Aktualizacja strony została wstrzymana

Nie mogę już słuchać Kopacz

Z Ewą Szczygło, siostrą Aleksandra Szczygły, ministra obrony narodowej, który zginął w katastrofie smoleńskiej, rozmawia Adam Białous

Czy wobec potwierdzonego faktu zamiany Anny Walentynowicz i Teresy Walewskiej-Przyjałkowskiej rozważają Państwo wniosek o ekshumację ciała brata?

– Ta nowa, drastyczna sytuacja dotycząca zamiany ciała Anny Walentynowicz wstrząsnęła nami. Zaczęliśmy rozważać, czy mamy wystąpić z wnioskiem o ekshumację. Oczywiście ja sama nie mogę podjąć takiej decyzji. Mam jeszcze dwie siostry i brata, więc razem o tym zadecydujemy. W moim osobistym odczuciu należałoby poczekać na decyzję rodzin innych ofiar katastrofy smoleńskiej, które spoczęły blisko naszego brata na Powązkach. Myślę tu m.in. o rodzinie Błasików, Gągorów, Stasiaków. Na razie te rodziny nie decydują się na ekshumację ciał swoich bliskich, lecz jeżeli podjęliby taką decyzję, to moim zdaniem należałoby postąpić podobnie. Na pewno jednak decyzja o ekshumacji jest dla nas bardzo dramatycznym wyborem. Wszystkie ciężkie przeżycia związane z tragiczną śmiercią brata wracają na nowo.

Kto z rodziny identyfikował ciało Aleksandra Szczygły w Moskwie?

– W Moskwie z rodziny byłam ja i mój brat Edward. Ja jednak nie byłam w stanie oglądać ciała Aleksandra po śmierci. Chciałam go zapamiętać takim, jakim go widziałam podczas ostatnich, wspólnie przeżytych świąt Bożego Narodzenia. Ciało zidentyfikował mój brat Edward i przyjaciel rodziny Sławomir Moćkun, który udał się z nami do Moskwy. Jeszcze wcześniej ciało Aleksandra rozpoznał ksiądz infułat Julian Źołnierkiewicz, który do Smoleńska przyjechał przed katastrofą samolotu, był tam już o godz. 6.00 wraz z częścią delegacji polskiej. Wszyscy oni mówili mi, że ciało Aleksandra było w dobrym stanie. Zanim jeszcze wylecieliśmy z lotniska w Warszawie, ksiądz dzwonił do Sławomira Moćkuna i przekazał mu informację, że rozpoznał ciało Aleksandra. On również mówił, że jest ono w dobrym stanie.

Widzieli Państwo moment składania ciała do trumny?

– Nie pozwolono nikomu z rodzin być obecnym przy składaniu ciał do trumien, nie pozwolono również nam. A my, choć chcieliśmy być przy tym obecni, nie mieliśmy wówczas siły, żeby się tego stanowczo domagać. Byliśmy pogrążeni w głębokim cierpieniu po stracie ukochanego brata. Zaufaliśmy zapewnieniom przedstawicieli naszego państwa, którzy wówczas przekonywali nas, że wszystko zostanie dopełnione z największą starannością. Teraz za to płacimy. Myślę, że winni tej obecnej bolesnej sytuacji, w której zostały postawione wszystkie rodziny ofiar katastrofy, są tak Rosjanie, jak i przedstawiciele władz naszego państwa. Boli mnie jeszcze bardziej, kiedy słyszę ostatnie wypowiedzi pana prokuratora generalnego Andrzeja Seremeta i pani minister Ewy Kopacz. W mojej ocenie, są to tak kłamliwe wypowiedzi, wykręty, że wręcz nie mogę tego słuchać. Ten stek kłamstw utwierdza mnie tylko w przekonaniu, że oddanie wszystkiego, co jest związane z dochodzeniem prawdy w sprawie katastrofy, w ręce Rosjan było olbrzymim błędem rządu.

Jeżeli doszłoby do ekshumacji Aleksandra Szczygły, byłoby to ponowne wydobycie jego ciała z grobu.

– Właściwie drugie, a złożenie ciała po ekshumacji w grobie byłoby dokonane po raz trzeci. Po raz pierwszy ciało Aleksandra zostało pochowane na warszawskich Powązkach. Po miesiącu od tego pogrzebu Rosjanie przesłali fragment nogi mojego brata, który – jak twierdzą – dopiero wówczas odnaleźli. Ciało Aleksandra trzeba więc było wydobyć z grobu i odnalezioną część nogi, umieszczoną w małej trumience, złożono w trumnie. Po czym trumnę zakopano. Jeżeli teraz dojdzie do ekshumacji, znów trzeba będzie wydobyć ciało, to dla nas koszmar. Dobrze, że zdecydowaliśmy się urządzić symboliczny grób Aleksandra w naszej rodzinnej miejscowości Węgój, gdzie się urodził. Tam na cmentarzu leżą nasi rodzice, więc pomyśleliśmy, że Aleksander chciałby mieć taki swój choćby symboliczny grób obok nich. Przecież to byli ludzie mu najbliżsi, gdyż nie było mu pisane założenie własnej rodziny. Dlatego na grobie rodziców zbudowaliśmy tablicę z imieniem Aleksandra, a do grobowca włożyliśmy symboliczną księgę m.in. ze zdjęciami Aleksandra, danymi na temat jego urodzenia i śmierci. Umieściliśmy tam też ziemię ze Smoleńska.

Dziękuję za rozmowę.

Adam Białous

Za: Nasz Dziennik,Sobota, 6 października 2012

Prawda na temat traktowania zwłok ofiar katastrofy smoleńskiej wychodzi na jaw!

Coś pękło w Polsce. Ludzie, którzy uczestniczyli w rzekomych sekcjach zaczynają przyznawać, że wszystko co się tam działo było skandalem, a opowieści Ewy Kopacz i innych polskich polityków o świetnej współpracy z Rosjanami było wielką ściemą. O sytuacji w Moskwie opowiedział tygodnikowi „Wprost” Dymitr Książek, lekarz Lotniczego Pogotowia Ratunkowego.

Najmocniejszym momentem jest opowieść lekarza o tym, jak wyglądało wkładanie zwłok do trumien. – W trumny wsadzano czarne worki. I teraz już nie można uwierzyć, że do tych metalowych trumien wkładano właściwe ciała. Nikt tego nie sprawdzał. Na kanapie wśród tych worków siedziało trzech typków. Coś pili, jedli kanapki z kiełbasą, a potem wstawali i pakowali do trumien. (…) Nikt ich nie pilnował. Nie było nadzorców ze strony rosyjskiej, nie widziałem też polskich prokuratorów, którzy dopilnowaliby tego pakowania. Nie wiem, czy ktoś pilnował, jak ciała były wkładane do worków – opowiada lekarz.

Skandalicznie wyglądało też traktowanie rodzin ofiar, a także zamykanie trumien. – Kiedy trumny lakowano, to w sali Rosjanie zrobili granicę polsko-rosyjską. To był kosmos. Po jednej stronie siedziała rosyjska celniczka, po drugiej byliśmy my. Wszyscy. Po zalutowaniu trumna trafiała na polską stronę. Ale rozpętała się kompletna awantura, bo rodziny chciały wkładać do trumien święte obrazki, modlitewniki i różańce. Rosjanie nie chcieli się na to zgodzić. To było straszne, oburzające. Politycy nasi wymogli na Rosjanach, by na to pozwolili. Niech pani pamięta, że to była ceremonia pogrzebowa, ale Rosjanka jakby tego nie rozumiała. A po naszej stronie wszyscy się modlili – uzupełnia.

Polscy lekarze, przyznaje, nie uczestniczyli też w sekcjach zwłok. – Część patomarfologów zajmowała się ubraniami ofiar, a część pracowała przy identyfikacji ciał. Jednak nikt z nich nie był przy sekcjach – uzupełnia.

TPT/Wprost.pl

Za: Fronda.pl

 

Kiedy zmarli przemówili

Po ponad dwóch latach od kwietniowej tragedii rodziny ofiar zaczynają coraz głośniej mówić o barbarzyńskim potraktowaniu ciał bliskich im osób,  o barbarzyństwie celowym, nie wynikającym w żadnym stopniu z chaosu, czy zaniedbania. O ile bowiem można było dotychczas mówić o kolejnych niezgodnościach, czy pomyłkach w kategoriach przypadkowego, niecelowego działania, to po wczorajszym wysłuchaniu rodzin ofiar na posiedzeniu Zespołu Parlamentarnego nie można mieć już żadnych wątpliwości, co do charakteru tamtych działań.  

Syn Anny Walentynowicz opowiedział o swojej tragedii w sposób szczególnie poruszający, odsłaniając zarazem kulisy działań ludzi, których zadaniem było przygotowanie ciał do identyfikacji, sekcji i transportu. Okazuje się, że Rosjanie mając zapewnienie ze strony polskich władz, które ten fakt w ich obecności ogłosiły rodzinom, że trumny Polaków nie będą otwierane po powrocie do kraju, dopuścili się zbeszczeszczenia zwłok naszych rodaków, a szczególnie drastycznie postąpiono z ciałem legendy Solidarności.  

Rodzina Anny Walentynowicz rozpoznała ją bez trudu w Moskwie, a jedynym widocznym obrażeniem na jej twarzy był urwany pieprzyk i powstała w wyniku tego niewielka rana. Trafność tej identyfikacji potwierdziła tez inna rodzina, znająca panią Anię z telewizji. Oni również wskazali, że to jest ciało Anny Walentynowicz.  Tymczasem, jak powiedział Janusz Walentynowicz, ciało wyjęte z grobu należącego do równolegle ekshumowanej Teresy Walewskiej – Przyjałkowskiej , mające być ciałem jego matki, miało zmasakrowaną twarz, a mówiąc brutalnie  – było pozbawione twarzy. Syn zabitej stwierdził, że  nie zidentyfikowali osoby z warszawskiego grobu, jako Anny Walentynowicz, a jedynie zgodził się z wynikami badań DNA, które  – ma nadzieję – były przeprowadzone uczciwie, gdyż widział mamę po śmierci i wyglądała całkiem inaczej, twarz miała nietkniętą.

A zatem,  jeżeli badania DNA były wykonywane z należytą starannością, nie na zamówienie przez rozgrzany telefon,
można powiedzieć, że ciało Anny Walentynowicz zostało zmasakrowane po śmierci, już po identyfikacji przez rodzinę.

Dlaczego ktoś się tego dopuścił?  Kto i z jakich pobudek mógł dokonać aktu barbarzyństwa, nieznanego w historii cywilizowanych państw? Dlaczego akurat Anna Walentynowicz?  Odpowiedź wydaje się nie nastręczać trudności – zrobili to ci sami ludzie, z tych samych pobudek, z których ich dziadowie strzelali w tył głowy polskim oficerom w 1940 roku. Czy pan Seremet , albo pan Tusk wyjaśni z trybuny sejmowej,  dlaczego ich przyjaciele zza Buga odważyli się na taki czyn w chwili, kiedy polsko-rosyjska  współpraca kwitła,  bo przecież katastrofę spowodowali piloci,  schodząc za nisko we mgle, co zostało wspólnie i w porozumieniu napiętnowane przez obie strony? Jak postąpiono z innymi ofiarami już wiemy z wcześniejszych ekshumacji – brudni, zabłoceni  zostali  wrzuceni do foliowych worków, ze śmieciami z moskiewskiego prosektorium, jako wiecznymi towarzyszami, bo różańce im ukradziono. Oto jest barbarzyństwo współczesnych bolszewików w pełnej odsłonie, bez retuszu.  Zmienił się tylko rok w kalendarzu, ale mentalność pozostała ta sama. I ta sama ślepa nienawiść do „polskiego pana”.
 

Tak pohańbieni zmarli postanowili  przemówić, a najmocniej przemówiła ta, którą jakiś czekista w napadzie szału, czy bestialskiej drwiny pozbawił twarzy. Anna Solidarność całe życie zabiegała o niepodległą Polskę, gardząc zdrajcami, nie godząc się na kompromisy z niedawnymi wrogami i sowieckimi pachołkami.  I tym razem, już po śmierci pokazała nam, że zdrada i strach przed ludźmi pozbawionymi sumienia, nie może znaleźć usprawiedliwienia, że  wina nie może pozostać bez kary, bo wtedy zło rośnie w siłę.

W czasie ekshumacji dzielny mecenas Hambura natrafił na nit z samolotu, który z niewiadomych przyczyn znalazł się w ciele ofiary. Nit, który ma za zadanie spajać elementy samolotu, wytrzymywać ogromne przeciążenia, turbulencje i zmiany ciśnień , pod wpływem nieznanego mechanizmu zachował się jak pocisk i wstrzelił się w ciało ofiary, by dopiero po dwóch latach wypaść na stole sekcyjnym. 

Jednak nie tylko ten element stał się powodem narastającej paniki u wielu, stojących „po ciemniej stronie mocy”, ale także tajemnicze ciemnoniebieskie przebarwienia, które odkryto na czaszce jednej z ekshumowanych ofiar.

Biegli z zakresu medycyny sądowej byli zaskoczeni tym faktem, nie byli w stanie, mimo wieloletniego doświadczenia,  wskazać przyczyny ich powstania. Najprawdopodobniej  nigdy nie badali ofiar pochodzących z katastrof spowodowanych eksplozją, a być może właśnie z takim przypadkiem mamy tutaj do czynienia?  Zapytany o zdanie dr Andrzej Ossowski ze szczecińskiego Zakładu Medycyny Sądowej wyraził zdumienie faktem powstania na kości ciemnoniebieskich przebarwień:

Przebarwienia kości się zdarzają, ale nie mam pojęcia, skąd ten ciemnogranatowy odcień, nie spotkałem się z czymś podobnym”.

Pod wpływem jakich czynników, czy substancji doszło do tak zaskakującej specjalistów reakcji chemicznej? Miejmy nadzieję, że wkrótce nauka dostarczy nam odpowiedzi.

Według informatora  z otoczenia MSZ, do którego dotarli dziennikarze GPC identyfikacje i sekcje były mitem:

„Jak mi opowiadali konsulowie, identyfikacja ciał była mitem. Mówili, że tylko „klepali” pieczątki na zalutowanych trumnach, nie wiedząc, kto naprawdę znajduje się wewnątrz. Wyglądało to tak, jakby celowo odizolowano ich od wykonania tych czynności, by zbyt dużo nie widzieli”.

Czy właśnie z obawy przed baczniejszym przyglądaniem się ciałom przeprowadzano, wyglądające na niechlujne i chaotyczne,  identyfikacje i sekcje?  Czy dlatego utrudniano wykonywanie obowiązków konsulom RP w Moskwie? Czy dlatego opisy w dokumentacji medycznej nie zgadzają się ani ze stanem ofiary za życia, ani po śmierci? Czy było to robione w celu  ukrycia czegoś, czego nigdy nasze oczy miały już nie oglądać? Prawda miała być zakopana i przykryta  na wieki nie tylko grubą warstwą ziemi, ale przede wszystkim betonową warstwą kłamstwa. Jednak „oni” zapomnieli o starej, zawsze sprawdzającej się maksymie: „nie ma zbrodni doskonałej”.

Martynka

Za: „Podczas kryzysów strzeżcie się agentur!”- martykna blog (07.10.2012)

Skip to content