polski Katolickiej zupełnie nowych środowisk, zwłaszcza w obliczu totalnej kompromitacji i degrengolady tych, które przez długie lata pełniły rolę samozwańczych strażników idei narodowej.

Roman Motoła

Za: Polonia Christiana – pch24.pl (2012-11-12)

Zadymiarze w koszulkach „policja”

Z posłem Arturem Górskim (PiS) rozmawia Piotr Czartoryski-Sziler

Spodziewał się Pan zamieszek na Marszu Niepodległości?

– Na pewno nie spodziewałem się, że policja rozdzieli marsz na dwie części, że będzie chciała odizolować od czoła marszu właściwie wszystkich jego pozostałych uczestników. Gdyby osoby, które poszły do przodu, zdecydowały się iść dalej, to niewątpliwie media mogłyby dać przekaz, że w marszu uczestniczyło zaledwie kilkaset osób, a pozostałe tysiące to byli rozrabiacy i łobuzy. Nie mogliśmy do tego dopuścić, do sytuacji, kiedy doszłoby do zmasowanego ataku policji na manifestację, bo to doprowadziłoby do rozlewu krwi, być może także do ofiar.

Organizatorzy apelowali, by nie dać się sprowokować, bo mogą być ofiary. Dość groźnie to brzmiało.

– Po pierwsze, rozdzielenie manifestacji, zamiast wyłapywania ewentualnych łobuzów, już samo w sobie było prowokacją policyjną. Tutaj zastosowano odpowiedzialność zbiorową wobec wszystkich uczestników otoczonych przez policję, ściśniętych na stosunkowo niewielkim obszarze. Tych ludzi trzeba było przepuścić od samego początku, by te dziesiątki tysięcy miały możliwość w tym marszu się rozciągnąć i przejść dalej, tak jak to później miało miejsce. Niewątpliwie policja wprowadzała duże zamieszanie, zarówno apelując o opuszczenie placu bez wskazania kierunków ewakuacji, gdy marsz wcale nie został rozwiązany, jak również poprzez cywilnych funkcjonariuszy ubranych w kominiarki, którzy kręcili się wśród demonstrantów. Przynajmniej niektórzy z nich byli uzbrojeni w pałki teleskopowe. Przed demonstracją policja zapowiadała, że wyciągnęła wnioski z ubiegłego roku. Wtedy jednak demonstrację puszczono całą, nie dzielono, tym razem tak się nie stało. Samym tym faktem prowokowano uczestników. Byliśmy świadkami rok temu, jak funkcjonariusz z twarzą odsłoniętą, ubrany po cywilnemu, kopał po głowie uczestnika marszu. W niedzielę cywilnym funkcjonariuszom kazano założyć kominiarki, tak że nie można było rozpoznać, kto jest stróżem prawa i porządku, a kto łobuzem. Odnoszę wrażenie, że nawet policjantom chwilami myliły się role.

Ale procedury pozwalają wtapiać się policjantom po cywilnemu w tłum.

– To jest zrozumiałe. Nikt nie neguje faktu, że policjanci po cywilnemu są w tłumie, zabezpieczają, wyławiają ewentualnych prowokatorów, ale naprawdę policjanci nie muszą mieć do tego masek, zakrytych twarzy. Wprowadzenie policjantów w maskach w tłum spowodowało, że sami ludzie byli zdezorientowani, kto jest prowokatorem, a kto policjantem. Były przypadki, że ludzie zatrzymywali jako prowokatorów osoby, które okazywały się policjantami. W przypadku, w którym osobiście uczestniczyłem, taki funkcjonariusz nie chciał się wylegitymować, pokazać odznaki, ale jego koledzy funkcjonariusze go odciągnęli w stronę policji. Jednak były także przypadki, że policjanci już nie mieli wyjścia i musieli pokazać odznakę, żeby mogli zostać wypuszczeni przez ludzi, którzy myśleli, iż są to prowokatorzy. Poza tym mieli jednak pod dresami koszulki z napisem „policja”. W związku z tym, moim zdaniem, to zachowanie ze strony policji było ze wszech miar nieodpowiedzialne, bo właśnie prowokacyjne.

Bierze Pan pod uwagę działania prowokacyjne ze strony policji?

– Nie wykluczam ich. Widać było, że policja przygotowywała się do generalnego szturmu na tłum, mamy na to dowody. Po pierwsze, w pewnym momencie kolumna uzbrojonych funkcjonariuszy ruszyła wraz z wozami z zamontowanymi na nich polewaczkami na uczestników marszu. W tym samym czasie były przez megafon podawane komunikaty nawołujące posłów i inne osoby do opuszczenia terenu, dlatego że policja nie będzie w stanie niebawem zagwarantować im bezpieczeństwa. Posłowie PiS starali się powstrzymać policję przed atakiem na ludzi. Rozmawialiśmy z policjantami, mówiliśmy im otwarcie, że taki atak spowoduje ofiary. Tym bardziej że ci młodzi ludzie, którzy byli na początku demonstracji, po prostu siedli na ulicy i gotowi byli jedynie na bierny opór. Zatem nie był to jakiś rozwydrzony tłum, który gotowy był nie wiadomo co zrobić, ale jednak w ten tłum policja strzelała gumowymi kulami. Na szczęście poszła po rozum do głowy. Najpierw uzbrojeni funkcjonariusze i wozy bojowe zaczęły się cofać, a wreszcie policjanci rozstąpili się, wozy bojowe zjechały w boczne uliczki i dano ludziom możliwość, żeby poszli dalej, aby obie części marszu się połączyły. Rodzi się tylko pytanie: Dlaczego ten marsz nie mógł iść od samego początku w spokoju, dlaczego policja nie ograniczyła się do wyłapywania łobuzów i chuliganów, tylko strzelała do ludzi z broni gładkolufowej? Będziemy oczekiwali w Sejmie wyjaśnień od policji w tej sprawie, tym bardziej że w jednej wypowiedzi sam rzecznik policji nie był już pewien, czy osoby w kominiarkach to byli policjanci, czy zwyczajne łobuzy.

Dziękuję za rozmowę.

Piotr Czartoryski-Sziler

Za: Nasz Dziennik, Wtorek, 13 listopada 2012, Nr 265 (4500)

Skip to content