Aktualizacja strony została wstrzymana

„Ubecja nie biła” – Tadeusz M. Płużański

W działaniu Kazimierza G. brak było cech przestępstwa – tak stwierdził właśnie Sąd Najwyższy, oddalając zażalenie IPN na decyzję sądu niższej instancji o umorzeniu sprawy zastępcy Naczelnego Prokuratora Wojskowego z lat stalinizmu. Kazimierz Graff był oskarżony o bezprawne stosowanie aresztów wobec więźniów politycznych w latach 40.

Pion śledczy Instytutu Pamięci Narodowej zarzucał pułkownikowi Graffowi, że w 1946 r., jako wiceszef Wojskowej Prokuratury Rejonowej w Warszawie, bezprawnie pozbawiał wolności członków wywiadu Armii Krajowej i II Korpusu Polskiego gen. Andersa. Zdarzało się, że decyzję o areszcie przeciwników politycznych wydawał nawet dwa tygodnie po dopuszczalnym przez wówczas obowiązującą konstytucję z 1921 r. terminie 48 godzin od chwili zatrzymania.

W sierpniu 2011 r. Wojskowy Sąd Okręgowy w Warszawie uznał, że Graff miał obowiązek rozpoznać wniosek Urzędu Bezpieczeństwa o aresztowanie podejrzanych, a za przekroczenie terminu odpowiada właśnie UB. Na nic zdały się protesty prokuratora, że nawet jeśli przyjmiemy taką wykładnię, iż to ubecy działali bezprawnie, to Graff miał obowiązek na tę bezprawność reagować: „Kto, jeśli nie prokurator lub sąd, miałby powstrzymać funkcjonariuszy MBP?” – pytał prokurator IPN.

Dzisiejsi sędziowie wojskowi uznali, że „sprawa nie była sfingowana”, czyli, że… ubecja po wojnie nie wymuszała zeznań siłą! I jeszcze jeden absurd – zdaniem WSO, działalność podejrzanych dziś jest uważana za niepodległościową, ale z punktu widzenia ówczesnego państwa była działalnością wywiadowczą!!!

Wcześniej ten sędzia umorzył inną sprawę wobec Graffa – oskarżonego o bezprawne przedłużenie aresztów wobec innych wrogów „ludowej” władzy. Wniosek IPN o wyłączenie tegoż „umarzacza” też nie został uwzględniony. Stalinowski prokurator tłumaczył wówczas, że wytacza mu się kolejne sprawy tylko dlatego, że jest „jedynym żyjącym decydentem z tamtych czasów”. „Nie mogłem sądzić, że przedwojenny oficer zeznaje nieprawdę, a zeznania są wymuszone; w aktach sprawy nie było żadnych dowodów na represyjny charakter tamtego śledztwa”. Dodawał, że był wtedy wymóg aresztu wobec podejrzanego o szpiegostwo, za co groziła kara śmierci, a oskarżeni przyznali się do zarzutu. Właśnie w ten sposób tłumaczą się dziś wszyscy stalinowscy sędziowie i prokuratorzy, skutecznie niestety wmawiając wymiarowi sprawiedliwości III RP, że nie wiedzieli, na jakim świecie żyją. Źe nie wiedzieli, iż „polskie służby”, na wzór sowieckich, wobec więźniów politycznych wymuszały zeznania na masową skalę.

KULA ZA ANTYSEMITYZM

Te dwie sprawy sądowe Kazimierza Graffa to kropla w morzu jego zbrodni. Swoje krwawe żniwo późniejszy zastępca Naczelnego Prokuratora Wojskowego rozpoczął na początku 1946 r., kiedy jako wiceprokurator pracował w Wydziale do Spraw Doraźnych Sądu Okręgowego w Siedlcach. Wydziały doraźne były chyba najbardziej krwawymi sądami w powojennej Polsce. Ze względu na liczbę zasądzonych i wykonanych wyroków, śmiało można je nazwać komunistycznymi trybunałami śmierci. Skazywały przeciwników politycznych, nawet nie próbując zachować elementarnych zasad stalinowskiego prawa (sprawy prowadzono w trybie przyspieszonym, bez postępowania dowodowego, prawa do obrony i odwołania).

I tak 26 lutego 1946 r. na sesji wyjazdowej siedleckiego wydziału doraźnego w Sokołowie Podlaskim Kazimierz Graff oskarżał 15 żołnierzy AK, żądając dla nich kary śmierci i podżegając skład sędziowski do wydania takich wyroków. W ten sposób 10 AK-owców dostało KS. Źeby tego było mało – już następnego dnia Graff wydał rozkaz ich rozstrzelania tak, aby nie zdążyli przypadkiem złożyć prośby o ułaskawienie.

Skazany wówczas na 10 lat Leonard Gierowski zapamiętał, że Graff był w sądzie agresywny i napastliwy. Nie pozwolił rzecz jasna, by oskarżeni mieli obrońców. Koledze Gierowskiego – Romanowi Bielińskiemu powiedział, że „dostanie kulę w łeb” (co rzeczywiście się stało). Powód? Bieliński przed wybuchem wojny studiował na Uniwersytecie Warszawskim, gdzie – jak zaznaczył Graff – szerzył się antysemityzm. Co krwawy stalinowski prokurator mógł wiedzieć o stosunkach panujących na przedwojennej polskiej uczelni? Otóż sam studiował prawo na UW. Już wówczas był zaangażowany politycznie: działał w Komunistycznym Związku Młodzieży „Źycie” i z jego ramienia, w latach 1937-38, przewodniczył Warszawskiemu Akademickiemu Komitetowi Antygettowemu.

Siedlecki sąd „na kółkach” (razem z prokuratorem Graffem) zawitał nie tylko do Sokołowa Podlaskiego, ale również do innych okolicznych miejscowości, m.in. Ostrowi Mazowieckiej. Za każdym razem niósł ze sobą obfite żniwo śmierci (w Ostrowi skazał na KS 12 osób). Z dokumentów zachowanych w tzw. archiwum Bieruta wiadomo, że 6 kwietnia 1946 r. Graff uczestniczył w wykonaniu egzekucji na Henryku Dąbrowskim, Włodzimierzu Łukawskim, Tadeuszu Matejkowskim, Władysławie Mizierskim, Janie Adamiaku i Janie Mościborskim.
Sądy doraźne działały od lutego do czerwca 1946 r., orzekając w całej Polsce 364 wyroki śmierci, z tego 334 zostały wykonane.

ZNALAZŁ SWOJE MIEJSCE W ŹYCIU

Kazimierz Graff urodził się rok przed odzyskaniem przez Polskę niepodległości – 11 listopada 1917 r. w Warszawie. Był najmłodszym z trzech synów kupca Maurycego i nauczycielki Gustawy z Simonbergów. Rodzinie świetnie się powodziło – miała piękne mieszkanie w kamienicy w centrum Warszawy – w Al. Jerozolimskich pod numerem 93. W 1935 r. Kazimierz ukończył elitarne gimnazjum im. Mikołaja Reja, a zaraz przed wybuchem wojny wspomniane prawo na warszawskim uniwersytecie (taki był wówczas antysemityzm). Tam miał poznać innych bohaterów komunizmu – Hankę Szapiro-Sawicką, Janka Krasickiego i… swoją przyszłą żonę.

We wrześniu 1939 r. zaciągnął się do 44. Pułku Piechoty w Równem. Przed Sowietami uciekł do Lwowa, gdzie imał się różnych zawodów – był m.in. inspektorem domów akademickich Państwowego Instytutu Medycznego i administratorem w Państwowym Instytucie Krajoznawczym. W końcu nastąpił wymarzony dla Graffa dzień – po wybuchu wojny sowiecko-niemieckiej wstąpił do Armii Czerwonej, by później znaleźć się w szeregach LWP. Jako dowódca kompanii samodzielnej rusznic 3. pp. walczył pod Lenino. We wrześniu 1944 r. został ciężko ranny w walkach na warszawskiej Pradze.
W prokuraturze wojskowej rozpoczął pracę w 1945 r. (dobrowolnie; do przełożonych pisał, że „znalazł swoje miejsce w życiu”). Podobno był inteligentny i dowcipny. Po serii morderstw sądowych w Siedleckiem, Kazimierz Graff awansował – w czerwcu 1946 r. został majorem. Już w grudniu został głównym oskarżycielem w sprawie poakowskiej organizacji zbrojnej – Konspiracyjnego Wojska Polskiego, dowodzonego przez legendarnego kpt. Stanisława Sojczyńskiego „Warszyca”. Dla dowódcy i jego żołnierzy domagał się wielokrotnych kar śmierci, które zostały następnie wykonane. „Warszyca” rozstrzelano 17 lutego 1947 r., na kilka dni przed wejściem w życie amnestii.

„TO NIE JA MORDOWAŁEM, TYLKO ONI”

W wolnej Polsce, poprzedniczka IPN – Główna Komisji Badania Zbrodni Przeciwko Narodowi Polskiemu ustaliła, że skazanie Stanisława Sojczyńskiego było morderstwem sądowym. Konspiracyjne Wojsko Polskie zostało uznane za jednostkę walczącą o niepodległość kraju przeciwko sowieckiemu zniewoleniu.
Kazimierz Graff odmówił rozmowy o procesie „Warszyca”.

– Wyjeżdżam na dłużej – oświadczył. – Wszystko znajdzie pan w aktach. Nie mam nic do dodania.
– A zarzut o morderstwo sądowe?
– To tylko sugestia. Kiedyś były inne oceny, teraz są inne.
– Dla Stanisława Sojczyńskiego domagał się pan kilku kar śmierci…
– Może to dużo, a może mało. Sprawę ocenią historycy.
– Niczego pan nie żałuje?
– Udziału w procesie „Warszyca” – nie. Źałuję tylko, że w ogóle były takie sprawy, że mordowano ludzi.
– Nie czuje się pan winny morderstwa?
– …
Po chwili słychać ściszony głos żony. Podpowiada, co Graff ma mówić.
– Morderstwo? Przecież to nie ja mordowałem, tylko oni.
– Kto?
– Przepraszam, ale muszę już kończyć.
– Kiedy przesłuchiwaliśmy Graffa w 1997 r., twierdził, że nie pamięta procesu „Warszyca”. Niewiele brakowało, aby zapomniał, że w ogóle pracował w sądownictwie – usłyszeliśmy przed laty w łódzkiej Komisji Badania Zbrodni Przeciwko Narodowi Polskiemu, która prowadziła dochodzenie w sprawie zabójstwa Stanisława Sojczyńskiego.
Za „Warszyca” Graff dostaje kolejny awans – we wrześniu 1949 r. zostaje zastępcą Naczelnego Prokuratora Wojskowego Stanisława Zarako-Zarakowskiego.

BEZ SŁOWA „PRZEPRASZAM”

Źona Kazimierza Graffa, Alicja – w czasach stalinowskich wicedyrektorka Departamentu III Generalnej Prokuratury, w 1953 r. podpisała się pod pismem do naczelnika więzienia na Rakowieckiej, informującym o terminie wykonania wyroku śmierci na generale Auguście Emilu Fieldorfie „Nilu”. Podobnie, jak w przypadku „Warszyca”, był to mord sądowy. Kiedy po latach rodzina bohatera Polski Podziemnej napisała do niej list z prośbą o wyjaśnienie okoliczności śmierci gen. Fieldorfa, Graffowa nie odpisała. Do dziś nie odpowiedziała na pytanie: jak zginął legendarny szef Kedywu Komendy Głównej Armii Krajowej, ani na żadne inne pytanie o swoją przeszłość i rolę w stalinowskim systemie bezprawia. Nie zdobyła się na słowo „przepraszam”.

Alicja Graff była zaangażowana nie tylko w morderstwo na gen. Fieldorfie. Nadzorowała również sprawę aresztowanego przez bezpiekę płk. Wacława Kostka-Biernackiego, zaufanego Józefa Piłsudskiego jeszcze z czasów legionowych. W piśmie z 19 listopada 1953 r. Graff wymieniała zarzuty wobec Biernackiego: „Od 1931 r. do 31 sierpnia 1939 r. w związku z wykonywaniem urzędu wojewody nowogródzkiego i poleskiego na terenie tych województw realizował politykę sanacyjnego rządu faszystowskiego dławienia rewolucyjnego ruchu mas pracujących miast i wsi oraz wynaradawiania ludności ukraińskiej i białoruskiej. (…) Nadzorował znajdujący się na podległym mu terenie obóz w Berezie Kartuskiej, będący zorganizowanym ośrodkiem wyniszczania działaczy ruchu robotniczego”. Dalej pani prokurator przywołała suche liczby: „Początek kary dnia 9.XI.1945 r., koniec kary 9.XI.1955 r. (…) pozostało do odbycia 2 lata więzienia [10 kwietnia 1953 roku Sąd Wojewódzki w Warszawie skazał Wacława Kostka-Biernackiego na karę śmierci, zamienioną potem na 10 lat więzienia, z zaliczeniem aresztu śledczego – TMP]”.

Następnie Graff opisywała zachowanie i stan zdrowia więźnia: „Opinia Naczelnika Więzienia z września 1953 r. – negatywna. Z orzeczenia Komisji Lekarskiej z dnia 1.IX.1953 r. wynika, że skazany cierpi na przewlekły zniekształcający gościec stawowy, miażdżycę uogólnioną, zwyrodnienie miażdżycowe mięśnia sercowego, rozedmę płuc, padaczkę oraz że wskazana jest [przekreślone długopisem słowa: przedterminowe zwolnienie – TMP] przerwa na okres 1 roku z uwagi na chorobę przewlekłą, stale pogarszającą się”. Płk Wacław Kostek-Biernacki zmarł w maju 1957 r., niecałe dwa lata po odbyciu całej, 10-letniej kary w więzieniu na Rakowieckiej w Warszawie. Źyłby dłużej, gdyby nie mozolna praca „oficerów” śledczych. Miał tylko to szczęście, że śmierć dosięgła go na wolności.

POLITYCZNE MIELIZNY

Funkcję zastępcy Naczelnego Prokuratora Wojskowego Kazimierz Graff pełnił do listopada 1951 r. Następnie, do 1968 r., kierował Prokuraturą Warszawskiego Okręgu Wojskowego. Był znany z tego, że nagle, jako wysłannik wyższych czynników, pojawiał się na rozprawach sądowych. W trakcie jednego z takich procesów miejscowy prokurator po konsultacjach z nim oraz „korespondencji” przy użyciu podawanych pod stołem karteczek wniósł o jak najszybsze zakończenie rozprawy. Gdy sąd doszedł do wniosku, że sprawę należy jednak kontynuować, „płk Graff dał otwarcie wyraz niezadowoleniu z tej decyzji sądu, uciekając się nawet do osobistych uszczypliwych uwag”.

Kazimierz Graff zasłynął jako współautor aktu oskarżenia w sprawie wspomnianego już generała Tatara i innych oficerów WP, mającej wykryć „imperialistyczny spisek w wojsku”. Pismo powstało na polecenie Bieruta. Zmarły kilka lat temu historyk wojskowości Jerzy Poksiński napisał, że akt oskarżenia „był dokumentem politycznym. Stanowił wykładnię merytoryczną i metodologiczną dla niższych szczebli machiny represyjnej państwa. Z tego względu przygotowaniem i zawartymi w nim treściami były zainteresowane najwyższe czynniki w państwie”.
„Najwyższe czynniki” w osobach Bieruta i Bermana nie zaakceptowały jednak tez oskarżycielskich, uznając, że zawierają zbyt wiele „mielizn politycznych”, a niektóre fragmenty określono wręcz jako „naiwne”. Nad następną wersją oskarżenia pracowali już ludzie z departamentu śledczego MBP – Anatol Fejgin i Józef Goldberg-Różański.

Po 1968 r., na fali antysemickich czystek, Kazimierz Graff został usunięty z prokuratury wojskowej i dwa lata później rozpoczął praktykę adwokacką. W 1997 r., na wniosek rodziny jednego ze straconych, został skreślony z listy adwokatów. „Płk” Kazimierz Graff od lat mieszka w centrum Warszawy, a ze względu na swoje „zasługi” do niedawna dostawał od państwa 4 tys. emerytury. Niemałe pieniądze za „służbę krajowi” otrzymywała również jego żona Alicja.

Tadeusz M. Płużański

Za: Publicystyka Antysocjalistycznego Mazowsza (13, lutego 2012 ) | http://www.asme.pl/132916819466260.shtml