Przyszło mi na myśl, że gdyby dzisiejsi zwolennicy „sojuszu ekstremów” (kontrrewolucyjnego tradycjonalizmu i rewolucyjnej lewicy) na gruncie antyliberalizmu byli Hiszpanami, to 30, 40 lat temu powinni być zwolennikami tej zdumiewającej wolty, jakiej w karlizmie dokonał książę Karol Hugon Burboński wraz ze swymi poplecznikami, zrywając z „integrystycznym i arystokratycznym skostnieniem”, przechodząc zaś na pozycje „socjalizmu samorządowego” (jako rzekomo współczesnej postaci tradycyjnych fueros), proklamując Monarchię Socjalistyczną i zawierając sojusz z najskrajniejszymi, najbardziej lewicowymi odłamami opozycji antyfrankistowskiej, a wkrótce także antyjuancarlistowskiej i liberalnej „monarchii burżuazyjnej”.
Tok rozumowania „czerwonego księcia” i jego doradców przebiegał przecież tak: tradycyjnie, karlizm był zawsze antyliberalny, antyburżuazyjny, antykapitalistyczny, antyplutokratyczny. Natomiast jego realny i stały wróg – monarchia konstytucyjna pod dynastią uzurpatorską (izabelicko-alfonsjańską) – oznaczała promocję tego wszystkiego, co tradycjonalizmowi było wstrętne: liberalizmu politycznego i gospodarczego, przewagi klasy średniej, wolnego handlu (wymuszanego przez sojusznika angielskiego), plutokracji. Owszem, karlizm był też antysocjalistyczny, a przede wszystkim antymarksistowski, ale marksizmowi „złamano zęby” w wojnie domowej, więc nie był już zagrożeniem, zaś współcześni komuniści (personalnie ci sami co w czasie wojny domowej, jak Santiago Carrillo, ale przefarbowani na demokratyczny „eurokomunizm”) zdradzili rewolucję i robotników, godząc się nawet z demoliberalną monarchią, czyli z władzą plutokracji. Dlatego, zdaniem „karlomaoistów”, realny jest już tylko jeden wróg: liberalna burżuazja, która przetrzymała (i zarazem podkopała) wszystkich: monarchię konstytucyjną, republikę, frankizm; która skonfiskowała owoce zwycięstwa nad Frontem Ludowym, zliberalizowała i splutokratyzowała frankizm, a teraz (to znaczy po 1975 roku) osiągnęła już pełnię nieskrępowanej władzy. Do monarchii tradycyjnej już nie ma powrotu, z tradycji karlistowskiej należy wydobyć zatem tylko jeden jej wciąż aktualny składnik: ludowość, i zjednoczyć wszystkie siły antyliberalne, broniące ludu przed kapitalizmem.
Jeżeli dodamy do tego, że książę Karol Hugon gwałtownie zwalczał przystąpienie Hiszpanii do NATO, a jego siostra Doña Maria Teresa (profesor uniwersytetu Complutense), będąca „mózgiem” owej ideologicznej transformacji, nadzieję widziała w sojuszu z „antyimperialistycznymi” krajami Trzeciego Świata, „pielgrzymowała” na Kubę i do krajów arabskich, zaprzyjaźniając się serdecznie z Jassirem Arafatem i Fidelem Castro, to właściwie mamy kompletny prawzór nowej konfiguracji sojuszy „tradycjonalizmu lewej drogi”.
Jacek Bartyzel
Jacek Bartyzel – dr hab., profesor Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu, historyk myśli politycznej, publicysta.