Aktualizacja strony została wstrzymana

„Przeżyłem wiele metodologicznych mód” – rozmowa z ukraińskim historykiem

„Kosztem znaczących strat osobistych, wyraziłem protest przeciwko idealizowaniu OUN w diasporze i na Ukrainie. Oprócz tego skrytykowałem praktykę zawyżania liczby ofiar Wielkiego Głodu z lat 1932-1933. Moja „niewygodna” wiedza zmusiła mnie do zabrania głosu w dyskursie publicznym” – mówi w wywiadzie historyk John Paul Himka.

 

Jesteś bardzo wszechstronnym autorem, masz na swoim koncie publikacje naukowe dotyczące historii ukraińskiego ruchu w Galicji XIX wieku, historii ukraińskich socjaldemokratów i historii Cerkwi, opublikowałeś monografię o ikonie przedstawiającej Sąd Ostateczny, studiujesz problemy ukraińsko-żydowskich stosunków i Holokaustu na Ukrainie. Z
czego wynikały zmiany tematyki Twoich prac? Czy to ma związek ze zmianami Twojego światopoglądu?

John-Paul Himka: Chociaż wydaje się, że w ciągu dziesięcioleci, gdy pracowałem jako historyk, tematy moich badań zmieniły się radykalnie, w całej mojej pracy więcej niż konsekwencji, niż może się wydawać na pierwszy rzut oka. Historyk idei Isaiah Berlin określił różnicę między „jeżem„ i ”lisem”: jeż jest skoncentrowany na jednym lub kilku tematach blisko powiązanych, natomiast lis skacze od tematu do tematu. Chociaż ludzie mogą uważać inaczej, ja widzę siebie raczej jako jeża, niż lisa. We wszystkich moich następnych pracach zawsze rozwiązywane są zagadnienia, zdefiniowane wcześniej w poprzednich badaniach historycznych, jeszcze z początku lat 1970-ych.

Moja praca doktorska była poświęcona socjalizmowi w Galicji pod koniec XIX wieku, więc i Galicja XIX wieku, i historia ukraińskiego socjalizmu przez wiele lat pozostawały dla mnie głównymi tematami badań. I w dysertacji, i w książce, która z niej powstała, już można zauważyć znaczne zainteresowanie dla stosunków ukraińsko-żydowskich, które jeszcze wzrosło w mojej drugiej książce, poświęconej galicyjskim wieśniakom i ukraińskiemu ruchowi narodowemu. Pierwsze notatki z książek przeczytanych o Ukraińcach i Holokauście robiłem jeszcze na początku lat 1980-ych, poważnie badałem ten temat już pod koniec lat 1980-ych, a moje pierwsze samodzielne publikacje pojawiły się w połowie lat 1990-ych. Tak więc fakt, że ten temat znalazł się w centrum mojego najnowszego badania – wcale nie jest niespodzianką.

W pracy doktorskiej i mojej drugiej książce (o wieśniakach Galicji), ja poświęciłem wiele uwagi roli także Cerkwi i duchowieństwa, dlatego też fakt, że w centrum moich badań w trzeciej księdze znalazła się Cerkiew Greko-Katolicka, także nie jest odchyleniem od linii moich zainteresowań. Zainteresowanie historią Cerkwi doprowadziło mnie do studiowania ikonografii Sądu Ostatecznego, chociaż w rzeczywistości początki tego projektu są o wiele głębsze. Kiedy w latach 1974-1975 mieszkałem w Polsce, odwiedziłem Łemkowszczyznę, gdzie fotografowałem cerkwie i ikony. To wtedy właśnie kupiłem książkę Janiny Kłosińskiej „Ikony” i znalazłem się w niewoli obrazów Sądu Ostatecznego.

Andrij Horniatkewycz, Harry Volfart i ja pod koniec lat 1970-ych – na początku lat 1980-ych, wygłaszaliśmy cykl wykładów o ikonach, ja zawsze mówiłem o ikonach przedstawiających Sąd Ostateczny. Teraz oprócz Holokaustu, badam ukraińską kulturę cerkiewną w przestrzeni Kanady, ponownie fotografując cerkwie i ikony (projekt „Zabytki Sakralne”). W niektórych przypadkach korzenie moich szczególnych zainteresowań wyrastają z jeszcze większych głębokości. Z przyjacielem – kapłanem, zwiedzaliśmy prawosławne i greko-katolickie cerkwie w okolicach Detroit i fotografowaliśmy je wewnątrz i na zewnątrz jeszcze w połowie lat 1960-ych.

Ponadto, spójność i konsekwencja mojej pracy polega na tym, że badam tematykę ukraińską. Ukraina i Ukraińcy – tylko na nich koncentruję swoją uwagę jako naukowiec. Ukraina i Ukraińcy – to jedyne tematy, nad badaniem których mogę pracować wydajnie i wytrwale. Nie wiem czy to takie zniewolenie mojego umysłu, czy niewzruszony miłosny związek, a może tych dwóch przyczyn nie należy rozdzielać.

Jednakże zmiany światopoglądu z czasem zaczęły wpływać na mój wybór nowych projektów badawczych. Decyzję napisania pracy doktorskiej o socjalizmie w Galicji (a nie o Skoworodzie), podjąłem pod wpływem radykalizacji własnych poglądów politycznych pod koniec lat 1960-ych. Mój powrót do Cerkwi w połowie lat 1990-ych wpłynął na decyzję napisania pracy o Sądzie Ostatecznym. Idea wykorzystania Sądu Ostatecznego jako platformy do badania przed-modernistycznej ukraińskiej kultury (to badanie wyobrażałem sobie jako „psychiczną archeologię”) wpadła mi do głowy w cerkwi w niedzielę Mięsopustu – w Kościele prawosławnym znaną również jako niedziela Sądu Ostatecznego.

Uświadomiłem sobie, że dzięki otwartości i szczeremu zainteresowaniu tekstami religijnymi mam przewagę nad czysto świeckimi naukowcami, którym może być trudno przedzierać się przez wiele takich źródeł. Ale z czasem wszystko odbywało się na odwrót: badania historyczne wpływały na mój światopogląd. Właśnie podczas pisania książki o Cerkwi greko-katolickiej, zacząłem powoli powracać do religijnego światopoglądu mojej młodości. Pracując na tematem holokaustu, zacząłem w inny sposób postrzegać historię ukraińskiego nacjonalizmu w XX wieku i powojennej diaspory ukraińskiej.

Pamiętam, jak zapadały moje decyzje o podjęciu pracy badawczej nad każdym z moich głównych projektów. Ja byłem już zainteresowany ukraińskimi socjalistami w latach 1960-ych, kiedy znalazłem ukraińsko-amerykańskie socjalistyczne gazety w Bibliotece Publicznej w Nowym Jorku. (Bardzo pomógł mi sformułować kierunek badań jeden z moich nauczycieli, Wasyl Lencyk, który osobiście nie był socjalistą, ale myślał znacznie szerszej niż wielu Ukraińców z jego pokolenia, on też pomógł mi, kiedy zacząłem interesować się historią Cerkwi na Ukrainie.) Na Uniwersytecie w Michigan Roman Szporluk z wielką przenikliwością pedagoga naprowadził mnie na badanie relacji między Frankiem i Dragomanowem. Ten temat porwał mnie, dlatego postanowiłem napisać rozprawę doktorską o ruchu socjalistycznym w Galicji.

Pisząc ją, natknąłem się na ciekawe listy („dopisy”) ze wsi do ludowych i radykalnych gazet takich jak „Batkiwszczyzna” lub „Chliborob”. Kiedy nadszedł czas, aby napisać nową monografię, zdecydowałem, że chcę wykorzystać te teksty do zbadania i przedstawienia opinii rolników i wiejskich notabli. Udzielanie głosu skromniejszym uczestnikom historii – to mnie bardzo pociąga, i ja z oddaniem wziąłem się za ten temat także później, w monografii o ikonografii Sądu Ostatecznego.

Decyzja, aby napisać książkę o Cerkwi greko-katolickiej, była, jak zawsze, pragmatyczna. Byłem bezrobotny i szukałem tematu do badań, które mógłby otrzymać grant, dotację. W 1988 roku zbliżała się rocznica tysiąclecia chrześcijaństwa na Ukrainie, a ja znałem Cerkiew od zewnątrz, przecież uczyłem się w małym greckokatolickim seminarium w Stamford. Oprócz tego, kiedy pisałem dysertację w Polsce i w ZSRR, z moją ówczesną żoną potem odpoczywaliśmy w Wenecji. Te wakacje wydawały się nam rajem. Spotkaliśmy wtedy innego amerykańskiego aspiranta, który pisał rozprawę o cechu artystów w Perugii. Porównałem jego badania, które prowadził w słonecznej Włoszech, rzekami miodem czy też winem płynącymi, ze swoim życiem w socjalistycznym Krakowie czy Leningradzie.

I zacząłem żywić nadzieję, że kiedyś badawcze ścieżki zawiodą mnie do Włoch na dłuższy czas. I tak się stało: Cerkiew Greko-katolicka = Watykańskie Archiwum = Włochy. Chociaż właśnie z takich pragmatycznych względów rozpocząłem projekt, którego rezultatem stała się moja trzecia monografia, bardzo szybko moje serce i dusza zaczęły należeć do niego na całe sto procent. Tymczasem otrzymałem wygodną posadę na Uniwersytecie w Albercie, tak więc główny pragmatyczny powód podjęcia projektu stał się nieaktualny.

W roku, w którym praca nad książką na temat Kościoła greko-katolickiego dobiegała końca, zastanawiałem się poważnie, co mam robić dalej. To był rok, kiedy zostałem zwolniony z pracy dydaktycznej i administracyjnej, dlatego wszystko, co miałem robić – to było pisanie i myślenie. To był rok akademicki 1994-1995, i pomyślałem, że pewnie zostało mi jeszcze dwadzieścia pięć lat pisania historii. Zapragnąłem dobierać tematy bardziej starannie. Moją podstawową lekturą była teoria postmodernistyczna, ale ja nie ograniczałem się do niej. Wreszcie, po tych wszystkich przemyśleniach, postanowiłem zbadać przed-modernistyczną kulturę ukraińską przez pryzmat Sądu Ostatecznego i poza narodowym paradygmatem.

W czasie, kiedy ostatecznie zdecydowałem się studiować ikony Sądu Ostatecznego, zacząłem zastanawiać się nad ideą zbadania Holokaustu na Ukrainie. Uświadomiłem sobie, że ten temat prawie nie jest zbadany i mało rozumiany. Ale postanowiłem wtedy nie zgłębiać tego tematu w błędnym przekonaniu, że nie będzie on intelektualnie interesujący i bez praktycznej wartości. Skończyłam rękopis pracy o ikonografii Sądu Ostatecznego na początku czerwca 2006. I znowu zacząłem myśleć, na co najlepiej wykorzystać czas i energię. Kilka tygodni później poleciałem do Lwowa i zobaczyłem plakaty z wizerunkiem Romana Szuchewycza, one były rozwieszone w całym mieście. Zrobiło to na mnie wielkie wrażenie, uświadomiłem sobie, że kontrowersyjna historia wojenna zaczyna odgrywać coraz większą rolę w zbiorowej pamięci Ukraińców. Zacząłem więc skłaniać się ku decyzji, aby dowiedzieć się, co naprawdę wydarzyło się między Ukraińcami i Żydami podczas okupacji nazistowskiej. Mając doświadczenie pracy z tematem Holokaustu, wiedziałem, że jest on bardzo trudny emocjonalnie, może przerodzić się w źródło moich nocnych koszmarów. Więc postanowiłem, że powinienem zrównoważyć go innym projektem, który będzie koił moje nerwy.

W lipcu 2007 roku Serhij Płochij przeniósł się z Uniwersytetu w Albercie do Harwardu, i zwolniło się jego stanowiska dyrektora Programu badawczego religii i kultury w Kanadyjskim Instytucie Studiów Ukraińskich. Zwolnioną posadę objąłem ja. Będąc dyrektorem, Serhij koncentrował uwagę na współczesnej ukraińskiej polityce cerkiewnej, natomiast ja chciałem przenieść centrum uwagi na kulturę sakralną. Podróżując przez Ukrainę w ramach badań ikonografii Strasznego Sądu, byłem niemile zaskoczony liczbą cerkwi znajdujących się w fatalnym stanie. W wielu wioskach ludzie budują nowe murowane cerkwie, zastępujące stare, drewniane. Niewiele zrobiono w celu ratowania starych cerkwi, i widziałem, że wiele z nich wkrótce zniknie. Kilkakrotnie ludzie proponowali mi sprzedaż starych ikon z drewnianych cerkwi (nawet z XVII wieku!).

Naprawdę, bardzo chciałem zrobić coś w tej sytuacji, ale zdawałem sobie sprawę, że z Kanady jest to niemożliwe. Więc pomyślałem, że podobnej troski wymagają cerkwie z kanadyjskiej prerii, których Ukraińcy zbudowali wiele, i którym także często zagrażało zniszczenie. Z tym ja – i Program Badań Religii i Kultury – mogliśmy coś zrobić. Po omówieniu sprawy z Francis Swyripą, jedną z czołowych badaczek historii Ukraińców w Kanadzie, która dobrze znała kulturę prerii, sformułowaliśmy ambitny projekt: sfotografować wewnątrz i na zewnątrz wszystkie ikony, wszystkie akcesoria – w każdej ukraińskiej cerkwi w Albercie, Manitobie i Saskatchewan. Mieliśmy zrobić dziesiątki tysięcy fotografii i wszystkie zaopatrzyć w indeksy w bazie danych, dostępnej dla poszukiwań. W taki sposób spędzam lata od 2009 roku.

Znaczna część Twoich prac została opublikowana w języku ukraińskim. Regularnie bierzesz udział w różnych debatach naukowych na Ukrainie. Czy czujesz się aktywnym uczestnikiem intelektualnego życia Ukrainy? Oraz intelektualnego świata ukraińskiej diaspory?

W pewnym stopniu czuję się uczestnikiem życia intelektualnego na Ukrainie. Zazwyczaj piszę w języku angielskim, ale czasami również w języku ukraińskim. To zajmuje mi znacznie więcej czasu i potrzebuję dobrego redaktora, który mógłby korygował moje teksty, ale to bardziej mi się podoba, niż gdy ktoś tłumaczy moją pracę z języka angielskiego. Wiem, że niektórzy naukowcy z Ukrainy są zainteresowani moimi pracami i je czytają. Dziś wielu młodych naukowców czyta w języku angielskim i nie potrzebuje zbytnio polegać na tłumaczeniu. A dzięki Internetowi opracowania naukowe można teraz łatwo rozpowszechniać na całym świecie.

Wszystkie moje najważniejsze publikacje i wystąpienia na konferencjach poświęconych kontrowersyjnym tematom historii Ukrainy XX wieku można znaleźć na mojej stronie internetowej na Academia.edu. I, oczywiście, internet pomaga również w inny sposób – dla mnie nie jest łatwo być na bieżąco z ukraińskimi osiągnięciami naukowymi i artystycznymi. Znaczna część moich przyjaciół na Facebooku jest z Ukrainy, a poprzez nich dowiaduję się o ciekawych osiągnięciach. Również bardzo ściśle współpracowałem z niektórymi periodykami na wysokim poziomie na Ukrainie, zwłaszcza z „Ukrainą Moderną„ i ”Krytyką”.

Brałem udział w kilku szkołach letnich na Ukrainie, prowadzonych przez Instytut Społeczeństwa Otwartego. To były bardzo cenne okazje do spotkań i wymiany poglądów z utalentowanymi naukowcami z Ukrainy i innych krajów post-sowieckich. Dużo się nauczyłem dzięki tym spotkaniom. Trzej studenci z Ukrainy obronili dysertacje pod moim kierunkiem, a dwaj z nich zostali profesorami w Kanadzie. Teraz pod moim kierownictwem także pracuje doktorantka z Ukrainy. Jestem na Ukrainie raz lub dwa razy w roku od 1989 r., i dzięki temu również mogę trzymać rękę na pulsie ukraińskiego życia naukowego. Więc czuję się jego częścią, nawet jeśli znajduję się na zewnątrz, gdyż mieszkam w Kanadzie i kulturowo czuję się bardziej Północnym Amerykaninem niż Ukraińcem.

Moje stosunki z ukraińską diasporą pogorszyły się od czasu, kiedy zacząłem studiować Holokaust i zbiorową pamięć o Holokauście i Wielkim Głodzie z lat 1932-1933. Teraz moim najbliższym otoczeniem jest światowa społeczność badaczy Holocaustu. Mam też dobre relacje z badaczami sztuki sakralnej z Węgier, Polski i Rumunii. Jest kilku historyków sztuki na Ukrainie, z którymi również ściśle współpracuję, chociaż nasze poglądy różnią się.

Jak postrzegasz rolę historyka we współczesnym świecie? Czy ta rola zależy od specyfiki konkretnego społeczeństwa, w którym historyk żyje i pracuje?

Ja wyznaję dwa przeciwstawne poglądy na temat roli, albo obowiązku, historyka. Z jednej strony, wyraźnie czuję, że historycy powinni zrobić coś więcej, niż tylko doskonalić swoje umiejętności dla innych członków swojego cechu – oni powinni również służyć społeczeństwu. Źyjemy w bardzo niebezpiecznym świecie. Kiedy piszę te słowa, w Afryce i Azji szaleją wojny domowe i powstania. Ogromny postęp technologiczny ostatnich dziesięcioleci może być zastosowany z dużo większymi następstwami, zarówno w dobrych, jak i w złych celach, a najprawdopodobniej – w obu jednocześnie. Razem z globalizacją ulegają poszerzeniu strefy i bogactwa, i ubóstwa. Szkody, jakie wyrządzamy środowisku, są poważne i istotne. Jest to świat, w którym coraz większego znaczenia nabiera wiedza i umiejętność krytycznego myślenia, w którym pojawiają się coraz bardziej poważne problemy.

Natura wiedzy ulega zmianie. Dzięki Google i Wikipedii nie ma już potrzeby zapychać sobie głowy faktami. Nadszedł taki czas, kiedy historia, jak również inne dziedziny wiedzy humanistycznej, powinny albo dodać swoje słowo do dyskusji nad współczesnym światem, albo wycofać się w cień. Rzeczywiście, wielu konserwatystów uważa, że każda dyscyplina, która nie może samodzielnie utrzymać się finansowo, nie jest warta tego, aby ją nadal wykładać na uniwersytetach. Myślę, że nie jest dobrze przekładać wszystko na wymiar ekonomiczny, ale bez wątpienia wiedza humanistyczna powinna zostać zachowana i rozwijać te pożyteczne cechy, które posiada. Obecnie w Wielkiej Brytanii nauki humanistyczne przeżywają trudne chwile, ponieważ tamtejszy rząd opiera się na teorii konserwatywnej w polityce zarządzania oświatą.

Część rozczarowania wiedzą humanistyczną pochodzi ze świadomości, że publiczne pieniądze przeznaczane są na naukę, która nie ma praktycznej wartości; wydaje się, że fundusze te wspierają akademickie sekty, mające niewiele wspólnego z niepokojącymi problemami świata zewnętrznego. Historia jest w lepszej sytuacji; nie musi być na marginesie dyskursu. Ona może wypowiadać się na wszystkie skomplikowane kwestie społeczeństwa w ujęciu historycznym. Jest to dyscyplina, która nie boi się interpretacji skomplikowanych warunków społecznych, zaplątanych historycznych rodowodów, kultury, tożsamości, konfliktów zbrojnych i pamięci.

Co więcej, wszystkie tematy badań historycznych mają swe źródło w teraźniejszości. Myślę, że my, historycy, powinniśmy znacznie bardziej poważniej traktować swoją odpowiedzialność przed teraźniejszością i przed społeczeństwem. Osobiście miałem dużo szczęścia, że zostałem mianowany profesorem na uniwersytecie badawczym. Zarabiałem dobrze przez te wszystkie lata, i doskonale rozumiem, że przeważającej większości ludzi, a nawet większości historyków, tak się nie poszczęściło. Miałem także wielki przywilej pracować z ideami, z młodzieżą, z inteligentnymi ludźmi, książkami, obrazami, i oczywiście, mogłem podróżować. Dlatego czuję, że muszę w jakiś sposób odwdzięczyć się społeczeństwu.

Świadomie starałem się nie pracować w wieży z kości słoniowej, ale w żywym, prawdziwym świecie. Podam trzy przykłady ścisłego związku z kwestiami społecznymi. Po pierwsze, opracowałem kurs zatytułowany „Historia świata w ciągu ostatnich dziesięciu lat.” Wykładam ten temat swoim studentom. Liczba słuchaczy jest ograniczona: tylko 120 osób może wybrać ten kierunek; wszystkie miejsca są zawsze zajęte, a w tym roku trzydziestu studentów wpisało się na listę dodatkową, żeby zostać słuchaczami kursu, gdy tylko któryś z głównej listy nie będzie w stanie na niego uczęszczać. Na tym kursie staram się przedstawić niedawne historyczne tło współczesnych problemów świata. Kurs jest podzielony na sekcje: Bliski Wschód, Azja Środkowa, świat islamu; kryzys gospodarczy; Brazylia, Rosja, Indie i Chiny (kraje BRIC); ruchy protestacyjne, które zdobyły znaczny rozgłos w ciągu ostatnich dziesięciu lat (między innymi, Pomarańczowa Rewolucja), ekologiczne problemy środowiska; Afryka na południe od Sahary. Mój cel – wyposażyć studentów, tych młodych ludzi, strażników przyszłości, w użyteczną wiedzę, która pomoże im orientować się w skomplikowanym, a nawet niebezpiecznym świecie. Robię wszystko, co tylko mogę, aby opisać złożoność sytuacji i nie być stronniczym.

Po drugie, zacząłem pisać krótkie notatki w Internecie. Przez wiele lat nie dawała mi spokoju myśl, że my, historycy, wykorzystujemy przestarzałe rodzaje narzędzi. Monografie naukowe zwykle nie są czytane przez ogół społeczeństwa, czytają je tylko nasi koledzy. Z naukowym artykułem, sytuacja, moim zdaniem, jest jeszcze gorsza: dwadzieścia pięć stron z odniesieniami pochowanymi w czasopiśmie naukowym. Nikt, oprócz kolegów, tego nie czyta. Nikt poza uniwersytetem tego nie pisze. Dzisiaj autorska kolumna i blog – to sposoby wypowiedzi, które preferuje czytelnik. Dlatego przyjąłem dla siebie zasadę, aby dzielić się swoją wiedzą na temat historii z szeroką publicznością. I tak robię zbyt mało w tym celu, zwłaszcza jeśli wziąć pod uwagę, że nie napisałem nic na podstawie swoich własnych badań historii świata w ciągu ostatnich dziesięciu lat.

Lepszym, niż ja, przykładem takich działań może być mój kolega, historyk z Uniwersytetu Alberta, David Marples, który często wyraża swoje opinie w gazetach i ma blogach, w których pisze o współczesnej Ukrainie.

Po trzecie, kosztem znaczących strat osobistych, wyraziłem protest przeciwko idealizowaniu OUN w diasporze i na Ukrainie. Oprócz tego skrytykowałem praktykę zawyżania liczby ofiar Wielkiego Głodu z lat 1932-1933. To są przypadki, kiedy moja „niewygodna” wiedza zmusiła mnie do zabrania głosu w dyskursie publicznym.

Z drugiej strony, nie ma podstaw, aby sądzić, że historycy, którzy chcą służyć społeczeństwu, zawsze i obowiązkowo czynią dobro. Znam kilka przypadków z czasów III Rzeszy, kiedy historycy oddali swoją wiedzę i umiejętności w służbę narodowego socjalizmu, i skończyło się to opracowaniem Generalplan Ost (Theodor Schieder) lub wsparciem faszystowskich władz w rozprawie z Żydami lub Polakami we Lwowie (Hans Joachim Beyer). Jeszcze długo po wojnie secesyjnej w Ameryce, większość amerykańskich historyków uzasadniała instytucję niewolnictwa. Mychajło Hruszewśkij był wybitnym historykiem i własną pracą służył narodowi ukraińskiemu, lecz jednocześnie rozumiał historię Ukrainy jako permanentny konflikt między Polakami i Ukraińcami, a to doprowadziło do pewnych bardzo poważnych konsekwencji. Był czas, kiedy byłem bardzo rozczarowany zawodem historyka.

Jakie trendy współczesnej wiedzy humanistycznej wydają się Ci obiecujące i interesujące? Które z angielsko-, francusko- lub niemieckojęzycznych książek warto w pierwszej kolejności przetłumaczyć na język ukraiński?

Jeśli mówimy o wiedzy humanistycznej w najszerszym tego słowa znaczeniu, to antropologia, socjologia i filozofia najbardziej inspirują mnie w pracy, bardziej, niż nauki polityczne. (Ale na moim uniwersytecie wykłada kilku wybitnych politologów, dzięki którym wiele zrozumiałem na temat problemów współczesnego świata.) Ostatnią na liście przydatnych dyscyplin wymieniłbym psychologię, zwłaszcza freudowską. (Uważam jednak, że każdy, kto chce zostać intelektualistą,
powinien przeczytać Freuda, poczuć jego gwałtowną fantazję i żywy styl pisania). Uwielbiam czytać powieści, ale jestem zmuszony przesunąć większą część współczesnej krytyki literackiej do kategorii przedmiotów niezbyt użytecznych. Jednak literaturoznawstwo historyczne, które rozwija, powiedzmy, Mirosław Szkandrij, wydaje mi się bardzo interesujące. Wśród przedstawicieli tego kierunku w przeszłości szczególnie cenię Dmytra Czyżewskiego. Niezbyt interesuję się współczesnym językoznawstwem, ale lubię przedstawicieli historycznej językoznawczej slawistyki, którzy pisali jeszcze przed pojawieniem się prac Chomsky’ego. Chciałem zostać historycznym filologiem, który studiuje języki słowiańskie i teksty, ale, niestety, urodziłem się za późno. Czy teologia należy do nauk humanistycznych? Niewiele czytam z tej dziedziny, choć interesuję się religią. Aby ugasić pragnienie takiej wiedzy, wolałbym wziąć Pismo Święte i teksty Bazylego Wielkiego lub Jana Damasceńskiego.

Jeśli chodzi o pytanie, które prace historyczne należałoby przetłumaczyć w pierwszej kolejności, to przede wszystkim zalecałbym ukraińskim historykom nauczyć się czytać światową twórczość naukową w językach oryginalnych. Dzisiaj, aby być dobrze obeznanym z historią Ukrainy, nie wystarczy znać ukraiński, rosyjski i polski – koniecznością jest znać angielski i niemiecki. Jednakże jest kilka kluczowych prac, które powinny być przetłumaczone, aby studenci, którzy właśnie rozpoczęli naukę w swojej specjalności, mogli od razu je przeczytać. Moje dwa przykłady – to Arthur C. Dante „Opowieść i wiedza” i praca Haralda Veltsera, Sabine Moeller i Caroline Chuhnall „Mój dziadek nie był nazistą”.

Kiedyś Alexander Motyl zarekomendował mi książkę profesora Danto, i wtedy ją przeczytałem, przeczytałem jeszcze raz i polecam jej przeczytanie studentom. Pod wpływem książki profesora Danto o filozofii historii przeczytałem również wiele jego prac z dziedziny historii sztuki. Danto jest filozofem analitycznym, pracuje na Uniwersytecie Columbia, a podstawowa idea jego książki jest następująca: wiedza, która tworzy historię – to wiedza narracyjna. „Mój dziadek nie był nazistą” – to książka o pamięci, ustnej historii, i o tym, jak trudno żyć ze zbrodniczą przeszłością (na niemieckim przykładzie). Ponieważ Ukraina prowadzi politykę pamięci, która dzieli ludzi, ponieważ ludność Ukrainy doświadczyła i była sprawcą tylu aktów przemocy w latach 1930-ych i 1940-ych, myślę, że ta książka powinna być lekturą obowiązkową dla młodych ukraińskich intelektualistów, zwłaszcza historyków.

Zalecałbym także regularnie tłumaczyć na język ukraiński ważne angielskojęzyczne i niemieckojęzyczne publikacje na temat Holokaustu oraz badań radzieckiej historii. Niektóre z nich są bezpośrednio związane z Ukrainą, na przykład niemieckojęzyczna praca Dietera Pohla, „Eksterminacja Żydów przez narodowych socjalistów we Wschodniej Galicji, 1941-1944” ,”oraz książka R. W. Davisa i Stephen Wheatcrofta „Lata głodu”. Ale nawet prace z tych dziedzin, których przedmiotem badania nie są bezpośrednio kwestie ukraińskie, powinny być przetłumaczone w celu wypracowania bardziej świadomego i bardziej wrażliwego dyskursu społecznego. Opracowania o Holokauście pomagają rozwijać współczucie dla innych, a tego, moim zdaniem, ukraińskie społeczeństwo powinno się jeszcze nauczyć. Prace o Związku Radzieckim z perspektywy nauki światowej mogą pomóc uporać się z trudnym dziedzictwem, które władza radziecka pozostawiła na Ukrainie. Być może perspektywa spojrzenia z zewnątrz mogłaby pomóc w osłabieniu konfliktów ideologii i tożsamości, konfliktów, które nękają ukraiński dyskurs i politykę.

Jaka metodologia badań historycznych jest najbliższa Twoim zainteresowaniom badawczym? Czy czujesz się związany z jakąś naukową szkołą czy kierunkiem?

Przeżyłem wiele metodologicznych mód. Kiedy zakończyłem naukę na początku lat 1970-ych, historia ilościowa i psycho-historia zostały proklamowane jako przyszłość nauk historycznych. Ale, oczywiście, czas udowodnił, że tak nie jest. Włożyłem wiele wysiłku w celu studiowania marksizmu w latach 1970-ych i 1980-ych, i postmodernizmu w latach 1990-ych. Te intensywne zajęcia intelektualne wywarły zasadniczy wpływ na moje dojrzewanie jako naukowca. Dobrze znałem „klasyków” marksizmu-leninizmu. Mniejszy wpływ wywarł na mnie zachodni marksizm albo „nowa lewica”, niż przedstawiciele tradycji klasycznej, tacy jak Lukács Dyord, lub, szczególnie, Roman Rozdolskij. Uważnie przeczytałem wszystko, co napisał Rozdolskij i nadzwyczaj ceniłem go jako historyka i jako interpretatora myśli marksistowskiej. Wciąż zachwycam się czytaniem i cenie Theodora Adorno, choć uważam, że jest zbyt kapryśny, aby zgadzać się z nim we wszystkim przez cały czas.

Wśród postmodernistów (w najszerszym tego słowa znaczeniu) ci, którzy wywarli na mnie największe wrażenie i kogo, tak do dzisiaj uważam, należy czytać i ponownie przeczytać – to naukowcy, dla których w centrum uwagi była historia: Dominic LaKapra, Michel Foucault i Hayden White. (Edward Said również wytrzymał próbę czasu.) Oczywiście, przeczytałem wielu innych teoretyków i filozofów historii, przedstawicieli różnych szkół. Nadal warto czytać, moim zdaniem, Fernand Brodelya, Thomasa Kuhna, Friedricha Nietzsche’go i Leopolda von Ranke. Przeczytałem „Filozofię dziejów” Hegla kilka razy i mogę zauważyć, że to wybitny intelektualny konstrukt, ale absolutnie nie użyteczny – ba, nawet szkodliwy – dla interpretowania historii. Jak najwyraźniej widać z powyżej wymienionych prac, zawsze preferowałem klasyczne teksty.

Teraz nie mogę powiedzieć, że należę do jakiejś konkretnej szkoły lub korzystam z określonej metody. Mam skłonność do eklektyzmu. Jednak moja prace mimo wszystko wyróżniają się pewnymi metodologicznymi cechami. Ja poświęcałem więcej uwagi, niż inni historycy, materiałom wizualnym: obrazom, fotografiom, filmom.

W badaniach historycznych inspirują mnie filozofia i biologia w tym samym stopniu, jak historiografia i historyczna metodologia. Myślę, że każdy historyk może znaleźć dla siebie wiele przydatnych elementów w pracy biologa ewolucyjnego Stephena Jaya Goulda „Zdumiewające życie: Burgess-Sheil i natura historii”. Istnienie pomiędzy biologią i historią ważnych metodologicznych paraleli, moim zdaniem, niesłusznie jest przeoczane i nie doceniane.

Tłumaczenie: Wiesław Tokarczuk

Źródło: historians.in.ua

Za: Kresy.pl (03 kwietnia 2012) | http://www.kresy.pl/publicystyka,wywiady?zobacz/przezylem-wiele-metodologicznych-mod | "Przeżyłem wiele metodologicznych mód"

Skip to content