Aktualizacja strony została wstrzymana

Polityczna „mowa nienawiści” – prof. Andrzej Waśko

Nowelizacja kodeksu karnego

W ostatnim czasie zanotowaliśmy w Sejmie kolejny powrót do postulatów nowelizacji kodeksu karnego w zakresie tzw. mowy nienawiści. Przypomnijmy, że już w poprzedniej kadencji Sejm dyskutował nad rozszerzeniem art. 256 kk określającego obecnie karę za nawoływanie do nienawiści z powodów rasowych, narodowościowych i religijnych o powody związane z orientacją seksualną. Sytuacja sprowadza się do tego, że grupa organizacji pozarządowych skupiających modne mniejszości domaga się wpisania do polskiego prawa własnej wizji świata, używając przy tym sztucznie skonstruowanych wyrażeń o nieokreślonym znaczeniu, takich jak „mowa nienawiści”. Spór, jaki toczy się na ten temat, poza tym, że ma charakter moralny, prawny i kulturowy, jest też częścią bieżącej gry politycznej oraz elementem długofalowego procesu politycznego, jaki obecnie obserwujemy.

Oprócz projektów zakładających kryminalizację „homofobii”, zgłoszonych przez SLD i Ruch Palikota, własną inicjatywę w tej sprawie zapowiedziała Platforma Obywatelska. Jest to kolejny sygnał zdecydowanego przesuwania się PO jako partii teoretycznie liberalnej w stronę ideologii wojującej lewicy. Jeszcze w roku 2008, po objęciu rządów, partia Donalda Tuska starała się dystansować od postulatów aktywistów homoseksualnych i trzymać się środka w tego typu sporach, powołując się na istniejący w społeczeństwie konsensus obyczajowy. W publikacjach Kampanii przeciw Homofobii z 2009 roku PO przedstawiana też bywała jako część obozu „homofobicznej prawicy”. Obecnie, co wynika z przekazanych przez media wypowiedzi reprezentantów Klubu Parlamentarnego PO, także liberałowie chcą spenalizować „nienawiść” przeciwko mniejszościom. I czynią to obecnie w zgodzie z całą lewicą, doklejając do prześladowanych mniejszości seksualnych także grupy domniemanie prześladowane za „wiek”, „niepełnosprawność” i inne „cechy naturalne”, wśród których zajmujący się projektem PO poseł Mariusz Witczak 29 czerwca br. wymienił także… „kolor włosów” (sic!).

Polityczny konformizm

Cóż, skoro BBC i CNN na marginesie Euro przestrzegały, że w Polsce szaleje rasizm, a angielscy piłkarze wrócą do domu w trumnach, to nie ma się co dziwić, że PO za nasz poważny problem uważa mowę nienawiści w stosunku do osób o odmiennym kolorze włosów. Ilość dowcipów o blondynkach jest doprawdy zatrważająca i zapewne Sejm po wypowiedzi posła Witczaka zajmie się i tym problemem. U niektórych stopień ideologicznego zaczadzenia jest już bowiem tak wielki, że nie widzą śmieszności własnej ideologii. Inni ją widzą i są tym trochę zażenowani, więc, tak jak Witczak, żartują, dają do zrozumienia, że do całej kwestii mają stosunek ironiczny. Jest to sygnał rozpoznawczy politycznego konformizmu, który sprawia, że PO zawsze przyłącza się do silniejszych. W sprawach obyczajowych dzięki mediom i popkulturze silniejsze są dzisiaj mniejszości i lewica, a więc i na tym polu w Sejmie dokonuje się integracja rządzących liberałów z lewicą. Umacnia to nieformalny układ polityczny (kryptokoalicję rządu z częścią opozycji) i nadaje mu ideologicznie skrajny, libertyński charakter.

Dlaczego PO i jej elektorat, złożony też z małżeństw wychowujących dzieci i posyłających je na lekcje religii, daje sobie narzucić język i zmiany prawne prowadzące do rozpuszczenia systemu wartości, na których opiera się jego codzienne życie? Oczywiście z głupoty polegającej na bezmyślnym przejmowaniu wizji świata rodem z mediów głównego nurtu. Ale w jeszcze większym stopniu z postawy konsumpcyjnej. Pokolenie, które dało się owładnąć bakcylowi bogactwa i które myśli tylko o pieniądzach, bez trudu odpuszcza sobie udział w sporach moralnych, które wydają się mu stratą czasu potrzebnego na zarabianie. Lekceważąc zaangażowanie moralne, a dla wygody i zysku przyjmując poglądy mainstreamu, średnie pokolenie infekuje się jednak ideologią rewolucji genderowej. I tak PO w sprawach ideologicznych staje się konformistyczną przybudówką lewicy.

Wykalkulowana przewrotność

Powrót tematu „mowy nienawiści” do Sejmu jest też przez PO wykalkulowany jako temat zastępczy. Spraw, które trzeba czymś przykryć, jest coraz więcej – skandale finansowe przy budowie autostrad, zapowiadane zwolnienia nauczycieli, a przede wszystkim niedawne umorzenie cywilnego śledztwa w sprawie odpowiedzialności za katastrofę smoleńską. Chodzi tu jednak nie tylko o zwykłą „wrzutkę” – wymazanie ze świadomości telewidzów niepokojącej informacji o tym, że premier i ministrowie zostali właśnie uwolnieni od wszelkiej odpowiedzialności za przyczynienie się do tej strasznej katastrofy. Celem jest tu coś więcej: odwrócenie pozycji moralnych, z jakich władza i opozycja prowadzą po Smoleńsku spór polityczny.

Analiza katastrofy smoleńskiej jest sytuacją, w której opozycja i media sądzą rząd PO z powodu niedopełnienia elementarnych obowiązków, skandalicznej gry z Rosjanami i obstrukcji w prowadzeniu śledztwa. Natomiast temat „mowy nienawiści”, rzekomego prześladowania mniejszości, rasizmu i tym podobnych postaw przypisywanych stale prawicy i Kościołowi pozwala na zamianę ról. Teraz to już nie opozycja sądzi władzę za Smoleńsk, demontaż państwa i afery. To władza razem z prześladowanymi mniejszościami sądzi teraz prawicę i Kościół za prześladowanie ze względu na płeć, orientację, narodowość, kolor skóry i kolor włosów – w imieniu „ofiar”, których lista stale się wydłuża. Bardzo to sprytne posunięcie, pozwalające przechwycić inicjatywę w dyskursie publicznym.

Kolejną nową okolicznością, która obecnie zmienia wymowę odgrzewanych projektów lansowanych od lat przez Roberta Biedronia, jest będące właśnie w toku prawne ograniczenie wolności zgromadzeń. Z jednej strony nikt nie wie, czym jest mityczna „mowa nienawiści”. Z drugiej organizacje monitorujące polskie życie społeczne pod kątem „mowy nienawiści” przywołują jej liczne przykłady, zaczerpnięte z prasy, np. z „Naszego Dziennika”, „Rzeczpospolitej”, „Gościa Niedzielnego”, „Super Expressu” i szeregu innych tytułów. Chodzi więc także o to, żeby za pomocą znowelizowanego kodeksu karnego kontrolować treść publikacji w prasie. Nie jest to więc nic innego, jak próba wprowadzenia tylnymi drzwiami cenzury. Proces Jarosława Marka Rymkiewicza pokazał, jak można wykorzystywać złe prawo i „rozgrzane” sądy do tłumienia poglądów niewygodnych dla władzy. Po projektowanych zmianach możliwości te byłyby znacznie szersze. I co najistotniejsze, otwierałyby drogę do praktycznej penalizacji moralnego nauczania Kościoła, zwłaszcza w sprawach etyki seksualnej i rodziny. Zbieżność nowego prawa o zgromadzeniach publicznych z próbą ograniczenia wolności słowa pod pretekstem walki z „mową nienawiści” niedwuznacznie wskazują, że obóz rządowy obiera kurs na ograniczenie swobód demokratycznych.

Totalitaryzm liberalny

To zaś, co kryje się za pojęciem „mowy nienawiści”, przekonuje, że nie mamy tu do czynienia ze zwykłą putinizacją, tylko z otwarciem drogi do rozwiązań totalitarnych. Do istoty totalitaryzmu należy bowiem ideologiczna i prawna kontrola nad językiem. W nowomowie chodzi o to, że kiedy ludzie nie będą mogli powiedzieć pewnych rzeczy, nie będą mogli ich także pomyśleć. I vice versa – o to, żeby sam język poprzez swoje sztucznie skonstruowane i ocenzurowane słownictwo z góry determinował to, co ludziom pomyśleć wolno. „Język – jak pisze Robert Biedroń – za pomocą którego posługujemy się każdego dnia, kształtuje społeczną świadomość. Słowa nadają rzeczom cechy, oceniają, wartościują. Nazywając, tworzymy rzeczywistość, która nieopisana, po prostu nie istnieje”1.

O to właśnie chodzi! Do niedawna nikt nie wiedział, że istnieje coś takiego jak „mowa nienawiści”. Wystarczyło jednak, żeby ktoś przetłumaczył z angielskiego takie zmyślne określenie, a już wszyscy uwierzyli nie tylko w to, że „mowa nienawiści” istnieje, ale i w to, że powinna być karana przez sądy. Biedroniowe „tworzenie rzeczywistości przez nazywanie rzeczy” to nowomowa, a zamiar postawienia aparatu państwowego na straży nowomowy to czysty totalitaryzm. I PO wchodzi w te buty, co poniekąd przewidziała przed kilkoma laty prof. Anna Pawełczyńska, tworząc w książce „Głowy hydry” pojęcie totalitaryzmu liberalnego. On właśnie stoi u bram.

Kary za domniemaną intencję

Problematyka związana z „mową nienawiści” ma więc istotne znaczenie polityczne: doraźne i długofalowe. Akcentując to znaczenie, o którym rzadko się pisze, nie powinniśmy jednak zapominać o tym, o czym pisze się dużo: o prawnej, obyczajowej i moralnej istocie problemu. Aktualnie obowiązujące prawo nie zezwala na stosowanie wyzwisk pod adresem ludzi innej narodowości, rasy czy wyznania. Ma rację mec. Wiesław Johann podkreślający w komentarzu do tej sprawy, że godność ludzka jest obecnie, na poziomie obowiązującego prawa, chroniona w stopniu wystarczającym. Aktualnie obowiązujące prawo nakłada sankcje na używanie słów powszechnie uważanych za obraźliwe, a tradycyjne, obyczajowe normy współżycia międzyludzkiego zakazują używania określeń obraźliwych, wulgarnych, a także wszelkiego perfidnego poniżania kogokolwiek, w tym osób o innej tożsamości niż nasza własna. (Przypomniał o tym niedawno powszechny wybuch oburzenia na nikczemne wypowiedzi Wojewódzkiego i Figurskiego o Ukrainkach). Także społeczne potępienie dla poniżania i prześladowania mniejszości powinno być regulowane przede wszystkim przez dobre obyczaje. W przypadku chamskich incydentów trzeba więc mówić o upadku obyczajów i potrzebie wychowania, a nie postulować wprowadzanie kolejnych sankcji karnych. Upadek obyczajów w połączeniu z rozrostem ideologicznej legislacji jest bowiem zawsze objawem kryzysu społecznego. Proponowane zmiany w kodeksie karnym są zaś ideologiczne, gdyż ich istotą nie jest karanie za dyskryminację czy poniżanie innych (to już w prawie jest), tylko de facto karanie za jakiekolwiek negatywne oceny innych, w tym także za uzasadnione polemiki czy normalną krytykę.

To właśnie zmienia pojęcie „mowy nienawiści”. Zmusza ono, by karać nie za czyny lub słowa, tylko za domniemaną intencję takiej mowy, którą ma być nienawiść. O każdej zaś wypowiedzi krytycznej, nawet bardzo kulturalnej językowo, można powiedzieć, że wynika nie z tego, z czego wynika (z racji merytorycznych), tylko z nienawiści do osoby krytykowanej jako członka jakiejś grupy. I tak stwierdzenie, że szanowny poseł Biedroń mija się z prawdą, będzie zakwalifikowane jako wyraz nienawiści do homoseksualistów, a zdanie, że pani redaktor Monika Olejnik myli się, będzie zakwalifikowane jako wyraz nienawiści do blondynek. Jako mowę nienawiści kwalifikuje się bowiem już teraz wszelkie w ogóle poglądy, które z jakiegokolwiek powodu nie podobają się aktywistom mniejszościowym i zwolennikom otwartego społeczeństwa. Dotąd wolno było jednak polemizować publicznie z Biedroniem i Moniką Olejnik, a nie jest pewne, czy będzie to jeszcze możliwe po przyjęciu przez parlament nowych przepisów.

Prof. Andrzej Waśko


1 R. Biedroń, Próba definicji mowy nienawiści i przestępstw z nienawiści, [w:] Raport o homofonicznej mowie nienawiści w Polsce, red. G. Czarnecki, Kampania przeciw Homofobii, Warszawa 2009, s. 7.

Autor jest historykiem literatury, pracownikiem naukowym Uniwersytetu Jagiellońskiego i Wyższej Szkoły Filozoficzno-Pedagogicznej Ignatianum w Krakowie. W 2007 r. w rządzie PiS pełnił funkcję sekretarza stanu w MEN.

Za: Nasz Dziennik, Poniedziałek, 16 lipca 2012, Nr 164 (4399) | http://www.naszdziennik.pl/wp/3982,polityczna-mowa-nienawisci.html

Skip to content