Aktualizacja strony została wstrzymana

Obława trwa? – Piotr Jaroszyński

Słowo „obława” pochodzi z języka myśliwskiego. Dotyczy takiego typu polowania, w którym znaczna liczba strzelców i naganiaczy otacza szerokim kołem zwierzynę, by zaciskając pętlę w końcu ją dopaść, złowić, a wreszcie zastrzelić. W wypadku obławy augustowskiej, myśliwymi byli Sowieci (odziały NKWD, kontrwywiadu SMIERSZ, 3 Frontu Białoruski), oficjalnymi naganiaczami instytucje komunistyczne PRL (LWP, MO, UB), a zwierzyną głównie członkowie Armii Krajowej, ale nie tylko. Obława trwała około dwóch tygodni (12-28 lipca 1945) i przyniosła nadspodziewane rezultaty: złapano i zaaresztowano ponad 7 tys. osób. Po pierwszej selekcji zostawiono ok. 2 tysięcy, a po drugiej – przynajmniej 600, choć liczba ta może być dwukrotnie większa. Gdy jedni wcześniej lub później wrócili do domów, ta ostatnia grupa zniknęła bez śladu. Po dziś dzień nie wiadomo, dokąd ich uprowadzono, jak zostali zabici i gdzie spoczywają.

Obława augustowska skupia jak w soczewce mechanizm i kontekst narodzin PRL-u jako państwa wymyślonego przez Związek Sowiecki i kontrolowanego przez Związek Sowiecki. Oto po zakończonej wojnie obce wojska dokonują na nieswoim terytorium akcji militarnej, aresztują obywateli nie swojego państwa, bezprawnie ich przesłuchują, a wreszcie część z nich uprowadzają i mordują. To napad, rozbój i zbrodnia ludobójstwa. Ale tej akcji idą w sukurs organizacje państwa tych obywateli, którzy zostali napadnięci: Ludowe Wojsko Polskie, Milicja Obywatelska, Urząd Bezpieczeństwa. Każda z tych nazw jest wobec pokrzywdzonych obywateli wierutnym kłamstwem, bo jest tylko przedłużeniem sił sowieckich, a nie instytucją polską.

Obława augustowska odsłania dalekosiężne skutki narodowe, społeczne i polityczne zastosowanej przez Sowietów metody. Tereny objęte obławą (powiat augustowski, suwalski, część sokólskiego) były przed wojną silne patriotyzmem, który przenikał do różnych grup społecznych i zawodowych. Polskość była zwornikiem rozwoju kulturalnego, co miało istotne znaczenie po latach rozbiorów. Nasi wrogowie dokładnie to widzieli, skoro po napaści Związku Sowieckiego na Polskę tereny te trzykrotnie objęto wywózkami, wedle znanego już klucza: Polak świadomy polskości, który nie nadaje się na bolszewizację musi być „zlikwidowany”. I mimo takiego osłabienia a także wojny polskość nadal była prężna, czego dowodem była działalność AK. Dlatego właśnie po zakończeniu wojny wobec ustanowienia nowego państwa, a właściwie atrapy państwa polskiego, nie mogło być miejsca dla takich elementów, które stanowią świadomą i zorganizowaną siłę polską. Musiały one zostać skutecznie zlikwidowane.

W języku sowieckiej propagandy wojskowej zlikwidować oznacza tylko jedno: zabić. Kogo? „Bandytów”, bo wróg to dla nich bandyta. W tym języku na sentymenty i rozterki moralne nie ma miejsca. Rozkaz jest rozkazem. Zwłaszcza, gdy rozkaz przychodzi z góry. 20 lipca 1945 r. Abakumow, naczelnik kontrwywiadu SMIERSZ, pisze w liście do Berii, szefa NKWD: „Jeśli uznacie za zasadne przeprowadzenie operacji w tym stanie rzeczy, to likwidację bandytów zamierzamy przeprowadzić w następujący sposób:

1. Wszystkich wykrytych bandytów w liczbie 592 ludzi zlikwidować […] Pracownicy operacyjni i zestaw osobowy batalionu będą doskonale poinstruowani o zasadach przebiegu likwidacji bandytów.” Chodziło przede wszystkim o to, by nikt z więzionych nie uciekł, ale także by nie było jakichkolwiek postronnych świadków, stąd dokładnie przeczesano okoliczne tereny („Nasz Dziennik”, 10.06.2011). I faktycznie, o ile Katyń pozostawił świadków, a groby pomordowanych odnaleziono, to ofiary Obławy Augustowskiej zaginęły jak dotychczas bez śladu. A wśród „bandytów” byli kilkunastoletni chłopcy, dziewczęta, młode matki, a nawet kobiety ciężarne.

W wymiarze społeczno-narodowym uderzenie było potężne. To tylko Stalin, geniusz zła, mógł zdobywać się na podobne, tak nieludzkie scenariusze. Bo gdy jednych uprowadzono i zabito, innych skutecznie zastraszono. Doświadczenia z sowieckimi oprawcami, do których repertuaru należało nie tylko więzienie i zabijanie, ale również dręczenie i torturowanie ofiar, zapadały głęboko w świadomość, pozostawiając ranę, która do końca życia musiała krwawić, a na której wspomnienie wracać musiał ten upiorny ból. Z drugiej strony byli tacy, którzy wspierali Sowietów czy to z urzędu („żołnierz” LWP, milicjant, ubek), czy też z własnej inicjatywy (tajny współpracownik, zwykły donosiciel, a nawet zawistny sąsiad). Bo przecież obława przeprowadzana była wedle jakiegoś klucza, zgodnie z przygotowaną wcześniej listą. Część tej listy mogli ułożyć sami Sowieci na bazie swojej wcześniejszej współpracy z AK przeciwko Niemcom, ale część pochodziła już z „rodzimych” źródeł.

Więc co działo się dalej z tymi ludźmi, którzy szli na rękę lub ręka w rękę z Sowietami? Dla jednych mogła to być okazja do zawodowego i politycznego awansu, bo takich władza ludowa szczególnie lubiła awansować. Oni zajęli miejsce tych, których zabito. Oni potem budowali PRL. Oni pilnowali, by prawda o obławie nigdy nie ujrzała światła dziennego. Pilnowali? A może pilnują dalej. Bo przecież jak na największą zbrodnię powojenną jest o obławie za cicho, zwłaszcza w skali władz państwowych centralnego, ale i lokalnego szczebla.

Tymczasem taka ofiara za Polskę nie ulega przedawnieniu, a sprawiedliwość zawsze będzie żądać prawdy. Dopóki nie poznamy prawdy, to ta obława nadal będzie trwać.

Piotr Jaroszyński
Z książki Odzyskać Polskę! Warszawa 2012

Za: Strona autorska prof. Piotra Jaroszynskiego (31 lipca 2011) | http://www.piotrjaroszynski.pl/felietony-wywiady/oblawa-trwa.html

Skip to content