Aktualizacja strony została wstrzymana

Oswajanie Lenina

Są sprawy, na których nie wolno oszczędzać i na które rząd i samorządy muszą znaleźć pieniądze nawet w najtrudniejszych czasach. Jakie to sprawy? Ktoś pomyśli – zdrowie. Ktoś inny – edukacja. Emerytury? A może bezpieczeństwo? Nic bardziej mylnego, w tych obszarach, jak wiemy, zastosowano daleko idące oszczędności. Jeśli rząd przeprowadza cięcia wydatków na tak podstawowe kwestie, oznacza to, że sytuacja w kraju jest naprawdę poważna i trzeba oszczędzać dosłownie na wszystkim.

Okazuje się jednak, że istnieje pewna grupa, której cięcia wydatków nie obejmują. I znów zapytamy – kto to taki? Samotne matki? Kombatanci? Osoby starsze bądź przewlekle chore? Otóż nie. Poza, rzecz jasna, rządzącymi, uprzywilejowana grupa to ni mniej, ni więcej, tylko bolszewicy.

– Ale przecież ich już nie ma – powie ktoś zdziwiony. Nie wdając się w dyskusję o współczesnych obliczach neobolszewizmu, możemy odpowiedzieć: no właśnie, nie do końca. Po PRL pozostało wiele nazw ulic, a także pomników upamiętniających rodzimych komunistów i sowieckich okupantów. Od wielu lat środowiska kombatanckie i niepodległościowe domagają się usunięcia raz na zawsze symboli sowieckiej okupacji, oczyszczenia przestrzeni publicznej ze śladów komunizmu. Działania te często napotykają opór władz, czasami kończą się sukcesem. W ostatnich latach, a dokładniej: po katastrofie smoleńskiej, mamy jednak do czynienia z kuriozalnym zjawiskiem – stawianiem bolszewikom nowych pomników bądź odnawianiem starych. – Jest to działanie tchórzliwe i wpisuje się w to, czego byliśmy świadkami po tragedii smoleńskiej, kiedy to obserwowaliśmy gesty podległości wobec Rosji i chęć przypodobania się Kremlowi – wskazuje Antoni Krauze, reżyser „Czarnego Czwartku”.

Niewygodna pamięć

Precedensem było tu oczywiście postawienie pomnika czerwonoarmistom w Ossowie i próba odsłonięcia go 15 sierpnia 2010 roku. Nie dopuścili do tego mieszkańcy. Wydarzenia w Ossowie nie były, niestety, wyjątkiem. Hanna Gronkiewicz-Waltz nie postawiła jeszcze wprawdzie własnoręcznie pomnika bolszewikom, ale zdecydowała się przeznaczyć 2 mln zł na renowację monumentu Polsko-Radzieckiego Braterstwa Broni w Warszawie (tzw. pomnika czterech śpiących). – Jest to pomnik kolejnego okupanta. Argumenty, że pomnik musi stać, bo ginęli tutaj żołnierze, którzy z polityką nie mieli nic wspólnego, są absurdalne. Przecież żołnierze pochowani są na cmentarzu Źołnierzy Radzieckich – komentuje decyzję władz Warszawy reżyser „Czarnego Czwartku”. Trudno zrozumieć zachowanie decydentów, którzy potrafią znaleźć środki na renowację pomników okupantów, nie chcą natomiast uczcić bohaterów.

– Do tej pory nie ma w Warszawie ani ulicy, ani pomnika prezydenta Lecha Kaczyńskiego, który zginął w wyniku wydarzenia nazywanego katastrofą smoleńską i który kontynuował walkę z systemem komunistycznym – przypomina Antoni Krauze. Od katastrofy smoleńskiej minęły prawie dwa lata, a w Warszawie wciąż nie upamiętniono zmarłych. Posługiwanie się tutaj argumentem, że przecież na cmentarzu Powązkowskim stanął pomnik ofiar, jest bezzasadne. Próba zepchnięcia pamięci na cmentarz wpisuje się doskonale w manipulacyjną retorykę obecnej władzy: religia to sprawa prywatna, żałobę przeżywa się w milczeniu, a miejsce krzyża jest w kościele.

Wiosną zeszłego roku prezydent Warszawy przeprowadziła w sprawie pomnika ofiar Smoleńska sondaż wśród mieszkańców stolicy. Pytanie brzmiało: „Czy Pana/Pani zdaniem oprócz pomnika na Powązkach powinien stanąć w centrum stolicy drugi pomnik upamiętniający ofiary katastrofy smoleńskiej?”. Pani prezydent jest jednak niekonsekwentna. Skoro przejawia dużą wrażliwość na „głos ludu”, powinna zadać teraz warszawiakom pytanie: „Czy Pana/Pani zdaniem, oprócz sfinansowania odnowienia oblanego czerwoną farbą pomnika Berlinga, ratusz powinien pokryć także koszty renowacji pomnika Polsko-Radzieckiego Braterstwa Broni?”.

Bolszewicy: reaktywacja

Kiedy analizuje się ostatnie wydarzenia, można odnieść wrażenie, że trwa u nas obecnie akcja o kryptonimie „prezydenci miast – bolszewikom”. Zainaugurował ją warszawski ratusz, ale w ślady Hanny Gronkiewicz-Waltz podążył natychmiast Paweł Adamowicz, prezydent Gdańska. Wywodzący się z Platformy Obywatelskiej włodarz miasta postanowił przywrócić Stoczni Gdańsk imię Lenina, przeznaczając na ten cel 67 tys. złotych. Warto zaznaczyć, że autorką pomysłu przywrócenia bramie stoczni jej dawnego wyglądu jest Dorota Nieznalska, znana ze zdobywania popularności – delikatnie mówiąc, „na skróty” – metodą obrażania uczuć katolików.

Bogusław Gołąb, były stoczniowiec, uczestnik strajku w Stoczni Gdańsk w grudniu 1970 roku, jest przeciwny decyzji prezydenta miasta. – Byłem pracownikiem tej stoczni i uważam, że zapis, iż nosiła ona imię Lenina, powinien zostać umieszczony w relacjach historycznych i w dokumentacji. Nie powinno natomiast mieć miejsca utrwalanie w przestrzeni publicznej nazwiska wodza rewolucji bolszewickiej, w wyniku której zginęły miliony ludzi – podkreśla. Wydaje się, że brama stoczni – udekorowana biało-czerwonymi flagami oraz portretem Ojca Świętego – jest wystarczająco rozpoznawalna i imię Lenina nie jest chyba nikomu do niczego potrzebne. Pozostaje mieć nadzieję, że władze polskich miast nie pójdą za ciosem i nie przywrócą „historycznego wyglądu” ulicom Świerczewskiego, Marchlewskiego czy Nowotki.

Osłabianie wrażliwości na symbole komunistyczne trwa zresztą od dawna. Klasycznym przykładem jest tu oczywiście wizerunek Ernesto „Che” Guevary powielany jako element popkultury. Warto zwrócić uwagę także na symbol czerwonej gwiazdy. Nie jest to przecież znak neutralny, ale symbol komunistyczny rozpowszechniony w Rosji Sowieckiej po rewolucji październikowej. Orderem Czerwonej Gwiazdy nagradzano enkawudzistów, czerwona gwiazda znalazła się w godłach i na flagach wielu państw, które dotknęła komunistyczna okupacja. Dziś zaś pod czerwoną gwiazdą bawi się na przykład młodzież na jednym z festiwali muzycznych odbywającym się co roku w Gdyni. Stopniowe oswajanie z tym emblematem sprawia, że wielu z nas, obserwując tę imprezę, nie przejawia oburzenia, jakie odczuwałoby, oglądając zabawę pod swastyką. Nie świadczy to jednak o braku szkodliwości tego rodzaju symboli. Jest raczej odwrotnie – zło przybierające maskę dobra, ukrywające się za „immunitetem” popkultury, zawsze jest bardziej niebezpieczne.

Na ten właśnie problem zwraca uwagę Bogusław Gołąb. – Ponowne umieszczenie na bramie stoczni imienia Lenina dla dzisiejszych, a także dla przyszłych pokoleń może stanowić przyzwolenie na dalsze łamanie zapisu kodeksu karnego zakazującego rozpowszechniania symboli i treści propagujących komunizm oraz – przepraszam – na dalsze walcowanie naszych mózgów poprzez przywracanie symboliki komunistycznej. Zawsze znajdzie się argument, którym można się posłużyć po to, aby przypomnieć określone symbole – uważa uczestnik strajku w Stoczni Gdańsk. – Chodzi tutaj o naszą wolność. Musimy wyrwać się spod kurateli nie tylko systemu, ale i symboli komunistycznych – konkluduje stoczniowiec.

Agnieszka Źurek

Za: Nasz Dziennik, Środa, 14 marca 2012, Nr 62 (4297) | http://www.naszdziennik.pl/index.php?dat=20120314&typ=my&id=my05.txt

Skip to content