W wydanym w kwietniu pierwszym numerze nowego czasopisma „Biuletyn IPN.pamięć.pl” nie ma ani słowa o prof. Januszu Kurtyce, prezesie Instytutu, który zginął w smoleńskiej katastrofie , nie ma też żadnego artykułu poświęconego zbrodni katyńskiej a właśnie w kwietniu obchodzimy 72 rocznicę sowieckiego ludobójstwa. Redaktorem naczelnym nowego pisma jest Andrzej Brzozowski, współautor skandalicznego podręcznika do historii „Ku współczesności” (wydawnictwo Piotra Marciuszka Stentor).
Okazuje się, że na czele pisma mającego być kontynuacją poczytnego, prezentującego solidną wiedzę historyczną „Biuletynu IPN” stanął człowiek, który w swoim podręczniku z pamięci historycznej uczynił karykaturę. W tym samym czasie, kiedy jedni pracownicy IPN-u głodują w Krakowie i protestują w obronie nauczania historii, inni – pełniący wysokie funkcje w IPN-ie – wprowadzają w życie nową podstawę programową, dewastując polską pamięć historyczną. Autorką nowej podstawy jest niesławnej pamięci minister Katarzyna Hall.
Salonowy historyk
Andrzej Brzozowski (rocznik 1977) jest absolwentem Instytutu Historycznego Uniwersytetu Warszawskiego (2004 r.), mediewistą, członkiem redakcji miesięcznika historycznego „Mówią Wieki”, którego wydawcą jest postkomunistyczna „Bellona”.
W swoim podręczniku z „Gazety Wyborczej” uczynił „znak czasu” – dziennik poczytniejszy od „Rzeczpospolitej” i „atrakcyjny dla szerokiej publiczności”, do nauk historycznych wprowadził pojęcie „wojny na teczki”, którą jakoby wywołał Antoni Macierewicz, a Bronisława Wildsteina oskarżył o to, że „nie podał informacji, kto ze znajdujących się na liście (chodzi o katalog IPN-u – przyp. red.) był świadomym współpracownikiem, kto zaś był tylko inwigilowany”. Na dodatek Brzozowski, który jest zatrudniony w Instytucie w Biurze Informacji Publicznej, zredukował działalność antykomunistyczną śp. prezydenta Lecha Kaczyńskiego w PRL-u do aktywności w „podziemnej Solidarności”, zapominając o jego roli w Wolnych Związkach Zawodowych Wybrzeża, wielkim strajku w sierpniu 1980 r. i NSZZ „Solidarność” (1980 -1981).
Manipulacja historią
W ostatnim czasie prof. dr hab. Antoni Dudek z Rady IPN, przy okazji publikacji fragmentu swojego artykułu, polecił lekturę nowego czasopisma Instytutu – „Biuletyn IPN. pamięć.pl” (nr 1, 2012). Zachętą miała być informacja, że „do miesięcznika dołączona jest też reprodukcja słynnej mapy sztabowej z 1970 r. podpisanej przez gen. Jaruzelskiego jako ministra obrony, a obrazującej plan ataku na północne Niemcy, Danię i Holandię, które mieliśmy zająć w ramach operacji ofensywnej wojsk Układu Warszawskiego. Komentarz do niej stanowi artykuł Daniela Koresia o tzw. Froncie Polskim” (http://wpolityce.pl/dzienniki/blog-antoniego-dudka/27476-krew-zalewa-jar…).
Nie zważając na zastosowaną przez Dudka formułę „mieliśmy zająć” (my – Polacy?) zakupiłem miesięcznik „pamięć.pl”. Planowanie strategiczne Ludowego Wojska Polskiego i jego miejsce w Układzie Warszawskim jest bowiem od dłuższego czasu moim obiektem zainteresowania. Zacząłem od lektury polecanego przez Dudka tekstu pracownika Uniwersytetu Wrocławskiego dr. Daniela Koresia (str. 28-32) o tzw. Froncie Polskim (Froncie Nadmorskim) – militarnym wyższym związku operacyjnym, którego siłę uderzeniową miało stanowić LWP prowadzące działania przeciwko Zachodowi w ramach tzw. Zachodniego Kierunku Działań Wojennych wojsk Układu Warszawskiego (pisałem o tym w Długim ramieniu Moskwy…).
Zdając sobie sprawę, że popularny portal internetowy nie jest miejscem naukowej debaty i polemiki, muszę powiedzieć, że lektura artykułu nie tylko mnie rozczarowała, ale również zaniepokoiła, przede wszystkim z powodu opatrzenia go placetem firmowym IPN.
Na poziomie merytorycznym zasadniczy sprzeciw budzi kwestia genezy i pierwotnego znaczenia idei Frontu Polskiego, którą publicysta miesięcznika IPN postrzega w kategoriach poszerzania suwerenności armii Polski Ludowej (dla zmyłki nazywanej w Polsce Ludowej „Wojskiem Polskim”) i próby jej uniezależnienia od Armii Czerwonej. Świadczą o tym już pierwsze, w dodatku podkreślone zdania artykułu: „Latem 1944 roku, u zarania istnienia Armii Polskiej w ZSRS, wśród jej kadry dowódczej oraz przywódców Polskiej Partii Robotniczej pojawił się zamysł zorganizowania (na wzór sowiecki) wyższego związku operacyjnego: Frontu Polskiego”, który „miał stać się symbolem znaczenia WP jako najważniejszego sojusznika Armii Czerwonej”.
Niezorientowany czytelnik (pismo ma charakter wyjątkowo popularny i adresowane jest do „miłośników historii” oraz tych, którzy – jak zapewnia naczelny „pamięci.pl” – „dopiero chcą tę dziedzinę bliżej poznać”) pomyśleć może, że zarówno dowództwo „Armii Polskiej w ZSRS”, jak i „przywódcy Polskiej Partii Robotniczej” działali w tej sprawie jako suwerenni reprezentanci sprawy Polskiej podczas II wojny światowej. W tym kontekście Koreś, choćby jednym zdaniem, nie wspomina o genezie i charakterze owej „polskiej” armii w Związku Sowieckim (stworzonej tuż po ujawnieniu zbrodni katyńskiej w 1943 r., wyposażonej przez Armię Czerwoną i włączonej w struktury sowieckich frontów wojennych), o jej ówczesnych dowódcach (obywatelach sowieckich, agentach NKWD i tysiącach oficerach Armii Czerwonej udających polskich oficerów), pierwotnej koncepcji Frontu Polskiego, jako ważnego uczestnika operacji berlińskiej oraz sytuacji na froncie sowiecko-niemieckim w połowie 1944 r. Te ostatnie zagadnienie wydaje się szczególnie ważne dla zrozumienia idei Frontu Polskiego (Nadmorskiego), jako pomysłu sowieckiego i w istocie realizowanego już wówczas siłami Armii Czerwonej, której częścią była de facto niewielka i niezdolna do stworzenia odrębnego wyższego związku operacyjnego „Armia Polska w ZSRS”. W połowie 1944 r. Sowieci realizowali swój plan gigantycznej ofensywy opartej na działaniach zaczepnych rozciągających się od Bałtyku aż po Bałkany. To, co możemy uznać za pierwociny późniejszego Frontu Polskiego Sowieci realizowali już od czerwca 1944 r. siłami trzech frontów bałtyckich (zwanych też nadbałtyckimi) i trzech frontów białoruskich Armii Czerwonej wspieranych z południa przez trzy fronty ukraińskie (zob. m. in. Strategia wojenna, pod red. marsz. ZSRS W.D. Sokołowskiego, Warszawa 1964, s. 185 i inne). W świetle tych faktów widać, że pomysł polskojęzycznych współpracowników NKWD (formalnie złożył go Michał Rola-Źymierski) z lipca 1944 r. nie był nowatorski i powinien być rozpatrywany jedynie w kategoriach agenturalnej gorliwości i chęci większego przypodobania się Stalinowi (Źymierski zapewniał Moskwę, że w wyniku przeprowadzonego poboru przez „Polskę Lubelską” Front Polski liczył będzie 300 tys. żołnierzy!).
Ale publicysta czasopisma IPN na tym nie poprzestaje. Stara się dowieść, że powrót do idei Frontu Polskiego po zakończeniu II wojny światowej, którą w ówczesnych (z lat 1946-1947) studiach dotyczących konfliktu granicznego z Niemcami rozważał gen. Stefan Mossor, był próbą „zamanifestowania [przez LWP] swojej samodzielności”. Koreś akcentuje przy tym niejako suwerenne przymioty Mossora, określając go mianem „wybitnego przedwojennego oficera dyplomowanego”, zupełnie zapominając o jego powojennej zdradzie i roli, jaką odegrał w krwawej pacyfikacji polskiego podziemia niepodległościowego (por. J. Pałka, Generał Stefan Mossor (1896-1957). Biografia wojskowa, Warszawa 2008). Zapomina jednak o najważniejszym: że plany Mossora mówiące o obronie granic i ochronie najważniejszych ośrodków przemysłowych w pierwszej fazie wojny z Zachodem były pochodną sowieckiego planu strategicznego z 1946 r., który zakładał aktywizację armii sojuszniczych w celu „rozbicia przeciwnika w strefie granicznej” oraz „przygotowania warunków do podchodząc do przeciwuderzenia dużych sił rezerwowych” (pisał o tym m. in. jeden z czołowych znawców sowieckiej strategii wojennej David M. Glanz: The Military Strategy of the Soviet Union. A History, London 2005, s. 180-181 i nast.).
Ostatecznie autor tekstu o Froncie Polskim uznał, że rzekomo oryginalny pomysł Mossora (Polaków) został w zasadzie przejęty przez Sowietów i włączony do ich własnych planów strategicznych! Można przypuszczać, że gdyby nie tęga głowa gen. Mossora to Sowieci nie wpadliby na pomysł wykorzystania w swoich ofensywnych planach wojennych LWP – drugiej co do wielkości armii Imperium Sowieckiego. Koreś zapewnia nas również, że nawet po powstaniu Układu Warszawskiego (1955 r.) i zmianach roku 1956 „dla Gomułki i Spychalskiego idea Frontu Polskiego była jednym z elementów pozwalających poluźnić nieco żelazną obręcz sowieckiej kurateli; tak samo ważnym, jak pozbycie się oficerów sowieckich z LWP”. W jakikolwiek sposób nie uzasadnia tak stanowczo sformułowanej tezy, nie tłumaczy również, na czym polegać miało owe poluzowanie „obręczy sowieckiej kurateli” skoro idea Frontu Polskiego zakładała udział LWP w agresji sowieckiej na Zachód, zaś później okupację zajętych w wyniku tej ofensywy państw. Przecież idei przyszłej agresji na Zachód i formowania Frontu Polskiego, jako części sił zbrojnych Imperium Sowieckiego, podporządkowano całą aktywność wywiadu wojskowego PRL. Nie było tu miejsca na jakąkolwiek suwerenność i niezależność.
Sowieci byli zainteresowani tym, aby ich sojusznicy z Warszawy rozpoznali przyszły środkowoeuropejski i północny teatr działań wojennych (zwłaszcza w strefie cieśnin duńskich i na Bałtyku). Wytyczne GRU dla Zarządu II Sztabu Generalnego LWP jasno formułowały cele operacyjne: cały aparat wywiadowczy miał się skoncentrować się przede wszystkim na działaniach prowadzonych wobec Republiki Federalnej Niemiec, państw Beneluksu, Skandynawii i Francji. Zgodnie z wytycznymi Moskwy wywiad LWP i jego agentura miały skupić się na rozpoznaniu zachodnich obiektów infrastrukturalnych o znaczeniu strategicznym (dróg, portów i lotnisk), rozlokowaniu wojsk (chodziło przede wszystkim o rozmieszczenie broni jądrowej na terenie zachodnich Niemiec, Grecji i Włoch) oraz rozpracowaniu sztabów, instytucji i wojskowych ośrodków naukowo-badawczych, zwłaszcza w rejonie planowanych na czas wojny działań zaczepnych tzw. Frontu Nadmorskiego (Długie ramieniu Moskwy…, s. 160 i inne). Ponadto, nie jest też prawdą, że dla Gomułki i Spychalskiego aż tak ważną sprawą było „pozbycie się oficerów sowieckich z LWP”. Warto nadmienić, że już w styczniu 1957 r. Gomułka wystąpił do Sowietów z prośbą o pozostawienie w szeregach LWP niektórych oficerów Armii Czerwonej (zob. E.J. Nalepa, Oficerowie armii radzieckiej w Wojsku Polskim 1943-1968, Warszawa 1995, s. 112 i nast.).
Daniel Koreś rozpatruje kwestię podporządkowania LWP Sowietom przez pryzmat rzekomego napięcia pomiędzy pielęgnującym tradycje suwerenności „polskim Sztabem Generalnym” (wymiennie stosuje też pojęcie „polscy sztabowcy” zapominając chociażby, że do 1965 r. szefami Sztabu Generalnego LWP byli oficerowie sowieccy oddelegowani do pracy w PRL) a chcącym go zdominować dowództwem Armii Czerwonej. Podpiera się przy tym wynurzeniami komunistycznych oficerów z najbliższego otoczenia Wojciecha Jaruzelskiego, którzy po 1989 r. – głównie ze względu na ujawnienie informacji i dokumentów przekazanych Amerykanom przez płk. Ryszarda Kuklińskiego – usilnie starają się nas przekonać, jaką dużym marginesem swobody w Układzie Warszawskim cieszyło się LWP, przez swoją rzekomą nielojalność wobec Moskwy uwolnione w dodatku od obowiązku wzięcia udziału w agresji na państwa Zachodu.
W czasopiśmie IPN czytamy więc, że gen. dyw. Franciszek Puchała (wymieniając oficerów LWP autor stosuje zawsze pełna tytulaturę) opublikował niedawno „niezwykle interesujące opracowanie o Sztabie Generalnym lWP w latach 1945-1990” (chodzi o fałszującą dzieje LWP książkę: Sekrety Sztabu Generalnego pojałtańskiej Polski, Warszawa 2011), w którym „podkreśla tę polską militarną samodzielność, którą udało się wypracować w końcu lat pięćdziesiątych”. Autor powinien wiedzieć, że Puchała tak pielęgnował „tę polską militarną samodzielność”, że pod koniec 1980 r. konsultował z Sowietami plan interwencji wojsk Układu Warszawskiego w Polsce: „Na polecenie ministra obrony Jaruzelskiego, gen. Hupałowski i płk Puchała zatwierdzili w siedzibie Sztabu Generalnego ZSRR plan wprowadzenia (pod pretekstem manewrów) oddziałów Armii Czerwonej, armii NRD i armii czechosłowackiej na terytorium Polski” (Zob. B. Weiser, Ryszard Kukliński. Źycie ściśle tajne, Warszawa 2005, s. 197). Innym godnym zacytowania świadkiem „militarnej samodzielności” LWP jest w krytykowanym artykule gen. dyw. Wacław Szklarski, którego „relacja” o „maskującym” charakterze sowieckich planów użycia LWP w przyszłej wojnie autor uznał za „niezwykle ważką”.
Całość tych rozważań dr. Daniela Koresia wieńczy przeświadczenie, że w latach 80. idea Frontu Polskiego „stawała się zupełnie iluzoryczna” na skutek ruiny gospodarczej i… stanięcia PRL „na krawędzi wojny domowej” (sic!). Stąd już tylko krok do stwierdzenia, że 13 grudnia 1981 r. generał armii dyplomowany, minister obrony narodowej, premier, I sekretarz KC PZPR, przewodniczący Rady Państwa i pierwszy prezydent wolnej Polski Wojciech Witold Jaruzelski porzucił ideę Frontu Polskiego by ratować nas od „wojny domowej”, którą wywołać chciała „ekstrema Solidarności”. W ten sposób to, co miało być „komentarzem” do dołączonej do czasopisma mapy ukazującej kierunki natarcia LWP na kraje Zachodu, okazało się nieudolną próbą jej unieważnienia.
Rodem z PRL-u
Publikacja nawet tak niemądrego tekstu nie przekreśla szans debiutującego czasopisma. Myślałem w ten sposób pochylając się nad artykułem dr. Daniela Koresia, czytając inne teksty zamieszczone w „pamięci.pl”, w większości pisane w zdawałoby się dawno skompromitowanym stylu „unio-wolnościowym”. Wzruszyłem ramionami i powiedziałem sobie: „nie warto zawracać tym sobie głowy”. Osłupiałem jednak, gdy skojarzyłem, że redaktorem naczelnym flagowego czasopisma IPN i współautorem skandalicznego podręcznika Ku współczesności.
Dzieje najnowsze 1918-2006 (wydawnictwo Piotra Marciuszka Stentor) jest ta sama osoba – Andrzej Brzozowski (ur. 1977) r.), znawca pisarstwa Andrzeja Sapkowskiego, absolwent Instytutu Historycznego Uniwersytetu Warszawskiego (2004 r.), mediewista, członek redakcji miesięcznika historycznego „Mówią Wieki”, którego wydawcą jest postkomunistyczna „Bellona” (zob. www.stentor.pl/autorzy/czytaj/124/brzozowski-andrzej; T. Wituch, B. Stolarczyk, Studenci Instytutu Historycznego Uniwersytetu Warszawskiego 1945-2000, Kraków 2010, s. 831).
Od tej pory, zanim ktoś Państwu zarekomenduje kupno publikacji sygnowanej przez IPN lub wezwie patriotów do doraźnej obrony Instytutu jako narodowego dobra, któremu straszna Platforma chce zabrać siedzibę przy ul. Towarowej w Warszawie, by uniemożliwić prowadzenie procedur lustracyjnych, trzeba zachować zdrowy rozsądek bo tam też nastały już nowe czasy i jeszcze nowsze obyczaje…
Nawet, jeżeli potraktujemy obie publikacje jedynie jako nieudane wprawki młodych badaczy związanych z IPN (poprzez współpracę lub zatrudnienie), to trzeba pamiętać o przesłaniu znanego powiedzenia o tym, że „melodia czyni piosenkę”. Mniejsza więc o braki warsztatowe i rażące naiwności, ale ta melodia, która ma „lekko, łatwo i przyjemnie” trafiać do młodych umysłów nieodpornych na podsuwaną im tandetę, jest zwykłym remakem z propagandy PRL. To jest swoista wersja „Czterech pancernych”, których zadaniem było, przez użycie sympatycznej formy, przemycenie do serc dzieci i młodzieży zatrutego przekazu o zbawczej dla Polski „opiece” Związku Sowieckiego. W sytuacji, w której melodia grana przez IPN współbrzmi z tendencją obecnych władz RP wyrażoną ostatnio obroną pomnika „czterech śpiących” i złożeniem wieńca przez prezydent Warszawy pod pomnikiem sowieckiego agenta Zygmunta Berlinga, polecam zmianę nazwy pisma Instytutu na bardziej adekwatną: PAMIĘĆ.PRL.