Aktualizacja strony została wstrzymana

O „żołnierzach wyklętych” i nie tylko

W ostatnich tygodniach kilkukrotnie mieliśmy okazję, by przeczytać poglądy prof. Adama Wielomskiego na kwestję „żołnierzy wyklętych”. Na łamach Tygodnika Siedleckiego padły takie słowa:

W moim przekonaniu był czas, gdy można było złożyć broń: było to zaraz po zakończeniu wojny. Jednak kierownictwa organizacji podziemnych trzymały podkomendnych w przekonaniu, że III wojna światowa wybuchnie lada chwila, choć wiedziały, że Zachód dał Stalinowi Europę Wschodnią na wyłączność. Już w roku 1946 było jasne, że wysiłek zbrojny nawet i stu tysięcy żołnierzy (a „wyklętych” było kilka czy kilkanaście tysięcy) niczego nie zmieni; co najwyżej wywoła rzeź, w większości zresztą ich samych.
W zdecydowanej większości „wyklęci” byli ludźmi, którzy nie mając wiedzy co do wydarzeń na świecie, przegapili moment złożenia broni i w przytłaczającej większości wypadków, nie z własnej woli, zostali wmanewrowani w sytuację bez wyjścia. Rozumiem, że nie mogli ufać nowemu systemowi, szczególnie, że pewna część żołnierzy podziemia prawicowego była represjonowana, ale przecież ponad 90% przetrwała stalinizm i dożyła często sędziwego wieku, jak choćby zmarły niedawno Michał Issajewicz „Miś”, uczestnik zamachu na Kutscherę, szefa warszawskiej SS.
Co więcej, o czym się już nie mówi, aby nie psuć martyrologicznego obrazu, większość „żołnierzy wyklętych” podejmowała próby poddania się, ale zaczęli to czynić, gdy nowa władza umocniła się i nie chciała już z nimi pertraktować.
Źołnierze „wyklęci” są raczej żołnierzami „zdesperowanymi”. Popełnili błąd polityczny, który stał się ich błędem życiowym i dlatego po 1946 r. nie walczyli już o „wolną Polską”, ale o biologiczne przetrwanie.

O ile do tej pory niektórych publicystów portalu konserwatyzm.prl można było traktować jako patriotów tzw. Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej, tekst ten cofa się do czasów bierutowskich. Myślę, że na fali odwilży po 1956 r. nie byłoby potrzeby, by tak łgać na temat amnestji z 22 lutego 1947 r. i jej skutków dla osób ujawniających się. Wykonanie ustawy zostało bowiem powierzone Ministerstwu Bezpieczeństwa Publicznego, które po przesłuchaniu 75 000 amnestjonowanych podzieliło ich na dwie grupy: zwerbowanych konfidentów i uwięzionych. Represje rozciągnięto na rodziny i kolegów wyżej wymienionych. Na przełomie lat 40-tych i 50-tych XX wieku w więzieniach i obozach pracy „władza ludowa” przetrzymywała blisko ćwierć miliona Polaków. W tym samym czasie zamordowano kilkanaście tysięcy ludzi, profilowo pokrywających się z „żołnierzami wyklętymi”.

Władza sowiecka dobierała sobie kolaborantów. Niektórzy ludzie o poglądach jakkolwiek prawicowych (piszę to zastrzeżenie, gdyż mam wielkie wątpliwości, czy np. nacjonalistów słusznie kwalifikuje się do miana prawicy) mogli dostąpić tego wątpliwego zaszczytu, który był im oferowany, o ile byli użyteczni dla systemu. Na tej zasadzie ocalił życie np. Bolesław Piasecki. Ale czy to czyni z niego polityka realnego ? Jakkolwiek pozwolono mu stworzyć autonomiczną strukturę, która w swoim czasie dysponowała sporemi środkami finansowemi, to jego wpływ polityczny na państwo był znikomy. Gdyby „Pax” sprzeciwił się władzy, zostałby w 24 godziny zneutralizowany. Opisując tę personę godzi się jeszcze wspomnieć dwa wątki. Pierwszym jest działanie na szkodę Kościoła katolickiego (tygodnik „Dziś i jutro” znajdował się na przedsoborowym indeksie, a sam Bolesław uniknął ekskomuniki wskutek działań biskupa Michała Klepacza, desygnowanego przez władze PRL na stanowisko przewodniczącego KEPu w czasie uwięzienia prymasa Stefana kard. Wyszyńskiego) a drugim – wydanie przez aresztowanego Piaseckiego NKWD i bezpiece informacyj o wszystkich kolegach i współpracownikach.

Większość polskich żołnierzy AK, NSZ, BCh i pomniejszych organizacyj militarnych w praktyce przynajmniej otarła się o wybór życiowy identyczny, jaki był udziałem żydowskich powstańców w gettcie warszawskim. Mieli możliwość wyboru, czy zginą z bronią w ręku czy dadzą się zaszczuć jak bezbronne zwierzęta. Gdy kończyła się wojna światowa zostawali w lasach bądź tam udawali się, by choćby tymczasowo chronić swe życie, by walczyć z grupami pospolitych kryminalistów, którzy stanowiąc filary władzy ludowej rabowali miejscową ludność i szerzyli bezprawie. Trudno w takich warunkach przegapić szansę, o jakiej pisze prof. Wielomski, a jakiej faktycznie nie było.

„Źołnierze wyklęci” byli również na swój sposób podobni do dwu innych formacyj czczonych przez Kontrrewolucję: do wandejskich szuanów i do meksykańskich cristeros. Nie byłbym w stanie uzasadnić odmiennego stanowiska do wyżej wymienionych grup, tj. czczenia jednych i piętnowania drugich. Tu nie ma miejsca na elastyczność i rozciągliwość konserwatyzmu. Pozostaje zakłamanie lub schizofrenia.

Krusejder

Za: Młot na posoborowie (20 marca 2012) | http://przedsoborowy.blogspot.com/2012/03/o-zonierzach-wykletych-i-nie-tylko.html

Skip to content