Aktualizacja strony została wstrzymana

Popiół i dowód

Po publikacji „Naszego Dziennika”

Będzie kolejny wniosek o oględziny posesji MSZ, gdzie miało dojść do zniszczenia rzeczy Tomasza Merty. Tym razem z użyciem profesjonalnego sprzętu. Wczoraj wyszło na jaw, że jeden z urzędników resortu, który wskazał pogorzelisko, nie żyje

Policja na zlecenie prokuratury przeprowadziła wczoraj oględziny na terenie posesji MSZ, gdzie mogło dojść do zniszczenia rzeczy Tomasza Merty. Dwaj policjanci z Komendy Stołecznej Policji (technik oraz podkomisarz) chcieli ustalić, w którym miejscu na terenie resortu spraw zagranicznych doszło do zniszczenia przedmiotów należących do Tomasza Merty. Czynności te zostały wykonane w ramach postępowania prokuratury w sprawie zniszczenia dowodu osobistego Merty oraz zaginięcia jego obrączki. W oględzinach uczestniczyła wdowa po wiceministrze kultury Magdalena Pietrzak-Merta, jej pełnomocnik prawny mec. Bartosz Kownacki oraz urzędnik MSZ, na którego zeznaniach oparła się prokuratura w kwestii identyfikacji miejsca utylizacji przedmiotów, które ocalały z katastrofy smoleńskiej. Czynności trwały prawie trzy godziny.

Sprawa zniszczenia dowodu Tomasza Merty wyszła na jaw po tym, jak okazało się, że dokument wydany rodzinie po katastrofie na Siewiernym nosi wyraźne ślady nadpalenia. Tymczasem z materiałów rosyjskich, które trafiły do Wojskowej Prokuratury Okręgowej w Warszawie, wynikało, że zachował się w stanie wręcz idealnym. Śledczy musieli się więc zmierzyć z problemem autentyczności dowodu. Dochodzenie w tej sprawie prowadzi Wydział V Śledczy Prokuratury Okręgowej w Warszawie. Do drugiego, odrębnego postępowania wyłączono natomiast wątek kradzieży obrączki, zegarka i portfela. W toku postępowania w sprawie niszczenia dowodu, które toczy się od blisko roku, prokuratorzy powzięli podejrzenie, że do incydentu mogło dojść już na terenie Polski. A konkretnie w którejś z jednostek resortu kierowanego przez Radosława Sikorskiego. Stąd wczorajsze oględziny miejsca zdarzenia. Jak stwierdził w rozmowie z „Naszym Dziennikiem” prokurator Dariusz Ślepokura z warszawskiej prokuratury okręgowej, rezultat oględzin jest negatywny. – Przeprowadzono oględziny posesji na skrzyżowaniu ulicy Pancernej i Karmazynowej. Ze skutkiem negatywnym. Nie ujawniono żadnych przedmiotów, które mogły pochodzić z tego zdarzenia – mówi prokurator. Nie znaleziono śladów ogniska ani żadnych przedmiotów, które ewentualnie mogły być palone. Mimo przekopania znacznego terenu obszaru – był to teren należący do archiwum MSZ w Warszawie – nie natrafiono na żaden ślad rzeczy po wiceministrze kultury. W ocenie Magdaleny Pietrzak-Merty, negatywny wynik oględzin sprawia, że wersja, iż do zniszczenia rzeczy doszło na terenie resortu spraw zagranicznych (wskazywały na to zeznania jednego z urzędników resortu Sikorskiego), jest coraz mniej prawdopodobna.

– Sądzę jednak, że wyniki tego przeszukania to efekt użycia takiego, a nie innego sprzętu przez policję, zupełnie niewłaściwego – ocenia wdowa. Dwaj policjanci, którzy przeszukiwali teren, mieli ze sobą jedynie łopaty i wykrywacz metali, który – ocenia Merta – nie był w stanie zlokalizować, czy i na jakiej głębokości dana rzecz się znajduje, ani odróżnić rodzaju metali. Tymczasem przedmiotem, który chciała odnaleźć wdowa, była przede wszystkim obrączka męża.

– Ta obrączka to dla mnie relikwia, przede wszystkim ją chciałam odzyskać – mówi „Naszemu Dziennikowi” Magdalena Pietrzak-Merta. Z jej relacji wynika, że wykrywacz metali, w jaki zaopatrzeni byli policjanci, niemal wciąż dźwięczał, ponieważ przeszukiwany teren był naszpikowany różnego rodzaju częściami metalowymi. – Był to chyba były teren budowy, na którym ktoś potem zasiał trawę; były to gwoździe, kawałki rurek, blaszek, które znajdowały się dość płytko pod ziemią. Nie znaleziono niczego, co mogło być przedmiotem należącym do mego męża, ani charakterystycznych śladów palenia – relacjonuje wdowa. Jak podkreśla, nie było żadnych problemów z wejściem na teren MSZ. – Sadzę, że z tego względu, iż na teren wjechaliśmy samochodem policyjnym – zauważa. Z przeprowadzonych wczoraj czynności procesowych został sporządzony protokół, który dołączono do akt sprawy. Dopytywana przez „Nasz Dziennik” o kwestię jakości sprzętu użytego do oględzin Komenda Stołeczna Policji nie potrafiła udzielić konkretnej odpowiedzi. – To wszystko zależy od charakteru czynności – usłyszeliśmy tylko w biurze prasowym KSP.

– Na podstawie zeznań świadków ustalono miejsce, gdzie miało nastąpić to zdarzenie. Wczoraj pojechała tam policja i przeprowadziła oględziny tego miejsca – informuje prokurator Dariusz Ślepokura, zaznaczając, że śledczy na obecnym etapie postępowania nie zajmują się kwestią odpowiedzialności kierownictwa resortu spraw zagranicznych. Na pytanie, czy prokuratorzy dysponują wiedzą, co dzieje się z obrączką Tomasza Merty, Ślepokura odpowiada, że nie ma żadnych wiadomości na ten temat. W opinii Magdaleny Pietrzak-Merty są trzy warianty losów obrączki jej męża: mogła nigdy nie opuścić Moskwy, mogła zostać skradziona przez pracownika MSZ lub – wbrew dokumentacji – tkwi gdzieś w ziemi na terenie resortu spraw zagranicznych. Merta oraz jej pełnomocnik mec. Bartosz Kownacki wykluczają, by obrączka została skradziona przez Rosjan. Dlaczego? Istnieje protokół przekazania jej stronie polskiej wraz z dokumentacją zdjęciową, na której obrączka jest widoczna na palcu wiceministra kultury. Pokrzywdzona i jej pełnomocnik nie wykluczają złożenia kolejnego wniosku do prokuratury o powtórne przeszukanie. Ale już przy użyciu innego sprzętu. A jeżeli i to nie przyniesie rezultatu, rodzina nie wyklucza złożenia wniosku o przeszukanie terenu Ambasady RP w Moskwie. Konkretnie – gabinetu byłego ambasadora Jerzego Bahra. Jak dowiedział się „Nasz Dziennik”, jego przesłuchanie zaplanowano na dzisiaj. Zeznania dyplomaty mogą okazać się kluczowe w tej sprawie. – Materiał dowodowy pokazuje, że formalny ślad po obrączce i innych rzeczach śp. Tomasza Merty urywa się właśnie w tej ambasadzie. Kluczowe będzie więc przesłuchanie ambasadora Jerzego Bahra. Mam nadzieję, że on pomoże wyjaśnić, co się stało z tymi rzeczami, gdzie one trafiły z ambasady – wskazuje mecenas Kownacki. Minister sprawiedliwości Jarosław Gowin uchylił się wczoraj od komentarza w sprawie rewizji w MSZ. – Dowiaduję się o tym od pani redaktor. Gdyby ten fakt się potwierdził, to byłoby to wydarzenie zadziwiające i oczywiście wymagające ostrej reakcji. Poczekajmy na efekty ustaleń prokuratorskich, bo – mówiąc szczerze – nie chce mi się wierzyć, żeby to było prawdą – powiedział wczoraj „Naszemu Dziennikowi” szef resortu sprawiedliwości. Dopytywany, czy będzie rozmawiał na ten temat z Radosławem Sikorskim, stwierdził, że nie. – Na tym etapie nie ma żadnego powodu, żebym z panem ministrem Sikorskim rozmawiał. Inaczej byłoby, jeśli ta wiedza znajdzie potwierdzenie w ustaleniach prokuratorskich – dodał Gowin. Z formalnego punktu widzenia rzeczywiście minister Gowin mógł nie mieć wiedzy na temat postępowań prokuratury – to pokłosie rozdzielenia funkcji ministra sprawiedliwości i prokuratora generalnego. Jednak sprawa katastrofy smoleńskiej oraz wszystkiego, co ma z nią związek, jest bezprecedensowa, niezwykłej rangi. W tej sytuacji trudno więc zrozumieć postawę obecnego ministra sprawiedliwości. To – w ocenie byłego ministra sprawiedliwości i prokuratora generalnego Zbigniewa Ziobry – pozwala na krytyczną ocenę jego wypowiedzi. – Pytaniem zasadniczym jest w tym wypadku to, jakie będzie stanowisko premiera, którego członkiem rządu jest minister Sikorski. W sensie odpowiedzialności politycznej premier Tusk bardziej za to odpowiada niż minister Gowin – w sensie relacji nadrzędnych do ministra Sikorskiego – kwituje Ziobro.

Anna Ambroziak

Za: Nasz Dziennik, Czwartek, 21 czerwca 2012, Nr 143 (4378)

Matactw było pewnie więcej

Z Władysławem Protasiukiem, ojcem mjr. pil. Arkadiusza Protasiuka, dowódcy lotu PLF101 do Smoleńska, rozmawia Marta Ziarnik

Jak skomentuje Pan informację o zarządzeniu przez prokuraturę przeszukania w Ministerstwie Spraw Zagranicznych w związku z podejrzeniem o celowe niszczenie przedmiotów należących do jednej z ofiar katastrofy smoleńskiej – Tomasza Merty?
– Przyznam szczerze, że z wielkim szokiem. Bo choć o matactwach dokonywanych przez najbliższych współpracowników pana ministra Sikorskiego, i pewnie jego samego, „Nasz Dziennik” wielokrotnie już pisał, i wskazywały na nie zeznania rodziny śp. wiceministra kultury, to jednak fakt, że sprawą postanowili wreszcie zająć się śledczy, może wskazywać, że sprawa może być znacznie poważniejsza. Dotychczas byliśmy bowiem świadkami sytuacji, gdy osoby bądź instytucje odpowiadające za utrudnienia w śledztwie smoleńskim, za rozsiewanie kłamliwych informacji i działanie na szkodę państwa polskiego były wręcz gloryfikowane i odznaczane kolejnymi stopniami. Tym bardziej więc wkroczenie śledczych do budynku resortu spraw zagranicznych jest zaskakujące i zastanawiające. Może bowiem dowodzić, że ta placówka podległa ministrowi Sikorskiemu (który zasłynął już m.in. jako wielki obrońca Rosji i specjalista od ferowania przyczyn katastrof lotniczych) mogła mieć o wiele większy udział w śledztwie smoleńskim i jego kreowaniu, niż sądzimy.

To znaczy?
– Boję się, że MSZ ukrywa znacznie więcej spraw związanych z tą katastrofą i z rzeczami należącymi do naszych bliskich. Bo przecież w dalszym ciągu jest wiele rodzin, które nie mają żadnych informacji o cennych – nie tylko materialnie, ale dla nich przede wszystkim duchowo – rzeczach po ich bliskich zmarłych. Sprawa zaczęła się od dowodu należącego do pana Merty, a który – jak się okazało – MSZ z nieznanych przyczyn mogło zniszczyć. Teraz jest podejrzenie, że w resorcie tym mogą się znajdować także pozostałe zaginione przedmioty należące do śp. wiceministra kultury, w tym chociażby jego obrączka i zegarek. Zastanawiam się, co jeszcze może się tam znajdować. A najbardziej ciekawi mnie to, w jaki sposób i dlaczego MSZ weszło w posiadanie tych rzeczy oraz dlaczego panu Sikorskiemu zależało na ich zniszczeniu? Milczeniem pominę już późniejsze próby zatuszowania tego faktu przed rodziną i śledczymi, bo to sprawa dla prokuratury. To, co działo się w MSZ, to wielki skandal. Skandalem jest też celowe narażanie rodziny na dodatkową traumę, jaką zgotował jej resort.

MSZ pozwoliło, by cień podejrzenia padł w tej sprawie na stronę rosyjską.
– Owszem, i mówiąc szczerze, nie rozumiem tego. Najprawdopodobniej jednak nie przemyślano dobrze całej tej sprawy, a później dbano już tylko o to, by afera z niszczeniem w MSZ dowodów nie wyszła na jaw. Dlatego bardzo ciekaw jestem dalszego rozwoju spraw. I mam nadzieję, że tym razem ministrowi i osobom bezpośrednio odpowiedzialnym za tak haniebne działania nie ujdzie to na sucho. Bo to jest już nie tyle kwestia naprawienia wyrządzonych rodzinie pana Merty krzywd, ale także kwestia honorowego działania państwa polskiego. Kolejny bowiem raz jej obecne władze dały przykład haniebnych zaniechań i celowego działania na szkodę obywateli. To z kolei stawia nas w koszmarnym świetle wobec naszych partnerów zagranicznych.

Jakie działania mogłyby ten obraz, Pana zdaniem, zmienić?
– Przede wszystkim konieczne jest przejrzyste śledztwo w tej sprawie. Nie wyobrażam też sobie, by pan minister Sikorski nie został w tej sprawie szczegółowo przesłuchany. To przecież on kieruje resortem, o którym mowa, a w którym doszło do takiego skandalu. I jeśliby w toku tego śledztwa okazało się, że miał on jakąkolwiek wiedzę na temat niszczenia tych rzeczy – nawet już po tym fakcie, wówczas powinien ponieść konsekwencje kadrowe. Zwłaszcza że to nie byłby pierwszy przypadek głoszenia przez niego kłamliwych informacji w sprawie katastrofy smoleńskiej, które mają przecież daleko idące konsekwencje chociażby ze względu na to, jakie stanowisko on piastuje. Pan Sikorski od pierwszych chwil po katastrofie przesądzał o jej przyczynach, bez jakichkolwiek dowodów winą obarczając pilotów. Tej retoryki nie zmienił nawet później, gdy na jaw wychodziły dowody z całą pewnością temu przeczące. Tak więc biorąc pod uwagę już tylko te dwie sprawy, jasno widzimy, że nie postępuje on w sposób godny sprawowanego przez siebie urzędu.

Dziękuję za rozmowę.

Za: Nasz Dziennik, Czwartek, 21 czerwca 2012, Nr 143 (4378)

Skip to content