Aktualizacja strony została wstrzymana

Nosił wolność w sobie – o Stefanie Kisielewskim opowiada pisarz Marek Nowakowski

Po Okrągłym Stole Kisiel zaczął tracić serce do Michnika. Uznał go za człowieka obcego sobie i swojemu widzeniu wolnej Polski. Był między nimi ostry spór. Michnik stał się dla Kisiela obcym człowiekiem, który przeprowadził PRL do wolnej Polski i pomieszał jedno z drugim – o Stefanie Kisielewskim opowiada pisarz Marek Nowakowski w rozmowie z Krzysztofem Świątkiem.

– W jakich okolicznościach poznał Pan Stefana Kisielewskiego?

– Poznałem go koło roku ’64. Przesiadywał z Pawłem Hertzem, Juliuszem Źuławskim, Henrykiem Krzeczkowskim i innymi w kawiarni na Rozdrożu.

– Podobno jego ulubionej?

– Po prostu miał do niej niedaleko. Bliższe relacje nawiązaliśmy ok. ’68 roku. Kisiel był stałym felietonistą „Tygodnika Powszechnego”, a ja wtedy zadzierzgnąłem więź z pismem. Uznałem, że ma najwięcej swobody i drukowałem tam swoje opowiadania. W redakcji zrodziła się nasza zażyłość z Kisielem, chęć częstych kontaktów, rozmów.

– Co ujęło Pana w Kisielu?

– Kisiel nosił wolność w sobie. Nie tylko tę zasadniczą, patetyczną, ale i codzienną. Obserwował zwykłe życie i jego absurdy, małe wydarzenia i dopiero z konkretu przechodził do uogólnienia. Dla mnie do dziś to szalenie ważne. Zawsze lubiłem świat ludzi nie ekstremalnie oryginalnych, artystycznych. Miałem z nimi kontakt, ale to nie była moja najważniejsza strefa. Czasem wolałem rozmowę z krawcem czy murarzem, który okazywał się fajnym facetem. Lepiej się z nim gadało niż z parnasistowskim poetą. Kisiel umiał gadać ze zwykłymi ludźmi. Nie zniżał się, tylko miał potrzebę rozmowy. Niekiedy zaciekawił go robotnik pod budką z piwem i wchodził z nim w dialog, w sposób naturalny. Był ciekawy życia, podobnie jak ja.

– Przyjaźniliście się?

– Znałem Kisiela blisko i lubiliśmy się. Bo można cenić kogoś szlachetnego, twórczego, ale nie ma tego, co dziś nazywa się chemią. Nie lubię tego słowa. Wolę nazwać to prądami wzajemnymi. Wysyłamy je do siebie, one się stykają i powstaje energia. Widywałem go często na mieście. Chudy, jedno ramię pochylone, chodził krokiem szybkim, ale niezgrabnym, bo miał jakiś defekt stopy. Ubrany w płaszczyk, buła krawata byle jak zawiązana, żadna elegancja, o to nie dbał. Bystre niebieskie oczko. I teczka. Stary styl, pamiętam wielu przedwojennych pisarzy z teczkami, w których znajdowały się rękopisy. Genialny opis wyglądu zewnętrznego Kisiela zawarł Tyrmand w swoim „Dzienniku 1954”. „Jest ryżawym blondynem o karykaturalnym wąsiku modnym wśród berlińskich kelnerów w latach 30. Ubiera się jak pracownik poczty w Kłaju, o którego dba żona, by się nie przeziębił. Pije dużo i nieładnie. Kocha się w zaplutych wagonach trzeciej klasy, w małych, brudnych miasteczkach i knajpach”. U Kisiela uderzał mnie kontrast z twórczą inteligencją polską, która często nie chciała kontaktów ze zwykłymi ludźmi, a lubiła im kazania wygłaszać ex catedra. A Kisiel z dołu wyciągał wnioski i wtedy mógł coś powiedzieć rzeczowego i prawdziwego. Polska inteligencja, w dużej mierze, od lat jest dworska – przy dworach i przy możnych. Lud to dla nich była i jest sprawa ciemna, enigmatyczna, często odnoszą się do niego z pogardą.

Tyrmand nakreślił też inną charakterystykę Kisiela: „Umysł chłonny i spostrzegawczy. Otwarty dla spraw wielkich i małych. Błyskotliwy, przykuwający, kuszący do nieustannych utarczek, które przysparzają mu więcej zwolenników niż rozsierdzonych oponentów”. Celnie trafił Tyrmand.

– Fascynacja Tyrmanda Kisielem była odwzajemniona.

– Oni tworzyli grupę ludzi wolnych w stalinizmie. To był Kisiel, Jan Józef Szczepański, Zbyszek Herbert, Tadeusz Chrzanowski z Krakowa. Mała grupa, która mówiła ze sobą szczerze, wiedzieli, że jeden drugiego… nie zakapuje.

– Gdzie Pan najczęściej rozmawiał z Kisielem?

– Przystawaliśmy na ulicy albo szliśmy do kawiarni. Kiedyś wypiliśmy bruderszaft, duża różnica wieku, on zaproponował. Przy piciu wódki peszył mnie. Brał angielkę, czyli półtorej setki, i pił jak wodę – łyczkami. To było potworne! Ja wypijam kielicha, a Kisiel cmoka po łyczku. Tyrmand napisał: „pił nieładnie”. Dla mnie – szokująco. Bo wódkę się pije na raz, nie rozsmakowuje w niej. A Kisiel jakby się rozkoszował tym płynem. Zastanawiające też, że jak stała na stole zakąska to mało jadł, a więcej rozgrzebywał (śmiech). Ja metodą tradycyjną – wypić i zjeść. A Kisiel podłubał, podłubał i pobojowisko na talerzu zostawało. Ale jako biesiadnik był wspaniały. Wódka daje kopa umysłowi, w pewnej ilości rzecz jasna, więc rozmowa się ożywiała. Posiadał zdolność intelektualnego ożywiania, prowokowania, ale w dobrym znaczeniu. Nie to, że chciał cię zeszmacić, tylko zaniepokoić, ukłuć czymś, co cię zaczyna frapować: czy on nie ma racji? Kiedyś ja go wyprzedziłem. Pisał powieści pod pseudonimem Staliński i publikował w Paryżu u Giedroycia. W powieści „Widziane z góry” opisał biały dom i gry wśród partyjnych. Mówiono, że prototypem głównego bohatera był Artur Starewicz, stary działacz partyjny na wysokim szczeblu, później prywatnie mąż rzeźbiarki Magdaleny Abakanowicz. Przeczytałem już wtedy kilka książek Kisiela i zacząłem go krytykować. „Stefan, ty jednak jesteś słaby prozaik, dużo grafomanii w tym. Gadulstwo, nie ma wypukłości, postaci nie są barwne, zindywidualizowane, krwiste”. Słuchał zamurowany, z powagą. „To nie jest proza, którą lubię”, podsumowałem. I wtedy Kisiel wypalił: „A ty, co taki jesteś ważny, piszesz o tych kurwach, złodziejach, melinach. Taka barwa i co z tej barwy?”. „Piszę tak jak chcę. Może to margines, być może jestem dewiant, mam swój światek egzotyczny i do końca będę się w tym grzebał, ale moje postaci są żywe, moje obrazy się widzi, a u ciebie wszystko tylko opisane”.

– Czyli absolutna szczerość w kontaktach.

– Tak, w taką weszliśmy wtedy polemikę, która wcale nas nie oddzieliła od siebie. Źaden chłód. Potem wypiliśmy wódkę, zaczęliśmy o czymś innym. Bo ja go uważam do tej pory za mistrza felietonu, artykułu, pamfletu. To był jego gatunek. Czytając, często śmiałem się i chwytałem jego złośliwe tropy, uderzenia w ustrój, pozornie schowane.
To był człowiek ożywczy. Dodawał mi otuchy tym, że się nie daje, bo wiedziałem, że jest taki, który stokroć więcej niż ja przeżył w pisaniu zahamowań, ograniczeń, duszenia jego możliwości. On w każdym momencie był Kisielem, czyli sobą. Takich ludzi jest mało. Był indywidualistą, z żadną grupą, formacją nie utożsamiał się tak do końca, i działaczem w pisaniu. Chciał, by pisanie przynosiło realne skutki. On piórem walczył. Ja miałem inną koncepcję – opisywać rzeczywistość, ale nie bezpośrednio z nią walczyć. Pokazywałem codzienną dewastację, jakiej ustrój dokonuje, i walki ludzi na małym obszarze. Kisiel sięgał do dużych, zasadniczych spraw i dla mnie był pisarzem politycznym. To sfera mi obca, którą jednak szanowałem.

– Był też kompozytorem.

– Kiedyś opowiadał mi jak ciekawie układa sobie dni w tygodniu. Jeden – jest dniem felietonu, kiedy zamyka się i tylko pisze. W dzień muzykowania – komponuje. Potem dzień wódki i następujący po nim dzień kaca. Nie był alkoholikiem, ale uważał, że wódka jest wyzwalaczem – oczyszcza albo poniża. Po poniżeniu trzeba się podnieść, więc jest w tym coś pozytywnego. A nie równy, monotonny stan życia. Kiedyś go zapytałem: „Stefan, jak dajesz sobie radę z tymi kacami?”. On na to: „Słuchaj, kac to kara i trzeba się z tym pogodzić. To jest śmierć, ja umierałem tysiące razy”.

– Cechował go pesymizm.

– Podobnie jak mnie. Spotykamy się kiedyś w latach 70. i zaczynamy mówić o sytuacji w kraju. Czarno widziałem już sprawy, dostrzegałem szczególnie psucie się człowieka. Człowiek, który powinien być wolny, suwerenny, jest glajchszaltowany. Ludzie wtapiają się w masę, tracą indywidualność, poczucie własnej godności. To był późny Gierek – gnicie człowieka. Demoralizacja, odrzucenie wszelkich wartości, myślenie, by egoistycznie się urządzać i słuchać władzy, bo to siła i z siłą trzeba się układać. O tym kiedyś rozmawialiśmy. Byłem zaskoczony, że naszą rozmowę opisał w „Dzienniku”, wydanym pośmiertnie: „Rozmawiałem z Markiem Nowakowskim. Zdziwiłem się, że on jeszcze bardziej pesymistycznie patrzy na rzeczywistość niż ja”. A jak nasze życie było wówczas zatrute, świadczy to, że Kisiel nieraz w swoim „Dzienniku” zastanawiał się, kto w bliskim mu kręgu może być TW. Ale przede wszystkim krzepił mnie jako niezmordowany zagończyk. Nawet sam jego widok wywoływał mój uśmiech.

– Był też mistrzem reportażu.

– Kiedyś napisał świetny reportaż o swojej wędrówce na Babią Górę – o turystach spotkanych na trasie, góralach. Tu gdzieś mleko wypił po drodze, tam kogoś zagadnął. Lubiłem jego próby literackie, pisane pod pseudonimem Teodor Klon, a publikowane w „Przekroju”, np. zabawne studium pijaka pt. „Miałem tylko jedno życie”. Ciekawy był powieściowy debiut Kisiela, pisany podczas okupacji – wydana po wojnie powieść „Sprzysiężenie”. Czytałem ją w latach 50. Studium psychologiczne ludzi pewnego kręgu przedwojennego. A jaki to był krąg? Kisiel zaczął wtedy pisywać recenzje muzyczne do „Buntu młodych” i „Polityki”, które przed wojną wydawał Jerzy Giedroyc. U niego i jego współpracowników Kisiel otrzymał dobrą szkołę. To byli młodzi piłsudczycy, żyli w aurze Marszałka i jego legendy. W tym gronie był wielki mózg – najbliższy współpracownik Giedroycia – Adolf Bocheński, brat Aleksandra, związanego z PAX-em. Adolf był żołnierzem II korpusu Andersa, intelektualistą, cherlawym, ale bardzo odważnym. Jednym z najlepszych dowódców plutonu, szedł na pierwszą linię, na pola minowe, by je oczyścić i zginął pod Anconą w kampanii włoskiej, po Monte Cassino. Kiedyś czytałem list Adolfa Bocheńskiego do znanego publicysty Karola Zbyszewskiego o gronie tych młodych piłsudczyków, w którym napisał: „Z naszych najwybitniejszy był Jurek Giedroyc, widziałem go w przyszłości w naszej Polsce jako premiera”.

Giedroyc miał do Kisiela wielką słabość, choć różnili się poglądami. Kisiel krytykował niezdrowy optymizm Giedroycia. Wiarę w to, że komunizm upadnie niedługo za sprawą związku robotników, chłopów i inteligencji, co się ostatecznie sprawdziło dopiero w Solidarności.

– Stefan Kisielewski był ostrym krytykiem Balcerowicza. Pisał w „TS”: „Mamy wyczekującą masę i dyktaturę Balcerowicza. Wmawiają nam przy tym, że nie ma żadnej alternatywy. Balcerowicz sądził, że po okresie końskiej kuracji płacowo-podatkowej, gdy poluzuje płace i podatki, ludzie znów rzucą się do pracy inwestycyjnej. Było to złudzenie – nie ma kto się rzucać, wiara w przemianę minęła, zdolna młodzież nadal emigruje”.

– Miał krytyczny stosunek do tzw. transformacji. Zaczął też selekcjonować ludzi. Od ’76 roku, jeszcze w okresie wolnego obiegu wydawniczego, fascynował się Adamem Michnikiem. Był mu bliski. Kisiel widział w nim młodego bojownika, który ożywia ludzi w tym podłym, przygnębiającym czasie. I pamiętam ich rozejście się po Okrągłym Stole. Kisiel zaczął tracić serce do Michnika. Uznał go za człowieka obcego sobie i swojemu widzeniu wolnej Polski. Był między nimi ostry spór. Michnik stał się dla Kisiela obcym człowiekiem, który przeprowadził PRL do wolnej Polski i pomieszał jedno z drugim. To był powód wielkiej niechęci Kisiela do Michnika. A za tym poszła utrata uczuć do Turowicza, który ze swoim tygodnikiem stał się przybudówką „Gazety Wyborczej”. Kisiel wystąpił z „Tygodnika Powszechnego” na znak protestu przeciw polityce, którą ci ludzie zaczęli w Polsce realizować. To dowód przenikliwości Kisiela.

– Stworzył też przyznawaną do dziś nagrodę.

– Śmieszni byli jego różni faworyci np. Bagsik. Ożywił go przez dynamiczność działania młodego polskiego przedsiębiorcy, pioniera kapitalizmu. Zafascynował go minister Wilczek w rządzie Rakowskiego otwierający przestrzeń dla wolnego handlu. Kisiela fascynowali ludzie przedsiębiorczy, prężni. W ostatnich latach nastąpiła totalna dewaluacja tej nagrody. W ubiegłym roku wyróżnienie przyznano Janinie Paradowskiej, dziennikarce służebnej wobec władzy – i władzy SLD i teraz Platformy. Źałosne, że doprowadzono do takiej degrengolady nagrodę, która miała promować zagończyków, przekorne, wolne umysły, ludzi absolutnie niezależnych. A tu nagle taka plajta, taki dół. Mam zarzut do syna Kisiela, Jerzego, który doprowadził do takiej dewaluacji nagrody, wchodząc w kręgi mainstreamu.

– Widział Pan, jak Stefan Kisielewski przeżywał śmierć ukochanego syna – Wacka.

– Uwielbiał go, bo też był odważny. W stanie wojennym mógł jeździć, bo koncertował. I przywoził pieniądze, teksty od Giedroycia, był łącznikiem. Stosunek do komunizmu miał taki sam jak ojciec – wrogi i waleczny. Tragiczną śmierć Wacka Stefan mocno przeżył, pamiętam dzień jego pogrzebu. Dżdżysty, szary i Kisiela ze ściągniętą twarzą. Nic nie mówił, nie wyrażał swojej rozpaczy. I końcowy akord – na trąbce nad grobem zagrał jeden z najlepszych muzyków jazzowych w Polsce Tomasz Stańko. Kisiel potem nigdy już o Wacku nie mówił. To była jego najświętsza sprawa, wielki ból zamknął w sobie.
Tyrmand pisał, że Kisiel był najznakomitszym człowiekiem, którego dane mu było poznać. Powiem podobnie: Kisiel był jednym z najciekawszych i najwartościowszych ludzi, jakich poznałem.

Za: Tygodnik Solidarnośc Nr 15 (1224) 6 kwietnia 2012 | http://www.tygodniksolidarnosc.com/2012/15/4_nos.htm | Nosił wolnośÄ‡ w sobie

Skip to content