Aktualizacja strony została wstrzymana

Przewodniczący Państwowej Komisji Badania Wypadków Lotniczych brnie w manipulacje

Maciej Lasek wydawał się dotąd bardziej inteligentną twarzą komisji Millera. O tym, niestety, musimy zapomnieć. W poniedziałek w studiu TVN24 usłyszeliśmy, jak obecny przewodniczący Państwowej Komisji Badania Wypadków Lotniczych brnie w manipulacje i przeinaczenia dobrze znanych faktów na temat przebiegu katastrofy smoleńskiej, chwytając się wszelkich możliwych, w tym intelektualnie całkowicie nieuczciwych, argumentów.

Jeszcze niedawno sam Lasek mówił „Naszemu Dziennikowi”, że wszelkie badania naukowe na temat katastrofy popiera, sam obiecywał rozpoczęcie projektu obliczeniowego na Politechnice Warszawskiej. Okazało się, że to tylko słowa. Analizy, zdaniem Laska, można prowadzić, ale tylko tak, żeby ich wyniki zgadzały się z jedynie słusznym raportem komisji Millera, a inaczej nie są nic warte. Przewodniczący PKBWL zarzuca amerykańskim specjalistom, współpracującym z parlamentarnym zespołem smoleńskim, że nie korzystają z tych samych, co komisja źródeł. Otóż, nieprawda. Właśnie korzystają. A to komisja selektywnie potraktowała dostępny materiał i przedstawiła kilka podsuniętych przez Rosjan tez jako wyjaśnienie przyczyn katastrofy, uzupełniając wszelkie wątpliwości trudnymi do zweryfikowania ustaleniami o rzekomo złym wyszkoleniu załogi.

Tak właśnie ma się sprawa ze słynną brzozą i oderwaniem skrzydła – czynnikiem, który raz jest nazywany przyczyną, a kiedy indziej skutkiem katastrofy. Lasek próbuje całkowicie jednym zdaniem obalić wyniki ekspertyzy dr. inż. Grzegorza Szuladzińskiego z Australii, który proponuje wyjaśnienie rozpadu samolotu. Argumentuje, że to niemożliwe, bo urządzenia pomiarowe wykryłyby rozhermetyzowanie kabiny. Lasek, również doktor inżynier, nie pamięta, co sam powiedział o mierniku nadciśnienia w kabinie. Źe stosowanie tego urządzenia ma sens dopiero na dużych wysokościach. Przy ziemi różnica między ciśnieniem w kabinie i na zewnątrz jest po prostu zbyt mała w porównaniu z lokalnymi zaburzeniami. Oczywiście badania Szuladzińskiego oparte na fotografiach to zbyt mało, by przyjąć jego wersję jako udowodniony opis katastrofy. Ale nie da się ich tak po prostu wyśmiać i wyrzucić do kosza. Lasek podtrzymuje opinię, że symulacje komputerowe lotu i rozpadu samolotu nie były potrzebne. Dlaczego? Bo błędy zostały popełnione wcześniej. Dużo wcześniej. Przy szkoleniu. Źe to wywód absurdalny i już trochę nudny, nie szkodzi. Oszczędzę Czytelnikom powtarzania banialuk o gen. Andrzeju Błasiku w kabinie, nie jesteśmy w końcu rosyjską gazetą. Zresztą nawet red. Piotr Marciniak nie wytrzymał, gdy usłyszał, że wyniki badań krakowskiego Instytutu Ekspertyz Sądowych nie mają znaczenia. Przecież albo generał odczytał właściwą wysokość, a załoga tego nie słyszała i posługiwała się w nawigacji błędnymi danymi; albo odczytał członek tejże załogi, drugi pilot, ppłk Robert Grzywna, co oznacza, że jednak dane mieli dobre. – Czy ten scenariusz się trochę nie sypie? – pyta więc nieco zdziwiony dziennikarz. Ale w odpowiedzi słyszy tylko, że załoga zeszła poniżej minimum wynoszącego 100 metrów. Wystarczy jednak zobaczyć odczyt głosów w kabinie, choćby ten autorstwa komisji Millera, żeby przeczytać, że natychmiast po odczytaniu wysokości 100 metrów pada komenda „Odchodzimy”. Więc gdzie jest błąd w pilotażu?

Nie jest też prawdą, że odczytywanie odmiennych wysokości przez drugiego pilota i nawigatora powinno skłonić dowódcę do podejrzewania błędu i natychmiastowego odejścia na drugi krąg. Przecież sam Lasek wielokrotnie tłumaczył w mediach, że są dwie wysokości – barometryczna oraz radiowa – i czym się różnią.

Zupełnie bez sensu jest również dziwny wtręt, że żaden samolot tego dnia nie dostał zgody na lądowanie. Ani polski Jak-40, ani rosyjski Ił-76? To ciekawe. Toż trzeba natychmiast zawiadomić Komitet Śledczy Federacji Rosyjskiej o popełnieniu przestępstwa. Niech kapitan iła Frołow odpowiada za dwie próby lądowania bez pozwolenia.

Wczoraj w jednej z rozgłośni radiowych z identycznymi tłumaczeniami wystąpił Wiesław Jedynak, również członek komisji Millera i PKBWL. Kolega Laska kwestionuje znaczenia nagłych wstrząsów kadłubem podczas ostatniej fazy lotu. Uważa, że zmiana przyśpieszenia z 1,2 g do 0,2 g w ciągu pół sekundy to efekt niewielki, spowodowany przez zderzenie z gałęziami. Ale to tak, jakby odczuwalna waga 120 kg zmniejszyła się nagle do 20 kg i z powrotem. – W czasie to było skorelowane z uderzeniem w brzozę – próbuje doprecyzować Jedynak. Tylko nie bardzo wiadomo, jak do pojedynczych zdarzeń (wstrząsu i rzekomego zderzenia z brzozą) zastosować statystyczne pojęcie korelacji. Może chodziło tylko o to, żeby zabrzmiało bardziej „naukowo”.

Przyzwyczailiśmy się już do destrukcyjnej aktywności medialnej Edmunda Klicha. Jego następca idzie wyraźnie tą samą drogą. Nie wiem, czy krzyczy na współpracowników, czy też już nie rozstaje się z dyktafonem. Mniejsza o to. Istotne jest, że uczestniczy w programie dezinformacji społeczeństwa na temat przyczyn katastrofy. Na czyje zamówienie robił to Klich? Możemy się tylko domyślać. W przypadku Laska wiemy. Otóż w ubiegłym tygodniu w mediach Agory pojawiły się wezwania, by szybko i sprawnie rozprawić się z „oszołomami” podważającymi oficjalne ustalenia. Uznano, że przemilczanie coraz liczniejszych głosów krytykujących raport Millera jest nieskuteczne. Lasek został w tym kontekście imiennie wezwany. I polecenie z Czerskiej gorliwie wykonuje.

Piotr Falkowski

KOMENTARZ BIBUŁY: W tekście powyżej czytamy: „Przewodniczący PKBWL zarzuca amerykańskim specjalistom, współpracującym z parlamentarnym zespołem smoleńskim, że nie korzystają z tych samych, co komisja źródeł. Otóż, nieprawda. Właśnie korzystają.” No i mamy kłopot, bo zarówno jedna strona (rządowa) jak i druga (nazwijmy to, strona Zespołu Macierewicza) jest w pewnym stopniu w błędzie. Jeśli bowiem przyjąć, że strona rosyjska kłamie – a dowodów na to dostarczyła mnóstwo – to kłamstwo jest wszechobecne również i w raporcie MAKu, a więc nie można w żadnej mierze polegać na tym raporcie. Uległości strony rządowej wobec raportu rosyjskiego nie warto rozpatrywać, ale strona Zespołu M. powinna z większą (wielką!) rezerwą prowadzić badania opierając się na tych rosyjskich danych. Niestety, tak nie czyni i poza słusznymi badaniami naukowców wykluczającymi możliwość kontaktu z brzozą, dalsze dywagacje tego Zespołu (np. wybuchy w powietrzu mające rzekomo wynikać z raportu MAKu), są zanadto idące.

Zamiast tego, polecamy zwrócenie uwagi na sprawy oczywiste, które – z niewiadomych względów – Zespół M. zupełnie pominął, np. nie przesłuchał większości świadków (a tych co przesłuchał ucznił to niedostatecznie), nie przesłuchał ani jednej osoby, która mogłaby być świadkiem wylotu z Okęcia przyszłych ofiar. A może właśnie tam leży klucz do całej zagadki tzw. katastrofy, może w tym dniu wyleciało więcej niż dwa samoloty? (Poza jednym tutkiem i jakiem.) A może jeden bądź dwa z nich skierowanych zostały na inne lotnistko niż Sewierny? (To wyjaśniałoby tę tajemnicę, że tutek nie miał nawet wymaganej zgody na wlot w rosyjską przestrzeń powietrzną. Może więc miał zgodę jedynie na przelot – i lądowanie – na Białorusi?) No i dlaczego nie ma ani jednego materiału zdjęciowego czy filmowego z wylotu z Okęcia przyszłych ofiar, ba – nawet nie wiemy o której to dokładnie te samoloty wyleciały. Rozwiązywanie zagadek rozpocznijmy zatem od Warszawy, od Okęcia zanim sięgniemy po nieco fanastyczne (i na dzisiaj niczym nie poparte) teorie wybuchów.

Za: Nasz Dziennik, Wtorek, 24 kwietnia 2012, Nr 96 (4331) | Nasz Dziennik, Wtorek, 24 kwietnia 2012, Nr 96 (4331) | PrzewodniczÄ…cy Lasek melduje

Skip to content