Aktualizacja strony została wstrzymana

Zabójcy Gawrona – Romuald Szeremietiew

Premier Donald Tusk podjął „męską decyzję” – zlikwidował program budowy korwet. „Gawrona” nie będzie. W ciągu 10 lat MON wydał na to ponad 400 milionów PLN. Minister Tomasz Siemoniak zamierza teraz sprzedać zwodowany i częściowo wyposażony kadłub korwety, aby odzyskać wydane pieniądze. Nie wydaje się, aby to było możliwe. Siemoniak pytany o przyszłość polskich sił morskich tłumaczy, że trudno mu „w kilka miesięcy” naprawić fatalny stan floty. Rzeczywiście jest na stanowisku pół roku – od 2 sierpnia 2011 r. Zapomina jednak, że jego partia rządzi drugą kadencje, a on sam jest politycznym „spadkobiercą” Bogdana Klicha, wg Tuska „najlepszego ministra” w dziejach MON. Rząd PO miał więc sporo czasu, aby działania naprawcze podjąć. Przy czym czas ten traciły nie tylko rządy Platformy. Tytułowi zabójcy „Gawrona” wywodzą się nie tylko z szeregów PO.

Bezpieczeństwo militarne Polski może być zagrożone na wiele sposobów. Nie tylko napaścią całości sił agresora, ale także ograniczonymi krótkotrwałymi uderzeniami bez udziału sił lądowych, środkami napadu powietrznego (rakiety, samoloty) lub z morza (okręty). Polska Marynarka Wojenne w nomenklaturze natowskiej, tak jak floty innych państw Sojuszu, jest zaliczona do tzw. sił szybkiego reagowania. Z powyższego wynika, że w priorytetach obronnych Polski na pierwszym miejscu powinny być zadania obrony powietrznej i morskiej, a dopiero po nich obrona lądowa. Użycie armii lądowej wymaga bowiem długotrwałych przygotowań (mobilizacja, rozwinięcie sił), co daje czas na wykrycie zamiaru agresora i przygotowanie obrony, gdy uderzenia lotnictwem lub flotą tego czasu nie dadzą. Łatwo wyobrazić sobie sytuację, gdy „ktoś” w warunkach np. zaangażowania USA w wojnę z Iranem lub rozpadu UE zechce „coś” wymusić na Polsce bombardując nasz port lub uderzając rakietą w jakiś ważny dla nas ośrodek. Rakiety Iskander nie są przecież instalowane w Kaliningradzie w bezdurno podobnie jak wzmacnianie Floty Bałtyckiej nowymi okrętami.

Fatalny stan polskiej MW ujawnił w wypowiedziach niektórych „znawców” morza opinię, aby siły morskie jako zbędne w ogóle zlikwidować – tego najwyraźniej posłuchał premier Tusk mordując „Gawrona”. Jesteśmy przekonywani, że do obrony interesów Polski na morzu wystarczy kilka baterii nadbrzeżnych rakiet ziemia-woda oraz trochę małych patrolowców do ścigania przemytników. Jako argument za likwidacja PMW używany jest też przykład udziału floty w kampanii polskiej 1939. Wspomina się, że przed wojną też mieliśmy ambitnych dowódców floty, którzy wydali miliony na okręty oceaniczne nieprzydatne w obronie. Dowodzi się, że byłoby lepiej, gdyby za pieniądze wydane na niszczyciele i okręty podwodne sformowano dywizję pancerną. Przyznaję, że sam byłem zwolennikiem tej opinii, chociaż doceniałem walor strategiczny obecności naszych okrętów poza Bałtykiem. W 1939 r. był to po prostu jedyny element siły w rękach polskiego rządu na uchodźstwie – do odtworzenia lotnictwa i wojsk lądowych. Kiedy jednak zbadałem bliżej powody dla których przed wojną budowano flotę doszedłem do wniosku, że w kwestii przydatności obronnej tych okrętów nie miałem racji.

W dniu 28 listopada 1918 r. Naczelnik Państwa Józef Piłsudski powołał do życia Polską Marynarkę Wojenną. Nie było okrętów i portów, nie było nawet wiadomym jakie będzie polskie wybrzeże. Byli tylko Polacy, którzy służyli w marynarkach państw zaborczych i teraz zgłaszali się do służby. Polską marynarkę budowali oficerowie z zaboru rosyjskiego (72%), austriackiego (22%) i z zaboru pruskiego (6%). Wśród tych ostatnich był dowódca flotylly okrętów podwodnych Kriegsmarine Józef Unrug i… przyszły kontradmirał PMW, bohaterski obrońca Helu w 1939 r.

 

W 1939 r. Polska dysponowała na Bałtyku nowoczesną i silną flotą. Kierownictwu Marynarki Wojennej była też podporządkowana Flotylla Pińska, jednostka operująca na rzekach i rozlewiskach Polesia. Marynarka Wojenna miała w składzie cztery niszczyciele, duży i sześć małych stawiaczy min, pięć okrętów podwodnych oraz sporą liczbę jednostek pomocniczych. Zbudowano największy na Bałtyku port w Gdyni, a wraz z nim Port Wojenny na Oksywiu. Na Helu zainstalowano baterię dział nadbrzeżnych i sformowano lotnictwo morskie. Powstała stocznia z dużym dokiem pływającym (5 tys. ton). W stoczni położono stępkę pod budowę pierwszego polskiego niszczyciela. Ten efekt osiągnięto dzięki skutecznemu wykorzystywaniu środków finansowych – na zakup nowych okrętów (wydatki majątkowe) szło 40%, a często ponad 50% budżetu MW. W planie rozwoju floty do 1942 r. zamierzano zbudować kolejne 4 niszczyciele, 3 okręty podwodne i znaczną liczbę ścigaczy torpedowych. Miało być rozbudowane lotnictwo morskie (77 samolotów), a baterie nadbrzeżne uzbrojone być miały w działa dalekonośne 320 mm.

Struktura floty i plany jej rozbudowy są do dziś krytykowane. Być może to klęska sił zbrojnych RP w kampanii polskiej 1939 w tym przegrana naszej floty sprawiły, że pojawiły się te krytyczne opinie. Tymczasem zapomina się, że mieliśmy dwu wrogów i Marynarka Wojenna przygotowywała się nie tylko do wojny z Niemcami. Do 1934 r., gdy Hitler zdobył władzę i zaczął odbudowywać niemiecką potęgę wojskową największe zagrożenie dla bezpieczeństwa Polski występowało przecież od sowieckiej strony.

W czasie wojny polsko-bolszewickiej 1920 r. okazało się, że problemem jest zagwarantowanie dostaw zaopatrzenia z Zachodu. Przypomnijmy, że Niemcy i Czechosłowacja nie zgodziły się na przepuszczenie transportów kolejowych z bronią dla walczącej Polski. Transportów morskich docierających do Gdańska nie chcieli rozładowywać niemieccy dokerzy. Dzięki zbudowaniu Gdyni tego zagrożenia nie było, ale teraz była sowiecka Flota Bałtycka.. Składała się z okrętu liniowego, krążownika, 5 niszczycieli, 5 torpedowców i 8 okrętów podwodnych. Te siły mogły przerwać polskie połączenia morskie z Zachodem. Źeby jednak tego dokonać okręty sowieckie musiałby pokonać ponad 500 mil morskich z baz znajdujących się głębi Zatoki Fińskiej. Dowództwo PMW miało więc zamiar postawić zagrody minowe na kierunkach rejsów sowieckiej floty. W tym celu w PMW rozbudowano maksymalnie zdolność minowania. Poza dywizjonem minowców (ORP „Gryf” i sześć małych minowców) także trzy okręty podwodne (OORP „Ryś”,„Wilk”, „Źbik”) były podwodnymi stawiaczami min. Miny mogły stawiać też niszczyciele i kanonierki. Jednorazowo okręty polskie mogły postawić do 900 min.

W planie wojny z Sowietami podwodne stawiacze min miały zaminować wyjście na Bałtyk z Zatoki Fińskiej, następne zagrody minowe stawiałby „Gryf”, a na podejściach do Zatoki Gdańskiej małe minowce. Okręty podwodne miały torpedami atakować sowiecki okręt liniowy. Mogły to skutecznie zrobić tylko okręty duże i takimi były OORP „Orzeł” i „Sęp”. Pozostałe jednostki sowieckie miały zwalczać polskie niszczyciele szybkie i bardzo silnie uzbrojone – OORP „Grom” i „Błyskawica” były klasyfikowane przez zagranicznych ekspertów jako krążowniki lekkie.

 

 OORP „Błyskawica” i „Grom” były najsilniejszymi  niszczycielami na Bałtyku

Te niszczyciele, a także OORP „Burza” i „Wicher”, mogły zatopić każdy z sowieckich niszczycieli i wygrać pojedynek ogniowy z sowieckim krążownikiem, bowiem dysponowały silniejszą artylerią pokładową

 

Działa ORP „Wicher”

Inaczej wyglądała sytuacja PMW w razie wybuchu wojny z Niemcami. Transporty z zaopatrzeniem nie mogły docierać przez Bałtyk. Jedyna droga biegła przez terytorium sojuszniczej Rumunii, czyli konwój musiał przebyć drogę przez Morze Śródziemne i Czarne do portów rumuńskich. Do osłony tych konwojów miały być użyte niszczyciele. Jak wspomina szef Kierownictwa MW wiceadmirał Jerzy Świrski, zdawano sobie sprawę, że utrzymanie baz morskich w wojnie z Niemcami będzie trudne. Trzeba byłoby do ich obrony skierować  około 10% wojsk lądowych, co było niewykonalne. W związku z tym założono, że po utracie baz okręty podwodne będą działały do wyczerpania możliwości operacyjnych, a następnie podejmą próbę przebicia się na Zachód, lub schronią się w portach państw neutralnych. Natomiast jednostki nawodne udadzą się na Hel, a ich działa po zdemontowaniu wzmocnią obronę tego odcinka..

Mimo tak niekorzystnego położenia jest zadziwiające, że PMW nie poniosła wielkich strat. W zespole niszczycieli został zatopiony bombami lotniczymi „Wicher”. Druga jednostka, ORP „Grom” został zatopiony w maju 1940 r. przez samoloty niemieckie w rejonie Narwiku. („Grom” został uznany przez niemieckich żołnierzy za najbardziej znienawidzony ze wszystkich okrętów alianckich. W ich wspomnieniach z tych walk przewijają się określenia: „wielki polski niszczyciel”, „przeklęty Polak”, „łowca ludzi” czy „polski diabeł”.) Pozostałe okręty „Burza” i „Błyskawica” walczyły w wojnie i wróciły do kraju. Okręt-muzeum „Błyskawicę” możemy dziś oglądać w Gdyni. Z dywizjonu okrętów podwodnych „Orzeł” i „Wilk” przedostały się na Zachód. Pozostałe przeszły do Szwecji, po wojnie wróciły do kraju. Wrócił też „Wilk”. „Orzeł” zaginął wraz z całą załogą podczas patrolu na przełomie maja i czerwca 1940 r. W dywizjonie minowców zatonął trafiony bombami lotniczymi „Gryf” oraz dwa minowce, natomiast cztery Niemcy włączyli w skład swojej marynarki. Po wojnie okręty wróciły do Polski i dalej pełniły służbę. Kanonierki – jedna została zniszczona podczas nalotu, druga jako okręt niemiecki została zatopiona przez samoloty alianckie w porcie francuskim. Generalnie straty nie były więc wielkie, a PMW była w stanie prowadzić działania wojenne poza Bałtykiem.

Wyjaśnia się też powód zakupów przez Polskę dużych okrętów. Poza zadaniem zwalczania okrętów sowieckich  duże jednostki miały zdolność długiego operowania w morzu, okręty podwodne ponad 20 dni. To zaś miało znaczenie w przypadku utraty baz w kraju. Wybór okrętów był więc przemyślany i uzasadniony potrzebami obronnymi. Czasem dowodzi się, że byłoby lepiej, gdyby Polska miała małe okręty, ścigacze, które mogłyby lepiej posłużyć do obrony. Problem w tym, że w warunkach 1939 r. okręty takie nie miałyby z kim walczyć. Nie stawiłyby one przecież czoła niemieckim niszczycielom, a mniejszych jednostek Niemcy w rejon Zatoki Gdańskiej nie kierowali. Okręty Kriegsmarine unikały zresztą walki z polskimi okrętami. Niszczyciele po starciu ogniowym z „Wichrem” i „Gryfem” uciekły. Niemcy w obawie przed polskim okrętami podwodnymi zawiesili rejsy statków z Niemiec do Prus Wschodnich

Wróćmy jednak do kwestii, że skoro Bałtyk jest małym i płytkim morzem, które łatwo zamknąć blokując cieśniny duńskie, to Polska może zrezygnować z posiadania floty. Zastanawiające, że tak nie myślą Niemcy i Rosjanie. Także inne państwa nadbałtyckie mają nowoczesne i silne floty. Finlandia: 8 okrętów rakietowych (2 w rezerwie), 6 stawiaczy min, 13 trałowców, dużo okrętów pomocniczych różnego typu. Szwecja dysponuje flotą złożoną z 11 korwet, w tym klasy „Visby”, zbudowanych w technologii stealth.

 

Korweta klasy Visby

Szwedzi mają ponadto na uzbrojeniu 5 okrętów podwodnych. Jeden z nich uczestniczył w ćwiczeniach z flotą amerykańską i zdołał zmylić poszukujące go zespoły lotniczo-morskie, a następnie z bardzo małej odległości mógł odpalić torpedy i zatopić atomowy lotniskowiec klasy Nimitz. Dowódca szwedzkiego okrętu zamiast salwy torped wykonał przez peryskop zdjęcia atakowanego okrętu. Silną flotą dysponuje Dania: 6 fregat w tym dwie duże, 4 korwety oraz 15 dużych okrętów patrolowych. Może ktoś powiedzieć, że wymienione kraje są zamożne więc stać je na silne floty. Warto więc sprawdzić jak wyglądają wydatki na obronę Polski i tych państw (dane z 2009 r.). Otóż Finlandia wydała na wojsko 3.8 mld USD (1,3% PKB), Dania – 4.5 mld USD (1,4% PKB), Szwecja – 6. 1 mld USD (1,3% PKB). Wydatki obronne Polski to ponad 10 mld USD (2,0% PKB).

Na Bałtyku jest jeszcze jedna flota, o której powinniśmy pamiętać – Балтийский флот.

Według rosyjskiego ministra obrony Siergieja Iwanowa jest ona wysuniętą pięścią Rosji w Europie Środkowej. Ta „pięść” znajduje się pod bokiem Polski, w Kaliningradzie.

 

W grudniu 2010 r. w stoczni Jantar w Kaliningradzie położono stępkę pod fregatę proj. 11356. Budowa ma potrwać 2 lata i 10 miesięcy

Kiedy w 1994 r. pracowałem nad doktoratem w Akademii Obrony Narodowej zapoznałem się z opracowaniem „Ogólna koncepcja systemu obronnego RP” (Rembertów 1994). Na str. 41 czytamy: „Sprzęt morski nie wyróżnia się na tle naszej techniki wojskowej. Jest podobnie zdekapitalizowany i nosi to samo piętno technologiczne wynikające z przynależności do Układu Warszawskiego. Dotyczy to głównie okrętów bojowych, systemów uzbrojenia, kierowania ogniem i dowodzenia oraz nawigacji. Znaczna część okrętów przekroczyła docelowe resursy eksploatacyjne, występują trudności z zakupem części zamiennych do silników i innych agregatów. Dotyczy to kutrów rakietowych, trałowców bazowych i okrętów zwalczania okrętów podwodnych. Także dzierżawione od Rosji okręty – niszczyciel i dwa okręty podwodne – nie przedstawiają sobą wielkiej wartości bojowej w stosunku do ponoszonych, znacznych kosztów operacyjnych.” W planowanych zakupach uzbrojenia dla uzyskania natowskiego wskaźnika nowoczesności (30%-40% uzbrojenia) postulowano m.in. wprowadzenie na uzbrojenie floty 33 „okrętów wielozadaniowych”. 

Kiedy jako sekretarz stanu w MON (1997-2001) odpowiadałem za techniczną modernizację sił zbrojnych powstał program budowy korwet wielozadaniowych projekt 621.

 

Korwety miały być zbudowane wg modułowej koncepcji MEKO. Dzięki niej koszty budowy i utrzymania takich jednostek są dużo mniejsze od kosztów okrętów budowanych metodą standartową. W projekcie uwzględniona została technologia „stealth”. Zamierzano instalować zawansowane systemy elektroniczne i silne uzbrojenie do zwalczania okrętów podwodnych oraz celów w powietrzu i na morzu.

 

W latach 2000-2002 dwie amerykańskie fregaty zastąpiły wycofany po sowiecki niszczyciel rakietowy ORP „Warszawa”. Okręty z USA miały czasowo wypełnić lukę w dużych jednostkach nawodnych do czasu pojawienia się wielozadaniowych korwet projektu 621. Jak pamiętam plan zakładał zbudowanie siedmiu jednostek typu Gawron. Najpierw miały to być dwie korwety, a następnie kolejne 5. Wykonawcą miała zostać Stocznia Marynarki Wojennej w Gdyni. W lipcu 2001 r. zostałem usunięty z MON. Nie miałem już wpływu na realizację programu. 

W listopadzie 2001 r. PMW podpisała umowę na budowę siedmiu korwet typu Gawron ze Stocznią Marynarki Wojennej. W tym samym miesiącu odbyła się uroczystość położenia stępki pod pierwszy okręt ORP „Ślązak”. Pierwszy nit mocujący tabliczkę pamiątkową do sekcji stępkowej kadłuba wbił ówczesny szef rządu Leszek Miller. Pierwszy okręt miał być ukończony w 2005 r.

Stocznia zainwestowała dużo pieniędzy w infrastrukturę potrzebną do realizacji zamówienia, zarezerwowała dużą część mocy produkcyjnych pod budowę okrętów. Szybko okazało się jednak, że rząd Millera zrezygnował z budowy pięciu korwet, a w grudniu 2002 r. minister obrony Jerzy Szmajdziński zdecydował, że będzie budowany tylko jeden okręt. Decyzja ta wpędziła Stocznię Marynarki Wojennej w kłopoty. Bezczynnie stały puste doki, które nie pracowały na utrzymanie zakładu, leżały zakupione urządzenia, rosły niezawinione przez Stocznię koszty. W kwietniu 2003 r. pojawiło się widmo masowych zwolnień. Dla Stoczni projekt budowy korwet przyniósłby zyski, gdyby wybudowano co najmniej trzy jednostki. Budowanie jednej straszliwie podnosiło koszty i czyniło zamiar nieopłacalnym. Tymczasem minister Szmajdziński podjął kolejną decyzję o przeznaczaniu na budowę korwety od 50 do 70 milionów złotych rocznie! Taką „kroplówkę” stosowali też kolejni ministrowie obrony. To wystarczało na prowadzenie skąpych prac stoczniowych, bez szans na zakończenie budowy okrętu. Wydawało się przez pewien czas, że kolejną datą oddania do służby okrętu będzie rok 2010 – budowa trwałaby 9 lat. Rzeczywistość brutalnie zweryfikowała plany. Termin oddania pierwszej korwety („Program rozwoju Sił Zbrojnych Rzeczypospolitej Polskiej na lata 2009 – 2018”) min. Klich przewidział na 2015 r. (14 lat budowy).

 

W dniu 16 września 2009 r. został zwodowany kadłub korwety i minister Klich ogłosił natychmiast decyzję o zawieszeniu programu. W grudniu 2009 r. sąd w Gdańsku wydał postanowienie o ogłoszeniu upadłości Stoczni Marynarki Wojennej. Ze względu na pogarszającą się sytuację i brak perspektyw zawarcia układu z wierzycielami w kwietniu 2011 r. sąd wydał kolejne postanowienie nakazujące likwidację majątku upadłej stoczni.

Zlikwidowano Stocznie Marynarki Wojennej, min. Siemoniak zlikwidował program budowy korwety i teraz należy oczekiwać na likwidację Marynarki Wojennej.

 

Lider SLD Leszek Miller krytykuje rząd za podjętą decyzję. W wywiadzie dla „Wprost” przypomina, że decyzje o programie korwety zapadły zanim on został premierem w 2001 r. Ja pamiętam jednak, że współdecydowałem, ale o budowie siedmiu, ale nie jednej korwety. Miller mówi słusznie: „Jeśli minister obrony i premier twierdzą, że nie mają pieniędzy na dokończenie tego projektu, to mogą powiedzieć, że nie mają pieniędzy na siły lądowe, lotnictwo, to można zlikwidować armię, a wtedy też zlikwidować stanowisko ministra obrony narodowej, co wiązałoby się z konkretnymi oszczędnościami.” Jednak dziwnie zapomina, że to w czasie, gdy on był szefem rządu ścięto program do jednej korwety, co nie tylko bardzo podrożyło koszt budowy, ale wpędziło stocznię MW w śmiertelne dla niej kłopoty. Zabójcami nieszczęsnego Gawrona i w następstwie tego Stoczni MW są nie tylko politycy PO, ale także ich krytyk Leszek Miller.

Romuald Szeremietiew

Za: Blog Romualda Szeremietiewa (27 lutego 2012 ) | http://szeremietiew.blox.pl/2012/02/Zabojcy-Gawrona.html

Skip to content