Ach, ileż przepastnych zasadzek niesie ze sobą nastręczone 17 sierpnia naszemu mniej wartościowemu narodowi tubylczemu „pojednanie” z Rosją! Z pozoru wydawać by się mogło, że wszystko – jak powiadają gitowcy – „gra i koliduje”, bo i nawiązujemy do długoletniej tradycji tradycyjnej przyjaźni polsko-radzieckiej i jednocześnie – do nowej świeckiej tradycji, jaka powinna narodzić się z proklamowanego 19 listopada 2010 roku w Lizbonie „strategicznego partnerstwa” NATO-Rosja – bo nie może przecie być tak, że całe NATO w strategicznym partnerstwie z Rosją, a tylko „Warszawa jedna twojej mocy się urąga” – a wreszcie – do tradycyjnego braterstwa broni w walce z płynącą ze zgniłego Zachodu zgnilizną, którym tak ekscytuje się pan prof. Adam Wielomski. Wszystko to oczywiście być może, ale warto zwrócić uwagę, że każda strona świata ma swoją zgniliznę. Zachód ma swoją, ale Wschód też nie jest od niej wolny, podobnie jak i Południe. Co więcej – chociaż wszystkie te regionalne zgnilizny bardzo się od siebie różnią – a w każdym razie takie panuje przekonanie – to przecież są między nimi również uderzające podobieństwa.
Oto kiedy w roku 1721 rosyjski cesarz Piotr Wielki rozpoczął reformowanie Cerkwi Prawosławnej, narzucając jej kierowniczy organ zwany Najświętszym Synodem Rządzącym, który dodatkowo nadzorowany był w imieniu cesarza przez świeckiego urzędnika nazwanego Oberprokuratorem Najświętszego Synodu, część hierarchii i duchowieństwa nie była tym, delikatnie mówiąc, zachwycona. Nie tylko zresztą hierarchii i duchowieństwa – bo oto cudami słynąca ikona św. Mikołaja Cudotwórcy akurat właśnie wtedy przestała ronić łzy. Wywołało to, ma się rozumieć, ogromne wrażenie, więc nic dziwnego, że wiadomość i tym z szybkością płomienia dotarła do cesarza. Piotr Wielki był człowiekiem porywczym i kiedy dowiedział się, że św. Mikołaj Cudotwórca na znak protestu przeciwko podjętej reformie Cerkwi Prawosławnej nie chce kontynuować cudu, wybuchnął strasznym gniewem i zakrzyknął: „nie chce robić cudu? Wybrosit’ sukinsyna!” Na takie dictum św. Mikołaj Cudotwórca jakby się zreflektował i reforma potoczyła się już bez przeszkód.
Ta historia pokazuje, że bywają sytuacje, w których wola polityczna wysuwa się na plan pierwszy. Co sprawia, że przed taką polityczną wolą zgina się każde kolano? Samym instynktem samozachowawczym nie da się tego wyjaśnić; już więcej racji miał Mikołaj Machiavelli, zwracając uwagę, że „okrucieństwo i terror należy stosować rozsądnie i tylko w miarę potrzeby”. Jeśli tedy taki sam cel można osiągnąć środkami łagodniejszymi, na przykład – korupcją, to dysponenci woli politycznej chętnie do tego środka perswazji się uciekają, zwłaszcza w dzisiejszych czasach, bo oprócz korzyści w postaci osiągnięcia zamierzonego celu, uzyskują szereg korzyści dodatkowych, w postaci zyskania dodatkowych jeśli nawet nie przyjaciół, to w każdym razie – oddanych współpracowników.
Zauważyli to już starożytni Rzymianie i swoim zwyczajem oczywiście natychmiast skomponowali pełną mądrości sentencję, że „nie ma takiej bramy, której nie przeszedłby osioł obładowany złotem”. Toteż nie budzą naszego zdziwienia informacje, iż Patriarcha Moskwy i Całej Rusi, Jego Świątobliwość Cyryl, dał się poznać również jako obrotny sprzedawca papierosów i ropy naftowej, a więc towarów, których obrót w Rosji ściśle kontrolują tamtejsze tajne służby – bo czyż nawet za komuny partia, pozwalając komuś działać w sferze „nadbudowy”, nie przydzielała mu jednocześnie materialnej „bazy” – a cóż dopiero teraz, kiedy pod kierownictwem partii „budujemy kapitalizm” i tylko patrzeć, jak powstanie Ministerstwo Wolnego Rynku? Ma to oczywiście jedną i drugą stronę; z jednej strony taki układ stosunków umożliwia pokrywanie złotem cerkiewnych kopuł, ale z drugiej – zarysowuje kontury zgnilizny właściwej Wschodowi.
Zgnilizna zachodnia na pierwszy rzut oka wydaje się zasadniczo odmienna, ale czy aby na pewno? Akurat 25 września przypadła 457 rocznica pokoju religijnego w Augsburgu, który wprowadził zasadę „cuius regio eius religio”, potwierdzoną następnie przez kończący wojnę trzydziestoletnią Pokój Westfalski w roku 1648. Zasada ta przesądzała, iż religia osób poddanych woli politycznej musi być taka sama, jak religia dysponenta tej woli. Od tamtej pory minęło już 457 lat, tolerancja szaleje, ale – francuski prezydent Mikołaj Sarkozy przed trzema laty w kwestii religijnej przedstawił ofertę, która nie tylko z ducha, ale niemal i z litery wypływa z zasady ustanowionej w Augsburgu. Stwierdził mianowicie, że jeśli Kościół zaakceptuje zasadę „laickości Republiki”, to znaczy – wyrzeknie się forsowania etyki chrześcijańskiej, jako podstawy systemu prawnego, to zostanie nie tylko zaakceptowany, ale nawet otoczony opieką.
Chodzi oczywiście o rodzaj „materialnej bazy” w postaci np. koncesji na trafikę z nadzieją. Jeśli zaś nie, to… sami rozumiemy. Biorąc pod uwagę, iż „laickość” jest obecnie religią dominującą w środowiskach określających stanowisko Unii Europejskiej, propozycja Mikołaja Sarkozy’ego w istocie niczym nie różni się od propozycji przedstawionej w swoim czasie zarówno przez Piotra Wielkiego, jak i później – przez Józefa Stalina, który – jak przenikliwie zauważył Władysław Tatarkiewicz – doprowadził do tego, iż marksizm, a więc również swego rodzaju religia, został w Związku Radzieckim „przyjęty powszechnie i bez zastrzeżeń”. Jak powiadają dowcipnisie, różnią się zatem tylko Metody, podczas gdy Cyryl cały czas pozostaje taki sam. Jakże tedy w nierozerwalnym sojuszu z Cyrylem mamy zwalczać zgniliznę płynącą z Zachodu, kiedy recepcja tej zachodniej zgnilizny stanowiła istotę reformy Cerkwi Prawosławnej przeforsowanej przez Piotra Wielkiego? Cóż może wyniknąć a takiego aliansu, jeśli nie zgnilizna do kwadratu?
Może wyniknąć z tego zgnilizna do sześcianu, jeśli weźmiemy pod uwagę również zgniliznę południowa, a konkretnie – lewantyńską. Polega ona na podporządkowaniu wyobrażeń o Stwórcy Wszechświata i Jego zamiarach megalomańskim, trybalistycznym urojeniom tamtejszych szowinistów, a więc osób hołdujących religii politycznej. Jak wiadomo, z tajemniczych powodów nasz nieszczęśliwy kraj od pewnego czasu poddawany jest intensywnej indoktrynacji również zgnilizną południową. Teraz, po pretekstem „pojednania”, mamy przy pomocy zgnilizny wschodniej zwalczać zachodnią, która w istocie jest jedna i ta sama. Tyle zgnilizny na raz – czy to aby nie za dużo?
Stanisław Michalkiewicz
Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Najwyższy Czas!”.
Felieton • tygodnik „Najwyższy Czas!” • 28 września 2012