Aktualizacja strony została wstrzymana

Masoneria a rozbiory Polski – Jan Friedberg

Masoneria a rozbiory Polski

I. Wstęp.

Znany z wielu poważnych prac na polu historji kultury p. Kazimierz Marjan Morawski ogłosił w jednym z ostatnich zeszytów Kwartalnika Historycznego niewielkie, ale obfite w treść studjum pod dziwnym napozór tytułem „Bractwo wrogów wstrzemięźliwości”[1]. W czasie pobytu w Dreźnie zaznajomił się Morawski z W. Suntheimem, właścicielem firmy winiarskiej H. E. Philip, który go zaprowadził do składów tej firmy, znajdujących się w podziemiach t. zw. „Pałacu Kurlandzkiego”. W środkowej hali pokazał p. S. naszemu uczonemu duże półokrągłe framugi; w jednej z nich były ślady wskazujące, iż stał tam niegdyś owalny stół, tak wielki, że mogło przy nim wygodnie zasiąść 12 osób. Przy tym stole – jaki wywodzi nasz Autor na podstawie obszernej literatury i materjałów archiwalnych odbywał elektor saski Fryderyk August II, a od r. 1697 król polski August II, w gronie zaufanych panów i dam wesołe „posiedzenia”, na których, jak wieści głosiły, głównym przedmiotem narad było wypróżnianie kielichów, równocześnie mogło zasiadać przy tym stole tylko 12 osób, choć liczba zaufanych Króla Jegomości była większa, bo członkowie tej kompanji zmieniali się na różnych posiedzeniach. Źe pijatyki odgrywały ważną rolę na zgromadzeniach tego towarzystwa, stwierdza zresztą sama jego nazwa: „Bractwo wrogów wstrzemięźliwości”. Przewodniczącym był sam król, który nosił tytuł „Patrona” bractwa. Stowarzyszenie to zwało się także „Okrągłym Stołem”, po niemiecku „Confidenztisch”, albo „Confidenztafel”. Te ostatnie nazwy świadczą, iż otaczano się pewnego rodzaju tajemniczością, – jak zobaczymy, nie bez powodu.

Na początku r. 1728 nastąpiło powiększenie grona zaufanych i wtajemniczonych, a to z okazji przybycia do Drezna króla pruskiego Fryderyka Wilhelma I, organizatora pruskiego państwa i pruskiej armji. Przybył więc w odwiedziny do Augusta „Mocnego” pruski „Król-Kapral”. Przyjechał ze swym synem, Frycem, późniejszym Fryderykiem „Wielkim”, jak go nazwała prusko-niemiecka i bezkrytyczna pozaniemiecka historjografja. Goście zamieszkali w tym samym pałacu, po którego podziemiach oprowadzał naszego Autora uprzejmy drezdeński kupiec. Pałac ten nazwano później „kurlandzkim” od księcia saskiego, a królewicza polskiego Karola, czasowo księcia kurlandzkiego. Oficjalnym celem wizyty była ratyfikacja traktatu przyjaźni prusko-saskiej. Obok poufnie prowadzonych negocjacyj spędzali obaj monarchowie i ich dwory także czas na balach i innych rozrywkach. Wtedy to „Mocny” August zaprosił pruskiego władcę do swego „okrągłego stołu” i wszedł z nim w taką zażyłość, że pozwolił mu założyć w Berlinie filję swego pijackiego stowarzyszenia i wydał mu w tej materji formalny akt erekcyjny. Już 17 marca tegoż roku 1728 zawiózł ten dokument do Berlina kapitan saski, Poppelmann, przywożąc też jako najcenniejszy prezent okrągły stół, wykonany ściśle na wzór drezdeńskiego, aby szlachetna filja berlińska miała przy czem swe „posiedzenia” odbywać. Jako głowa berlińskiego oddziału „Bractwa” nosił król pruski tytuł „Kompatrona” i miał prawo mianować członków tego oddziału.

Według badań K. M. Morawskiego Bractwo było towarzystwem masońskiem, a zajmowało się także sprawami politycznemi, którym nadawało kierunek antykatolicki.

 

II. Zamiłowanie do okultyzmu w całej Europie, a zwłaszcza w Niemczech i innych krajach protestanckich.

Wiek XVI i XVII to epoka, kiedy zamiłowanie do okultyzmu szerzyło się w całej Europie. Z tem łączyło się też uprawianie astrologji i alchemji, które to gałęzie „wiedzy tajnej” dały później co prawda początek tak poważnym naukom jak astronomja i chemja, ale wówczas”… nietylko czystą wiedzę miały nacelu. Warto też zwrócić uwagę na okoliczność, że w średniowieczu zajmowali się temi sprawami tylko nieliczni uczeni, podczas gdy w XVI i XVII wieku poczęły się tem porać osoby na najwyższych stanowiskach, a nawet monarchowie. Może nie od rzeczy będzie uwaga, że wielkie zainteresowanie się alchemją ze strony monarchów i polityków tej epoki było w związku z dewaluacją złota i srebra, która wynikła z nadmiernego napływu tych metali po odkryciu Ameryki, tudzież z olbrzymiem ich zapotrzebowaniem przez rządy na liczne w tej epoce wojny i coraz liczniejsze wojska. Niski stan nauk przyrodniczych sprzyjał wierze w rojenia alchemiczne. Każdy władca pragnął zdobyć jaknajwięcej złota, każdy chciał wiedzieć, czy jego plany polityczne ziszczą się, to też otaczali się alchemikami i astrologami. Nie dziwmy się więc, że porał się alchemją nawet tak gorliwy katolik, jak nasz Zygmunt III, który marzył wciąż o odzyskaniu tronu szwedzkiego, a wiedział, że od sejmu polskiego nie uzyska pieniędzy na wojnę ze Szwecją. Sędziwoj, czy inny alchemik, miał mu dostarczyć tych środków, których król nie mógł uzyskać od sejmu.

Jeżeli jednak katoliccy władcy rozumieli, że w tych badaniach, jak mniemano naukowych, istnieć musi pewna granica, a to, zwłaszcza w czasach potrydenckich, zakreślona dogmatami katolickiemi, to protestanci na granice te nie zważali wcale. Stąd też „tajna wiedza” w krajach protestanckich schodziła już wyraźnie na bezdroża antyreligijne, okultystyczne, zahaczała o żydowską Kabałę, a nawet tu i owdzie o satanizm. Podniecona przez reformację nienawiść do katolicyzmu popychała okultystów protestanckich do szukania sposobów, by zgnębić Kościół, papiestwo i państwa katolickie.

 

III. Rola dynastji Wettynów w sprawach kościelno-politycznych.

Saska dynastja Wettynów zajmowała się szczególnie wiedzą tajną. Ta właśnie dynastja wodziła przez długi czas rej w całym ruchu protestanckim. Wszak pierwszym protektorem Lutra był elektor saski Fryderyk Mądry, a jego brat i następca Jan pozwolił Lutrowi zaprowadzić reformację w swoich ziemiach i był naczelnikiem związku szmalkaldzkiego, pierwszej politycznej organizacji protestantów. Stanowisko to objął po nim jego syn, Jan Fryderyk. Z bocznej linji Wettynów pochodził ks. Maurycy, który zrazu zdradził elektora, gdy ten zbuntował się przeciw cesarzowi Karolowi V i sam otrzymał elektorstwo, ale następnie zdradził i cesarza, który ostatecznie musiał zgodzić się na zawarcie korzystnego dla protestantów pokoju religijnego w Augsburgu. Późniejsi elektorowie, potomkowie Maurycego, dbali o pełny skarb, co ich zbliżyło do alchemików. Takim był August I, który pozostawał w stosunkach z głośnym rabinem-wróżbitą Mardochajem i sam oddawał się wróżbiarstwu. Alchemją i różnemi gałęziami wiedzy tajnej zajmowali się też Chrystjan I, a zwłaszcza Chrystjan II, który z chciwości na złoto dopuścił się głośnego w owych czasach gwałtu na osobie szkockiego alchemika Setona. Przyjąwszy go zrazu gościnnie, kazał go potem uwięzić i torturować, aby mu wydrzeć tajemnicę wyrobu złota. Dopiero polski alchemik, Sędziwoj, pracujący przez dłuższy czas na dworze Zygmunta III, zdołał później Setona podstępem uwolnić.

 

IV. Mistyk protestancki Grebner i jego dzieło.

Zamiłowania alchemiczne Wettynów łączyły się z innemi jeszcze sprawami. P. Morawski zwraca uwagę, że wspomniany elektor August I był w ścisłych stosunkach z saskim mistykiem protestanckim, Grebnerem, który mu ofiarował swe dziwaczne dzieło łacińskie p. tyt. „Sericum mundi filum” (Jedwabna nić świata), które później, w drugiem wydaniu, dedykował wnukowi Augusta I, wspomnianemu wyżej Chrystjanowi II. Jak z treści tej książki wynika, oddawali się Wettynowie także rojeniom okultystycznym i ambitnym planom politycznym. W książce tej znajduje się następujące znamienne „proroctwo” Grebnera: „Dzielne, wojownicze… nasienie Ruty saskiej[2], (ty) wraz z księciem anhalckim, brandenburskim, palatyńskim, heskim, brunszwickim, luneburskim[3]… wyżeniesz papieża, cesarza i pozostałych dynastów papistycznych z ich siedzib”… Książka ta powstała w r. 1572, a bodziec bezpośredni do jej napisania dało autorowi pojawienie się tegoż roku komety, co podnieciło ówczesnych astrologów i wywołało panikę wśród ludności. W drugiem wydaniu tej książki, dedykowanem Chrystjanowi II, jest już wyraźne „proroctwo”, że ten książę zostanie cesarzem niemieckim, że po nim nastąpi cesarz August, który „rozszerzy granice Europy”, a po tym August Wielki, największy ze wszystkich cesarzy, za którego przyjdzie ponownie na świat Zbawiciel…

Znamienne, że podczas gdy Wettynom przepowiadał Grebner tak świetną przyszłość, to Polsce prorokował los jaknajgorszy, jeżeli Polacy nie wybiorą królem takiego Polaka, lub Niemca, którego im narzucą sąsiednie Prusy i protestanci niemieccy. Z sensu wynika, że ten ewentualny „Piast” musiałby być protestantem. Gdyby zaś Polacy kogo innego wybrali, wynikną z tego wojny, do których wmiesza się Karol, król szwedzki, i wyśle niemałe posiłki” przeciw „Antychrystowej, papieżnickiej kohorcie polskiej”. Następuje zapowiedź, że Polska utraci znaczne ziemie, jak Inflanty, Prusy Królewskie, pogranicze od strony Brandenburgji i Śląska, tudzież „wszystkie miasta, używające języka niemieckiego”. Wreszcie znajdujemy w tej książce apostrofę do panującego wtedy Zygmunta III: „Zygmuncie! Królestwo twoje przypadnie jako łup rabusiom wielu”… Wieszczek sasko-protestancki wietrzył więc rozbiory Polski! Czy ten pomysł wyszedł z własnej jego głowy, czy też raczej lęgł się już po głowach innych, którzy kazali mu tak prorokować? Wskazówkę otrzymamy, jeżeli przypomniemy sobie wewnętrzne stosunki Niemiec na przełomie XVI i XVII wieku.

 

V. Stosunki kościelno-polityczne w Niemczech. Towarzystwa masońskie w epoce wojny trzydziestoletniej.

Wspomniany Chrystjan I, syn Augusta I, odegrał ważną rolę w dziejach reformacji, gdyż założył w r. 1591 „Unję”, głośny związek niemieckich protestantów, którego czysto polityczne tendencje zwracały się przeciw katolickiemu cesarstwu, a kościelno-polityczne dążyły do zgniecenia katolicyzmu w Rzeszy. Gdy zaś katoliccy książęta, wobec nieudolności panującego wówczas cesarza Rudolfa II, odpowiedzieli na to przez utworzenie katolickiej „Ligi”, zapanowała w Niemczech atmosfera niepokoju, zapowiadająca bliski wybuch nieuniknionej rozprawy orężnej między obu obozami, która też w 27 lat potem wybuchła, jako wojna trzydziestoletnia, wciągając w wir wypadków przeważną część Europy.

Na ten okres wrzenia w Niemczech przypada założenie t. zw. „Zakonu Palmowego” zwanego też „Stowarzyszeniem Owocodajnem” (Fruchtbringende Gesellschaft). „Zakon” ten, a raczej klub, powstał na zamku Hornstein pod Wajmaren w r. 1617, a więc na rok przed wybuchem wojny trzydziestoletniej. Równocześnie powstał „siostrzany”, bo dla kobiet przeznaczony, odłam tego towarzystwa, zwany „Zakonem Złotej Palmy”, czyli z francuska „La noble Academie des Loyales”. Do klubów tych przyjmowano tylko osoby z najwyższych sfer społecznych, a prezydentem był zawsze jeden z książąt panujących. Założyło ten klub trzech książąt z linji wajmarskiej, ale główna inicjatywa wyszła od Ludwika, księcia Anhalt-Kothen, który za młodu należał do znanych nam klubów florenckich. Jakoż cała organizacja wzorowała się na florenckiej „Accademia delta Crusca”. Niemieccy autorowie podają, że Zakon Palmowy był stowarzyszeniem literackiem, którego celem było pielęgnowanie czystości języka niemieckiego, ale przyznają, że, poza ustanowieniem dziwacznych a niepraktycznych zasad językowych, niczego poważnego klub ten nie dokazał. Faktem natomiast jest, że na posiedzeniach zajmowano się gorliwie kultem Bakchusa, także w klubie kobiecym. Kluby te otaczały się tajemniczością, a że wiadomości o ich istnieniu dochodziły do ogółu, który słyszał o pijackich zabawach, stąd – jak podaje Barthold, niemiecki monograf tych związków – była u współczesnych opinja, że cały zakon Palmowy nie jest piczem innem, jak tylko stowarzyszeniem pijackiem (eine Saufgesellschaft). Chociaż towarzystwo to wzorowało się na tajnych klubach włoskich humanistów, to jednak obyczaje jego odbiegały bardzo od znacznie wytworniejszych, panujących w związkach włoskich, i były bardzo podobne do rozpowszechnionych w późniejszych „Burschenschaft’ach” niemieckiej młodzieży uniwersyteckiej. Opisy tych obrzędów pijackich Zakonu Palmowego przechowały się, a notują je autorowie niemieccy, jak wspomniany Barthold i nowszy Peuckert[4]. W towarzystwach tych chodziło jednak i o rzeczy o wiele ważniejsze! Wskazuje już na to tajemniczość, którą się otaczano, w związku z czem było, iż członkowie używali tak na swych posiedzeniach, jak i w wzajemnej korespondencji pseudonimów, brzmiących zagadkowo. Różne ich symbole były także dość dziwaczne, a wskazywały na nawiązanie do tradycji żydowskiej i antykatolickiej[5]. Ważniejsze jest, że do Zakonu Palmowego należeli wyłącznie protestanci, a co najważniejsze, że w liście członków spotykamy naczelne osobistości tego obozu, Niemców i Szwedów, jak elektora brandenburskiego, Fryderyka Wilhelma, króla szwedzkiego – Karola Gustawa i sławnego kanclerza Oxenstjerne. Czy ci czołowi politycy i wodzowie protestantyzmu jeździli sobie dla przyjemności do Wajmaru, aby tam kielichy wypróżniać? Czy Szwed, Axel Oxenstjerna, był takim poważnym znawcą gramatyki i stylistyki niemieckiej, żeby w tych materjach zabierał głos na posiedzeniach rzekomego towarzystwa językoznawców? Te trzy imiona świadczą, że Zakon Palmowy był w gruncie rzeczy stowarzyszeniem politycznem, antykatolickiem, a zabawki literackie służyły do wprowadzenia w błąd profanów. – Nie można wreszcie zapominać, że działalność tego towarzystwa przypada na epokę wojny trzydziestoletniej, kiedy nie było chyba czasu na bezmyślny hedonizm, kiedy wojna i polityka zaprzątały umysły wszystkich, a oczywiście przedewszystkiem powyższych wybitnych działaczy obozu niemiecko-protestanckiego.

Znamienne jest też, że w r. 1658 został uroczyście przyjęty do Zakonu Palmowego elektor saski Jan Jerzy II, dziadek Augusta Mocnego. Uroczystość ta odbyta się w Wajmarze, centralnej siedzibie Zakonu, które to miasto było wtedy stolicą ernestyńskiej linji Wettynów. Młodszy brat elektora, August, t. zw. „administrator” Magdeburga, był już przedtem członkiem Zakonu, a później został nawet jego naczelnikiem.

Mniejwięcej w tym samym czasie, co Zakon Palmowy, bo w r. 1615, pojawiła się w Frankfurcie nad Menem dziwaczna broszura p. tyt. „Confessio Fraternitatis”, która zawierała program powstałego w tym czasie w Niemczech okultystycznego towarzystwa, zwącego się „Różokrzyżowcami” (Bruderschaft des RosenKreutzes). W broszurze tej znajdujemy podobne myśli, jak w znanej nam już książce Grebnera, a więc, że celem tego towarzystwa jest obalić „tyranję papieża”, którego ostatecznego upadku „doczekać się mają nasze czasy” i t. d. Widzimy tu więc urabianie opinji wśród wpływowych kół protestantów niemieckich do wybuchu akcji antykatolickiej. Byli więc różokrzyżowcy jedną z zakonspirowanych bojówek antykatolickich – jak ich p. K. M. Morawski nazywa; zajmowali się też magnetyzmem, spirytyzmem i alchemją, a stąd zwali się też „Gold – und Rosenkreutzer”. Towarzystwo to, które wywodziło swój początek ze średniowiecza (inna rzecz, czy to polegało na prawdzie), nie mogło się wprawdzie wskutek wojny trzydziestoletniej rozwinąć, ale około r. 1700 zostało wskrzeszone, czy znów ujawnione, przez niejakiego Richtera, Sasa, rodaka Augustowego. Miało swój dom w Norymberdze, przyjmowało adeptów, wręczając im jako odznakę gałązkę palmową, co wskazuje, iż było odłamem Zakonu Palmowego. Wskazuje na to i ich nazwa, bo róża, symbol tajemniczości, powtarza się i w ceremonjale Zakonu Palmowego, a widnieje też na pieczęci Augustowego Bractwa”.

W drugiej połowie XVII wieku istniało też w Norymberdze stowarzyszenie alchemiczne, które było filją Zakonu Palmowego. Sekretarzem tego stowarzyszenia alchemików był Gotfryd Wilhelm Leibniz, na którego rolę zwraca p. K. M. Morawski baczną uwagę, nadmieniając, że pochodził z rodziny pastorów-okultystów, która podobno miała pewien związek z protestantami polskimi. Filozof ten interesował się zawsze sprawami polskiemi, a znaną jest rzeczą, że w r. 1669, po abdykacji Jana Kazimierza, wydał broszurę, zalecającą Polakom kandydaturę palatyna, Filipa Wilhelma neuburskiego, katolika wprawdzie, ale – jak nasz Autor pisze – „świeżego powołania”, a „potomka przewodniej w protestantyźmie niemieckim dynastji.”[6]. Kandydatura ta wyszła, zdaniem p. Morawskiego, z kół niemieckich protestantów – okultystów, a Leibniz pisał swą broszurę z podniety różokrzyżowców i pokrewnych im ideowo kół protestanckich. Leibniz zresztą „parał się za młodu wiedzą tajną, uprawiał alchemję, hołdował Kabale, chociaż przynależności do związków tajnych wprost się wypierał, nawet zacierał za sobą wiodące do nich ślady, ale zatrzeć zupełnie ich nie potrafił”.

Charakterystyczne jest, że uczony tej miary, co Leibniz, interesował się także pewną zagadkową figurą, niejakim Janem Wilhelmem Petersenem, który był zrazu superintendentem w Luneburgu, odwiecznej siedzibie okultystów. Ów Petersen zajmował się też okultyzmem, a zwłaszcza chiljazmem tak gorliwie, że nawet miejscowe duchowieństwo protestanckie pozbyło się go z miasta pod zarzutem, że „z żydami i nowochrzceńcami wierzy w nadejście królestwa świeckiego, pełnego (ziemskich) rozkoszy”. Ekssuperintendent, który zresztą należał też do Zakonu Kwiatowego w Norymberdze, przeniósł się do miasta Wolfenbuttel, gdzie wtedy rezydowali wspólnie dwaj książęta z rodu brunświcko-luneburskiego, członkowie Zakonu Palmowego. Gdy wreszcie i tam nie mógł się ostać, schronił się w r. 1691 do ziem pierwszego króla pruskiego, Fryderyka I, którego ministrowie zbiega gościnnie przyjęli.

 

VI. Psychika Augusta II, jego rojenia i jego plany co do Polski.

Znamy już antykatolickie i okultystyczne nastawienie przodków Augusta Mocnego i wybitne pod tym względem tradycje rodu Wettynów, wiemy, że mistyk protestancki. Grebner, już pod koniec XVI wieku przepowiadał temu rodowi uzyskanie korony cesarskiej po zgnębieniu katolickich Habsburgów, obaleniu papiestwa i t. d. W rojenia te wierzył August II, podzielała je i jego matka. Anna Zofja. Dla niego tron polski miał być tylko etapem na drodze do dalszej sławy, miał mu ułatwić odegranie jeszcze ważniejszej roli, wyznaczonej przez fanatycznych marzycieli protestanckich. Gdy więc po śmierci Sobieskiego nadarzyła się mu sposobność do wypłynięcia z małej Saksonji na ogólnoeuropejską arenę, zapragnął sam, czy też z natchnienia matki, zapoznać się bliżej z temi przepowiedniami. Widocznie, że na dworze saskim znano treść przepowiedni Grebnera, choć książki jego nie posiadano. W poszukiwaniu jej obiecano nawet wypłacić 200 dukatów za egzemplarz. Jakoż elektorowa matka otrzymała tę książkę, jak się nasz Autor domyśla, od Petersena, który, nietylko za pośrednictwem Paulego, nadwornego lekarza Augusta, jej dostarczył, ale i przetłumaczył na język niemiecki[7]. Usłużny chiljasta „poprawił” jednak Grebnera, przerabiając daty, odnoszące się do końca XVI i początku XVII wieku, na daty zbliżone do czasów Augustowych.

Plany niemieckich protestantów – okultystów, by osadzić miłego sobie kandydata na tronie polskim, nie udały się w r. 1669, ale zrealizowano je dopiero po śmierci Jana III. Elekcją Augusta Mocnego był Leibniz tak zachwycony, że nawet rymami fakt ten uwieńczył, dodając życzenie, jakby wyjęte z księgi Grebnera:

„Oby razem z cesarzem i carem król nowy Zgnębili w Europie barbarzyńców głowy”[8].

Prowadząc dalej wojnę z Turcją, nie myślał jednak August działać w myśl polityki Sobieskiego. Zgodne to było raczej z dalszemi ustępami proroctwa Grebnerowego: „Runie Magog (Turek), gdy Europa ujrzy na tronie cesarzy Sasa półkrwi duńskiej”. Charakterystyczne jest też, że proroctwo to, wygrażające w innych miejscach, jak cała pokrewna literatura, Habsburgom, dziwnie zgadzało się z póżniejszemi – jak je p. Morawski nazywa – „niewyrozumowanemi impulsami” nowego króla, który nosił się z planami wypraw na Czechy, Śląsk i Węgry; wszystko to byłyby działania nie „ad maiorem Poloniae gloriam”, ale zaiste „pour le roi de Prusse”.

 

VII. Masoni w otoczeniu Augusta.

W pierwszych latach rządów Mocnego, a napewno już w r. 1704, istniało w Dreznie inne jeszcze stowarzyszenie o charakterze masońskim. Było to t. zw. „Contubernium”, t. j. klub współbiesiadniczy, którego członkowie mienili się „przyrodnikami”; sami dworacy Augusta, którzy na niego wielki wpływ wywierali. Jednym z nich był Dr Maciej Pauli, nadworny lekarz króla, który oddawna wtajemniczał go w arkana różnych gałęzi tajnej wiedzy. Drugim, może najbardziej wartościowym, członkiem tego klubu, był szlachcic z Łużyc, von Tchirnhaus, z amatorstwa przyrodnik i matematyk, który zajmował się temi studjami już za młodu, podróżując po zachodniej Europie, a następnie zaprowadzał w dobrach swoich różne inwestycje przemysłowe, zbudował hutę szkła i t. d. On to jest domniemanym wynalazcą saskiej porcelany i jeszcze w r. 1696 zbliżył się za pośrednictwem Paulego do Augusta, nakłoniwszy go do założenia państwowej fabryki szkła i porcelany. Trzecim „przyrodnikiem” był Antoni ks. Furstenberg, zaufany Augusta, jeden z najwyższych dygnitarzy saskich, który pełnił urząd namiestnika Saksonji, ilekroć król bawił w Polsce. Był to także zapalony alchemik, który tak wierzył w ten kunszt, że w r. 1702, gdy już skarb saski był kompletnie wycieńczony wojną północną, wysłał Tchirnhausa do Francji i Holandji, aby tam wyuczył się na gwałt sztuki robienia złota i ratował w ten sposób króla.

Poza tą trójką i pomniejszemi figurami z „Contubernium” stał znów sam Gotfryd Wilhelm Leibniz, z którym tamci byli w żywych stosunkach. W r. 1702, gdy król bawił w Sandomierzu, wówczas siedzibie oddanej mu polskiej konfederacji, bawił przy nim także Tchirnhaus i razem medytowali, jak ratować plany polityczne Wettynów, przy pomocy alchemji. Wtedy też powziął August myśl założenia saskiej Akademji Umiejętności. Ponieważ znamy okultystyczne nastawienie Augusta, przeto wolno nam domyślać się, że ta akademja miała być stowarzyszeniem podobnem nie tyle do dzisiejszych poważnych ciał naukowych tej nazwy, ale raczej czemś w rodzaju znanych nam włoskich „akademij” pseudonaukowych. Zawiadomiony o tem przez Tchirnhausa, który wyjeżdżał właśnie na swoje studja alchemiczne, pośpieszył Leibniz do Drezna, gdzie konferował w sprawie „akademji” z ministrami Furstenbergiem i Flemmingiem. Znamy list jego do króla z r. 1704, pełen zachwytu nad tym planem i pełen pochlebstw pod adresem tego, jak go nazwał, „jednego z najchciwszych wiedzy i najoświeceńszych monarchów Europy”. Jeżeli zważymy, w jakich opałach był wtedy August, to zrozumiemy, że chwila była zupełnie niestosowna do protegowania poważnych nauk, ale że August był wtedy istotnie „najchciwszy”… złota. Światło na rolę Leibniza w tej sprawie rzuca wyżej przedstawione interesowanie się jego okultyzmem, a zwłaszcza jego korespondencja z różnemi wybitnemi osobistościami. W liście do niejakiego Burnet’a of Kemney okazuje Leibniz wielkie zainteresowanie się chiljastą Petersenem i bierze na serjo jego elukubracje, przytaczając je bez żadnego komentarza i słowa krytyki.

Warto też przypatrzyć się i innym osobom z otoczenia Mocnego. – Gdy August był jeszcze wyrostkiem, wkradł się w jego łaski paź Beichling, o którym ochmistrz dworu wyraził się, że przez niego elektorowicz stał się rozpustnikiem i „oduczył się wszelkiej bojaźni Bożej”. Ten to Beichling zajmował się też wróżbiarstwem, do czego zebrał – jak podaje sam Leibniz – mnóstwo rękopisów. Wywoływał duchy, dostarczał Augustowi różnych dzieł okultystycznych, w których król tak się rozmiłował, że woził je ze sobą, nawet do Polski[9]. Beichling opanował tak Augusta, że ten mianował go nawet kanclerzem saskim, które to stanowisko na skutek łapownictwa utracił.

Ważną figurą na dworze byt też zajmujący się alchemją aptekarz Bottger, który długo łudził Augusta obietnicą fabrykacji złota. Mocny był w nim tak zaślepiony, że oddawał do jego dyspozycji znaczne sumy, zwłaszcza w czasie, gdy wojna północna przybierała dla Saksonji fatalny obrót. Snadź spodziewał się, że złoto sfabrykowane przeważy szalę szczęścia na jego stronę. Gdy ta nadzieja zawiodła, kazał król uwięzić aptekarza i prowadzić mu dalej doświadczenia w więzieniu, aż przyciśnięty w ten sposób Bottger, wynalazł wprawdzie nie sposób fabrykacji złota, ale udoskonalony sposób wyrobu głośnej porcelany saskiej.

Dla charakterystyki Augusta nie można też pominąć jego notorycznego żydofilstwa, które prawdopodobnie było w związku z tem, że hołdował praktykom kabalistycznym. Pomijając już taki np. szczegół, że w r. 1724, gdy król przejeżdżał przez Lipsk, witali go tamtejsi żydzi horoskopami kabalistycznemi, – należy zwrócić uwagę na fakt, że już samą elekcję Augusta na tron polski finansowały żydowskie domy bankowe Wertheimera i Lehmanna. Rzecz ta jest znana w literaturze naukowej[10]. P. Morawski przytacza, że Leibniz w jednym ze swych epigramatów wspomina o „złotych jabłkach”, które od żydostwa otrzymał August na cele swej elekcji.

 

VIII. August II przechodzi na katolicyzm.

Wobec antykatolickiego nastawienia dworu saskiego i wobec ambicji Augusta, by odegrać przodującą rolę w Europie – co sądzić należy o przejściu jego na katolicyzm, tuż przed elekcją na króla polskiego? Było to proste wyrachowanie, obliczone na obałamucenie naiwnej szlachty polskiej[11]. Całe panowanie, życie, sposób myślenia Augusta wskazują, że nigdy nie przejął się katolicyzmem, jak nigdy nie miał na myśli dobra tego kraju, którego koronę podstępem sobie przywłaszczył. Najlepiej scharakteryzował Mocnego znający go doskonale Flemming, wyrażając się o nim jeszcze w r. 1714, że król jest „toujours bon lutherien”. To, jego przejście na katolicyzm, połączone ze zrzeczeniem się stanowiska „dyrektora korpusu ewangelickiego”, t. j. politycznego szefa niemieckich protestantów, nie zamąciło zresztą w niczem jego harmonji z książętami protestanckimi, a zwłaszcza z dworem pruskim, który teraz stanął na czele protestantów Rzeszy. Tylko niewtajemniczony ogół protestantów ubolewał nad tą zmianą wiary, jak ubolewała też jego żona, Krystyna Eberhardyna, protestantka zawzięta, ale osoba dość naiwna, a przy tem poczciwa. Występne życie Augusta było też powodem, że poza nim nikt w Saksonji katolicyzmu nie przyjął, a nawet syn jego, późniejszy August III, uczynił to dopiero po latach, na usilne nalegania ojca, który chciał mu w ten sposób zapewnić tron polski.

 

IX. Pierwsze kroki Augusta w Polsce. Czartoryscy i Potoccy.

Do ubiegania się o tron polski namawiał też Augusta jego najzaufańszy minister, marszałek wojsk saskich, Jakób Henryk Flemming, który liczył na poparcie swego polskiego kuzyna, kasztelana Przebendowskiego. Samą elekcję przeprowadzili oni przy pomocy przekupstwa, strasząc opozycjonistów Rosją, Austrją i Prusami. Posłowie tych państw zalecali kandydaturę Mocnego, a Rosja gromadziła nawet wojska na granicy. Sas zdystansował innych kandydatów do korony; matactwo udało się. Mając za główny cel życia zrealizowanie znanych nam ambitnych rojeń, uważał August tron polski za pierwszy szczebel do sławy rodu i dlatego pragnął uczynić ten tron dziedzicznym w swym rodzie i zaprowadzić rząd silny, absolutny. W tym celu wchodził w tajne porozumienia z sąsiednimi monarchami, zawierał umowy wzajemnej gwarancji pomocy przeciw poddanym. Zamierzał nawet sprowokować w Polsce rewolucję, zgnieść ją przy pomocy sąsiadów, a w nagrodę za tę pomoc oddać im pograniczne ziemie Polski[12]. Przybył więc do nas Sas już z gotowym planem rozbioru Polski, to też nic dziwnego, że wracał do niego raz po raz, i to – jak Konopczyński wylicza – aż 14 razy między rokiem 1698 a 1725. Tyle różnych rokowań na temat rozbioru prowadził zdradziecki król stosownie do zmieniających się konstelacyj politycznych, to z Prusami, to z carem, Austrją i Karolem XII. Znamienne jest, że w tej sprawie zwracał się najpierw do Prus.

Mimo wszystko, przyznać jednak należy, że w pomysłach Augusta był jeden moment, który mógłby Polsce przynieść korzyść, t. j. jego dążność do wzmocnienia władzy rządowej. Prawda, że było już u nas bardzo trudno myśl tę przeprowadzić, prawda, że podobne zamiary nie udawały się dawniej politykom o wiele wybitniejszym od Augusta, ale też król ten usiłował myśl swoją przeprowadzić sposobami jak najgorszemi. Nie chodzi tu tylko o samą myśl rozbioru, od której zresztą w niektórych okresach swych rządów odstępował. Przedewszystkiem nie czynił on nawet żadnych prób, aby wejść w kontakt ze szlachtą. August szukał oparcia o magnatów, rozbitych wtedy na zwalczające się stronnictwa Czartoryskich (t. zw. Familja) i Potockich. Pierwsi rozumieli, iż Polskę gubi anarchja, zwana „złotą wolnością”, to też, choć byli zrazu przeciwnikami króla, pogodzili się z nim po wojnie północnej i byli gotowi popierać go w dążeniu do wzmocnienia władzy rządowej. Rozumieli też Czartoryscy, że król powierzy im kierownicze stanowiska, do czego znów nie chcieli dopuścić Potoccy, przeciwnicy wzmocnienia władzy, opierający się na tłumach bezkrytycznej szlachty. W polityce zagranicznej Czartoryscy orjentowali się także lepiej, rozumiejąc, że Polsce grozi niebezpiecieństwo od Rosji. Jedni i drudzy nie mogli jednak mierzyć się z wytrawną a chytrą dyplomacją zagraniczną, to też na tem polu popełniali różne błędy.

 

X. Kiedy i o ile mogłyby plany Augusta wyjść Polsce na pożytek?

Słusznie zaznacza Konopczyński, że jak polityka Augusta w niektórych okresach jego rządów nie zasługuje na bezwzględne potępienie, tak znów postępowanie mas szlacheckich i ich przywódców, występujących zawsze fanatycznie przeciw królowi, gubiło Polskę. Odnosi się to przedewszystkiem do czasów wojny północnej, a zwłaszcza do ówczesnych „rządów” Leszczyńskiego, który był bezwolnem narzędziem najezdnika, Karola XII. O tyle więc, o ile pragnął utrzymać się na tronie wbrew Szwedowi, działał August zgodnie z interesem Polski. Drugim okresem, kiedy działał zgodnie z polską racją stanu, to czasy po osławionym Sejmie Niemym (1717), który pod presją cara Piotra zniweczył polską wojskowość. Niesłychane te postanowienia, gwałty wojsk rosyjskich w Polsce i opanowanie przez Moskali lennej Kurlandji, na którą August miał swoje widoki, przekonały go wtedy, że Piotr jest nietylko wrogiem Polski, ale i jego własnym. Wtedy to król i Flemming zdobyli się na stanowczy krok, zbliżywszy się do Anglji i Austrji i zawierając z niemi traktat przymierza, w którym między innemi państwa te poręczały utrzymanie całości Królestwa Polskiego. Wiadomość o tym sojuszu wzmocniła w całej Europie stanowisko Augusta II i Rzplitej. Wrogowie przycichli, car wycofał swe wojska z Polski. Król tym krokiem mazał swe winy, wyrzekał się planów rozbioru. Rzecz jednak niestety nie przyszła do skutku, gdyż podburzone przez Potockich i innych magnatów, a między nimi przez wszystkich czterech hetmanów (!), dwa sejmy odrzuciły ratyfikację traktatu. Odtąd August, rozżalony na Polaków, z tem większym uporem wraca do swego planu rozbiorowego, który w korespondencji z wtajemniczonymi członkami Bractwa nazywa „wielkim planem” (grand dessein). Już w r. 1721 dwaj żydowscy faktorzy, Lehmann i Mayer, jadą do Berlina, obwożąc ten „towar”. Król-Kapral zgodził się oczywiście skwapliwie, pozyskano też do tej intrygi żonę ces. Karola VI, Elżbietę brunszwicką, gdy w tem niespodziewanie car Piotr I pokrzyżował plany Augusta, zawiadamiając o nich Polaków. Uczynił to oczywiście nie dlatego, że pomysł był nieuczciwy – jak car z udanem oburzeniem głosił – ale, aby wykopać przepaść między królem a narodem polskim.

 

XI. August w ramionach Prus. Bractwo wrogów wstrzemięźliwości i jego filja berlińska.

Rozżalony na Rosję i polską opozycję, rzuca się August bez zastrzeżeń w ramiona Prus. Założenie berlińskiej filji Augustowega Bractwa było więc w oświetleniu powyższych politycznych koncepcyj tylko przypieczętowaniem zawartej właśnie, w czasie drezdeńskiej wizyty pruskiego króla, prusko-saskiej przyjaźni. W Bractwie skupiały się polityka, masońskie cele i kult Bachusa. Między obu klubami istniały jednak ważne różnice, tak co do ducha, który w nich panował, jak co do składu członków, jak wreszcie co do tendencyj politycznych. O klubie drezdeńskim informuje nas p. Morawski na podstawie fotograficznych kopij statutów Bractwa, których udzieliła mu dyrekcja prusko-brandenburskiego archiwum domowego w Charlottenburgu. W statutach tych czytamy, że między „współbraćmi” ma panować równość, że mają zbierać się na śniadanie, obiad, czy kolację, że na jednem posiedzeniu ma być najwyżej 12 osób, ale w stosunku 4 kobiety na 8 mężczyzn, że przy stole ma panować wesołość i bezceremonjalność. Mimo to statuty zastrzegają, że członkowie klubu mają zachowywać ścisłą tajemnicę co do wszystkiego, o czem mówiono na posiedzeniu. P. Morawski dopatruje się w tych postanowieniach klubu i innych pokrewnych współczesnych zapowiedzi haseł francuskiej rewolucji; „fraternite, egalite, liberte.” Autor nasz znalazł też w archiwum drezdeńskiem spis członków Bractwa, sporządzony własnoręcznie przez Augusta II, a spisany w lichej francusczyźnie, przyczem każda osoba określona jest jakimś przydomkiem, najczęściej trywialnym. Figuruje więc w tym spisie królewicz (późniejszy August III), z przydomkiem „Kapral”, i jego żona, Marja Józefa, nazwana „Praczką”. Z mężczyzn, obok królewicza, należeli do Bractwa naturalni synowie Augusta, najwybitniejsi ministrowie, Flemming, zwany w Bractwie „Chorążym” i Ernest Krzysztof von Manteuffel, przezwany „Zbrojmistrzem” albo „Djabłem”. Spis ten okazuje przedewszystkiem, jak straszliwym demoralizatorem był August II i jak szkodliwy był wpływ jego na nasze społeczeństwo, a zwłaszcza na jego najwyższe warstwy.

Z pośród członków zespołu Augustowego zwrócić należy przedewszystkiem uwagę na wspomnianych dwu ministrów saskich. Z nich bardziej głośnym jest Jakób Henryk hr. Flemming, który rozpoczął swoją karjerę w służbie brandenburskiej, rychło przeszedł do saskiej, doszedł w niej do stopnia feldmarszałka i był najbardziej zaufanym ministrem Augusta. – Nie tak powszechnie znaną, choć w sprawie Bractwa i wszelkich intrygach Augusta II niemniej ważną osobistością, byt Ernest Krzysztof von Manteuffel. Pochodził ze średniozamożnych junkrów wschodniopruskich i wcześnie poznał się z Fiemmingiem, który już w r. 1701 namówił go do wstąpienia do służby saskiej i stale otaczał swą protekcją. Był zrazu M. posłem saskim w Berlinie, a następnie, jako t. zw. „minister gabinetowy”, obok Ftemminga, jedną z najważniejszych figur na dworze Mocnego. Słusznie nazywa go Morawski „alter ego” Flemminga, a że ten byt „alter ego”- króla, więc cała polityka Saksonji i Polski była w drugiej połowie rządów Mocnego w ręku tych trzech ludzi. Jak wielce cenił August Manteuffla, świadczy fakt, że nadał mu tytuł baroński, a później hrabiowski, a po śmierci Flemminga mianował premjerem saskim. To wszystko nie przeszkadzało, że „Djabeł” służył równocześnie tak gorliwie interesom pruskim, że Król-Kapral nazywa go w jednym z listów do swego posła w Warszawie, Marschalla von Bieberstein, swoim przyjacielem. Ponieważ zaś używa przytem przydomków, używanych w Bractwie, przeto mamy, dowód, że ta „służba” i ta „przyjaźń” odnosiły się do spraw, o których była mowa na posiedzeniach Bractwa, a więc także i do „wielkiego planu”. Zresztą już w r. 1718 bawił M. znów w Berlinie i wtedy usiłował wplątać Augusta do przymierza z Prusami, które ostatecznie przyszło do skutku w r. 1728. – W Bractwie odgrywał „Djabeł” bardzo ważną rolę, pozatem posiadał talent w tem towarzystwie nader ceniony, gdyż był pijakiem pierwszej klasy. Dodajmy, że ten wybitny mason nie był mimo wszystko w głębi duszy serwilistą wobec monarchów, jak świadczy przytoczony przez Morawskiego list jego do Flemminga, w którym roztacza poglądy zgoła rewolucyjne, a monarchów nazywa wprost „łajdakami”. Nic w tem dziwnego, gdyż wiadomo, że rewolucyjne, tak antymonarchiczne, jak i antyreligijne poglądy, które później miały wybuchnąć jawnym płomieniem w francuskiej rewolucji, długo przedtem tliły wśród kół arystokracji, opanowanych duchem masońskim. Był wreszcie „Djabeł” przyjacielem Leibniza, który, jak wiemy, wszystkim planom masonerji niemieckiej z ukrycia patronował. – Znamienne są wreszcie dalsze losy Manteuffla, gdyż jego impulsywność i nietakt uczyniły go później niemożliwym na dworze saskim; utracił więc swe godności i schronił się do Berlina, gdzie założył nowy klub masoński, t. zw. „Stowarzyszenie Aletofilów”.

Odmienną cechę od Bractwa drezdeńskiego posiadała jego filja berlińska. Pito i tam nie najgorzej, choć poprzestawano na tańszych gatunkach wina i na piwie, stosownie do pseudospartańskich upodobań Króla-Kaprala, osławionego sknery. Przedewszystkiem zachodziła między filją berlińską a centralą drezdeńslsą i innemi klubami masońsko-pijackiemi ta zasadnicza różnica, że do filji berlińskiej nie należały wcale kobiety. Filja berlińska z Kompatronem na czele dążyła do zrealizowania konkretnych planów politycznych, nie goniła za mrzonkami, jak Patron, nie przejmowała się głupstwami takich Grebnerów i Petersenów, choć umiała hytrze korzystać z nastrojów przez nich wywołanych. Nic więc dziwnego, że ostatecznie Hohenzollernowie wyprowadzili w pole Wettynów, zwłaszcza gdy po bojaźliwym w gruncie rzeczy Królu-Kapralu objął rządy gracz tej miary, co Fryderyk II, a po Auguście II, nastąpił tępy August III. Partnerzy byli więc zgoła nierówni. Ale Król-Kapral liczył się jeszcze z Mocnym i udawał jego przyjaciela. Przyjaźń ta była dla niego całkiem bezpieczna, zwłaszcza w późniejszych latach, gdy skaptował sobie Flemminga i Manteuffla, a wreszcie przekupnego Bruhla. Morawski przytacza niezmiernie charakterystyczny list, który filja berlińska wystosowała 26 listopada 1728, a więc w parę miesięcy po swem powstaniu, do centrali drezdeńskiej z okazji wyzdrowienia Patrona po przebytej właśnie chorobie. Choroba (na nogę!) musiała być dość poważna, skoro stary pijak przez jakiś czas nie mógł stosować się do statutów Bractwa, które nakazywały, by każdy członek przy stole wypił przynajmniej butelkę wina. W liście dano Augustowi formalną dyspensę od tego obowiązku na rok. Dokument wystawiono na posiedzeniu, przy zachowaniu masońskiego ceremonjału. Podpisało ten akt 12 członków filji berlińskiej z Kompatronem na czele. Nie było między nimi ani jednej kobiety, byli natomiast sami junkrzy pruscy, a wśród nich dwaj bliscy spraw polskich, t. j. Fryderyk Wilhelm von Grumbkow i H. G. von Donhoff. Pierwszy miał w Bractwie przydomek „Biberius Cassubiensis”, a drugiego zwano niby z polska „Starosta Schmoutzky”. Wystosowano pismo nie do samego Mocnego, lecz do wybitnych członków Bractwa drezdeńskiego, jak do kuzyna Augustowego, Jana Adolfa, ks. Sachsen-Weissenfels (wnuka owego Augusta, który był niegdyś członkiem Zakonu Palmowego), Wackenbartha, gospodarza „pałacu kurlandzkiego” i Manteuffla, który w tym czasie był już na usługach Króla-Kaprala.

Z tych wszystkich figur na dworze berlińskim najwybitniejszym i najważniejszym był Fryderyk Wilhelm v. Grumbkow, generał, a później nawet feldmarszałek wojsk pruskich, który był tem dla Fryderyka Wilhelma I, czem Flemming dla Augusta Mocnego. Jako minister byt szefem dwóch najważniejszych resortów, t. j. wojskowego i skarbowego i położył dla Prus wielkie zasługi przez czynną współpracę w reformach skarbowych i wojskowych Fryderyka Wilhelma I.

Ten to wszechwładny człowiek byt po królu pierwszą figurą w berlińskiej filji Bractwa. W towarzystwie tem miał także tytuł „prezydenta” i zwoływał posiedzenia. Jego wybitna rola, tak w państwie, jak i Bractwie wskazuje, że był dobrze wtajemniczony we wszystkie sprawy polityczne, a więc także w pomysły rozbioru Polski.

Drugi z podpisanych w wspomnianym liście – H.G. von Donhoff, z przydomkiem „Starosta Schmoutzky”. Morawski przestrzega czytelnika, aby nie sądził, że przydomek ten odnosi się do naszej Źmudzi. Epitet ów zawierał znane u Prusaków kpiny z polskości, a był aluzją do niemieckiego słowa Schmutz – brud. Ten polski tytuł „starosta” i owo „Schmoutzky” (z polską końcówką „ski”) wskazują jednak, że tę figurę coś z Polską łączyło, Prawdopodobnie był on dalekim krewnym polskich Denhoffów, którzy za Augusta II odgrywali w Polsce ważną rolę[13], to też ów pruski von Donhoff mógł przez swych polskich kuzynów wpływać na polskie możnowładztwo w interesie swego króla. Między członkami filji berlińskiej widnieje też (bez bliższego określenia) „Schwerin, przezwany Źywem srebrem”. Domyślać się można, że był to głośny generał, późniejszy feldmarszałek, który w czasie wojny siedmioletniej poległ w bitwie pod Pragą, 1757. Skądinąd wiemy, że za Króla-Kaprala należał już do najwybitniejszych generałów. Jego przynależność do berlińskiej filji byłaby jeszcze jednym dowodem, że ta filja była główną kuźnią pruskich intryg politycznych.

Musimy wreszcie zająć się panem Marschallem von Bieberstein, posłem pruskim na dworze Augusta. Podpisu jego nie spotykamy wprawdzie pod owym listem. Nic dziwnego, bo go wtedy w Berlinie nie było. Niewątpliwie jednak był członkiem masońsksiego klubu, skoro król pruski w liście do niego określa różne osoby przydomkami, używanemi w Bractwie. Zresztą i Morawski przytacza dowody, że Marschall był masonem. Był on oczywiście wtajemniczony w plany rozbioru Polski, i to co najmniej od r. 1710, kiedy był w Warszawie posłem jeszcze króla Fryderyka I, który mu wtedy posłał szczegółowe instrukcje co do „grand dessein”, oparte na pertraktacjach, prowadzonych poprzednio w Berlinie z Flemmingiem. Już odtąd pozostawał Marschall w ścisłej łączności z saskim premjerem w sprawie planów rozbiorowych.

 

XII. Położenie Augusta i Polski około r. 1728 pogarszało się wyraźnie.

Przede wszystkim August miał już 68 lat; liczono się z tym, że niedługo pożyje. W stosunkach międzynarodowych był odosobniony, a w Polsce miał przeciw sobie wpływowe stronnictwo Potockich. Był w bardzo złych stosunkach z Francją, zwłaszcza od r. 1725, biedy Marja Leszczyńska została żoną Ludwika XV. Już w rok potem poczęło poselstwo francuskie w Warszawie werbować stronników dla jej ojca przy spodziewanej elekcji, a głowa polskiej opozycji – prymas Potocki zobowiązał się w r. 1728 do popierania kandydatury Leszczyńskiego. Prymas jak wyraża się o nim prof. Konopczyński – „dzierżył wysoko sztandar pychy rodowej”, i nie mógł znieść wyniesienia Czartoryskich. A gdy właśnie tego roku 1728 zmarli trzej hetmani, mianował król regimentarzem wojsk koronnych oddanego sobie Stanisława Poniatowskiego, zięcia ks. Kazimierza Czartoryskiego, podkanclerzego litewskiego. Wskazywało to, że na najbliższym sejmie pragnie oddać mu jedną z buław, Spotęgowało to gniew Potockich, gdyż brat prymasa, Józef, który za pierwszych rządów Leszczyńskiego był już hetmanem, uważał, że jemu należy się hetmaństwo. To też Potoccy dążyli przedewszystkiem do zerwania sejmu i porozumiewali się z Rosją. Ale i sam Leszczyński oglądał się teraz na Rosję, co spowodowało, że „Familja” nie mogła popierać go i stawała po stronie króla, z obowiązawszy się jeszcze w r. 1726 do głosowania za królewiczem, Widząc piętrzące się trudności, nawiązuje August stosunki przyjaźni ze Szwecją, co doprowadziło w r. 1732 do paktu z tem państwem, celem wspólnej obrony przed Rosją. I do zawarcia tego paktu przyczynili się znacznie Czartoryscy, którzy pracowali także nad zbliżeniem się króla do Anglji i Turcji.

Skomplikowała się cała sprawa znów na niekorzyść Augusta, gdy i dwór wiedeński stanął w szeregu jego przeciwników. Było to dziełem Potockich, którzy zabiegali o poparcie Austrji przeciw Sasowi. Ze stanowiska ówczesnej konstelacji politycznej był to właściwie pomysł fantastyczny, by równocześnie opierać się na Francji i Austrji, które od wieków zwalczały się wzajemnie. Wykonanie tego pomysłu ułatwił Potockim sam August, gdyż począł zbliżać się do dworu wersalskiego, dając do zrozumienia, że wycofa kandydaturę swego syna na rzecz Leszczyńskiego, jeżeli Francja dopuści Sasów do współudziału w sukcesji po wymierającej właśnie męskiej linji Habsburgów. W fantastycznej, niestałej, pełnej sprzecznych porywów głowie Augusta powstaje więc przez jakiś czas myśl, aby zrezygnować z całego „wielkiego planu”, zrezygnować z rozbioru Polski, a wziąć udział w rozbiorze Austrji. Widzimy niezdecydowanie i brak wytycznej myśli w całej jego polityce. Pragnie za wszelką cenę odegrać wybitną rolę, a to bez względu na to gdzie, w Polsce czy w Austrji, z kim i przeciw komu. Tę politykę tłumaczyć mogą chyba tylko znane nam fantastyczne rojenia, wysnute z „proroctw” Grebnera, a podsycane przez masońskie otoczenie.

 

XIII. Ostatnie intrygi Mocnego i jego zgon.

Przy pomocy Hohenzollernów w ostatnich latach życia August II pragnie wydobyć się z tej „isolation”, chociaż bynajmniej nie „splendid”, w której się znalazł. Prusacy, korzystając z jego przymusowego położenia, wpływali na niego, aby od swego „grand dessein” nie odstępował. „Genjalny” we własnem zrozumieniu Wettyńczyk myślał, mimo wszystko, i o pozyskaniu spadku po Karolu Vl. Dlaczegożby synalek Mocnego nie miał posiąść obok korony polskiej także i cesarskiej – z Francją, czy przeciw Francji. Mniejsza z tem, co za pomoc dostanie Król-Kapral, czy caryca rosyjska, czy kto inny jeszcze. Wszak Grebner i Spółka wyprorokowali niesłychanie świetny los Wettyńczykom! Tak fantazjował snadź August II, jak wynika z jego nieskoordynowanych poczynań. Nie można przytem nie zwrócić uwagi na fakt, dla niego bardzo niepomyślny, że w tych czasach utracił swego najpoważniejszego doradcę, któryby go mógł w tej jego ryzykownej polityce powstrzymywać; w r. 1728 zmarł stary feldmarszałek Flemming. Praktyczny Hohenzollern natomiast – „trzeźwy”, mimo pijatyk w Bractwie – tudzież jego wierni słudzy, mocne głowy, którym wino nie tak łatwo zawrót sprowadzało, jak siedmdziesięcioletniemu już przeszło Augustowi, kpili sobie w duchu z kochanego Patrona mniejwięcej w ten sposób, jak później „Wielki” Fryderyk kpił z tłustego i nieudolnego Augusta III. Wiedzieli Prusacy, że rojenia wettyńskie to nieziszczalne mrzonki; mniej ważne dla nich było, co z bezwładnego ciała Rzplitej wykroi dla siebie kto inny, główną rzeczą dla nich było, by zagrabić Prusy Królewskie, ów nieznośny dla Hohenzollernów (jak i później dla ich epigonów) „korytarz polski”. Jeżeli zaś przy tem uda się wytargować coś więcej, np. Źmudź, lub kawał Wielkopolski, to tem lepiej. Tak te pomysły były wtedy popularne wśród najwyższych sfer pruskich, świadczy okoliczność, że ówczesny królewicz Fryderyk, gdy po znanych przejściach został ułaskawiony przez ojca, wypracował dla niego obszerny memorjał polityczny, w którym między innemi pomysłami zalecał także gorąco zabór Prus Królewskich. Wiedział, że jadąc na tym koniku najprędzej przebłaga srogiego rodzica. W Polsce tymczasem Czartoryscy rozwinęli energiczną agitację na sejmikach. Wtedy to z ich inicjatywy pojawiły się także broszury polemiczne, chłoszczące warcholstwo wielbicieli „złotej wolności” i próbujące tłumaczyć, iż bez silnego rządu niema mowy o prawdziwej wolności. Między innymi młody, a mało jeszcze znany literat, Ks. Stanisław Korsarski, napisał swą świetną rozprawę „Rozmowa ziemianina z sąsiadem”. Potoccy widzieli, że szala przechyla się znów na stronę ich przeciwników. Prymas, korzystając z nieobecności króla w kraju, wszedł w tajne porozumienie z posłem austrjackim Wilczkiem i rosyjskim Loewenwoldem, żądając od nich pomocy wojskowej na wypadek zamachu stanu ze strony króla. Smutno było w Rzplitej, na szkodę której spiskowali tak niecny król, jak i jego wrogowie, butni magnaci, obie strony były jednak tak zaślepione, że nie przypuszczały, by ci, których pomocy wzywają, oszukali jednych i drugich, Prusy, popierające Augusta, i Rosja, z którą łączyli się Potoccy, uzyskały w tym czasie sojusznika w Austrji, która dowiedziała się o rokowaniach Augusta z Francją. „Trzy czarne orły” zmówiły się przeciw Augustowi, a tem samem przeciw Polsce. Okazało się, że matactwa tak króla, jak i Potockich, były w gruncie rzeczy naiwne. Obie strony nie wiedziały bowiem, że już 13 września 1733, a więc jeszcze przed otwarciem ostatniego sejmu, stanął między późniejszemi państwami zaborczemi osławiony traktat, który historja nazwała traktatem Loewenwolde’go, Rosja, Prusy i Austrja zobowiązały się wzajemnie nie dopuścić do tronu polskiego ani syna Augustowego, ani Leszczyńskiego.

Podkreślmy, że Augusta II oszukały Prusy, jedyne państwo, któremu ufał, Kochany Kompatron omotał go jednak tak silnie, że jeszcze w przededniu nowego sejmu, w styczniu r. 1733, intrygował z nim dalej zdradziecki król polski na temat „wielkiego planu”. Źe Fryderyk Wilhelm I działał przy pomocy znanego nam Bractwa, świadczy przebieg rokowań prusko-saskich z końcem r. 1732 i na początku 1733. Działali tu sami nasi znajomi: z Bractwa drezdeńskiego, a zwłaszcza z berlińskiej filji. Kompatron wysłał znów Marschalla do Drezna i Warszawy i udzielił mu 12 grudnia 1732 szczegółowej instrukcji, zatytułowanej „Instruction secrete pour le ministre Marschall de Bieberstein, concernant le partage, que le Patron a fait proposer au Compatron”. Napieranie pruskich masonów na Augusta, by swój plan wreszcie zrealizował, świadczy o ich zachłanności na „polski korytarz”. Obok Marschalla wziął sprawę w swe ręce sam prezes berlińskiej filji, wszechpotężny Grumbkow. W nocy z 11 na 12 stycznia 1733 zabiegł on drogę jadącemu do Polski Augustowi w Krośnie śląskiem (po prusku Krossen). Na 2 godziny przed królem przybył Bruhl, już wtedy po Manteufflu pierwszy minister saski i członek Bractwa drezdeńskiego. Zrazu wszczął się między nimi teoretyczny raczej spór na temat, kto pierwszy wystąpił z „wielkim planem”. Chodziło widocznie o to, kto go w danej fazie wznowił, bo, że rzecz wyszła od Augusta, jeszcze przed jego wstąpieniem na tron polski, jest rzeczą notoryczną i o tem obaj wiedzieli. Z relacji, którą Grumbkow przesłał swemu królowi, zasługuje na uwagę, że Bruhl zapewniał, iż Kompatron oświadczył Marschallowi na wyjezdnem z Berlina; „trzeba nauczyć Polaków rozumu, a nic ku temu nie posłuży lepiej, niż rozbiór”. Chociaż Grumbkow w czasie tej rozmowy trwał przy tem, że inicjatywa wyszła od Patrona, to jednak nie o to chodzi Ważniejsze dla nas jest, iż

1)        w czasie tej rozmowy, jak i w raporcie Grumbkowa używano stale wyrażeń, wziętych ze słownika Bractwa i

2)          że Grumbkow nie chciał przyznać inicjatywy Kompatronowi, aby w Bruhla i w Patrona wmówić, iż Prusacy pragnęli tylko dopomóc Augustowi do zrealizowania jego planu, a więc nie chcieli dopuścić do tego, aby zorjentował się jak bardzo im samym na całej robocie zależy. Mówili też obaj premjerzy o tem, że trzeba będzie dopuścić do współudziału w łupie Rosję i Austrję. Gdy nadjechał Patron, począł Biberius omawiać z nim szczegóły podziału. Przytem wszedł Prusak z miejsca w rolę gospodarza, wbrew wszelkiej etykiecie dworskiej, ale zupełnie zgodnie z zasadami Bractwa, gdzie przecież panował brak przymusu, tudzież… „wolność, równość i braterstwo”. W raporcie do swego pana zauważył też Grumbkow, że August, choć jeszcze trzeźwy, tak słabo trzymał się na nogach, że o mało nie upadł na ziemię. Było więc już bardzo źle z jego zdrowiem. Biberius, wiedząc, jak trafić w najsłabszą strunę Augusta, począł go częstować winem i dolewać mu do kielicha. Patron, wywnętrzając się przed Biberiusem, ofiarowywał Prusakom Toruń i wielki kawał Prus Królewskich z wyjątkiem Gdańska, a więc – jak słusznie K. M. Morawski zauważa – powtarzał jakby jota w jotę to, co niegdyś wyczytał u Grebnera. Dla siebie pragnął zachować Wielkopolskę i Małopolskę, tudzież Wilno, a resztę mogłaby brać Rosja. Uderza nas tu, że August nie liczył się wtedy z tem, że i Austrji trzeba będzie dać część łupu a także, że nie określił wschodnich granic tej Polski, którą chciał zatrzymać dla siebie, jak wreszcie, że w pewnym przebłysku świadomości i zdrowego sensu pragnął zatrzymać Gdańsk. Możemy więc powiedzieć, że stary Fryc, przystępując do pierwszego rozbioru Polski, wziął to, co jego ojcu August ofiarowywał, że zrealizował masońskie plany z przed 39 lat i dawne rojenia Grebnera. …

Wróćmy jednak do uczty krośnieńskiej, Biberius był znakomitym kuchmistrzem i podczaszym, bo i potrawy kazał podawać według gustu Patrona i obficie dolewał szampana, o który się August upomniał. Debatowali dalej, siedząc nad mapą Polski, przyczem zdrajca – król robił dyspozycję marszu armij najezdniczych, ale dodał, że chce, aby Prusy i Rosja zaczynały okupowanie grabionych ziem. Nazajutrz rano przyznał się August przed Grumbkowem, że ma „zupełnie pustą głowę” z wczorajszej pijatyki. Ostrzegał jednak Biberiusa, żeby treść wczorajszej rozmowy zachował w sekrecie, – „bo Polacy gotowi jeszcze kark mi skręcić”. Bodajże najważniejsze jest, że August w czasie tych poufnych rozmów z Prusakami – tak ubiegłej jesieni, jak w Krośnie i po przyjeździe do Warszawy – powtarzał stale, że nie chce sukcesji bez rozbioru! Snadź rozumiał, że absolutyzm możnaby narzucić Polsce tylko zmniejszonej, a więc osłabionej. Może też, znając nieudolność swego syna, wiedział, że on nie da sobie rady z całą Polską…

Sejm rozpoczął się pod znakiem ułożonego już zamachu stanu, przy silnej asystencji wojskowej. Oszukani Czartoryscy oddali poprzednio królowi jeszcze tę przysługę, że przeprowadzili nietylko wybory poselskie po jego myśli, ale nawet wybór swego i królewskiego stronnika Ożarowskiego na marszałka. Uważano za rzecz pewną, że Stanisław Poniatowski otrzyma wielką buławę koronną, a Jan Tarło polną. Wdała się jednak w to wszystko Opatrzność i w nocy z 31 stycznia na 1 lutego 1733 r. umarł August Mocny, ten, jak go prof. Konopczyński nazywa – „rokokowy Alcybiades”, czyli, jak go też nazwać możemy, król bezbożnik, król – mason, król – rozpustnik, król – zdrajca…

Nie udały się na razie intrygi „Bractwa wrogów wstrzemięźliwości”. Pruscy spryciarze musieli poczekać lat blisko 40, kiedy, niestety, te piekielne plany zrealizowano z tą tylko różnicą, że miejsce masońskiego dworu wettyńskiego zajął faryzeuszowski dwór wiedeński.

Jan Friedberg
Kraków

Jan Friedberg, „Ateneum Kapłańskie”, Rok 1936, tom 37, strony: 30-47 i 149-154

 

Przypisy:

[1] K. M. Morawski. Bractwo wrogów wstrzemięźliwości. (Kwartalnik Historyczny. Rocznik XLVIII, zesz. 3. s. 489-534. Lwów, 1934). Szkic niniejszy nie jest tylko sprawozdaniem z powyższej pracy, ale Autor dodał uwagi i uzupełnienia, aby Czytelnika, który nie jest historykiem, wprowadzić „in medias res” i ułatwić mu zrozumienie rozprawy, napisanej dla zawodowych historyków w fachowem czasopiśmie.

[2] Aluzja do ruty w herbie Wettynów.

[3] Wszystko to były rody protestanckie.

[4] F. W. Barthold, Geschichte der fruchtbringenden Gesellschaft. Berlin, 1848. – W. E. Peuckert, Geschichte der Rosenkreutzer. Jena, 1928.

[5] Autor zwraca uwagę na nazwę „Zakon Palmowy”, gdyż palma była symbolem wojującej Judei, a członkowie włoskiego stowarzyszenia „Kielni” „mogli znoić się symbolicznie nad odbudową świątyni Salomona”.

[6] Źona Filipa Wilhelma pochodziła z „arcyprotestanckiego rodu heskiego”, a syn ich ożeniony z córką zaciekłego polskiego kalwina, Bogusława Radziwiłła, znanego z roli, jaką odegrał w czasie szwedzkiego „potopu”, zalecany był do tronu polskiego, jako kandydat tych samych zapewne kół, co wysuną wkońcu Augusta” (Mor.)

[7] Oba te rękopisy znajdują się obecnie w Dreznie.

[8] Tłum. K. M. Morawskiego.

[9] Beichting był obok Flemminga pierwszym posłem saskim, wysłanym do Polski w r. 1697 w sprawie kandydatury Augusta.

[10] Konopczyński, Czasy saskie. Encyklopedja Polska, Pol. Akad. Um.

[11] Konopczyński podaje, że August przyjął katolicyzm w największym sekrecie, by móc się wyprzeć tego w razie niepowodzenia przy elekcii.

[12] Por. Konopczyńki, Czasy Saskie.

[13] Niemiecka rodzina szlachecka von Donhoff pochodziła z Westfalji. Jedna jej gałąź osiedliła się w Inflantach, a po wcieleniu tego kraju do Polski weszła w skład naszej szlachty; poczęła się pisać z polska „Denhoff”, a nawet spolszczyła się zupełnie. Jedna linja tych polskich Denhoffów przeniosła się w połowie XVII w. do Prus Wschodnich. Być może, że ów „starosta Schmutzky” z tej właśnie linji pochodził.

Podziękowania dla portalu Fides-et-Ratio za wyszukanie i przypomnienie tego cennego tekstu. – Red. BIBUŁY

Za: Fronda.pl (27 February 2011) | http://www.fronda.pl/blogowisko/wpis/nazwa/masoneria_a_rozbiory_polski

Skip to content